Po ostatnich intensywnych atakach rakietowych Federacji Rosyjskiej przeciw ukraińskim miastom polski minister spraw zagranicznych zgłosił słuszny postulat, aby zaostrzyć system sankcji tak, aby Moskale nie byli w stanie omijać ograniczeń, zaopatrując się w części niezbędne do produkcji rakiet w zachodnich firmach, a także zaapelował, aby ukraińskie siły zbrojne otrzymały od sojuszników rakiety o większym niż do tej pory zasięgu, tak aby rozmawiać z Putinem „w jedynym języku, który on rozumie”, czyli atakując cele na terenie Federacji.
Kres amerykańskiej potęgi?
Miejmy nadzieję, że wysiłki polskiej dyplomacji skoncentrują się teraz na skłonieniu Berlina do rewizji swej polityki w sprawie dostaw rakiet Taurus dla Ukrainy. Te systemy są o tyle ważne, że umożliwiają - w opinii specjalistów - zniszczenie Mostu Kerczeńskiego, który ma kluczowe znaczenie dla rosyjskiej logistyki. Kolejnym wyzwaniem, przed którym w tym roku, podobnie jak i inne państwa Zachodu, staniemy, to kwestia Ukrainy, a precyzyjnie rzecz ujmując, decyzji związanych z polityką Europy wobec konfliktu. Jak zauważył Niall Ferguson, od decyzji, które podejmiemy, lub nie, w następnych kilku miesiącach, zależeć może sytuacja Europy w kolejnych dziesięcioleciach. Oddajmy głos brytyjskiemu historykowi, który jest przeświadczony o zmierzchu amerykańskiej potęgi, o tym, że nastał kres Pax Americana, ale nie w wymiarze bezwzględnym, bo Stany Zjednoczone nadal pozostają światowym gigantem - zarówno wojskowym, jak i gospodarczym - ale raczej w relacji do skali narastających problemów. Jest ich globalnie - jako że sytuacja się destabilizuje - coraz więcej, a to oznacza, iż nawet dysponując wielkimi zasobami i możliwościami trzeba będzie dokonywać wyborów. Ameryka mierzy się jeszcze z jednym problemem wynikającym z natury jej imperium. Otóż, jak zauważa Ferguson, który analizował historię - zarówno Imperium Brytyjskiego, jak i Amerykańskiego - i który uważa, iż w wymiarze historycznym ich istnienie „miało więcej plusów niż minusów”, Amerykanie w swym podejściu do kwestii międzynarodowych znacznie różnią się od Brytyjczyków i ich polityka zagraniczna charakteryzuje się istnieniem trzech „deficytów”, co negatywnie wpływa na trwałość konstrukcji. Po pierwsze, Stany Zjednoczone prowadzą od lat politykę zwiększania swego długu publicznego, są importerem kapitału netto. Skutkiem tego, amerykańskie zobowiązania inwestycyjne w krajach, które miałyby funkcjonować jako przyczółki obecności i wpływów Waszyngtonu, są mniejsze niż być powinny i nie mają charakteru inwestycji długoterminowych. To obiektywnie osłabia perspektywę zakorzenienia się Stanów Zjednoczonych w odległych regionach świata, tym bardziej, że to ograniczenie wzmacniane jest przez kolejny „deficyt”, jakim jest w opinii Fergusona brak odpowiednich kadr. W przeciwieństwie do Brytyjczyków w XIX wieku, którzy spędzali większą część swego życia w zamorskich koloniach, Amerykanie nie mają na to wielkiego apetytu. Ich droga kariery zawodowej w większości zbudowana jest w oparciu o dokonania w Stanach Zjednoczonych, a to oznacza, że Waszyngton w swej polityce zagranicznej cały czas musi liczyć się z deficytem „kadr”, a co za tym idzie, brakiem rozeznania i ryzykiem podejmowania błędnych decyzji. Trzecim czynnikiem osłabiającym trwałość amerykańskiego Imperium jest brak zainteresowania opinii publicznej jego utrzymaniem. Amerykanie są na poziomie pierwotnego odruchu izolacjonistami, nie interesują się sprawami międzynarodowymi i uznają w swej większości zaangażowanie w sprawy świata za stratę czasu i pieniędzy. To w gruncie rzeczy oznacza, że w Stanach Zjednoczonych nie ukształtował się polityczny mechanizm, który premiowałby umowne „stronnictwo imperium” opowiadające za angażowaniem się Waszyngtonu w odległych punktach świata. Taka polityka w ciągu ostatnich 75 lat była uprawiana, ale zawsze nieco w kontrze wobec preferencji wyborców, co było możliwe, kiedy funkcjonował ponadpartyjny konsensus elit, ale staje się trudniejsze w sytuacji głębokiej wewnętrznej polaryzacji. Sytuacja w ciągu 20 ostatnich lat we wszystkich tych obszarach znacząco się pogorszyła. Dług publiczny Stanów Zjednoczonych, który w 2003 roku wynosił 59 proc. PKB teraz jest na poziomie 120 proc. PKB. Armia lądowa ma najniższe, w związku z kryzysem rekrutacyjnym, stany osobowe od 1940 roku, a podziały wśród elit są najgłębsze od dziesięcioleci. Generalny brak zainteresowania amerykańskiej opinii publicznej polityką zagraniczną osłabił i tak już słabnące zainteresowanie sprawami wojny na Ukrainie. O ile przed atakiem Hamasu amerykańskie media poświęcały im 8 proc. „newsów”, o tyle ostatnio wskaźnik ten spadł do mniej niż 1 proc. Wojna na Ukrainie stała się wydarzeniem medialnie marginalnym, co oznacza, że świat polityki też zmuszony został, w efekcie zmian w nastawieniu opinii publicznej, do korekty swej dotychczasowej postawy. Skutkiem jest impas w zakresie kontynuowania pomocy wojskowej i ekonomicznej dla Kijowa, co nie byłoby możliwe jeszcze kilka miesięcy wcześniej. Jak pisze Ferguson, „wszyscy obawiali się” problemów z pomocą dla Ukrainy pod koniec 2024 roku, w związku z prawdopodobnym zwycięstwem wyborczym Trumpa, a okazało się, że zaczęły się one 11 miesięcy wcześniej. Sytuacja Kijowa w związku z tym pogarsza się, ale nie w sposób dramatyczny. Jeszcze przez kilka miesięcy, po przejściu do obrony, armia będzie w stanie bronić się przed nacierającymi Moskalami, ale w drugiej połowie roku relacja sił zacznie stopniowo się odwracać na korzyść Federacji Rosyjskiej. To oznacza, że państwa Zachodu muszą w pierwszych miesiącach tego roku podjąć kluczowe decyzje o charakterze strategicznym, związane z przebiegiem i ewentualnym rozstrzygnięciem w toczącej się wojnie. Nie chodzi tu o dalsze wspieranie przez państwa europejskie Kijowa, bo już obecnie łączna pomoc udzielona Ukrainie przez państwa naszego kontynentu jest dwukrotnie większa niż zaangażowanie Amerykanów. To wsparcie trzeba będzie kontynuować, a nawet zwiększyć, choćby z tego powodu, że Ukraina, aby normalnie funkcjonować, musi uzyskać w postaci darowizn i kredytów tylko w 2024 roku ponad 42 mld dolarów.
Kto uzbroi Ukrainę?
Decyzje, przed którymi stoimy - my Europejczycy - są poważniejszej natury. Ferguson zdaje się uważać, że amerykańskie zaangażowanie w sprawy Ukrainy nie wróci już do poziomu z ubiegłego roku, a po zwycięstwie Trumpa stoi w ogóle pod znakiem zapytania. A to z kolei stawia na porządku dnia kluczową kwestię, czyli kto uzbroi Ukrainę? Nawet jeśli Europejczycy podejmą decyzje w tej sprawie, na co na razie się nie zanosi, to i tak sektor przemysłowy potrzebuje czasu, aby dostosować się do nowych realiów. Czynnik czasu jest w tym wypadku kluczowym, co zresztą skłania niektórych polityków europejskich do stawiania na porządku dnia kwestii „zamrożenia wojny” po to, aby móc podjąć i wyegzekwować niezbędne działania u siebie. Pytaniem otwartym jest jednak w tej sytuacji kwestia, dlaczego Putin wiedząc o tym, miałby godzić się na działania w sposób ewidentny idące naprzeciw oczekiwaniom i interesom Zachodu, przede wszystkim Europy? Brytyjski historyk podnosi w tym momencie kwestię, która jest od pewnego czasu dyskutowana w stolicach państw europejskich i w Waszyngtonie. Chodzi mianowicie o skonfiskowanie rosyjskich aktywów zamrożonych po wybuchu wojny. Administracja Bidena, która nota bene podjęła pierwsze kroki w tym kierunku na forum państw G-7, chciałaby, jak argumentuje Ferguson, aby w wewnątrzamerykańskich debatach ta kwestia nie została potraktowana w kategoriach działań podjętych w miejsce kontynuowania pomocy. Chodzi - jak się wydaje - o to, aby uprawdopodabniając perspektywę konfiskaty i jednocześnie kontynuując wsparcie dla Kijowa zbudować polityczną dźwignię, która miałaby skłonić Putina do rozpoczęcia rokowań. Państwa Europy Środkowej, takie jak Polska, są za podjęciem tego rodzaju kroków. Przeciw wypowiadają się Francja i Niemcy, obawiające się, że tego rodzaju posunięcie może rykoszetem uderzyć w europejską walutę, jedną z walut rezerwowych świata i w konsekwencji pogorszyć i tak już niełatwą sytuację finansową strefy państw używających euro. Jak napisał Ferguson: „przyszli historycy będą zadziwieni tymi tajemniczymi debatami. Do 2033 r., jeśli nie wcześniej, stanie się oczywiste, że na początku lat 20. XXI wieku Pax Americana stanął przed dobrze skoordynowanym wyzwaniem ze strony Chin, Rosji, Iranu i Korei Północnej. Pierwszym posunięciem była inwazja na Ukrainę. Drugim była wojna „pomocników” Iranu przeciwko Izraelowi. Trzecim będzie najprawdopodobniej chińskie wyzwanie wobec amerykańskiego prymatu w regionie Indo-Pacyfiku, być może – jeśli Xi Jinping będzie odważny – blokada Tajwanu”. Za kilka lat będzie też oczywiste, jak uważa brytyjski historyk, że państwa Zachodu, w tym Stany Zjednoczone, uczyniły zbyt mało aby bronić swej pozycji, świata wartości i atakowanego ładu. Przeznaczenie przez Stany Zjednoczone 75 mld dolarów dla zagrożonej Ukrainy i wysłanie w okolice Izraela dwóch grup lotniskowców z pewnością trudno uznać za adekwatną - w obliczu wyzwań historycznych - odpowiedź. A zatem w perspektywie historii, stoimy w obliczu załamywania się porządku zdominowanego przez Zachód. Jakie będą tego konsekwencje dla Europy, kiedy Stany Zjednoczone utracą swą hegemonistyczną pozycję? Pierwszym rezultatem, jeśli Ukraina załamie się, będzie napływ kolejnej fali migrantów. Szacuje się, iż ta może mieć nawet 4,5 mln ludzi, co oznacza, że Europa rocznie na ich absorpcję będzie musiała wydać ok 58 mld dolarów, jako iż do tej pory średnio jeden ukraiński uchodźca „kosztował” 1,75 tys. dolarów. Ale to dopiero początek wydatków, przed którymi staną państwa naszego kontynentu. Granicząc z agresywną, uzbrojoną i pewną siebie Rosją, będziemy musieli na serio zacząć myśleć o bezpieczeństwie, tym bardziej, że załamywanie się Pax Americana obnaży ograniczone zasoby Stanów Zjednoczonych. Jeśli punktem odniesienia są wydatki ponoszone przez europejskich członków NATO w latach zimnej wojny, czyli w okresie 1949 – 1989, to trzeba pamiętać, że europejscy członkowie Paktu Północnoatlantyckiego, tacy jak Wielka Brytania, wydawali w tym czasie nawet 5,8 proc. PKB na siły zbrojne. W przypadku Francji było to 5,7 proc. PKB, a Niemiec Federalnych 3,5 proc. Gdyby teraz, w obliczu nowej sytuacji, Europa chciała wrócić do zimnowojennego poziomu wydatków na bezpieczeństwo, to Londyn musiałby wydawać więcej o 124 mld dolarów rocznie, Paryż 97 mld a Berlin 96 mld dolarów. Gdyby wszyscy europejscy członkowie NATO mieli osiągnąć średni poziom wydatków wynoszący 3,5 proc. PKB na własne bezpieczeństwo, to musieliby przeznaczyć na to corocznie 431 mld dolarów więcej. To, jak zauważa Ferguson, niemal dwa razy więcej niż cała, ekonomiczna i wojskowa pomoc, którą otrzymała Ukraina w ubiegłym roku. A zatem, jak zauważa, z ekonomicznego punktu widzenia znacznie korzystniejszym rozwiązaniem dla Europy jest wspieranie militarnego wysiłku Kijowa niż ryzykowanie porażki, co będzie w konsekwencji prowadziło do znacznie większych, per saldo, kosztów. Ale dlaczego ta prawda z takim trudem przebija się do świadomości zachodnioeuropejskich elit?
Ferguson pisze o końcu Pax Americana i w konkluzji swego wystąpienia zauważa, że nie jest zdziwiony obrotem spraw, bo taki rezultat po 20 latach kosztownych i bezsensownych wojen toczonych przez Stany Zjednoczone w najodleglejszych zakątkach świata, był do przewidzenia. Nastroje izolacjonistyczne za oceanem rosną, co wykorzystują siły rewizjonistyczne.
Wyliczenia związane z kosztami, jakie przyjdzie ponieść Europie w nowych realiach, jeśli oczywiście narody naszego kontynentu będą chciały żyć w bezpieczeństwie, też nie są zaskakujące. W przestrzeni medialnej pojawiają się one od pewnego czasu. Ostatnio pisał o tym w politico.com ukraiński oligarcha Victor Pinchuk, który zresztą przedstawił podobne co Ferguson koszty powrotu państw europejskiego NATO do poziomu wydatków na zbrojenia wynoszącego 3,5 proc. PKB.
To co zastanawia, to pytanie, czy liderzy Zachodu nie mają rozeznania w sytuacji, czy ich kunktatorstwo jest spowodowane brakiem świadomości, jakie geostrategiczne i finansowe konsekwencje pociągnie za sobą przegrana Ukrainy i upadek, bo to będzie tego dość oczywisty rezultat, Pax Americana? Oczywiście może być tak, bo historia zna wiele przykładów tego rodzaju krótkowzroczności, że europejskie elity, zwłaszcza bogatszych państw z Zachodu uprawiają politykę „jakoś to będzie”, nie mając ani woli, ani determinacji, aby podjąć trudne decyzje. Trzeba jednak pamiętać, że to nie musi być jedyne wyjaśnienie tej opieszałości. Do tej pory wewnętrzne zmiany w Unii Europejskiej przyspieszały w sytuacjach kryzysowych. Wytworzył się pewien mechanizm reagowania na zagrożenia, który sprowadza się do centralizowania decyzji i środków niezbędnych, aby finansować nowe zobowiązania. Tak jest i obecnie. Kryzys związany z wojną na Ukrainie jest wykorzystywany po to, aby wzmocnić unijną oligarchię skoncentrowaną wokół elit Niemiec, państw Beneluksu i Francji. W tym sensie upadek Pax Americana i zagrożenie ze strony Rosji jest paradoksalnie w stolicach tych państw postrzegany również w kategoriach szansy, bo przyspiesza podjęcie decyzji, których przeforsowanie w normalnych warunkach byłoby trudne. To powoduje, że z perspektywy stolic europejskich pożądana sekwencja kroków wygląda zapewne następująco: najpierw federalizacja UE, potem decyzja o długoterminowym wsparciu dla Kijowa i wreszcie zamrożenie wojny na Ukrainie. Co miałoby skłonić Putina, aby akceptować tego rodzaju scenariusz? Koniec Pax Americana.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/676907-kres-pax-americana