Putin, zgodnie zresztą z przewidywaniami wielu analityków, w swym publicznym wystąpieniu po ataku na Crocus City Hall mniej uwagi poświęcał ISIS, za to starał się wskazać na fakt, że terroryści przemieszczali się w stronę granicy z Ukrainą, co wskazywałoby w jego opinii na współudział Kijowa w zamachu.
Jak informuje opozycyjny portal Meduza, powołując się na kontakty w rosyjskich mediach oficjalnych, administracja Putina nakazała koncentrację uwagi aparatu propagandowego na „ukraińskim śladzie” i eksploatację tego wątku. Rosyjscy propagandyści i prokremlowscy politolodzy także lansują wersję, że za zamachem nie stoi ISIS, a wskazują na ukraińskie służby specjalne. Sergiej Markow, znany politolog związany z obozem władzy napisał, iż zamach nie mógł zostać przeprowadzony przez „wierzących Muzułmanów” choćby z tego powodu, że mamy właśnie Ramadan, miesiąc postów i modlitw oraz miał on miejsce w piątek, który jest świętym dniem i co więcej, w czasie przeznaczonym na modlitwę Maghrib. Tych spekulacji będzie w najbliższym czasie zapewne więcej, zwłaszcza że pojawiają się poważne wątpliwości co do tożsamości aresztowanych, choćby z tego powodu, iż władze Tadżykistanu opublikowały nagrania przedstawiające dwóch z domniemanych zamachowców z ich paszportami, którzy przebywają w kraju, a także w specjalnym oświadczeniu mianem fejku określiły tezy o tym, że w ataku wzięli udział obywatele kraju. W obecnym szumie informacyjnym, kiedy pojawia się wiele wykluczających się wzajemnie tez, bo niektórzy eksperci wypowiadający się w mediach mówią o profesjonalnym, wojskowym przygotowaniu zamachowców, a inni, przeciwnie, nazywają ich amatorami, to czy za atakiem stało ISIS czy ktoś inny paradoksalnie nie ma większego znaczenia. Będą tacy, którzy poprą teorię, iż skupienie uwagi FSB na kierunku ukraińskim doprowadziło do rozbudowy w Rosji zwalczanego wcześniej islamistycznego podziemia, będą zwolennicy tez o zorganizowaniu zamachu przez służby specjalne Ukrainy, z pewnością pojawią się również uważający, że Kijów wykorzystał ISIS, bo ma związki z tą organizacją i inspirował, a z pewnością współuczestniczył w przygotowaniu zamachu.
Narracja prezentowana przez Kreml
Jeśli chcemy dociekać jak to co stało się w podmoskiewskim Crocus City Hall wpłynie na losy wojny, to najistotniejsze znaczenie, z tej perspektywy, ma to jaką narrację prezentować będą rosyjskie władze. A kierunek wyznaczył w oczywisty sposób w swym wystąpieniu Putin. Oczywiście „tylko prawda jest ciekawa”, ale w tym wypadku nie ma ona wpływu na decyzje Kremla.
Jeśli szukamy odpowiedzi o czym myślą przedstawiciele rosyjskiej elity, to zacznijmy od przypomnienia oficjalnych wypowiedzi, które padły już po wyborach. Układają się one w pewną logiczna całość, a z pewnością, pomagają rekonstruować stan nastrojów i to o czym myśli się na Kremlu. W powyborczy wieczór Putin powiedział dziennikarzom, że „nie jest gotów”, aby rozmawiać jakie tereny Rosja winna w przyszłości jeszcze anektować, ale dopuścił stworzenie „stref sanitarnych” uniemożliwiających atakowanie Federacji z terenu Ukrainy „przede wszystkim przy użyciu broni zachodniej produkcji”. Dodał też, że tego rodzaju strefy winny być utworzone „na terenach które dziś kontroluje reżim ukraiński”. Czytelne w tej wypowiedzi są dwie rzeczy – zarówno zapowiedź aneksji jak i odniesienie do broni produkowanej przez Zachód. Ta ostatnia sprawa jest ciekawa, bo skłania do postawienia pytania dlaczego Putina nie niepokoją ukraińskie zdolności budowy systemów bojowych, np. dronów dalekiego zasięgu, przy użyciu których atakowane są choćby rosyjskie rafinerie czy zakłady zbrojeniowe? Nieco światła rzuca nam na to ostatnia wypowiedź Wasyla Nebenzy, rosyjskiego przedstawiciela przy ONZ, który zauważył, że stawiane sobie przez Rosję zadanie „demilitaryzacji Ukrainy”, które było jednym z oficjalnych celów operacji specjalnej zakończyło się sukcesem, bo jego zdaniem „Siły Zbrojne Ukrainy od dawna nie prowadzą walki swoją bronią i można powiedzieć, że cel jakim jest demilitaryzowanie samej Ukrainy, został zrealizowany. Obecnie bojownicy utrzymują się wyłącznie z dostaw z krajów NATO”. Nawet jeśli to stwierdzenie jest w oczywisty sposób nieprawdziwe, to wydaje się, iż oddaje sposób rozumowania rosyjskiej elity. Jej przedstawiciele zapewne zakładają, iż Ukraina pozbawiona wsparcia Zachodu nie będzie w stanie finansować swojej produkcji wojennej, a także będzie zapewne bardziej podatna na presję ze strony Rosji. Oznacza to, oczywiście w języku polityki i komunikacji strategicznej, że faktyczna demilitaryzacja będzie relatywnie prosta w urzeczywistnieniu, jeśli Zachód przestanie pomagać Kijowowi. Wówczas możliwości Ukrainy się zmniejszą, a i wola oporu osłabnie, bo zagrożone państwo pozostanie samo w walce z większym i silniejszym sąsiadem, który przestawił się na realia gospodarki wojennej. W świetle takiego rozumowania głównym czynnikiem umożliwiającym kontynuowanie wojny jest wsparcie dla Ukrainy, którego udziela Zachód i jeśli chce się konflikt wygrać to trzeba w ten konkretny cel uderzyć.
Pomoc z Zachodu
Musimy, rozważając scenariusze przyszłości, pamiętać, że pomoc sojuszników z Zachodu zależy od przeprowadzanej regularnie kalkulacji ryzyka, ocenie tego czy nie przekraczamy niebezpiecznej granicy. Ma ona zatem charakter kalkulacji politycznej. Próbą wpłynięcia na rachunek strategiczny Zachodu jest jedna z ostatnich wypowiedzi Pieskowa. Rzecznik Kremla powiedział rozmawiając z tygodnikiem „Argumenty i Fakty”, że Rosja nie prowadzi obecnie na Ukrainie „specjalnej operacji”, ale „znajduje się w stanie wojny”. Co ciekawe „operacja specjalna” przekształciła się w wojnę w momencie, kiedy „powstała ta grupka, kiedy kolektywny Zachód stał się uczestnikiem po stronie Ukrainy”. Dostarczanie pomocy wojskowej dla Kijowa jest w świetle tej interpretacji Moskwy faktycznym wejściem do wojny przez Zachód, i w taki sposób obecny konflikt interpretuje Rosja. Dodał też, co symptomatyczne dla naszych rozważań, że „każdy powinien to zrozumieć” i jest to niezbędne dla „wewnętrznej mobilizacji” obywateli Federacji. Kreml uważa też, że części przyłączonych do Rosji ukraińskich obwodów, które są kontrolowane przez ukraińskie siły zbrojne, znajdują się pod okupacją i winny one zostać „wyzwolone”. Również po wyborach prezydenckich Sergiej Szojgu powiedział, że do końca roku Rosja zamierza utworzyć dwie nowe armie ogólnowojskowe, 14 dywizji i 16 brygad, co zresztą ma związek z anonsowanymi w ubiegłym roku planami rozbudowy kadrowego potencjału sił zbrojnych. Szczególna uwagę rosyjskie ministerstwo obrony ma poświęcić „kierunkowi zachodniemu”, bo tam utrzymuje się „najbardziej złożona sytuacja”, co ma oczywisty związek z wojną na Ukrainie. Południowy Okręg Wojenny, który ponosi główne ciężary związane z wojną ma zostać wzmocniony – otrzyma 16 tys. sztuk nowoczesnych systemów walki i 360 obiektów wojskowych. Miesiąc wcześniej Szojgu mówił, że Rosja utworzyła dwie nowe armie, które zostały ukompletowane ochotnikami (540 tys.) jacy mieli zgłosić się w zeszłym roku do służby. Warto w tym miejscu zaznaczyć, iż deklaracje Szojgu są istotne nie dlatego, że mówi on prawdę (to należy weryfikować), ale przede wszystkim są komunikatem strategicznym, jaki Moskale wysyłają na Zachód. Brzmi on w sposób następujący – jesteśmy gotowi na długi konflikt, zasobów i determinacji nam nie zabraknie, wojna, którą prowadzimy, wybuchła i trawa dlatego, że Ukraina otrzymuje pomoc.
Jest jeszcze jedna informacja którą warto za rosyjskimi mediami niezależnymi powtórzyć. Nowaja Gazieta informuje, że na Syberii likwiduje się kolonie karne. Powód jest prosty – w związku z wojną, zgłaszaniem się osadzonych do wojska, obozy pustoszeją i nie ma sensu utrzymywać ich obsługi. To ważna informacja, bo pozwala ocenić, iż to źródło „rekrutów”, z którego obficie korzystały rosyjskie siły zbrojne w pierwszych dwóch latach konfliktu już wyschło, albo jest bliskie wyczerpania. Ale materiał ten przynosi jeszcze inne, ciekawe informacje. Otóż Rosjanie przystąpili do budowy nowych, dużych kolonii karnych, tylko mających inną lokalizację. Jak poinformował 21 marca rosyjski minister sprawiedliwości Czujczenko, duży, nowy obóz, w którym będzie można więzić nawet 4 tys. osób powstaje w podmoskiewskiej Kałudze, a kolejne 25 budowanych jest na terenie Donbasu. Zaryzykuję pogląd, że w tych nowych „miejscach odosobnienia” mają się w świetle planów Moskali znaleźć przedstawiciele ukraińskiej elity władzy, pod Moskwą co ważniejsi, a w obozach rozlokowanych na terenie Donbasu mniej istotni. Oczywiście już po tym jak Rosjanie doprowadzą do „demilitaryzacji” Ukrainy, o której mówił Nebenza. Tylko w takim wypadku, czyli po obaleniu w Kijowie obecnej ekipy, uwięzieniu i wymordowaniu liderów politycznych i społecznych, zmuszeniu do ucieczki pozostałych, Rosja może spokojnie uznać, iż z tego kierunku nie ma dla niej zagrożenia. Dla nas nie jest to nic nowego, Moskale wychodząc z tego samego założenia zaprowadzali po II wojnie światowej swoje porządki i u nas, ale jeśli mówimy o celach wojny w tej jej fazie, to warto otwarcie pisać o co może chodzić.
Dwa problemy Rosji
Aby zrealizować te plany Rosja musi wszakże być w stanie rozwiązać dwa problemy. Po pierwsze zablokować pomoc Zachodu dla Ukrainy, albo przynajmniej ją znacząco opóźnić i zredukować, oraz być w stanie zbudować te nowe siły, o których mówił tyle Szojgu. O ile pierwszy cel jest realizowany, a nawet ze względu na zmieniające się nastroje w państwach sąsiadujących z Ukrainą w Moskwie mogą zacząć myśleć, iż uda się ją od zachodu otoczyć czymś w rodzaju kordonu sanitarnego, o tyle w drugim przypadku jest problem. Warto zwrócić uwagę na internetowy na platformie Telegram (https://t.me/yashin_russia/918) Ilji Jaszyna, rosyjskiego opozycjonisty przebywającego od lata 2022 roku w więzieniu. Uprzedzając głupawe komentarze wyjaśniam, że nie ma on dostępu do sieci, a wpis został umieszczony najprawdopodobniej przez jego prawników. Napisał on, że w pierwszych miesiącach po jego aresztowaniu w kolonii karnej, w której przebywa osądzonych z art. 337 rosyjskiego Kodeksu Karnego, było bardzo niewielu. Artykuł ten przewiduje karę za „samowolne oddalenie się” z miejsca służby wojskowej lub niestawienie się po tym, jak żołnierzowi kończy się urlop czy przepustka. Teraz, jak napisał Jaszyn, kolonie karne, etapy i areszty „przepełnione” są tymi, którzy wolą więzienie niż powrót na front. Perspektywa przeżycia jest zdecydowanie większa za kratami niż uczestnicząc w falowych atakach, w których specjalizuje się rosyjska armia. Ta zmiana ma w opinii rosyjskiego opozycjonisty świadczyć o rzeczywistym stanie nastrojów, bo ludzie nawet jeśli werbalnie popierają Putina, to nie mają wielkiej ochoty ginąć za jego imperialne ambicje. Ale dla naszych rozważań ważne jest nie tylko to. Jak się wydaje entuzjazm wyparował, Rosjanie nie garną się podpisywać kontrakty z siłami zbrojnymi i robią co mogą, aby uniknąć powołania. Potwierdzają tego rodzaju tendencje co najmniej dwie dodatkowe informacje. Otóż z danych zebranych przez portal Ważne Historie wynika, że jeszcze rok temu najbardziej szczodre władze rosyjskich regionów wypłacały ochotnikom wstępującym do wojska po 300 tys. rubli jednorazowej premii, a teraz bonusy te wzrosły do 500 tys. Dodatkowo ci, którzy podpisują kontrakt, dostają od władz federalnych od listopada 2022 roku 195 tys. rubli. Wzrost tych premii, których skala przekracza rosyjską inflację, wydaje się potwierdzać, iż z pozyskiwaniem „ochotników” nie jest najlepiej. Podobny obraz wyłania się z raportu, który opublikował niezależny portal Verstka. Z wielu anonimowych relacji przedstawicieli komisji uzupełnień i organów administracji wynika, że ubiegłoroczny napływ ochotników zamienił się w szybko wysychający strumień, bo poziom zgłoszeń spadł nawet 20-krotnie. Dla dowództwa jest to poważny problem, bo tegoroczne plany przewidują powołanie przynajmniej 300 tys. nowych ochotników. W pierwszym rzędzie władze mają zamiar naciskać na tych rosyjskich obywateli, którzy podpisali umowy o wejściu w skład sił rezerwowych. Takich Rosjan jest 2 mln, dotychczas mieli oni obowiązek uczestniczyć dwukrotnie w ciągu roku w szkoleniu wojskowym.
Jeśli dobrowolny pobór się nie powiedzie, to władze będą zmuszone, tak się w Rosji od pewnego czasu spekuluje, ogłosić kolejną „ograniczoną” mobilizację. Przygotowania już trwają, bo jak informują dziennikarze, weryfikuje się zwolnienia lekarskie ze służby, a także podejmowane są inne działania świadczące o tym, że władze „do czegoś się przygotowują”. Dziennik Kommiersant informuje, że władze Tatarstanu mają zamiar znowelizować Kodeks Pracy, po to aby młodzi ludzie w wieku od 16 do 18 lat mogli pracować w „szkodliwych lub niebezpiecznych” warunkach. Tatarstan jest jednym z rosyjskich regionów gdzie skoncentrowany jest przemysł zbrojeniowy, a proponowane zmiany mogą zarówno być dowodem na planowane rozszerzenie produkcji wojskowej, jak i na rewizję dotychczasowych regulacji, w świetle których ci którzy pracują w sektorze obronnym są zwolnieni ze służby w wojsku. Dziennikarze Verstki piszą też, że Rosja buduje nowe siły, bo ma zamiar już latem otworzyć kolejny front. Najprawdopodobniej chodzi o Charków, którego zdobycie miałoby być potwierdzeniem, iż wojna jest wygrana. Tylko, że w przeciwieństwie do dotychczasowej formuły walki, Moskale chcieliby „wziąć” nie ruiny, tak jak zdobyli zniszczony Mariupol czy Avdijewkę, ale mają ponoć zamiar okrążenia Charkowa i wymuszenia jego kapitulacji, co mogłoby stanowić wydarzenie będące przełomem w tej wojnie. Tylko, że dla przeprowadzenia operacji tego rodzaju nie wystarczy 300 tys. armii, potrzebne są większe siły.
Próba szybkiego wygrania wojny przez Moskwę
Nie ma sensu spekulować, czy Moskale zaatakują Charków, Sumy, Zaporoże czy Odessę. Istotne jest co innego, a mianowicie to, że chcieliby relatywnie szybko, zapewne do końca roku wygrać wojnę. Wykorzystają w tym celu chwiejność administracji Bidena i to, że Europejczycy działając w swoim stylu, czyli zbyt wolno, nie mają odpowiednich zdolności aby samodzielnie, bez Ameryki, wspierać Ukrainę. Elementem rozgrywki, tym razem z Zachodem, którą Rosja ma zamiar przeprowadzić, będzie też eskalacja nuklearna. Nie mam na myśli uderzenia jądrowego, ale wzrost napięcia, podniesienie stawki, próbę zastraszenia. Aby ta operacja była możliwa, zarówno w wymiarze konwencjonalnym jak i jądrowym, potrzebna jest też zmiana nastawienia rosyjskiego społeczeństwa. Po pierwsze musi ono chcieć odwetu i to pragnienie zemsty musi przełożyć się na wzrost liczby ochotników, także akceptację kolejnej ograniczonej mobilizacji, ale również, co nie mniej istotne, musi ono zaakceptować silniejszą presję nuklearna, poruszanie się przez Kreml „na granicy” wojny atomowej. Panika ma bowiem wybuchnąć na Zachodzie, a nie w Rosji. Taki jest, moim zdaniem, tegoroczny plan strategiczny Moskali. Atak na Crocus City Hall pomaga w realizacji tych celów, a to oznacza, iż ze strategicznego punktu widzenia nie ma znaczenia, kto stoi za zamachem. Kreml wykorzysta go i tak dla swoich celów.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/686234-zamach-na-crocus-city-hall-a-strategia-kremla