Tej historii nie miałem odwagi napisać w książce, ani opowiadać podczas licznych spotkań autorskich, choć w szczerej rozmowie z bardzo życzliwym wydawnictwem Biały Kruk, postanowiłem wyłożyć ten epizod w miesięczniku WPiS. Człowieka, którego opisałem, nie chciałem krzywdzić, upokarzać, wyszydzać, bo jego los był zrazu heroiczny i imponujący a z czasem obrócił się w ponurą groteskę. Z szaleńców opowiadających niestworzone rzeczy ludzie się zazwyczaj śmieją, a ja uważam, że komandira po prostu przerosło dramatyczne zadanie obrony swojej miejscowości. Nie chciałem go opisywać także dlatego, że spotkało mnie z jego strony wiele życzliwości. W bardzo trudnych warunkach wojennych pokazał mi kilka wojskowych sekretów, które pozwoliły pognać dalej, ku wojennym frontom - i to wszystko podczas pierwszej rozmowy. A jednak kapitan Michajło (imię zmienione) to także ofiara tej wojny. Ofiara bardzo nieoczywista i specyficzna. I ten element wojny trzeba uczciwie ujawnić.
Nasze drugie spotkanie było już inne - pisałem w miesięczniku WPiS. - Komandir przyjął ciepło i mnie, i mojego nowego druha - fotografa z jednej ze znacznych agencji prasowych o międzynarodowym zasięgu. Z początku był stonowany, ale w pewnym momencie konstatując, że z dziennikarza i fotografa ma dobry duet do stworzenia swojego wizerunku, zaczął mówić więcej, szczerzej i… dziwniej. Szczęśliwie to nie mnie sobie upatrzył na wymarzonego gościa, fotograf jawił mu się jako mocniejszy, ważniejszy. Ja mogłem mu dać tylko opis w polskiej prasie, fotoreporter - spektakularne zdjęcia w gazetach na całym świecie.
Oficer zaczął dziwne eksperymenty. Słowo daję, że miał w oczach obłęd.
Przez gęstą mgłę dymu papierosowego przeszywał nas wzrokiem, mrużył oczy i testował nasze reakcje różnymi… zabawami? Raz zarządził zgaszenie światła, dał wszystkim obecnym w schronie broń (nienaładowaną… chyba) i kazał jej użyć, gdy usłyszymy jakiś hałas - sam bezszelestnie chwycił za karabin snajperski i niewidocznie wycelował w jednego z nas. Gdy zapaliło się światło, plecy miałem mokre od potu. Celował we mnie. Oczywiście nie strzelił, ale gdzie się podział Michajło sprzed ledwie tygodnia?
Tamten wieczór był dość długi. Dobrze że towarzyszył mi fotoreporter, bo ani nie chciałem być sam w takim towarzystwie, z którego coraz trudniej było się wyplątać, ale też dzięki niemu miałem świadka tamtych zdarzeń.
Gdy po kilku kieliszkach wódki poczuł się swobodniej, zaczął nam, a zwłaszcza fotografowi, opowiadać o swoich koncepcjach historycznych, politycznych i… duchowych. Że jest coś z nim nie tak można się było spodziewać gdy zaczął mówić o tym, jak ma plan obrony całej Ukrainy i że chciałby go skonsultować z Andrzejem Dudą lub jeszcze lepiej - z Jarosławem Kaczyńskim. Mieliśmy się trącać kieliszkami, zamieniać je między sobą (żeby żaden z nas nie otruł drugiego), wreszcie Komandir odkrył przed nami swój przekaz ezoteryczny. Tacy jak on, przekonywał, żyją setki i tysiące lat - tylko w innych wcieleniach.
Mówił, że pamięta wznoszenie piramid w Egipcie, że był wtedy faraonem. My już wtedy wiedzieliśmy, że z tej gościny trzeba szybko uciekać. Zabawne, że pomógł nam w tym nieświadomie kierowca Komandira, bo gdy wyszliśmy na zewnątrz pod byle pretekstem to ten adiutant oficera myślał, że ma nas gdzieś odwieźć. Wysiedliśmy daleko. Dopiero po dwóch miesiącach, podczas kolejnej wyprawy na Ukrainę, spotkałem jednego z jego podkomendnych, który opowiedział, że jego były przełożony trafił do szpitala psychiatrycznego - pozbawiony dowództwa, władzy, asysty.
Trochę jak w „Jądrze ciemności” JosephaConrada, ale mniej drastycznie, po mniejszych doświadczeniach, z szacunkiem jednak podchodzimy do człowieka, który zapowiadał się na dobrego dowódcę, ale gdzieś po drodze adrenalina, emocje, napięcie nerwowe i nieznane nam w szczegółach myśli Komandira Michajło, po prostu rozbiły mu psychikę i zrobiły z niego wariata
- napisałem dla miesięcznika WPiS.
Gdy patrzymy dziś na nadużycia ukraińskich oligarchów w eksporcie zboża czy bezradność prezydenta Zełenskiego wobec zachodniej dyplomacji i ulegamy łatwo pokusie oceniania, osądzania, wyrokowania - przypomina mi się historia komandira Michajło. Nie zaznawszy wojny od 80 lat wydaje nam się, że cokolwiek z realiów Ukrainy rozumiemy. Szaleństwo tej wojny wymyka się jednak wyższościowemu cmokaniu w domowym fotelu.
ZOBACZ TAKŻE CO JESZCZE UKRYRWAJĄ KORESPONDENCI WOJENNI:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/682973-to-ukrainski-oficer-oszalal-czy-ta-wojna-jest-szalenstwem