Ukraińskie media informują, iż w czasie niedawnej wizyty Lloyda Austina w Kijowie generał Załużny dowódca ukraińskich sił zbrojnych miał mu powiedzieć, skarżąc się ponoć też na administrację Zełenskiego, że w świetle obliczeń sztabu Ukraina będzie potrzebowała aby wyzwolić swoje tereny 17 mln pocisków i pomocy finansowej oraz w sprzęcie o wartości 350 – 400 mld dolarów.
Szef Pentagonu miał ponoć „zdziwić się”, co jest reakcją zrozumiałą, zwłaszcza w sytuacji kiedy nie ma dziś na świecie takiej ilości amunicji, a Stany Zjednoczone dopiero w 2025 roku mają zamiar łącznie wyprodukować milion pocisków kalibru 155 mm. Ta informacja jest jednak o tyle interesująca, że w ostatnim czasie w mediach ukraińskich i światowych mamy do czynienia właściwie z lawiną doniesień, której przewodnim wątkiem jest przekonanie, że wojny nie da się wygrać, przywództwo państwa popełniło zasadnicze błędy i w efekcie Ukraina znalazła się w gruncie rzeczy w sytuacji bez wyjścia.
Zełenski vs. Kliczko
Zwróćmy uwagę na kilka takich wątków. I tak mer Kijowa Witalij Kliczko w wywiadzie dla szwajcarskiego dziennika stwierdził, że „Załużny powiedział prawdę” kiedy w niedawnej rozmowie z tygodnikiem The Economist przyznał, że „wojna znalazła się w pacie” i obecnie Ukraina nie ma szans na odniesienie zwycięstwa.
Kliczko, który nie jest politycznym przyjacielem Zełenskiego, oskarżył też obecna ekipę o kłamstwa, budowanie zarówno na użytek własnej opinii publicznej jak i sojuszników z Zachodu nieprawdziwego obrazu, zarówno jeśli chodzi o stan nastrojów jak i perspektywy wojny. Powiedział również, że „popularność prezydenta spada” bo ludzie chcą wiedzieć dlaczego kraj nie został należycie do przygotowany do wojny i jaki w tym udział miało przekonanie, żywione przez Zełenskiego do samego dnia agresji, że Rosjanie nie zdecydują się na uderzenie.
Zełenski vs. Załużny
Dziennikarze Ukraińskiej Prawdy piszą, że Zełenski porozumiewa się z niektórymi dowódcami ponad głową Załużnego, co utrudnia temu ostatniemu dowodzenie siłami zbrojnymi. Nie ulega wątpliwości, i dziennik to też potwierdza, że „ulubieńcem” ekipy rządzącej w Kijowie jest generał Syrski dowodzący wojskami lądowymi oraz generał Oleszczuk dowódca lotnictwa. W tym wypadku chodzi nie tylko o kwestie wojskowe, ale również o politykę, bo w ukraińskich mediach szeroko komentuje się możliwość startu Załużnego w wyborach prezydenckich w charakterze rywala Zełenskiego. Spór między nimi uległ nasileniu, jak się uważa, nie tylko w związku z presją polityków na to jak prowadzić wojnę. Już wcześniej dochodziły sygnały, iż Załużny był przeciwnikiem desperackiej obrony Bachmutu, i to w otoczeniu prezydenta podejmowano w tej sprawie decyzje żywiąc przekonanie, że rosyjskie niepowodzenia będą miały wymiar symboliczny. Dowódca ukraińskich sił zbrojnych miał tez być przeciwnikiem przyspieszonego rozpoczęcia ofensywy na którą, przed szczytem NATO w Wilnie, nalegali politycy.
Media piszą też o tym, że konflikt na linii Zełenski – Załuzny, związany jest z niechęcią urzędującego prezydenta aby ogłosić mobilizację. Siły zbrojne odczuwają brak uzupełnień, walczący winni też zostać zluzowani i mieć możliwość odpoczynku, ale podobno otoczenie prezydenta obawia się mobilizacji bo jej ogłoszenie zapewne negatywnie wpłynęłoby na jego ranking popularności. Do tego dochodzą inne źródła zadrażnień. Zełenski latem tego roku, po tym jak media ujawniły, że oficer kierujący odeską administracją wojskowa wzbogacił się w czasie wojny, podjął decyzję o zwolnieniu wszystkich kierujących komisjami uzupełnień. Tylko, że efektem tego ruchu „pod publiczkę” było znaczne pogorszenie wszystkich wskaźników mierzących efektywność uzupełnień. W czasie ofensywy, kiedy potrzebne jest więcej a nie mniej żołnierzy, Zełenski „strzelił armii w kolano” troszcząc się o swoja spadającą popularność. Dziennikarze piszą wręcz o tym, że prezydent podjął już de facto decyzję o odwołaniu Załużnego, jedynie kwestią czasu jest to kiedy zostanie ona zakomunikowana.
Kiepskie nastroje
Niewykluczone, że zmianie zaczynają też podlegać nastroje ukraińskiej opinii publicznej, o czym pisze portal strana powołując się na badania ośrodka Reiting. Strana jest portalem prorosyjskim, więc do jej „rewelacji” trzeba podchodzić ostrożnie, ale i w innych ukraińskich mediach zaczyna się pisać o zmieniających się nastrojach.
I tak w świetle przytaczanych badań 44 % ankietowanych uważa, że Kijów winien zacząć szukać „rozwiązań kompromisowych” i porozumienia z Rosją kończącego wojnę. 45 % badanych nie zgadza się z tym poglądem i chce walczyć „do końca” czyli do odzyskania kontroli nad terenami okupowanymi przez Moskali, ale jeszcze jesienią ubiegłego roku było to 60 %, zmiana jest zatem widoczna.
W Dzerkale Tyżnia pojawiły się inne interesujące informacje na temat ukraińskiego sektora przemysłowego pracującego na potrzeby wojny. W 2022 roku zwiększył on czterokrotnie swoją produkcję, a biorąc pod uwagę plany roku 2024 roku, będzie to wzrost sześciokrotny. Już na tej podstawie można ocenić o jakim stopniu przygotowania do wojny możemy w przypadku Ukrainy, mówić. Ale nie o to chodzi.
Stan ukraińskiej gospodarki
Dziennikarze zwracają uwagę, że mimo dwóch lat wojny i egzystencjalnego jej charakteru nadal ukraińska gospodarka nie przeszła na wojenny tryb pracy, o czym świadczy choćby to, że według danych ministerstwa obrony zamówienia składane przez państwo w ukraińskich firmach sektora wojskowego pokrywają realnie 50 % ich posiadanych możliwości produkcyjnych.
Brak rąk do pracy też nie wydaje się być problemem, bo na Ukrainie mamy do czynienia z 3 – milionowym bezrobociem. Wynika z tego, że firmy ukraińskie mogłyby produkować dwa razy więcej, nawet nie realizując nowych inwestycji, niż robią to do tej pory. Problemem jest nawet nie tyle brak pieniędzy, bo w ukraińskim systemie bankowym utrzymywana jest nadpłynność (skokowe zmniejszenie akcji kredytowej) szacowana na 10 mld dolarów, co brak decyzji władz politycznych. Ogólnie system jest niesprawny, decyzje władzy sabotowane albo obchodzone, o czym świadczyć ma i to, że mimo niemal 2 lat wojny Ukraina nadal dostarcza Rosji części zamienne do śmigłowców i samolotów, w tym również bojowych. Gdyby władze zdecydowały się przejść na realia gospodarki wojennej, czego nie zrobiono, to zapewne sytuacja byłaby dziś lepsza.
Rosyjskie szanse
W tym momencie zbliżamy się do istoty sprawy. Wielu naszych ekspertów, zajmujących się gospodarką Federacji Rosyjskiej lubi pisać o tym, że w dłuższej perspektywie Moskwa nie ma szans wygrać starcia z kolektywnym Zachodem. Mają rację, bo przecież wystarczy porównać potencjały gospodarek aby czarno na białym wykazać kto odniesie sukces.
Dlaczego jednak tak się nie dzieje, a eksperci tygodnika The Economist piszą o tym, że rosyjskie przychody z eksportu węglowodorów były w pierwszym roku wojny o 100 mld dolarów większe niż 10 – letnia średnia, a w drugim szacuje się, iż będzie to 60 mld dolarów? Dla przypomnienia, według danych budżetowych Moskale wydają na szeroko pojmowane bezpieczeństwo 120 mld dolarów, przed wojną było to z grubsza 70 – 80 mld, co oznacza, że nadwyżki dochodów, pozwalają Putinowi sfinansować potrzeby związane z wojną. Czy Zachód nie wie z jaka sytuacją mamy do czynienia? Oczywiście, że wie i ma nawet wystarczające możliwości aby, gdyby chciał, całkowicie zablokować Rosjanom możliwości eksportu węglowodorów.
O jednej z nich pisał niedawno The Financial Times argumentując, że nawet na gruncie obowiązujących międzynarodowych konwencji Duńczycy, gdyby chcieli i zostali poparci przez sojuszników, mogliby zamknąć cieśniny bałtyckie dla floty rosyjskich tankowców, których Moskale używają dla kontynuowania swego eksportu. Są one na tyle wyeksploatowane, że stanowią zagrożenie dla środowiska naturalnego, co jest wystarczającym powodem aby nie tylko przeprowadzić ich szczegółową inspekcję, ale również zablokować możliwościach żeglugi po wodach międzynarodowych. Ale Zachód nie robi tego nie dlatego, iż nie wie, że istnieją takie możliwości, ale z tego względu, że blokada negatywnie wpłynęłaby na światowy poziom cen, co w praktyce oznaczałoby większe ciężary ponoszone przez gospodarki państw wspierających Ukrainę.
Kreml przeczeka?
W dłuższej perspektywie rosyjskie możliwości wydobycia węglowodorów będą malały, bo jak słusznie zauważył Michaił Krutichin w Federacji nie inwestuje się w nowe złoża, nie przygotowuje się ich do eksploatacji, co oczywiście w przyszłości się zemści. Tylko, że znaczącego spadku zdolności wydobywczych należy spodziewać się dopiero około roku 2035, a do tego czasu wiele jeszcze może się wydarzyć.
Wojną rządzi polityka, która, warto to powtarzać choć to banalne stwierdzenie, oznacza podejmowanie decyzji lub ich brak. Z faktu, że Zachód ma większy od Rosji potencjał (co jest bezsporne) nie wynika jeszcze, iż podejmie działania na rzecz jego uruchomienia. Siła jest, o czym też warto pamiętać, wielkością relacyjną. Jesteśmy silni bądź słabi w relacji do naszych przeciwników. Jeśli my zwiększamy nasze możliwości, a oni robią to opieszale to oznacza, że nasza pozycja ulega wzmocnieniu. Co z tego, że Zachód ma większy od Rosji potencjał, jeśli nie chce go użyć, albo robi to „na pół gwizdka”?
A zatem kiedy analizujemy rosyjskie możliwości w zakresie kontynuowania wojny to dla ich oceny nie wystarczy powoływanie się na dane z ich gospodarki. Z samego faktu, że maleją jej możliwości (co jest prawdą) nie wynika, że Kreml wojnę przegrywa. W tym obrazie należy uwzględnić również działania Ukrainy (niedostateczne) i politykę państw Zachodu, które mając potencjał nie chcą go w pełni uruchomić, bo ewentualne koszty tego rodzaju decyzji (zarówno wewnętrzne jak i międzynarodowe) mogłyby okazać się niekorzystne.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/673240-dlaczego-rosja-ma-szanse-wygrac-wojne-na-ukrainie