Finlandia zamknęła wszystkie przejścia graniczne z Rosją, za wyjątkiem położonego najdalej na północ Lotta/Raja-Jooseppi, które jest otwarte tylko przez 4 godziny każdego dnia. W miniony piątek, kiedy pracowały inne przejścia najbardziej oblężonym z nich było Salla, gdzie, jak informował gubernator rosyjskiego obwodu archangielskiego Andrei Chibis koczować miało 400 tzw. uchodźców.
Nie ulega wątpliwości, że mamy do czynienia ze sztucznie przez Moskwę wywołanym kryzysem na granicy z Finlandią, o czym świadczą słowa samego gubernatora Chibisa. Przyznał on, że wszyscy ubiegający się o azyl w Finlandii mieli prawo stałego pobytu w Federacji Rosyjskiej, ponadto niektórzy z nich po zamknięciu przejścia w Salla przewiezieni zostali autobusami do ostatniego czynnego, gdzie mogli ubiegać się o azyl. Część z nich, jak też publicznie przyznał, miała zostać przez jego urząd odesłana do Petersburga. Czy wrócą nie wiadomo, ale oczywistym jest zaangażowanie rosyjskich władz w sprowokowanie kryzysu. Władze Finlandii zagroziły zamknięciem wszystkich przejść granicznych z Rosją, poprosiły Unię Europejską o wsparcie dla własnych służb granicznych a także oskarżyły Moskwę o to, że ta używa migrantów w charakterze broni, po to aby „ukarać” Finlandię za decyzję o wstąpieniu do NATO. Tego rodzaju opinie są formułowane choćby z tego powodu, że Kreml po podjęciu przez Helsinki decyzji o akcesie do Paktu Północnoatlantyckiego zapowiadał „środki odwetowe”, a ponadto, co też wpływa na ocenę sytuacji, niedawno mieliśmy do czynienia z aktami sabotażu na Bałtyku, kiedy to uszkodzono gazociąg i kabel telekomunikacyjny między Estonią a Finlandią. Mielibyśmy zatem do czynienia z pewną sekwencją działań, co zresztą skłania niektórych ekspertów z Zachodu do formułowania oceny, że Rosjanie rozpoczęli działania, których celem jest destabilizacja Finlandii.
Dwa inne motywy Rosji
Nie można wykluczyć, że tak jest w istocie, ale warto też zwrócić uwagę na co najmniej dwa inne motywy Moskwy. Nie oznacza to, że Rosjanie nie są zainteresowani zdestabilizowaniem Finlandii, raczej pokazuje, iż zazwyczaj realizują politykę wielowymiarową, obliczoną na osiągnięcie kilku celów równocześnie. Tak może być i teraz, o czym warto pamiętać.
Zacznijmy od motywu najbardziej oczywistego – rosyjski reżim jest zainteresowany zamknięciem swych granic, ale przed wyborami prezydenckimi chce tę operację przeprowadzić w ten sposób aby móc oskarżyć o to państwa sąsiednie. Powód dlaczego Kreml może być zainteresowany zablokowaniem możliwości wyjazdu obywateli Federacji Rosyjskiej jest aż nadto oczywisty. Zarówno siły zbrojne Ukrainy jak i wywiad Wielkiej Brytanii formułują opinię, że listopad mógł być miesiącem w którym Rosjanie średnio ponosili największe w czasie wojny straty w sile żywej. Z pewnością szturmowanie Awdijewki, która już niemal w całości została przez nich zdobyta, oznaczało wielki upust krwi rosyjskiej armii, co było o tyle bardziej dolegliwe, że w przeciwieństwie do Bachmutu, który szturmowali kryminaliści, teraz na pewną śmierć wysyłani byli żołnierze. Jeśli te informacje potwierdzą się, a Rosjanie będą chcieli zimą czy wczesną wiosną odzyskać inicjatywę operacyjną, to będą musieli zarówno uzupełnić swe siły jak i zluzować walczących. Oficjalnie argumentują, że napływ ochotników jest na tyle duży, iż z powodzeniem żołnierzy kontraktowych wystarczy na wypełnienie potrzeb. Ale rzeczywisty obraz, ja wynika z analiz Pawła Luzina, nie jest tak optymistyczny jak głosi to propaganda. Ten przebywający na emigracji analityk zwraca uwagę na pojawiające się informacje, które mogą świadczyć o tym, iż w rzeczywistości werbunek ochotników na ukraiński front nie przebiega bezproblemowo. I tak władze kilku regionów zdecydowały się niedawno podnieść wypłaty dla ochotników, którzy zdecydują się podpisać kontrakty z Ministerstwem Obrony. Po drugie pojawiły się pierwsze doniesienia z Rosji o protestach matek i żon tych, którzy zostali powołani do wojska, co może świadczyć zarówno o tym, że rzeczywista wiedza na temat skali strat zaczyna przebijać się przez propagandową ścianę jak również może potwierdzać pojawiające się informacje o braku rotowania dla walczących oddziałów, co jest zazwyczaj potwierdzeniem problemów kadrowych. Po trzecie wreszcie mer Moskwy Sobianin oświadczył, że rosyjska stolica przed terminem wykonała plan poboru na rok 2023, który przewidywał „dostarczenie” 22 tys. ochotników. Problem wszakże w tym, jak zauważył Luzin, że w Moskwie mieszka 1/8 obywateli Federacji, co by oznaczało, że planowano wcielić do armii nie 410 tys. nowych żołnierzy kontraktowych, ale ta liczba w rzeczywistości bliższa jest poziomowi 200 tys. A jeśli tak, to Moskale zaczynają odczuwać problemy jeśli chodzi o „siłę żywą”, co może oznaczać i o tym w Rosji już się szepcze, że na wiosnę, najprawdopodobniej po wyborach prezydenckich, które mogą mieć miejsce nawet w lutym, można spodziewać się kolejnej fali mobilizacji. Jeśli granice będą zamknięte, szczególnie przejścia leżące blisko zawsze buntowniczego Petersburga, to będzie ją łatwiej przeprowadzić. To oczywiście nie jedyny powód dlaczego rosyjskie władze mogą być zainteresowane odgrodzeniem się od świata. Innym jest coraz silniejsza narracja o „unarodowieniu” rosyjskiej elity, odejściu od dotychczasowego modelu rozwoju, zerwaniu z Zachodem, który jest upadającą, z pewnością odmienną od rosyjskiej cywilizacją. W takiej konstrukcji, Zachód, w tym wypadku Finlandia, który blokuje przejścia graniczne potwierdza w gruncie rzeczy tezy oficjalnej propagandy Kremla.
Ale to nie wyczerpuje listy motywów dla których Moskwa mogła się zdecydować na wywołanie kryzysu migracyjnego na granicach z Finlandią. Warto zwrócić uwagę na to, co niedawno napisał dziennik ekonomiczny „Kommiersant”. Otóż Rada Państw Arktycznych, której to praca uległa po agresji Rosji wobec Ukrainie faktycznemu zamrożeniu ostatnio wznowiła pracę kilku grup roboczych z udziałem przedstawicieli Rosji. Stało się to w związku z przejęciem przewodnictwa w pracach tego gremium przez Norwegię (wcześniej rotacyjnie przewodniczyła Rosja), której władze uznały, że w interesie wszystkich państw uczestniczących w pracach tej organizacji jest utrzymanie jej istnienia. W praktyce oznacza to zakończenie blokady i bojkotu Rosji, z czym mamy już do czynienia bo wznowiono prace kilku grup roboczych tego gremium z udziałem rosyjskich przedstawicieli.
Odmrażanie relacji?
To oczywiście pierwszy krok mogący prowadzić do odmrożenia relacji. Sądzę, że właśnie w taki sposób działanie Oslo odczytano w Moskwie, tym bardziej że wcześniej Rosjanie grozili rozpoczęciem współpracy z „państwami trzecimi” zainteresowanymi eksploracją Arktyki. Mowa jest oczywiście o Chinach, ale w rosyjskiej narracji wspominano też o państwach BRICS. Co więcej, jak powiedział dziennikarzom „Kommiersanta” anonimowy przedstawiciel rosyjskiego MSZ-u, ich zdaniem stopniowe wznawianie prac z udziałem Rosjan, jest potwierdzeniem tezy, iż „nie uda się polityka izolacji Rosji”, największego państwa arktycznego. A zatem Zachód odpowiednio „naciśnięty” sygnalizuje gotowość do ustępstw. To wzmocniło wyraźnie artykułowane w Moskwie przekonanie o skuteczności dotychczasowej taktyki i jak można przypuszczać, skłoniło kremlowskich strategów do próby realizacji podobnego podejścia w przypadku innych gremiów wielostronnych, w których udział Rosji został de facto zamrożony po wybuchu wojny. W ostatnich dniach rosyjski MSZ sformułował stanowisko w świetle którego „niedopuszczalnym” jest aby kwestiami związanymi z zalegającymi na dnie Bałtyku tysiącami ton niewybuchów i zatopionej broni chemicznej zajęło się NATO.
Takie głosy padały w czasie niedawnej konferencji państw Morza Bałtyckiego, która miała miejsce na Litwie. Problem jest poważny, zarówno z tego względu, że Bałtykowi grozi katastrofa ekologiczna jak również z zupełnie innych powodów. Otóż zalegające dno morza niewybuchy uniemożliwiają budowę morskich farm wiatrowych, których powstanie może być jednym ze sposobów rozwiązania europejskiego kryzysu energetycznego. W opinii Rosji jedynym uprawnionym do dyskusji tego problemu ciałem jest Komisja Ochrony Środowiska Morskiego Bałtyku HELCOM. Problem polega wszakże na tym, że prace tej organizacji zostały faktycznie zamrożone w związku z rosyjską agresją wobec Ukrainy.
Gdyby i w tym wypadku Moskalom udało się przełamać bojkot i swą izolację, a na dodatek państwa Zachodnie mające dostęp do Bałtyku uznałyby, że w istocie nie ma o co kruszyć kopii i to nie Pakt Północnoatlantycki czy Unia Europejska a organizacja w pracach której uczestniczy Rosja powinna zając się tym problemem, to wówczas tak powstałą szczelinę Rosjanie w przyszłości zaczęliby poszerzać. Mogliby zacząć mówić o nie rozbudowywaniu infrastruktury wojskowej na Bałtyku, co byłoby w ich interesie, bo to NATO musi umocnić swoją obecność na Gotlandii (Szwecja), podjąć decyzję o zmianie statusu Archipelagu Alandzkiego (Finlandia) czy wysłać większe siły na estońską Saremę. Rosjanie, którzy jak donosi brytyjski wywiad musieli ostatnio wycofać z Obwodu Królewieckiego baterię S-400, bo potrzebowali jej na ukraińskim froncie są w stanie zrobić wiele, aby choćby spowolnić niekorzystne ze swojej perspektywy zmiany.
Kryzys graniczny z Finlandią może być jednym z przejawów tego rodzaju działań, ale z pewnością nie jedynym. W przyszłości będziemy mieć do czynienia ze wzrostem ich aktywności „na tym kierunku”, co stanowi kolejne potwierdzenie do znudzenia powtarzanej przeze mnie tezy, iż bezpieczeństwo wschodniej flanki, czy wręcz frontu NATO, zależy od możliwie ścisłej współpracy Polski ze Skandynawami. Współpracy zarówno wojskowej, jak i przede wszystkim politycznej oraz w konsekwencji inwestycyjnej i ekonomicznej.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/672410-dlaczego-rosjanie-wywolali-kryzys-na-granicy-z-finlandia