Donald Trump, co było w świetle sondaży do przewidzenia, wygrał republikańskie prawybory w stanie Iowa zdobywając 51 % głosów. Warto w związku z tym zwrócić uwagę na kilka spraw. Po pierwsze Vivek Ramaswamy, który osiągnął czwarty rezultat (7,7 %) zawiesił swoją kampanię poznawszy wyniki głosowania i wsparł Trumpa, co dodatkowo zwiększa szanse na nominację byłego prezydenta.
Po drugie Nikki Haley, której niektóre sondaże dawały szanse na drugie miejsce ostatecznie zdobywając poparcie na poziomie 19,1 proc. dość wyraźnie przegrała z drugim Ronem DeSantisem (21,2 proc.). To też paradoksalnie zwiększa szanse Trumpa, bo o ile Haley miała cień szansy aby zagrozić byłemu prezydentowi, nadrabiając choćby dystans w New Hampshire, gdzie sondaże dają jej drugie miejsce, to z pewnością DeSantis nie wygra z byłym prezydentem. Jeszcze dużo może się zmienić, ale nominacja dla Trumpa, po głosowaniu w Iowa, przybliża się.
Ma to o tyle istotne znaczenie, że, jak zauważył na łamach The Foreign Affairs Graham Allison, profesor politologii na Harvardzie Trump już „przekształcił geopolitykę”. Przede wszystkim z tego powodu, że wszyscy światowi gracze już obecnie zaczynają kształtować swą politykę biorąc pod uwagę zmiany jakie mogą nastąpić w Ameryce, kiedy władzę obejmą znów Republikanie.
W Europie najczęściej w tym kontekście mówi się o tym, że to Putin czeka na jego zwycięstwo mając zapewne w pamięci wypowiedzi byłego prezydenta, który oświadczył, iż „w ciągu jednego dnia” grożąc całkowitym wstrzymaniem pomocy wojskowej dla Kijowa zmusiłby Zełenskiego aby ten zasiadł do stołu rokowań i osiągnął porozumienie z Putinem. Ale Allison, przypominając te wypowiedzi Donalda Trumpa zwraca uwagę na jeszcze inne aspekty jego ewentualnego powrotu do Białego Domu. Zmianie ulegnie choćby amerykańska polityka handlowa, bo z obozu byłego prezydenta słychać głosy o konieczności odejścia od niekorzystnej dla Ameryki polityki na rzecz wspierania wolnego handlu. Allison przypomina, że podczas swej pierwszej kadencji Trump już pierwszego dnia zdecydował o wycofaniu się Stanów Zjednoczonych z Trans-Pacific Partnership, wielostronnej umowy mającej ułatwić wymianę handlową między państwami regionu, a także doprowadził do zakończenia dyskusji na temat zawarcia między Ameryką a Unią Europejską umowy handlowej znoszącej bariery celne, które zresztą też zdecydował się podnieść i z czego nota bene Biden się nie wycofał. Allison uważa, że Trump, który sam siebie określa mianem „Tariff Men”, co można przetłumaczyć jako „człowiek – cło”, może zdecydować się, po to aby chronić amerykański rynek, na wprowadzenie generalnej bariery celnej np. w postaci 10 % cła importowego. Jednocześnie, jak uważa, należy poważnie traktować te deklaracje byłego prezydenta, który mówi nie tylko o ochronie granicy z Meksykiem ale również o masowych deportacjach nielegalnych migrantów.
To może destabilizować sytuację w sąsiadującym ze Stanami Zjednoczonymi kraju, który będzie szturmowany przez miliony przybyszów – z południa i z północy. Jeśli dodamy do tego destabilizację związaną z wojnami karteli narkotykowych i fakt, że Waszyngton będzie chciał „coś zrobić” z fentanylem, który w ubiegłym roku zabił ponad 100 tys. obywateli Stanów Zjednoczonych, to mamy potencjalnie wybuchową mieszankę. Dlaczego to o czym pisze Allison może być dla nas istotne? Otóż jego zdaniem wcale nie musimy, wraz z powtórną prezydenturą Trumpa, mieć do czynienia z polityką skracania łańcuchów zaopatrzenia świata Zachodu, czy deriskingu o czym się wiele mówi, ale wręcz z wycofaniem się Ameryki ze światowego handlu za gardę protekcji celnej. Jak zauważa Allison z tego powodu, że „handel jest głównym motorem globalnego wzrostu gospodarczego, większość przywódców uważa, że możliwość, iż amerykańskie inicjatywy mogą zasadniczo załamać oparty na zasadach porządek handlowy, jest prawie niewyobrażalna.
Jednak niektórzy z ich doradców badają obecnie scenariusze przyszłości, w których Stany Zjednoczone mogą odnieść większy sukces w uniezależnieniu się od globalnego porządku handlowego niż w zmuszeniu innych do uniezależnienia się od Chin.” Innymi słowy nie można wykluczyć, że Ameryka rządzona przez Trumpa po prostu „wycofa się” ze świata wolnego handlu. Tego rodzaju zmiana, jeśli nastąpi, będzie miała kluczowe znaczenie dla układu sił w wymiarze globalnym, ale przede wszystkim w Europie. Pamiętajmy, że gospodarka niemiecka, głównego gracza na kontynencie uzależniona jest od eksportu a rynek chiński odgrywa w polityce tamtejszego przemysłu jedną z kluczowych ról. Do tej pory Amerykanie wywierali presję na Berlin, aby ten zrewidował swoją politykę wobec Chin ograniczając przynajmniej import i eksport technologii wrażliwych. Jeśli wraz z przyjściem Trumpa zmieni się ta polityka to wzrośnie znaczenie innych narzędzi oddziaływania, w tym bezpośrednio wojskowych. Dlaczego? W przeszłości chcąc doprowadzić do zmiany polityki inwestycyjnej i handlowej Berlina, co wiązało się z większymi kosztami dla niemieckiej gospodarki, Amerykanie musieli im to kompensować na innych polach, takich jak choćby zgoda Bidena na uruchomienie Nord Stream 2 czy przymykanie oczu na stan niemieckich sił zbrojnych i niewypełnianie zobowiązań w zakresie wydawania 2 % na obronność. Niemcy broniąc pozycji swojej gospodarki niechętnie też poddawali się tej presji, stąd za czasów Trumpa stałe napięcie we wzajemnych relacjach. Teraz, wraz z powrotem byłego prezydenta do Białego Domu wzrośnie zarówno waga podejścia transakcyjnego „coś za coś” jak i zapewne presja Amerykanów na skokowe zwiększenie wydatków Europy na obronność.
To zresztą już widać, choćby w tym co napisał w politico.eu Andrew Michta. Zdaniem tego amerykańskiego politologa o polskich korzeniach Europa „musi zacząć myśleć realistycznie” o swoim bezpieczeństwie. Realizm w tym wypadku polega na przyjęciu do wiadomości dwóch podstawowych faktów – Rosja jest zagrożeniem i nim być nie przestanie a amerykańskie wsparcie wojskowe będzie z czasem coraz mniejsze. W jego opinii Europa wespół ze Stanami Zjednoczonymi muszą wypracować i zrealizować w pierwszym rzędzie jasną strategię zwycięstwa na Ukrainie. Jeśli tak się nie stanie, to nawet zamrożenie konfliktu będzie oznaczało strategiczną porażkę Zachodu. Jak argumentuje Michta „rzeczywistość powinna zacząć docierać do nas, że jeśli nie zmienimy naszej polityki, Ukraina przegra. A rosyjskie zwycięstwo zadałoby taki cios wiarygodności Zachodu, że przyćmiłoby konsekwencje porażki w Afganistanie.” Ukraina musi wygrać a NATO wzmocnić wschodnią flankę. Nie uda się tego zrobić bez wciągnięcia do Sojuszu Ukrainy, wynika to z oczywistego rachunku potencjałów i możliwości, przede wszystkim demograficznych. Kolejnym, a może raczej, równoległym krokiem winno być utworzenie w Polsce i w Rumunii stałych baz wojskowych obsadzonych przez Siły Sojuszu Północnoatlantyckiego. Nie da się wzmocnić NATO na wschodzie bez „niesłabnącej presji na zachodnioeuropejskich sojuszników NATO, aby dozbrajali się na dużą skalę i szybko, tak aby mogli zapewnić rdzeń konwencjonalnych zdolności Sojuszu w zakresie odstraszania i obrony.”
Presja na zbrojenie
W perspektywie amerykańska presja na zbrojenie się Europy nie osłabnie o czym świadczą inne, bardzo intrygujące argumenty Michty. Otóż pisze on, zgodnie zresztą z prawdą, że NATO jest sojuszem zbudowanym na „wzajemnych zobowiązaniach”, argumentując, że „NATO, jako organizacja oparta na traktatach, opiera się na szeregu wzajemnych zobowiązań, a niewywiązanie się z tych zobowiązań podważa same fundamenty traktatu. To niedopuszczalne, że niektóre z najbogatszych krajów Europy nadal zaniedbują wydatki na obronę.” Warto uważnie przeczytać to co napisał Michta, bo w sformułowaniach tych zawarte jest jasne przesłanie, iż wojskowe wsparcie Stanów Zjednoczonych dla państw europejskich, zwłaszcza zaniedbujących swe zobowiązania, nie jest oczywiste i nie można go traktować w kategoriach pewnika. Ten komunikat amerykański ekspert podkreśla jeszcze zastanawiając się czy nie należałoby w ogóle odejść od wskaźnika 2 % a raczej skoncentrować się na uzyskaniu przez Europę podstawowych „realnych i wyćwiczonych” zdolności do obrony i samodzielnego prowadzenia wojny na trzech głównych teatrach działań wojennych. Mowa jest o „planach regionalnych” NATO, o budowaniu których zdecydowano w czasie ostatniego szczytu w Wilnie, z których jednym z nich jest środkowoeuropejski podlegający dowództwu w Brunsum. Dwa pozostałe to Północny, gdzie wiele się w ostatnich tygodniach dzieje i południowy, obejmujący Turcję i Bałkany. Andrew Michta pisze o amerykańskim i sojuszniczym rachunku strategicznym nie zajmując się bieżącą polityką. Ale waga jego wystąpienia polega na tym, że pozwala nam ono zrozumieć, iż presja Waszyngtonu na zbudowanie w naszej części kontynentu „realnych i wyćwiczonych” zdolności wojskowych nie będzie malała w przyszłości. Zmiana w Białym Domu może ją jeszcze zwiększyć, zwłaszcza jeśli, zgodnie z charakterem Trumpa, Ameryka zacznie wobec Europy realizować politykę transakcyjną.
Działania Scholza
Czy politycy europejscy nie mają świadomości tego co nas czeka? Wydaje się, że wręcz przeciwnie, o czym świadczą ostatnie działania podejmowane przez kanclerza Scholza. Informując o planach podwojenia niemieckiej pomocy dla Ukrainy w tym roku, do poziomu 8 mld euro, powiedział on, że zaproponował Brukseli aby biurokracja unijna „sprawdziła” jak pomagają Kijowowi inne państwa kontynentu. Skrytykował też zbyt małe, w jego opinii, dostawy sprzętu wojskowego i amunicji przez państwa członkowskie Wspólnoty. Chodzi oczywiście w tym przypadku przede wszystkim o Francję, której pomoc wojskowa dla Ukrainy to marne 544 mln euro, ale również o Włochy, generalnie kraje europejskiego południa. Te wypowiedzi spowodowały reakcję Tierry Bretona francuskiego eurokomisarza odpowiadającego za europejski rynek, który z kolei oskarżył Berlin, że zamiast wspierać inicjatywę pod nazwą Europejski Instrument na rzecz Pokoju, Berlin woli pomagać Kijowowi w ramach relacji dwustronnych wykorzystując swe możliwości finansowe. Jest też oczywiste, że umowy dwustronne w miejsce „unijnych” promują interesy narodowe, w tym również gospodarcze. Breton wypowiadał się też w przeszłości wielokrotnie za większą wojskową i strategiczną samodzielnością Europy co było interpretowane w kategoriach działania na rzecz francuskiego przemysłu zbrojeniowego. Mamy jednak w tym wypadku do czynienia chyba również z innymi motywami. Otóż jak się wydaje Francja i inne państwa kontynentu chciałyby europejskiego modelu bezpieczeństwa, przez co należy rozumieć większe zaangażowanie Wspólnoty, w ramach której sprzeczne interesy państw członkowskich mogłyby być uzgadniane i równoważone. Takie podejście premiuje państwa zarówno mające dobrą pozycję w strukturach biurokracji europejskiej jak i liczący się potencjał wojskowy. Polityka, którą wydaje się realizować Scholz, czyli podkreślanie roli współpracy dwustronnej premiuje najsilniejszych, w tym wypadku Niemcy. Zarówno Francuzi jak i Niemcy myślą już o nowym rozdaniu, sytuacji kiedy priorytety i zapewne polityka Ameryki się zmieni, tylko chyba inaczej i innymi narzędziami chcieliby osiągnąć stan docelowy.
Warto poruszyć jeszcze jeden wątek, a mianowicie artykuł niemieckiego „Bilda”, który omówił poufny materiał z gier wojennych Bundeswehry. Analizowany scenariusz przewiduje zaognienie sytuacji na wschodniej flance NATO wraz z perspektywą, zimą 2025 roku, wybuchu „gorącego” konfliktu z Rosją. Mamy do czynienia z realistycznym scenariuszem, rzeczywiście sytuacja może ewoluować zgodnie z przyjętymi na potrzeby tej gry wojennej założeniami, ale co innego warte jest uwagi. Otóż niektórzy komentatorzy piszący na temat tego artykułu byli zdania, że w gruncie rzeczy mamy do czynienia z celowym i kontrolowanym „przeciekiem” do mediów, aby unaocznić opinii publicznej, że sytuacja jest poważna i już w nieodległej perspektywie możemy mierzyć się z ryzykiem wojny. To też jeden z elementów przygotowywania się Europy na powrót Trumpa i pogorszenie się relacji dwustronnych.
W tym kontekście warto przywołać wypowiedź Andrzeja Szejny, nowego wiceministra spraw zagranicznych, który w wywiadzie dla PAP opowiedział się za zniesieniem prawa weta w Unii, a w jednym z dzienników powiedział, że „Biden jest dla Polski darem niebios” a jeśli Niemcy będą chcieli wysłać swych żołnierzy do Polski w ramach wzmocnienia wschodniej flanki to „herzlich willkomen”. Mniejsza o ten serwilistyczny ton, czy wyraźne niespójności w deklaracjach szefostwa MSZ, bo np. Władysław T. Bartoszewski mówił niedawno o tym, iż Polska jest przeciw zniesienia veta, liczą się sprawy istotniejsze. Otóż z wypowiedzi Szejny wynika, że obecny rząd planuje oparcie naszej polityki zagranicznej na reaktywowaniu Trójkąta Weimarskiego.
Berlina i Paryż
Problemem jest wszakże to, że w zakresie polityki wzmacniania wschodniej flanki i generalnie w kwestiach polityki zagranicznej między Berlinem i Paryżem istnieją poważne rozbieżności. Francja np. nie poparła, co zrobiły Niemcy, decyzji o atakowaniu przez Amerykanów i Brytyjczyków jemeńskich Houti. W kwestiach polityki wojskowej bardziej niż deklaracje liczą się realne zdolności, które też rozkładają się asymetrycznie, tzn. Francuzi mają większy potencjał niż Niemcy. Dlaczego jest to istotne? Otóż już niedługo Berlin będzie podlegał silnej presji ze strony Stanów Zjednoczonych. Nie ma realnego planu jak szybko wzmocnić swe zdolności wojskowe, ani też niemieccy politycy nie przejawiają specjalnej ochoty na skokowe zwiększenie wydatków na obronność. To oznacza, że „herzlich willkomen” Szejny jest raczej deklaracją polityczną niż zapowiedzią realnych działań na rzecz zwiększenia zdolności militarnych na naszym teatrze działań. Niemcy nie są w stanie szybko dokonać przełomu w swych siłach zbrojnych czy choćby wielkości środków przeznaczanych na armię, a to będzie oznaczało, że ich pozycja, również wobec Polski i Francji, ulegnie pewnemu osłabieniu. Zarówno odejście od prawa veta, jak i reaktywowanie Trójkąta Weimarskiego, zwłaszcza teraz, będzie działaniem na korzyść Berlina. Minister Szejna mówi też, że „Niemcy są naszym gospodarczym przyjacielem”. Czy przyjaźń ta oznacza, iż marża realizowana przez firmy zza naszej zachodniej granicy pozostaje w Polsce? Nie ma co się pastwić nad niefortunnymi wypowiedziami nowego ministra, takich w wywiadzie jest więcej. Mamy do czynienia z poważniejszym problemem.
Zmiana światowej geopolityki
Jak słusznie zauważył Graham Allison Trump już zmienił światową geopolitykę, a jego zwycięstwo wyborcze jeszcze tę transformację przyspieszy. Warto zatem zastanowić się, jak zmieni się nasza, Polski, sytuacja i jak się na to przygotować. Mam wrażenie, że nasz minister wypowiadając swe złote myśli nawet nie ma świadomości, iż być może bezwiednie, ale jest częścią planu Berlina, który przygotowuje się już na nowe czasy. Swą pozycję wobec Amerykanów Niemcy mogą wzmocnić bowiem tylko w jeden sposób. Jeśli pokażą, że całkowicie kontrolują sytuację w Polsce i decyzje jakie podejmuje nasz rząd. Wówczas Waszyngton może traktować sytuację na środkowoeuropejskim teatrze działań jako będącą pod niemiecko – polską kontrolą i taki duopol uznać za wystarczająco obsługujący interesy Zachodu w regionie. Tylko, że w ramach tego duopolu my będziemy mieć znaczenie mniej do powiedzenia, niż w sytuacji gdybyśmy prowadzili z naszymi partnerami innego rodzaju rozgrywkę.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/678543-berlin-chce-rozegrac-nieswiadoma-tego-warszawe