Michael Rühle, analityk amerykańskiego National Institute for Public Policy, opublikował bardzo ciekawy raport poświęcony zagadnieniu, które w Polsce, jak się wydaje, nie jest w ogóle zauważane.
Chodzi o wzbierającą w ostatnich tygodniach w Niemczech falę opinii na temat potrzeby zbudowania europejskiego potencjału jądrowego i przy jego użyciu europejskiej polityki odstraszania, co miałoby zastąpić amerykański parasol nuklearny rozciągnięty nad naszym kontynentem przed dziesięcioleciami. W udzielonym w grudniu wywiadzie dla „Die Zeit” Joshka Fisher, były niemiecki minister spraw zagranicznych i jeden z liderów Zielonych, opowiedział się za „europejskim odstraszaniem jądrowym”. Kilka dni wcześniej Herfried Münkler, znany niemiecki politolog też wypowiedział się na ten temat deklarując, iż „wyobraża sobie” rotacyjną „walizkę z guzikiem nuklearnym” będącą w dyspozycji państw europejskich. W tym samym czasie „Frankfurter Allgemeine Sonntagszeitung” opublikował rozważania poświęcone temu, co stać się może z amerykańskim parasolem nuklearnym nad Europą, jeśli Trump wygra wybory w Stanach Zjednoczonych. Trzej znani dziennikarze tego konserwatywnego periodyku roztoczyli, jak pisze Rühle „straszną wizję” wycofania nie Waszyngtonu z osłaniania Europy, co zmusi państwa naszego kontynentu do budowy własnych środków odstraszania nuklearnego albo, alternatywnie, zawarcia specjalnego porozumienia regulującego te kwestie, w których stronami byłyby Stany Zjednoczone i Europa. W tym samym czasie w „Welt am Sonntag” ukazał się artykuł, którego Autor będąc zdania, iż wycofanie się Ameryki z naszego kontynentu jest tylko kwestią czasu wzywał do zbudowania, w oparciu o francusko-niemiecko-polskie „jądro”, europejskiej wspólnoty obronnej, której jednym z zadań byłoby zbudowanie potencjału nuklearnego.
Mamy zatem do czynienia z początkiem dyskusji w niemieckich mediach, w której prócz dziennikarzy uczestniczą też przedstawiciele świata polityki, koncentrującej się wokół kwestii bezpieczeństwa, w tym nuklearnego, naszego kontynentu w związku ze spodziewanym sukcesem wyborczym Trumpa. Michael Rühle, piszący dla amerykańskiego think tanku niemiecki analityk, jest jednak przekonany, że z wojskowego punktu widzenia plany formułowane przez przedstawicieli niemieckich elit opiniotwórczych nie mają większego sensu. Po pierwsze trudno wyobrazić sobie „europejską” broń jądrową, czyli potencjał, zostawiając na boku możliwość jego zbudowania, o użyciu którego decydowały będą kolektywnie państwa Wspólnoty. Jest to, w opinii Rühle, pomysł o tyle kontrowersyjny, że członkami Wspólnoty są państwa neutralne, takie jak Irlandia czy Austria, twardo opowiadające się przeciw proliferacji broni jądrowej. A zatem decyzję o budowie takich zdolności wcale nie będzie łatwo podjąć. Równie mało realistycznym, w jego opinii, jest pomysł, iż Francuzi zgodzą się na „użyczenie” swoich zdolności, czyli rozciągną swój parasol jądrowy nad Europą. Nic na tego rodzaju skłonność Paryża nie wskazuje, tym bardziej, że nawet w ramach NATO, po to aby nie zostać zmuszonym do uwzględnienia w swej polityce opinii innych państw, Paryż pozostają poza strukturami planowania nuklearnego. Jak argumentuje Rühle, w opinii francuskiego establishmentu broń jądrowa będąca pod jego kontrolą „ma przede wszystkim chronić Francję. Jednak wielu niemieckich polityków konsekwentnie błędnie interpretuje francuskie zaproszenia do ‘dialogu nuklearnego’ z Paryżem traktując go jako ofertę rozszerzenia francuskiego parasola nuklearnego na Niemcy. Niektórzy argumentowali, że gdyby Niemcy zasygnalizowały gotowość do pewnego współfinansowania francuskiego arsenału, Paryż mógłby być bardziej skłonny rozciągnąć swój parasol nuklearny na swojego sąsiada. Co więcej, część obserwatorów argumentuje, że bliskość geograficzna Francji do potencjalnego europejskiego teatru konfliktu sprawiłaby, że wykorzystanie broni nuklearnej przez Paryż byłoby bardziej wiarygodne niż przez Waszyngton. Wszystkie te poglądy ignorują głęboko zakorzeniony sceptycyzm Paryża co do stanowiska Niemiec we wszystkich kwestiach nuklearnych”. W kwestiach nuklearnych, również pokojowego wykorzystania energii jądrowej, stanowisko Francji pozostaje w zasadniczej sprzeczności ze stanowiskiem Berlina.
To powoduje, w opinii Rühle, że niemieckie nadzieje na rozszerzenie na cały kontynent francuskiego parasola nuklearnego są niczym innym jak tylko przykładem myślenia życzeniowego. Trzeci argument jest nie mniej istotny. Otóż w jego opinii zdolność do odstraszania agresora przy użyciu potencjału jądrowego i środków jego przenoszenia może być jedynie elementem uzupełniającym cały arsenał środków, przede wszystkim konwencjonalnych, niezbędnych aby odstraszanie było skuteczne. Budowa europejskiej broni jądrowej, nawet gdybyśmy mieli do czynienia z realnym programem, nie załatwi problemu słabości wojskowej państw Wspólnoty Europejskiej. Samo posiadanie broni jądrowej nie jest zresztą gwarancją pokoju, tak jak nie odstraszyło Argentyny od ataku na brytyjskie Falklandy czy nie powstrzymało Syrii i Egiptu od uderzenia w 1973 roku na Izrael. Trzeba dysponować wiarygodnym potencjałem odstraszania w zakresie środków konwencjonalnych, który musi zostać uzupełniony, jeśli chcemy mówić o kontroli drabiny eskalacyjnej, przez zdolności jądrowe. W przeciwnym razie nie będzie on spełniać swojej funkcji. Przy obecnym poziomie wydatków państw naszego kontynentu na bezpieczeństwo pomysł zbudowania zdolności jądrowych jest również z budżetowego punktu widzenia nierealny. Znaczenie łatwiej, ale z tym też Europejczycy nie są sobie w stanie poradzić, byłoby wywiązać się ze zobowiązań przyjętych najpierw na szczycie w Walii (2 proc. PKB), a potem potwierdzonych w Wilnie (nie mniej niż 2 proc. PKB), niż marzyć o własnych zdolnościach odstraszania jądrowego. Osobnym problemem jest kwestia „europejskiej doktryny” związanej z użyciem tego rodzaju broni. Jak słusznie zauważa Rühle, „ze względu na ogromną niszczycielską siłę broni jądrowej wszelkie decyzje dotyczące jej użycia będą należeć do kierownictwa politycznego państwa posiadającego (fizycznie – MB) broń nuklearną. Mówiąc obrazowo, jeśli chcemy mówić o skutecznym odstraszaniu, trudno realistycznie wyobrazić sobie, w jaki sposób więcej niż jeden narodowy palec mógłby spoczywać na nuklearnym spuście, tj. jak miałby funkcjonować wielostronny mechanizm odstraszania nuklearnego”. I tu mamy do czynienia z najciekawszą częścią rozważań niemieckiego analityka. Otóż jego zdaniem z punktu widzenia doktryny odstraszania, czyli tego w jakich okolicznościach i po spełnieniu jakich warunków ją użyjemy, a także biorąc pod uwagę system komunikacji strategicznej, nie może ona sprawnie funkcjonować w ramach mechanizmu wielostronnego. Nie będzie po prostu czasu, nawet zakładając dobra wolę, na uzgodnienia wspólnej decyzji. Idea „rotacyjnej walizeczki jądrowej” jest w sposób oczywisty tak absurdalna, że nawet niewarta rozpatrzenia. Czy zatem dyskusja w niemieckich mediach jest typową i często spotykaną rozmową o niczym, zajęciem bezprzedmiotowym choć intelektualnie zajmującym? Niekoniecznie. Rühle jest sceptyczny jeśli chodzi o możliwości kolektywnego zarządzania potencjałem jądrowym, pisze, że nawet 70 lat współpracy w ramach NATO nie zmieniło tego. Ale zauważa też, iż „czerwony przycisk” pojawi się dopiero wtedy, gdy UE przekształci się ze zwykłej konfederacji stanów w prawdziwe państwo federalne”. W innej formule wiarygodność użycia broni jądrowej, nawet jeśli jakimś cudem Europa wejdzie w jej posiadanie, będzie mniejsza niż w przypadku dysponowania tym potencjałem przez państwo narodowe. Kolektywna decyzja o użyciu broni jądrowej, nawet jeśli bylibyśmy w stanie ją podjąć, oznaczać będzie spadek potencjału odstraszania. Właśnie dlatego, że przeciwnik, w tym wypadku Rosja będzie starał się zakłócić procedury podejmowania przez Europejczyków stosownych decyzji i w swoim podejściu do kwestii „pojedynku jądrowego” będzie zakładał naszą powolność, niewydolność systemu czy ewentualne podziały. To zaś może skutkować istotnymi ograniczeniami jeśli chodzi o czas i możliwość podjęcia kluczowych decyzji, co w oczywisty sposób zmniejsza potencjał odstraszania. W efekcie możemy zdecydować się na jałowy, choć bardzo kosztowny, wysiłek.
Jeśli zatem mowa jest o „europejskim potencjale jądrowym”, to musimy mieć świadomość faktu, iż ci którzy deklarują potrzebę podążenia w tym kierunku opowiadają się też, bo nie ma innego wyjścia, za przekształceniem Wspólnoty Europejskiej w jedno państwo, zarządzane przez jeden ośrodek władzy który będzie podejmował decyzje również i w tej kwestii. To wyjaśnia nieco dlaczego to w niemieckich mediach ożyła na ten temat w ostatnim czasie dyskusja, oraz z jakiego powodu pojawiają się propozycje ożywienia formatu Weimarskiego, który miałby zapewne stać się tym „europejskim jądrem” w zakresie obronności. Analizując sytuację w jakiej znaleźć się może Europa w przypadku coraz bardziej prawdopodobnego zwycięstwa Trumpa, trzeba też rozstrzygnąć kwestię, czy obawy formułowane w niemieckich mediach, iż oznaczać to może zwinięcie amerykańskiego parasola nuklearnego nad naszym kontynentem mają realne podstawy. Czy mamy do czynienia z rzeczywistym zagrożeniem którego perspektywa winna skłonić Europejczyków do działania czy może z problemem wymyślonym, sztucznie wykreowanym po to, aby np. wspierać trendy federalizacyjne we Wspólnocie. Rühle jest zdania, że zwycięstwo Trumpa nie zmieni globalnych interesów Stanów Zjednoczonych, które będą projektowały swą siłę, co dotyczy również potencjału jądrowego, w wymiarze światowym. To zaś oznacza, że rewizja „rozszerzonego odstraszania” (extended deterrence) tak aby pozbawić Europę ochrony, jest mało prawdopodobna tym bardziej jeśli wziąć pod uwagę zapisy uchwalonej w 2018 roku, za czasów pierwszej kadencji Trumpa, Narodowej Strategii Bezpieczeństwa. Ale nawet, jak argumentuje niemiecki badacz, jeśli założyć, że nowa administracja będzie zainteresowana „przesunięciem ciężarów” związanych z bezpieczeństwem naszego kontynentu na barki Europejczyków, czego nie można wykluczyć, to czy mówienie i ruch w stronę uzyskania „autonomii nuklearnej” nie wzmacnia tych tendencji, nie przyspiesza negatywnych dla nas decyzji? Jeśli mamy powody w Europie, aby obawiać się izolacjonistycznych tendencji w otoczeniu Trumpa i skłonności samego prezydenta, aby zmienić wektory amerykańskiej polityki sojuszniczej, to czy nie lepszym rozwiązaniem, argumentuje Rühle, jest zdwojenie wysiłków aby pogłębić współpracę w obszarze nuklearnym między Waszyngtonem a europejskimi stolicami? „W istocie – zauważa - gdyby Europa dążyła do autonomii nuklearnej, zapewniłoby to logiczne uzasadnienie – szczególnie w przypadku prezydenta Trumpa w czasie jego drugiej kadencji – aby nie inwestować już w „rozszerzone odstraszanie” dla Starego Kontynentu. Dla prezydenta USA, który może stać się jeszcze bardziej sceptyczny co do wartości sojuszy, jakakolwiek inicjatywa na rzecz rozwoju europejskiego arsenału nuklearnego byłaby doskonałym pretekstem do zmniejszenia zaangażowania USA w Europie”. A to oznacza, że racjonalna polityka na rzecz zwiększenia bezpieczeństwa naszego kontynentu winna zakładać pogłębienie współpracy z Waszyngtonem, a nie snucie całkowicie nierealistycznych wizji na temat zbudowania własnego „autonomicznego” potencjału jądrowego. Tym bardziej, że jest to całkowicie nierealne i zdaniem niemieckiego analityka „nie jest kwestią przypadku”, że trwające dyskusje na ten temat unikają odpowiedzi na jedno z istotniejszych, jak się wydaje pytań, a mianowicie - jak to zrobić? Michael Rühle jest też sceptyczny czy wśród niemieckich wyborców pomysły budowy autonomicznych zdolności jądrowych zyskają poparcie. Jak pisze, „kraj, który ze względu na partyjną politykę przez wiele lat nie jest w stanie podjąć nawet przyziemnej decyzji o wyposażeniu Bundeswehry w drony bojowe, a którego budżet obronny wciąż pozostaje poniżej dwuprocentowych wytycznych NATO, nie będzie generował zbyt wiele entuzjazmu dla niezależnych zdolności nuklearnych”.
Sprawę można byłoby pominąć wzruszeniem ramion, gdyby opiniotwórcze media niemiecki nie zajęły się w ostatnim czasie kwestią potrzeby budowy europejskiej autonomii nuklearnej. Zapewne niedługo i w Polsce zwolennicy pogłębienia integracji w ramach Wspólnoty zaczną pisać o tym, iż musimy zwiększyć współpracę wojskową, razem kupować sprzęt i amunicję a niewykluczone, że również dążyć do stworzenia własnego, europejskiego potencjału jądrowego. Te propozycje nie mają wiele wspólnego, choć należałoby napisać, że nic, z działaniami na rzecz zwiększania bezpieczeństwa Europy czy wzmocnienia polityki odstraszania. Dotyczą w ogóle innych kwestii. Mają, moim zdaniem, wykorzystując zaniepokojenie Europejczyków, szczególnie na wschodzie, wojną na Ukrainie, aby skłonić ich do zgody na europejskie państwo federalne. Nie da to nam bezpieczeństwa, a nawet, wywołując negatywne reakcje w Waszyngtonie, bardziej prawdopodobne po tym, jak Donald Trump wróci do władzy, zwiększą zagrożenie wschodniej flanki. Tym w bezpiecznym Berlinie czy Paryżu nikt się nie przejmuje, ale dobrze byłoby abyśmy w Warszawie nie zaczęli podążać za fantasmagoriami i uprawiać myślenia życzeniowego.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/677550-do-czego-potrzebny-jest-europejski-potencjal-jadrowy