Wcześniejsze wydanie monumentalnej powieści „Życie i los” Wasilija Grossmana powstało 13 lat temu, w tym roku ten pisarz i korespondent wojenny (1905-1964) ponownie doczekał się miejsca na półkach w polskich księgarniach. On sam jest nie tylko mistrzem stylu, ale też dostawcą faktów, informacji, niuansów sowieckich walk podczas II wojny światowej, bo większość opisywanych scen widział na własne oczy, nie stronił od zagrożeń, pchał się w najgorętsze odcinki frontu, pozostawił po sobie relacje, bez których historycy frontu wschodniego nie potrafią pracować.
Gdybym przeczytał go wcześniej, to pewnie nie napisałbym swojej książki - reportażu z wojennej Ukrainy, bo geniusz języka, opisów i kreślenia postaci może przytłoczyć każdego aspirującego autora. Jego sceny ze Stalingradu gniotą rozmachem - scena w której „Niemcy podpalili cysterny, gorąca ropa płynęła ku Wołdze” odczuwalna jest namacalnie gdy zdumieni czerwonoarmiści łapią się za rozgrzane do czerwoności guziki u mundurów. Znakomite, wspaniałe, aż chciałoby się przeczytać jak wielki Grossman opisałby noc w ziemiance pod Bachmutem, gdy przez całą noc jego rodacy ostrzeliwali nas z moździerzy, armatohaubic czy rakietami kasetowymi.
Grossman literacki i Grossman wiarygodny kreśli sadystyczny Związek Sowiecki, przez co „Życie i los” nie mogło zostać wydane w oficjalnym obiegu. Grossman nonkonformista, Grossman antykomunista, Grossman odważny i ujawniający prawdę piszę o ofiarach ZSRS i o podobieństwach z systemem nazistowskim ukazuje nam Rosjan jako pierwsze ofiary Stalina - dziś to już znane, wówczas - nowatorskie.
A jednak w tej lekturze czegoś brakuje, pióro demaskatorskiego pisarza gdzieś się poślizgnęło, coś ominęło, jakby jego maszynie do pisania brakowało kilku klawiszy, które o jednej zasadniczej rzeczy Grossmanowi nie pozwoliły napisać. Byłeś tam, w Stalingradze, Wasiliju Siemionowiczu? Byłeś obok sowieckich czołgów, z kałmucką piechotą, rosyjską generalicją, podczas szturmów i po szturmach? Cytują Cię i słusznie podziwiają, ale w jednym żeś musiał skłamać, udawać, że nie widzisz, ominąłeś jedną mroczną tajemnicę rosyjskiego krajobrazu.
Pominąłeś rosyjskie bezczeszczenie zwłok.
Rosjanie nie chowają swoich zmarłych, porzucają ciała nawet swoich krewnych czy przyjaciół z dzieciństwa, ciała leżą czasem o kilka kroków od okopu, od kuchni polowej, czasem na gałęzi czy na ziemi - zastrzelone albo rozerwane granatem, ale przede wszystkim niezabrane, niezłożone do trumien.
Pod Charkowem ukraiński żołnierz - pijany w sztok, półprzytomny, z mózgiem przeżartym na równo przez wódkę i przez jego wojenne zadanie - pokazywał nam wagony trupów z rosyjskimi ciałami w czarnych workach. Smród był okropny, choć Ukrainiec zapewniał, że to piękny zapach rosyjskiej porażki. Ukraińcy często identyfikowali ciała (niektórzy mieli przy sobie dokumenty) i w mediach społecznościowych odnajdywali rosyjskie rodziny poległych, ale te nie chciały powrotu swoich zmarłych. Umarł, to umarł, poległ, ciało nic nie zmieni, niech leży, niech gnije, nic nam do tego, nie mówcie nikomu, nie zgłaszajcie - - tak czterdzieści wagonów pod jednym tylko Charkowem roztaczało aurę gnijących ton ludzkiego mięsa.
Ale widać to było pod Kupiańskiem, pod Chersoniem, w Bachmucie i pod Czernihowem, porzucane ciała na ironię mające czasem ulotki z rosyjskiej armii, że „swoich nie porzucamy”, otóż trupy Rosjan były kompletnie porzucone bez jakichkolwiek oznak ludzkiego sacrum i czci wobec zmarłych. Nie chowali ich nawet gdy mogli, albo nawet gdy wypadało, bo trup leżał, gnił i śmierdział kilka metrów od rosyjskiej ziemianki czy kuchni, gdzie gotowano potrawy dla oddziału.
Choć przecież było to w roku 2022 i 2023, Grossman nie opisywał rosyjskiej inwazji na Ukrainę, ale niemiecką na Związek Sowiecki z 1941 roku. Można by więc uwierzyć, że cywilizacyjna degeneracja nastąpiła później, że jeszcze 80 lat temu może na witalnych sokach prawosławia ówcześni czerwonoarmiści dbali jako tako o poległych? Jednak z jednej strony Grossman i o tym nie pisze. NIe ma o porzucaniu ciał, ale też nie ma o pochówkach, na 900 stronach powieści o bitwie Stalingradzkiej ni sylaby i wojskowym pogrzebie, może jedynie ranny Tolek, który zmarł w szpitalu po operacji, dostał jakąś zbiorową mogiłę - ale co z tymi co umierali na polu bitwy?
Choć Grossman o nich milczy, to zjawisko pogardzania ciałami poległych w swojej książce o marszałku Żukowie głęboko i przejmująco poruszył Wiktor Suworow.
Białe żebra żołnierzy wystające na polach bitew są wstydem i hańbą dla Rosji wobec całego świata i po wszystkie czasy. (…) Kto zatem miał grzebać zmarłych? Kto powinien być zaangażowany w tę sprawę? Według starej tradycji wojnę uważa się za zakończoną w momencie pochowania ostatniego poległego żołnierza. Jeśli tak, to „Wielka Wojna Ojczyźniana” będzie trwać w nieskończoność. (…) Tak zwana „ojczyzna”, wcielając w czasie wojny do wojska 34 miliony swoich obywateli, nie zadała sobie trudu grzebania zmarłych - pisał w „Cieniu zwycięstwa” Suworow.
Nie mam wątpliwości. Grossman kłamał. Jego odwaga i nonkonformizm starczyły (a to i tak niemało), by opisać złowrogi system komunistyczny, ale już nie przeszło przez gardło i przez palce by opisać rosyjskość i jej kulturę, jej acywilizacyjny charakter, jej nawet nie barbarzyństwo, bo barbarzyńcy organizowali wspaniałe pochówki, lecz właśnie nieludzkość rosyjskich ludzi i porzucanie trupów z większym wzruszeniem ramion niż by porzucić pasek od spodni czy sznurówkę od buta. Nie tylko zawsze zły „system” zasługuje na potępienie, jego ofiary też nie były tak święte i niewinne, bo przecież ściągnąć trupa kolegi ze szkolnej ławki, zakopać pod drzewem i postawić krzyż byłoby w zasięgu ręki tysięcy rosyjskich chłopaków.
I gdzieś pozostaje takie wrażenie, że nawet największy antysystemowiec rosyjski powiązany jest niewidzialną liną ze swoją rosyjskością, jednym wolno krytykować jedynie ministrów, ale nie Putina, inni porywają się na Putina albo i na cały system państwowy, ale tej świetej rosyjskości nie ruszą, gdzieś jest niepisana zmowa milczenia nad prawdą o Rosji. Sołżenicyn powracający na łono Putinowskiej Rosji, Grossman ze zrozumieniem przemilczający gnijące trupy swoich braci, nawet Volkoff na koniec przychylnie patrzący na rzekome prawosławne odrodzenie - wszyscy oni jedną ręką podnosili sztandar prawdy o Rosji, żeby drugą ręką przyklepać inną rosyjską tajemnicę.
I jeśli Suworow ma rację i „Wielka Wojna Ojczyźniana” nigdy się nie skończy, bo ciała poległych nie zostały pochowane, a moze właśnie się jeszcze nie skończyła, bo nadal trwa i Rosja nadal wyzwala się i broni przed - czasem faktycznymi, a czasem urojonymi - nazistami, to znaczy, że i ta wojna nigdy się nie skończy, że po prostu obok porzucania poległych chłopców jest tam zakodowane dalsze wojowanie i mordowanie wrogów wielkiej, „niepokonanej” Rosji.
Państwo rosyjskie to naprawdę najgorsze co ludzkość spotkało. Kto jeszcze się nie dał przekonać, niech da jej jeszcze czas. Rosja nadrobi zaległości.
ZOBACZ TAKŻĘ:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/672135-zagadka-grossmana-dlaczego-pisarz-oniemial-na-widok-trupow