Wydaje się, że nasza recepcja ostatnich wystąpień Emmanuela Macrona obarczona jest zasadniczym błędem. Analizujemy jego słowa o wysłaniu żołnierzy na Ukrainę, mimo, że nawet w ostatnim wywiadzie telewizyjnym powiedział on, że ta kwestia „nie leży teraz na stole” a minister obrony Lecornu wyjaśniał, iż - jeśli w ogóle o takiej opcji myśleć - to nie obejmuje ona misji bojowej, a jedynie pododdziały, które mogłyby zajmować się rozminowywaniem i pomocą medyczną.
Warto raczej zwrócić uwagę na to, że prezydent Francji apeluje o to, aby „Europa nie miała czerwonych linii” jeśli chodzi o pomoc wojskową dla Kijowa, bo w praktyce ich wyznaczenie oznacza samoograniczanie się co działa obiektywnie w interesie Rosji. Jest to oczywisty przytyk - i tak też zostało to odebrane - do postawy kanclerza Scholza i jego koalicji, która wczoraj po raz trzeci odrzuciła uchwałę Bundestagu w sprawie wysłania rakiet Taurus na Ukrainę.
Macron powiedział też, z czym trudno się spierać, że ewentualna wygrana Rosji negatywnie wpłynie nie tylko na bezpieczeństwo Europy - bo „Putin się nie zatrzyma” - ale też na naszego kontynentu wiarygodność sojuszniczą.
Plany Macrona
Dziennik Le Monde pisze, że już od lata zeszłego roku Macron wraz ze swym otoczeniem rozważa wysłanie ograniczonej misji wojskowej do Odessy.
Moim zdaniem w przesłaniu prezydenta Francji najważniejsza jest nie sprawa wysłania żołnierzy, bo to raczej skutek rysujących się trendów, ale zupełnie co innego. Chodzi o trzy sprawy.
Po pierwsze: twierdzenie, że Ukraina może przegrać, i to nie w jakiejś odległej, historycznej perspektywie, ale już niedługo. Po drugie: istotną jest podniesiona przezeń kwestia „wiarygodności” sojuszniczej i strategicznej naszego kontynentu. I po trzecie: istotną jest informacja na temat planów dyslokacji sił do Odessy.
Zacznijmy od najważniejszej kwestii, a mianowicie przegranej Ukrainy. U nas zwraca się uwagę, słusznie bo tak w istocie wygląda sytuacja, na amunicyjną przewagę Moskali, która wynosi co najmniej 1 do 7. Ale problemy ukraińskiej armii nie ograniczają się tylko do tego.
Sytuacja ukraińskiej armii
Jak relacjonował dziennikowi The Financial Times anonimowy Ilia z jednej z brygad szturmowych, „nastroje w wojsku są złe”, morale upada, bo od dwóch lat jego oddział walczy praktycznie bez wypoczynku, bez rotacji i borykając się ze słabym zaopatrzeniem.
My w Europie koncentrujemy się na amunicji artyleryjskiej, która jest oczywiście bardzo ważną kwestią, ale problemem są ludzie. Ukraińskie siły zbrojne muszą, i to szybko, pozyskać 500 tys. rekrutów, a nowelizacja ustawy o mobilizacji utknęła w Radzie Najwyższej. Planuje się jej przegłosowanie ostatniego dnia marca, ale nie wiadomo, czy nie będziemy mieć do czynienia z kolejnym poślizgiem, bo mobilizacja została już znacznie opóźniona w związku z wahaniami Zełenskiego.
To ważny i niekorzystny czynnik, bo Rosjanie nie tylko zmienili sposób swojej walki, ale też w ostatnim roku znacząco zwiększyli swoje możliwości w zakresie szkolenia ochotników, którzy podpisują kontrakty z siłami zbrojnymi. O ile w ubiegłym roku, wykorzystując istniejące ośrodki, mogli oni miesięcznie szkolić ok. 25 tys. żołnierzy, co wystarczało na pokrycie strat, o tyle w tym roku sytuacja zaczęła się zmieniać.
Przede wszystkim z tego powodu, że otwierają oni kolejne, w pełni przygotowane, centra szkolenia. W czasie ubiegłorocznego kolegium Ministerstwa Obrony Szojgu zapowiedział otworzenie 9 nowych. Uruchomili już 2 nowe ośrodki, a w tym roku najprawdopodobniej gotowych będzie 7 kolejnych.
Jak to wpływa na zdolności rosyjskiej armii do przygotowania świeżych sił? Zasadniczo. Otóż, jak się szacuje, w tym roku możliwości szkolenia rekrutów wzrosną do 37 – 45 tys. żołnierzy, a w roku przyszłym będzie to już 70 – 80 tys. szkolących się średnio w każdym miesiącu. A to oznacza, że zdolności Rosjan ulegną zwiększeniu i obok przewagi ogniowej, a ich system rozpoznawczo – ogniowy też został zmieniony i działa coraz lepiej, czego potwierdzeniem są rosnące straty ukraińskie w zakresie sprzętu (w ostatnim czasie pojawiły się doniesienia na temat zniszczenia Patriotów czy śmigłowców bojowych), zacznie narastać również przewaga w ludziach.
Amerykański raport i zmiana taktyki Rosjan
Co więcej, Rosjanie zmienili również taktykę walki. Piszą o tym dużo Amerykanie, dowództwo sił lądowych Stanów Zjednoczonych opublikowało nawet w lutym tego roku specjalny raport poświęcony temu zagadnieniu, ale jest on na tyle obszerny (280 stron), że zapewne mało kto przeczytał go w Polsce.
A szkoda, bo na podstawie tej lektury można zrozumieć na czym polega obecnie stosowana przez Moskali taktyka walki na Ukrainie. My koncentrujemy się na ich stratach, które są dla nas nieakceptowalnie wysokie, ale tu chodzi o coś zupełnie innego. Otóż rosyjskie siły zbrojne dążą do wywierania stałej presji na broniących się Ukraińcach.
Nie chodzi w tym wypadku o zdobywanie terytoriów, budowanie przewagi taktycznej i operacyjnej, co nakazywałoby wojnę manewrową, ale o ciągłe atakowanie. Rzucane są nowe oddziały, które ponosząc straty są po jakimś czasie wycofywane i na to miejsce wchodzą kolejne. Po to Rosjanie potrzebują nowego „mięsa armatniego” i w tym celu rozbudowują swe zdolności szkoleniowe. To jest w gruncie rzeczy taktyka stosowana w ubiegłym roku przez Grupę Wagnera, tylko że teraz została ona wdrożona w całych siłach zbrojnych.
Moskalom chodzi o to, aby Ukraińcy nie mieli chwili wytchnienia, zmuszeni byli do ciągłej krwawej walki, bo po tygodniach takiej presji ich straty zaczynają narastać, zwłaszcza jeśli nie dysponuje się siłami rezerwowymi niezbędnymi, aby zluzować walczących. Dowództwo rosyjskiej armii wykorzystuje swe dwa podstawowe atuty: przewagę w zakresie potencjału mobilizacyjnego i ogniowego.
Opóźnienie ukraińskiej mobilizacji spowodowało, że na obecnej linii frontu już wszędzie Rosjanie mają przewagę operacyjną, a siła ich ataku nie jest obezwładniająca i nie uderzają oni jednocześnie na wielu kierunkach tylko dlatego, że jeszcze nie rozbudowali swego potencjału ilościowego. Ale to się może wkrótce zacząć szybko zmieniać, choćby z tego powodu, że rozpoczęte w ubiegłym roku działania dadzą efekty oraz z drugiego, ważnego powodu.
W Rosji trwają właśnie wybory prezydenckie po zakończeniu których Putin może zdecydować się na ogłoszenie kolejnej częściowej mobilizacji. Ale nawet jeśli tego nie zrobi, to rachunek sił z upływem kolejnych tygodni coraz bardziej będzie przechylał się na stronę Rosji. To dlatego Putin i rosyjska elita są zdania, że czas gra na ich korzyść i zwycięstwo w wojnie jest pewne.
Strategiczny błąd Zełenskiego
Zełenski popełnił strategiczny błąd nie reagując na formułowane jeszcze w ubiegłym roku przez Załużnego wezwania do powszechnej mobilizacji. Czas na wojnie ma kluczowe znaczenie i działania podjęte zbyt późno mogą nie przynieść rezultatów. Zasadniczym problemem Ukrainy jest dziś brak ludzi na froncie i rosnąca przewaga Moskali. Niedobory amunicyjne też ciążą, ale nawet jeśliby udało się je jutro rozwiązać, to zapewne w niewielkim stopniu zmieniłoby to obraz sytuacji.
Jeśli analizujemy problemy Ukrainy związane z mobilizacją, to trzeba zwrócić uwagę na jeszcze jedną sprawę. Otóż Kijów ma coraz mniej pieniędzy a powołanie do wojska 500 tys. mężczyzn jest niezwykle drogim przedsięwzięciem. Szacunki ekonomistów, na które powołuje się Financial Times mówią o tym, że tylko koszty żołdu, podstawowego wyposażenia osobistego i wyżywienia 500 tys. żołnierzy, których pod broń chce powołać Ukraina, wyniosą w tym roku 8,6 mld dolarów, pogłębiając nierównowagę ukraińskiego budżetu.
Z analiz Kijowskiej Wyższej Szkoły Ekonomii wynika, że w zeszłym roku deficyt ukraińskiego budżetu wyniósł 48,1 mld dolarów i gdyby nie pomoc zagraniczna, to Kijów nie byłby w stanie sfinansować podstawowych wydatków państwa. 52 proc. środków, jakimi dysponuje budżet przeznaczane jest na cele wojenne i trafia do Ministerstwa Obrony, a dodatkowe 13 proc. przeznaczane jest na inne, związane z bezpieczeństwem wydatki.
W praktyce oznacza to, że na wojnę Kijów przeznacza całość własnych dochodów a państwo może funkcjonować wyłącznie dlatego, że dociera międzynarodowa pomoc finansowa. Ukraina wydaje 22 proc. swego PKB na kontynuowanie wojny. To, na co eksperci zwrócili uwagę, to fakt, iż wykonanie ukraińskiego budżetu było w roku ubiegłym znacznie gorsze od założeń. Rząd Szmychala planował bowiem deficyt na poziomie 35,4 mld dolarów. Pomoc Zachodu była znacząca, ale i tak miesięczne wydatki przewyższały dochody o 3,1 mld dolarów. Jeśli wsparcie nie napływa lub pojawiają się zakłócenia w rytmiczności, to sytuacja szybko się pogarsza.
Niewiele wskazuje na to, że może to się zmienić na lepsze w najbliższym czasie. Raczej przeciwnie - należy spodziewać się pogłębienia problemów. W pierwszym roku wojny ukraińskie PKB spadło o ponad 30 proc., w ubiegłym roku wzrost osiągnął poziom 5 proc. według analiz Międzynarodowego Funduszu Walutowego, ale to i tak oznacza, że produkt krajowy jest dziś mniejszy o ¼ w porównaniu z ostatnim rokiem pokoju.
Przyczyny są dwie: okupacja przez Rosjan 18 proc. terytorium i zniszczenia wywołane nalotami w pozostałej części kraju oraz wojenna emigracja, która spowodowała, iż dziś na Ukrainie przebywa, jak się oblicza, ok. 28 mln ludzi, ale zdolnych do pracy jest znacznie mniej, bo 17 mln. to emeryci i niepracująca młodzież.
Nicolas Bouzou, francuski ekonomista, który badał sytuację gospodarczą Ukrainy jest zdania, że każde przedsiębiorstwo straciło w związku z wojną (biorąc pod uwagę tylko to, że mężczyźni poszli walczyć) od 10 do 20 proc. swych pracowników.
Sytuacja jest o tyle paradoksalna, że kraj ma nadal do czynienia z 20 proc. bezrobociem, ale poziom inwestycji, w tym i skala kredytów bankowych dla firm jest ze względu na wojnę najniższa w historii. Roksolana Pidliasa, kierująca komisją finansów publicznych w Radzie Najwyższej jest zdania, że w takiej sytuacji niezbędne stanie się podniesienie podatków, zaciskanie pasa w administracji publicznej i sprzedaż aktywów państwowych. To może jednak nie wystarczyć, bo do tej pory, od początku roku, Kijów był w stanie zebrać deklaracje pomocy finansowej od zachodnich partnerów jedynie na około połowę tegorocznych potrzeb. To właśnie z powodu braku pieniędzy Ukraina wykorzystuje jedynie w połowie moce swego, niemałego przecież, sektora zbrojeniowego.
Niedawno amerykański wywiad również informował, że w najbliższym czasie siła oporu Ukrainy będzie słabła. Nie z powodu utraty ducha walki, ale wyczerpania i niewystarczających zasobów. Amerykański wywiad też uważa, że wojna jest „w punkcie zwrotnym” jak ostatnio powiedziała w Kongresie Avril Hines nadzorująca wszystkie tajne służby Stanów Zjednoczonych i pomoc Stanów Zjednoczonych właśnie teraz „jest kluczowa”.
Czy tym razem Macron ma rację?
Innymi słowy, wojna może okazać się przegraną i to być może są te ważne informacje, które skłoniły Donalda Tuska aby w trybie pilnym zaproponować spotkanie w formacie Trójkąta Weimarskiego. Jeśli zatem rośnie prawdopodobieństwo załamania się ukraińskiej obrony, to wówczas pojawia się kwestia możliwości wpłynięcia na rachunek strategiczny Putina. I chodzi w tym wypadku o co najmniej dwie kwestie.
Aby nie odważył się on atakować Odessy i myśleć o odcięciu Ukrainy od Morza Czarnego. To dlatego, moim zdaniem, Le Mond pisze, że w Pałacu Elizejskim rozważana jest tego rodzaju opcja, jeśli chodzi o wysłanie żołnierzy.
I wreszcie: chodzi o skalę tego zaangażowania. Nie musza to być znaczące siły, tak jak z wojskowego punktu widzenia nieistotna jest obecność sił NATO w państwach bałtyckich. Chodzi o zbudowanie klasycznych tripwire forces – sił, które jeśli zostaną zaatakowane, to najprawdopodobniej ulegną, żołnierze mogą zginąć i ten fakt zwiększa prawdopodobieństwo zaangażowania się państw trzecich, w tym wypadku członków NATO, w wojnę.
Tego rodzaju ryzyko ma skłonić Putina, tak jak skłaniają siły w państwach bałtyckich, do większej powściągliwości i ograniczenia swych apetytów aneksyjnych.
Sytuacja jest zatem poważna i jestem zdania, choć do tej pory często krytykowałem Emmanuela Macrona za fanfaronadę i nieprzemyślane wystąpienia, że tym razem ma on rację.
Właśnie teraz i w najbliższych tygodniach może przesądzać się geostrategiczny los Europy i nasza przyszłość. Jeśli nie będziemy zdolni do choćby rozważenia takiego ruchu, to w efekcie ucierpi również nasza wiarygodność sojusznicza. Bo jaką wartość ma partner, który mając do czynienia z ważnym, własnym interesem strategicznym, boi się wysłania ograniczonego kontyngentu wojskowego w kluczowy region?
To prawda, ci żołnierze mogą zginąć, istnieje takie ryzyko. Ale jeśli uda się dzięki temu odstraszyć Moskali i uniknąć znacznie większej wojny i większych ofiar, to tego rodzaju decyzję odpowiedzialny przywódca powinien być w stanie podjąć, a przynajmniej poważnie rozważać.
Jeśli odmówimy debaty na ten temat, to jaki sygnał wyślemy Putinowi? Naszej stanowczości i determinacji, nawet gotowości aby walczyć w obronie wolności czy przeciwnie: strachu i niezdolności do działania? Warto byłoby aby nasza debata publiczna wreszcie spoważniała i skoncentrowała się na naprawdę ważnych sprawach.
CZYTAJ TAKŻE:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/685236-tym-razem-emmanuel-macron-moze-miec-racje