Władimir Putin przyleciał wczoraj do Mińska. Wizyta nie była zapowiedziana, co oznacza, w opinii obserwatorów, iż ma ona nagły, nieplanowany charakter.
Zasadnym wydaje się pytanie o czym, niedługo po wizycie w Chinach, chce rozmawiać Putin z Łukaszenką? Po jego deklaracjach, iż trzeba zastanowić się nad wspólnymi rosyjsko-białoruskimi ćwiczeniami, w toku których pozorowano by uderzenie taktyczną bronią jądrową, co rosyjski prezydent określił mianem „drugiego etapu ćwiczeń”, sprawa staje się jaśniejsza. Pierwszym etapem, tak należy rozumieć wypowiedź Putina, są trwając nieopodal granicy z Ukrainą manewry rosyjskich sił strategiczno-kosmicznych, w których również sprawdza się gotowość użycia ładunków taktycznych. Niewątpliwie mamy do czynienia z działaniami eskalacyjnymi, ale tym bardziej zasadnym w tym kontekście jest pytanie – co Putin chce osiągnąć w wyniku zaostrzenia? Białoruscy komentatorzy zwracają w związku z wizytą Putina uwagę na dwie kwestie. Po pierwsze, ani Łukaszenka, ani rosyjski przywódca nie pojechali na pogrzeb prezydenta Iranu, mimo bliskich relacji z tym państwem. To może oznaczać, że planowane w Mińsku rozmowy dotyczą spraw o niesłychanej dla obydwu stolic wadze. Po drugie, zwracają uwagę na fakt, że niedawno zwolniony został ze swej funkcji szef sztabu białoruskich sił zbrojnych Wiktar Guliewicz, a na jego miejsce powołano Pawła Murawiejko, człowieka, który wsławił się jeszcze w 2023 roku, kiedy był z-cą sekretarza Rady Bezpieczeństwa, słowami o tym, że „Białoruś może wyrąbać sobie” korytarz do portów bałtyckich przez Litwę przy użyciu siły, bo jest on ważny z punktu widzenia interesów ekonomicznych kraju a nawet „życiodajny”.
W moim odczuciu wizytę Putina w Mińsku należy wiązać z trzema sprawami. Po pierwsze z jego niedawnymi rozmowami z Xi Jinpingiem, po drugie z nasilającą się presją migracyjną i po trzecie wreszcie z rosyjskimi działaniami, które mogą sugerować, iż Moskwa będzie dążyła do korekty granic w Europie Środkowej.
Tak należy interpretować dwa ostatnie, ale zapewne polityka ta będzie kontynuowana. W miniony wtorek na rosyjskim oficjalnym portalu, który publikuje projekty aktów prawnych, znalazła się propozycja ustawy zmieniającej granice Federacji na Bałtyku. Jak stwierdzono, w dokumencie linia wyznaczająca rosyjskie wody terytorialne „nie w pełni odpowiada aktualnej sytuacji geograficznej” i należy ją wytyczyć na nowo, oczywiście poszerzając szerokość akwenu należącego do Moskali. Zaproponowane zmiany dotyczyć miały rosyjskiej granicy morskiej w Zatoce Fińskiej i nieopodal Bałtijska, dużego portu wojennego znajdującego się w Obwodzie Królewieckim. Projekt z niewyjaśnionych przyczyn został dzień później wycofany, ale Pieskow, rzecznik Kremla, na konferencji prasowej oświadczył, że w związku z napięciem w basenie Morza Bałtyckiego jest rzeczą zupełnie zrozumiałą, nawet naturalną, że „odpowiednie resorty podejmują niezbędne kroki w celu zapewnienia naszego bezpieczeństwa”. Sprawa nie jest zatem jeszcze zakończona, a zaniepokojone rządy państw bałtyckich w trybie pilnym poprosiły o zwołanie narady sojuszników. O drugim posunięciu Rosjan informuje Bloomberg. Chodzi o przebieg granicy na Narwie, rzece między Estonią a Federacją Rosyjską. Do tej pory, na podstawie porozumienia z 2022 roku, ale wcześniej podobna praktyka też miała miejsce tyle, że w trybie doraźnych dobrosąsiedzkich ustaleń, przebieg granicy wyznaczało 250 boi umieszczonych w nurcie rzeki. Rosjanie na początku roku zakwestionowali położenie połowy z nich, argumentując podobnie jak w przypadku wód terytorialnych, że „zmieniła się sytuacja geograficzna”, a ostatnio posunęli się o krok dalej, bo ich Straż Graniczna w nocy zdemontowała 24 boje. To też niewątpliwie ruch o charakterze eskalacyjnym, choć oczywiście na niskim jeszcze poziomie. Należy oczekiwać, że w najbliższym czasie również Białoruś zacznie kwestionować przebieg linii granicznej z państwami sąsiednimi, a nie wykluczałbym czynnych akcji w zakresie demontowania umocnień i barier. To oczywiście wiąże się ze wzrostem liczby nielegalnych migrantów, zawracanych do kraju z którego przybyli (nie chodzi o miejsce ich pochodzenia, ale pierwszy kraj Unii Europejskiej) do Niemiec.
Jak informuje Bild, na granicy z Saksonią odnotowano w pierwszym kwartale 47 proc. wzrost, jeśli chodzi o przybyszów z Czech i 143 proc. w przypadku Polski. Podobnie jest jeśli brać pod uwagę Brandenburgię. Jak poinformował rzecznik policji w pierwszym kwartale odnotowano 1400 odmów (eleganckie określenie push backu), podczas gdy rok wcześniej nie było ich w ogóle. Powód jest oczywisty, bo dopiero w październiku Niemcy wprowadzili kontrole graniczne, więc migranci wcześniej przybywali nie niepokojeni i też skala tego procederu nie była do końca znana. Działania Berlina mają oczywisty związek ze zbliżającymi się wyborami do Parlamentu Europejskiego, a potem na jesieni z głosowaniem w ważnych landach, które poprzedzą przyszłoroczne wybory do Bundestagu. Kwestia migracyjna jest tematem nr 1 w wewnątrzniemieckiej debacie politycznej, a zatem zrozumiałym jest to, że obecna koalicja podejmuje działania, które być może poprawią jej fatalne notowania.
Sarkastycznie można byłoby zauważyć, że premier Tusk dostrzegł problem migracyjny i zaczął o nim mówić jako o rosyjskim narzędziu presji na państwa sąsiednie dopiero kiedy kwestia ta zostało mocno podniesiona w Niemczech, bo wcześniej były to matki z dziećmi uciekający przed dyktaturami, których męczyli PiS-owscy siepacze. Tym nie mniej problem istnieje, Norwegia niedawno zamknęła swoją granice dla „turystów” z Rosji i ostatnie działania zarówno Moskwy jak i Mińska wskazują, że w najbliższym czasie będziemy mieli do czynienia raczej ze wzrostem niż minimalizacja tego zagrożenia.
I wreszcie trzecia kwestia, czyli podróż Putina do Chin, jego rozmowy z Xi Jinpingiem. O wspólnej deklaracji już pisałem, świadczy ona niewątpliwie o zaostrzeniu stanowiska obydwu krajów wobec Waszyngtonu, ale trzeba zwrócić uwagę na wydarzenia, które miały miejsce już po rozmowach rosyjskiego prezydenta w stolicy Chin. Po pierwsze brytyjski minister obrony Grant Shapps powiedział na konferencji poświęconej bezpieczeństwu, powołując się na źródła wywiadu, że „może ujawnić” fakt współpracy wojskowej chińsko-rosyjskiej w zakresie broni śmiercionośnej. Jeśli te doniesienia potwierdzą się, to będziemy mieli do czynienia ze zmianą jakościową bo do tej pory Pekin oskarżany był przez wywiad i polityków amerykańskich o dostarczanie produktów i technologii podwójnego zastosowania. Wreszcie Chińska Armia Ludowa rozpoczęła kolejne manewry wokół Tajwanu, które tym razem skorelowane są z objęciem obowiązków przez prezydenta Lai Ching-te. To na co zwraca uwagę większość komentatorów związane jest ze scenariuszem manewrów będących w gruncie rzeczy „próba generalną” przed morską blokadą wyspy. Chieh Chung, analityk z National Policy Foundation, tajwańskiego think tanku, powiedział dziennikarzom „The Wall Street Journal”, że oprócz scenariusza blokady ćwiczące siły również trenowały „różne elementy inwazji na wyspę”. Trudno nie uznać tego rodzaju aktywności za pokaz determinacji, a jeśli całą sprawę potraktujemy w kategoriach komunikacji strategicznej, to mamy do czynienia z jednoznacznym sygnałem o gotowości do eskalacji. To, że w tym samym czasie zarówno Rosja jak i Chiny, realizują podobną w gruncie rzeczy strategię postępowania nie można uznać za przypadkową zbieżność, a raczej traktować należy w kategoriach uzgodnionego i skoordynowanego działania.
Można w związku z tym co się dzieje postawić pytanie dlaczego teraz mamy do czynienia z posunięciami tego rodzaju? Zaryzykuję hipotezę. Otóż Waszyngton w sposób nie budzący sygnalizuje gotowość do uznania „czerwonych linii” wyznaczanych Zachodowi przez państwa rewizjonistyczne. W tych kategoriach odbieram ostatnią deklarację Johna Kirby, który odpowiadając na deklaracje prezydenta Dudy w sprawie rozszerzenia programu Nuclear Sharing dość jednoznacznie, a nawet bezpardonowo odpowiedział: „nie prowadzimy takich rozmów”. Oczywiście to nie jest powód kroków opisywanych przeze mnie wcześniej, które podejmują Rosja, Chiny i Białoruś. Deklaracja Johna Kirby jest raczej kolejnym przejawem postawy strategicznej Waszyngtonu, która scharakteryzować można jako miękką i ustępliwą. Można tę wypowiedź, przy odrobinie dobrej woli, uznać za stwierdzenie faktu, bo w istocie tego rodzaju negocjacje z Polską nie mają miejsca, ale każde deklaracje przedstawicieli mocarstwa atomowego związane z jego potencjałem jądrowym są też sygnałem strategicznym, który rywale uważnie odczytują. Dlaczego w ten sposób można intepretować słowa rzecznika Narodowej Rady Bezpieczeństwa? Z powodów dość oczywistych. Otóż w niedawno podpisanej przez Putina i Xi Jinpinga deklaracji po wizycie tego pierwszego w Pekinie znalazł się tez zapis w sposób otwarty odnoszący się do programu Nuclear Sharing. Przytoczmy brzmienie tego fragmentu – „Strony potwierdzają swoje poważne zaniepokojenie próbami naruszenia przez USA równowagi strategicznej i próbami zapewnienia sobie przewagi militarnej. Wynika to przede wszystkim z działań USA w zakresie tworzenia globalnego systemu obrony przeciwrakietowej i rozmieszczania jego elementów w różnych regionach świata i w przestrzeni kosmicznej, co ma miejsce w związku z łącznym budowaniem potencjału precyzyjnej broni niejądrowej zdolnej do przeprowadzenia ‘obezwładniających’ uderzeń, oraz z ‘wspólnymi misjami nuklearnymi’ Organizacji Traktatu Północnoatlantyckiego (NATO) w Europie i polityką ‘rozszerzonego odstraszania nuklearnego’ z udziałem części sojuszników, a także z budową w Australii, państwem będącym stroną Traktatu o Strefie Wolnej od Broni Jądrowej na Południowym Pacyfiku infrastruktury, która będzie mogła zostać wykorzystana do wsparcia działań amerykańskich sił nuklearnych i/lub Wielkiej Brytanii (…)”. Te zdolności konwencjonalne to amerykańska „tarcza antyrakietowa”, której elementy znajdują się w Polsce, wspólne „misje nuklearne”, to właśnie Nuclear Sharing, a „rozszerzone odstraszanie nuklearne” jest niczym innym jak polityką amerykańskiego parasola nuklearnego w Europie.
Potraktowanie działań realizowanych przez Stany Zjednoczone zarówno w Europie, jak i w rejonie Indo-Pacyfiku jako przejaw tej samej polityki wpisanie ich w schemat kroków naruszających równowagę strategiczną, jest nie tylko świadectwem współpracy między Pekinem a Moskwą, ale również ustępstwem Chin na rzecz Rosji. Być może motywowanym taktycznie, ale niewątpliwym. Dlaczego? Powód jest prosty. Otóż pakt AUKUS jest relatywnie świeżej daty i niewiele w wyniku zawartego porozumienia realnie się w regionalnym układzie sił zmieniło, bo mamy do czynienia dopiero z zapowiedziami działań, a nie realnym udostępnieniem Australii technologii jądrowej. Ale stacjonowanie amerykańskich sił jądrowych w Europie, także program Nuclear Sharing i tarcza antyrakietowa, to są działania mające za sobą długą historię i realnie wpływające a nie mające dopiero wpłynąć na regionalny układ sił. A zatem jeśli teraz zarówno Pekin, jak i Moskwa mówią o tym jednym głosem, to potencjalne „zyski” gdyby Waszyngton przyjął proponowaną optykę byłyby w przypadku Rosji większe niż biorąc pod uwagę sytuację Chin. A to oznacza, że Putin więcej, nawet jeśli retorycznie, uzyskał podpisując z Xi Jinpingiem wspólną deklarację. Można byłoby zamknąć cała kwestię, i wielu komentatorów w Polsce tak zapewne zrobi, stwierdzeniem, że Ameryka i tak nie ma zamiaru pogodzić się z rosyjsko-chińskim punktem widzenia więc słowa Johna Kirby nie mają w związku z tym żadnego dla tej rywalizacji znaczenia. To oczywiście jedna z interpretacji, ale ja dopuściłbym również inną. Waszyngton po deklaracji Putina i Xi Jinpinga mógł po pierwsze nie reagować, ignorując przytaczane przeze mnie zapisy. Gdyby chciał podkreślić twardość własnego stanowiska, to w odpowiedzi na wystąpienia prezydenta Dudy mógłby zasugerować, że „sprawa jest otwarta” albo choćby wykonać jakiś gest, który mógłby zostać w tych kategoriach zinterpretowany. Np. dopuścić to, o czym mówi wielu amerykańskich ekspertów, czyli rozszerzyć programy szkoleniowe o polskich pilotów F-35. Ale zamiast wielu możliwości pozostawienia sprawy otwartej czy sygnalizowania, że stanowisko NATO i Waszyngtonu może ewoluować w stronę niekoniecznie pożądaną przez Rosjan i Chińczyków, Kirby wolał przeciąć „temat” deklarując, że rozmowy nie są prowadzone. Jestem zdania, że będzie to w Moskwie i w Pekinie odczytane w kategoriach słabości, samoograniczania i hołdowania strategii nieeskalacyjnej, która przez wielu jest krytykowana. Zwłaszcza w przeddzień szczytu NATO w Waszyngtonie taki sygnał jest po prostu strategicznym błędem, który zostanie wykorzystany. Myślę, że Rosjanie już to robią o czym zresztą pisałem na początku tego artykułu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/692960-strategiczny-blad-johna-kirby