W ostatnim roku odnotowano w Stanach Zjednoczonych historyczny rekord jeśli idzie o napływ migrantów przez południową granicę. Do Ameryki przybyło niemal 2,5 mln ludzi szukających lepszego życia, w samym San Diego liczba przybyszów szacowana jest na 230 tys. Fala nie maleje, bo w październiku (w Ameryce rok budżetowy kończy się we wrześniu, dlatego oficjalne statystyki ujmują okres 10.2022 – 09.2023) odnotowano kolejny rekord – przybyło niemal 241 tys. migrantów, co oznacza, że w skali całego roku może ich być 3 mln.
Administracja Bidena w maju zaostrzyła politykę migracyjną, co przyniosło chwilowe złagodzenie problemu (spadek liczby przybyszów z 207 do 145 tys.) ale wkrótce potem stare trendy się nasiliły. Nie jest to jedyny problem z którym mierzy się Ameryka. W czasie niedawnego spotkania Joe Bidena z Xi Jinpingiem w San Francisco, jak doniosły media, amerykański prezydent wymógł na swym chińskim partnerze wprowadzenie ograniczeń w zakresie eksportu z Chin półproduktów używanych do wytwarzania Fentanylu, silnie uzależniającego syntetycznego narkotyku, który w ubiegłym roku zabrał życie (z powodu przedawkowania) niemal 107 tys. Amerykanów. To tylko dwa zjawiska, które powodują, iż coraz częściej, tak wynika z badań opinii publicznej, obywatele Stanów Zjednoczonych zaczynają myśleć, iż „sprawy wymykają się spod kontroli”. 66 proc. ankietowanych jest tego zdania podczas gdy jedynie 20 proc. uważa, że wszystko w Ameryce idzie dobrze. Podobnie ocenia się sytuację w zakresie bezpieczeństwa wewnętrznego i zagrożenie przestępczością kryminalną. Już 28 proc. ankietowanych przez Gallup mówi o tym, że bezpośrednio zostali dotknięci przestępczością, 63 proc. uważa, iż problem przestępczości jest „niezwykle poważny” a 53 proc. powiedziało ankieterom o tym, że zjawisko to wzrosło w ciągu ubiegłego roku.
Biden silnym przywódcą?
Wyłania się z tego obraz Ameryki na serio zaniepokojonej sytuacją wewnętrzną, tym w którą stronę zmierza kraj i czy obecny prezydent może być uznany za silnego przywódcę, który jest w stanie wyprowadzić Stany Zjednoczone na prostą drogę. 38 % ankietowanych wyborców jest zdania, że silny przywódca to Joe Biden, ale już 55 % formułuje taką ocenę w przypadku Donalda Trumpa.
Nastroje Amerykanów i ich preferencje wyborcze, w których zawsze najważniejsza rolę odgrywały kwestie wewnętrzne, przesuwają się w stronę poszukiwania lidera, który byłby w stanie „uporządkować sytuację”. Zdecydowanie nie działa to na korzyść obecnego lokatora Białego Domu i zwiększa szanse na kolejną kadencję Donalda Trumpa.
Demokraci i przedstawiciele liberalnych kręgów amerykańskiego establishmentu są w związku z rysującymi się trendami w panice i już przystąpili do kreślenie czarnych, katastroficznych, scenariuszy. Robert Kagan [napisał]https://www.washingtonpost.com/opinions/2023/11/30/trump-dictator-2024-election-robert-kagan/) na łamach The Washington Post, że dyktatura Trumpa „w coraz większym stopniu jest nieuchronna” a Ann Appelbaum w The Atlantic snuje wizje porzucenia przez niego NATO i obrania kursu oznaczającego rewizję amerykańskiego systemu sojuszniczego. Od razu trzeba zauważyć, że obawy Appelbaum nie są pozbawione podstaw. Pierwsza kadencja Trumpa nie powinna być punktem odniesienia choćby z tego powodu, że wówczas był on otoczony politykami i wojskowymi, takimi jak Pence, Bolton, Pompeo czy Tillerson, których atlantyckie afiliacje i uznanie dla wagi amerykańskiego systemu sojuszniczego, nie podlegało wątpliwości. Obecnie były prezydent jest poróżniony ze wszystkimi tymi politykami, jego więzi z tradycyjnym nurtem w republikańskim establishmencie strategicznym uległy rozluźnieniu co oznacza, iż obecnie w gruncie rzeczy nie wiadomo kto realizował będzie politykę wojskową i zagraniczną nowej administracji, oczywiście o ile Trump wygra.
Argumentacja Kagana jest warta poznania. Ten uznany publicysta buduje następującą sekwencję wydarzeń pisząc swą „czarną prognozę” dla amerykańskiej demokracji. Pewne jest, że za 13 tygodni Trump wygra republikańskie prawybory. W świetle ostatnich sondaży wyprzedza on innych konkurentów o 47 %, co oznacza, iż nikt nie ma w praktyce szans na odrobienie tej straty. Kiedy uzyska nominację Republikanów nastąpi, jak prognozuje Kagan „tektoniczna zmiana”. Przeciwnicy Demokratów, dziś wspierający konkurentów Trumpa finansowo i wypowiadając się publicznie przeciw niemu zjednoczą się wokół wspólnego kandydata, do wzmocni siłę oddziaływania przeciwników Bidena. Trump oczywiście zdominuje Partię Republikańską, choćby dlatego, że „zwycięzca jest zwycięzcą” którego się nie sądzi. Stanie się on również znacznie bardziej istotniejszym, niż obecnie, punktem odniesienia polityki na szczeblu krajowym. Niepowodzeniem skończy się próba marginalizowania byłego prezydenta przez „media głównego nurtu”, bo był on w stanie nawet swe procesy przekształcić w narzędzie dzięki któremu przebił się do głównych stacji telewizyjnych, w czytelny sposób niechętnych byłemu prezydentowi. A zatem Trump będzie miał za sobą zarówno zjednoczone i silne poparcie Republikanów, jak i wspierać jego kandydaturę będzie to, że jest „gwiazdą mediów” nawet politycznie mu wrogich.
Kandydatura Bidena, w opinii Kagana, wygląda na tym tle bardzo słabo. Po pierwsze Demokraci są podzieleni, lewicowe ich skrzydło raczej wolałoby wspierać kandydatury Jill Stein czy Roberta F. Kennedy’ego jr, niż obecnego prezydenta. Biden też nie będzie w stanie wykorzystać argumentu kontynuacji, bo jego rywal nie jest nowicjuszem, był już prezydentem i nie będzie można go oskarżyć o brak doświadczenia.
Oznacza to, że Biden nie będzie w stanie jak zwykle twierdzi urzędujący prezydent mówić, że wybór przeciwnika to skok w nieznane
– argumentuje Kagan.
Niewielu Republikanów uważa prezydenturę Trumpa za nienormalną lub nieudaną. Podczas jego pierwszej kadencji szanowani „dorośli” wokół niego nie tylko blokowali niektóre z jego najniebezpieczniejszych pomysłów, ale także ukrywali je przed opinią publiczną.
Kagan pisze też o tym, co zauważył William A. Galston, komentator The Wall Street Journal, a mianowicie, że nastroje Amerykanów przesuwają się w stronę lidera który „może zrobić porządek”. Można zauważyć rozczarowanie wobec całej klasy politycznej, jej zaabsorbowania własnymi sprawami i niepowodzeniami w rozwiązaniu problemów dotykających zwykłych Amerykanów. To rozczarowanie wobec establishmentu również wzmacnia kandydaturę Trumpa, który idzie po kolejną prezydenturę jako kandydat spoza obozu władzy, a nawet zwalczany przez elity.
Procesy Trumpa
Kagan snuje też niezwykle interesujące rozważania jak Trump w swojej kampanii prezydenckiej może wykorzystać liczne procesy, które przeciw niemu się toczą i co to oznacza dla jego przyszłej prezydentury. Nie ulega wątpliwości, że zamierza on przekształcić sale sądów w kolejne areny kampanii wyborczej i dlatego domaga się telewizyjnej transmisji posiedzeń. Ponadto dążył będzie również, taką wizję snuje Kagan, do pokazania bezsilności amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości, bo sędziowie po tym jak Trump uzyska nominację Republikanów, raczej nie zdecydują się na wtrącenie go do więzienia. W oczach opinii publicznej, wymiar sprawiedliwości, który jest ważnym elementem w amerykańskim systemie równowagi władzy przekształci się w stronnicze narzędzie dominującego establishmentu, który w ten sposób niezgodnie z demokratycznymi regułami chce „utrącić” groźnego rywala. A to oznacza, że jedna z instytucjonalnych barier hamujące potencjalnie niebezpieczne zapędy przyszłego prezydenta, bo Kagan uważa, że Trump ma duże szanse na sukces wyborczy, ulegnie jeszcze przed wyborami niebezpiecznej z punktu widzenia amerykańskiej demokracji delegitymizacji. Będzie słabsza, mniej skuteczna i nie zapewni stabilizacji systemu. (To spostrzeżenie warto zadedykować naszym obrońcom „niezależnych sądów”, którzy odnosząc taktyczne zwycięstwo wyborcze zapłacili za swoją kampanię umocnieniem wśród opinii publicznej przekonania, że sędziowie i wymiar sprawiedliwości nie jest bezstronny, a raczej jest jak najbardziej politycznie zaangażowany i uczestniczący w doraźnych bataliach politycznych). Wracając jednak do prognoz Kagana, to warto zauważyć, iż jest on przekonany, że następstwem wyborczego zwycięstwa Trumpa będzie też zdominowanie przez administracje Kongresu, a przynajmniej republikańskiej większości, bo trudno oczekiwać aby Demokraci utrzymali swą przewagę w Senacie.
A zatem druga bariera mogąca powstrzymywać nowego prezydenta będzie słaba, a może nawet przestanie istnieć. Tonująco na plany nowego prezydenta nie będzie też działać deep state, zasiedziała w Waszyngtonie biurokracja. Przede wszystkim z tego względu, że jak wierzy Kagan, nowa administracja będzie przygotowana na głębokie zmiany kadrowe i nie zawaha się ich przeprowadzić. W opinii amerykańskiego publicysty, Donald Trump, po zwycięstwie w wyborach prezydenckich będzie miał, w związku z osłabnięciem tradycyjnych ograniczeń instytucjonalnych, otwartą drogę aby zaprowadzić rządy cezarystyczne, a może nawet dyktatorskie. Ale czy to zrobi? Kagan przekonany jest, że w polityce wewnętrznej administracja Trumpa, dążąc do wykorzenienia „komunistów” i lewicowców, którzy jego zdaniem niszczą Amerykę, a także w związku z własnymi doświadczeniami, które uznaje za sądowe represje, może przystąpić do wdrażania polityki rewanżu. Padają słowa o nowym McCartyzmie a także o oskarżaniu przez przedstawicieli MAGA Republicans swych politycznych oponentów o uprawianie polityki w istocie prochińskiej, zbyt ugodowej i ustępliwej wobec Pekinu. Ten ostatni wątek wart jest dostrzeżenia, bo niezależnie od obaw na temat gotowości do utrzymania przez Trumpa w niezmienionej postaci więzi atlantyckich jedno wydaje się pewne. Republikanie, zarówno sprzyjający byłemu prezydentowi jak i opowiadający się za bardziej tradycjonalistyczną wizją swej formacji zgadzają się w jednym – polityka wobec Chin winna zostać zaostrzona, Ameryka musi w większym stopniu koncentrować się na rywalizacji z Pekinem. Dalsze rozważania Roberta Kagana na temat zagrożenia „dyktaturą Trumpa” można sobie darować, bo są one w gruncie rzeczy raczej projekcją liberalnych lęków i urojeń, trochę przypominających lansowane w Polsce opowieści, że PiS po tym jak przegra wybory z pewnością nie odda władzy i zaprowadzi dyktaturę. Jak zabawne mogą być to wizje świadczy i to, że na poparcie swojej tezy o możliwych represjach wobec przeciwników politycznych i w zakresie tłumienia wolności wypowiedzi Kagan przytacza przykłady polityki prezydentów Wilsona i Roosevelta, obydwu z Partii Demokratycznej.
Perspektywa Warszawy
Zostawmy jednak te kwestie i poświęćmy nieco uwagi ważniejszym, przynajmniej z perspektywy Warszawy, wątkom. Po pierwsze Bidenowi będzie trudniej a nie łatwiej zabiegać o dodatkowe środki dla Ukrainy, co niewątpliwie wpłynie na to jak wyglądać będzie wojna w przyszłym roku. Po drugie, niewiele wiemy w Warszawie, a trzeba to szybko zmienić, jak może wyglądać przyszła ekipa Trumpa i kto będzie w niej odpowiadał za istotne dla nas kwestie. Po trzecie zagrożenie porażką wyborczą może uruchomić w administracji Bidena dążenie do podjęcia nieodwracalnych i ważnych działań przy okazji przyszłorocznego szczytu NATO w Waszyngtonie. Po czwarte w Europie, zwłaszcza w kręgach liberalnych, będzie narastała panika wobec „powrotu Trumpa” co zwolennicy federalizacji wykorzystają na swoją korzyść. Wszystko to razem oznacza, że najbliższe 12 miesięcy to może być czas, kiedy zapadać będą kluczowe dla naszego regionu, bezpieczeństwa i przyszłości decyzje. Warto abyśmy mieli świadomość powagi sytuacji i podjęli próbę uprawiania polityki, czyli wpływania na bieg ważnych dla nas spraw.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/673509-trump-powroci-co-dalej