Do najbliższych wyborów do europarlamentu przygotowują się nie tylko partie polityczne, lecz także Meta – spółka będąca właścicielem Facebooka i Instagrama. Jak przyznał niedawno Marco Pancini, odpowiadający w firmie Marka Zuckerberga za kontakty z Unią Europejską, koncern tworzy Centrum Operacji Wyborczych, skupiające różnego rodzaju ekspertów i analityków, mających za zadanie identyfikować potencjalne zagrożenia oraz jak najszybciej wprowadzać środki zaradcze w aplikacjach i na platformach cyfrowych należących do spółki.
Monitoring cyberprzestrzeni ma się koncentrować na trzech kierunkach: walce z dezinformacją, ograniczaniu i eliminowaniu operacji wywierania wpływu oraz przeciwdziałaniu zagrożeniom związanym z nadużywaniem sztucznej inteligencji. Najbardziej namacalnym efektem działalności grupy będzie usuwanie treści, które zostaną uznane za fałszywe, szkodliwe lub niebezpieczne. Krótko mówiąc, chodzi o cenzurę.
Weryfikatorzy tekstów, czyli współcześni cenzorzy
Kto będzie zajmował się monitorowaniem treści, które pojawią się podczas kampanii wyborczej w 27 krajach Unii Europejskiej, zamieszkanych przez niemal 450 milionów mieszkańców. Marco Pancini pisze:
Od 2016 roku zainwestowaliśmy ponad 20 miliardów dolarów w bezpieczeństwo i ochronę oraz czterokrotnie zwiększyliśmy wielkość naszego globalnego zespołu pracującego w tym obszarze do około 40.000 osób. Obejmuje to 15.000 weryfikatorów treści, którzy przeglądają treści na Facebooku, Instagramie i Threads w ponad 70 językach — w tym we wszystkich 24 językach urzędowych UE.
Armia 15.000 cenzorów może okazać się jednak niewystarczająca, dlatego Meta zdecydowała się nawiązać współpracę z 29 organizacjami w całej Europie, które zostały wytypowane, by monitorować proces uczciwości podczas kampanii wyborczej. Wszystkie z owych podmiotów muszą posiadać certyfikat IFCN (International Fact-Checking Network), mający gwarantować ich bezstronność i przejrzystość.
Kto będzie pilnował strażników?
Problem polega jednak na tym, że IFCN to inicjatywa Instytutu Poyntera, który z kolei jest finansowany przez lewicowo-liberalne fundacje, m.in. kontrolowane przez George’a Sorosa czy Billa Gatesa, znane choćby z tego, że propagują politykę depopulacyjną, aborcję, eutanazję, ideologię gender czy masową migrację oraz wspomagają finansowo Partię Demokratyczną w USA przeciwko republikanom. Rodzi się zasadne pytanie: czy tak zwani weryfikatorzy faktów, czyli de facto cenzorzy, rzeczywiście zachowają bezstronność? A poza tym: kto będzie pilnował strażników?
Problem nie jest wydumany, o czym przekonuje przykład Stanów Zjednoczonych. Niedawno „Wall Street Journal”, a więc jeden z najbardziej renomowanych i prestiżowych tytułów głównego nurtu w USA, opublikował tekst dowodzący, że Covid-19 został sztucznie wytworzony w laboratorium w Wuhanie. Kiedy cztery lata temu taką samą tezę postawił Steven Mosher, jeden z najwybitniejszych znawców Chin na Zachodzie, jego tekst został negatywnie zweryfikowany przez „weryfikatorów faktów” i usuwany jako fake news z mediów społecznościowych. Teraz okazuje się, że jego materiał był prawdziwy, ale przez cenzorów uznany został za fałszywy. Kto zagwarantuje, że podobne przypadki nie powtórzą się w przyszłości?
Podobnie wyglądała sprawa z ostatnią kampanią przed wyborami prezydenckimi w USA. Internetowi giganci usuwali wówczas doniesienia o wybrykach Huntera Bidena (syna Joe Bidena), uznając je za niesprawdzone lub fałszywe. W rzeczywistości informacje były prawdziwe, ale mogłyby zaszkodzić w elekcji kandydatowi demokratów. Ostatecznie wieści mogły dotrzeć szerzej do opinii publicznej dopiero po wyborach, gdy nie miały już żadnego znaczenia dla przebiegu głosowania. Kto zagwarantuje, że podobne przypadki nie powtórzą się w przyszłości?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/686054-armia-cenzorow-internetowych-szykuje-sie-do-eurowyborow