Świat, zajęty Gazą i Ukrainą dotąd dostrzega to dotąd tylko w małym stopniu, ale w cieniu obu tych wielkoskalowych kryzysów – i, dodajmy, w bezpośrednim związku z nimi oboma – następuje kardynalna zmiana pewnego aspektu rosyjskiej polityki. Zmiana, która, jeśli się dokona, może mieć skutki bardzo daleko idące. Chodzi o odbywający się w ostatnich dniach gwałtowny powrót antysemityzmu do rosyjskiej mainstreamowej polityki.
A odbywa on się spektakularnie, i jednocześnie na kilku płaszczyznach.
Wydarzenia w Machaczkale
Po pierwsze – muzułmański Kaukaz Północny. To, że stanął on deklaratywnie murem za Palestyną, nie jest niczym zaskakującym. Podobnie jak fakt, iż putinowski wielkorządca Czeczenii Ramzan Kadyrow mówi, iż polityka Izraela wobec Palestyńczyków jest „gorsza, niż Hitlera wobec Żydów” (skądinąd już w czasie wojen czeczeńskich lat 90 zakładnicy przetrzymywani przez Czeczenów słyszeli od nich często, że Żydzi są gorsi od Rosjan; że oto „Żydzi mordują muzułmanów rękoma głupich Ruskich”).
Ale jeśli jednocześnie w dwóch innych islamskich podmiotach Federacji Rosyjskiej – w Dagestanie i w Karaczajo-Czerkiesji – wzburzone tłumy zbierają się na nieuzgodnionych z władzą mityngach, by protestować przeciw (nieistniejącemu) napływowi uchodźców z Izraela do miejscowych hoteli – to już kogoś nieobytego z rosyjską rzeczywistością nieco zaskakuje. Jeśli w tej drugiej autonomicznej republice protestujący przyjmują, i przesyłają do Moskwy, żądanie, by nie tylko owych mitycznych izraelskich uchodźców do Karaczaji-Czerkiesji nie przyjmować, ale żeby też przy okazji wysiedlić z niej wszystkich Żydów – to zaskakuje jeszcze bardziej.
A kiedy dowiadujemy się, że władze nie tylko tych nieusankcjonowanych demonstrantów nie rozganiają, ale w Czerkiesku zgodziły się wręcz, żeby wybrana przez nich delegacja przeszukała miejscowe hotele, poszukując jakoby zakwaterowanych w nich Izraelczyków, i że (to wiadomość z niedzieli 29.10) przed lotniskiem w stolicy Dagestanu Machaczkale tłum kontroluje wyjeżdżające z terminalu samochody (poszukując, rzecz jasna, uciekinierów z Izraela), a policja się temu bynajmniej nie sprzeciwia – to nasuwa się pytanie, o co w tym wszystkim chodzi?
Uderzono nawet w Sołowiowa
Tymczasem w samej Moskwie, na propagandowym świeczniku, dzieją się rzeczy równie spektakularne. Oto kilka dni po ataku Hamasu na Izrael znany ekscentryczny filozof rosyjskiego nacjonalistycznego imperializmu, Aleksander Dugin, publikuje w mediach społecznościowych serię tekstów w którym, nie używając żadnych nazwisk, pisze o ludziach, którzy nie chcą wyciągnąć konsekwencji z sytuacji geopolitycznej, w jakiej znalazła się Rosja. Otóż jest ona w egzystencjalnej wojnie z Zachodem, a w egzystencjalnej wojnie nie można symetrystycznie siedzieć na barykadzie. Trzeba iść do końca na każdym z frontów.
Tymczasem, bulwersuje się Dugin, są tacy, którzy wprawdzie niby popierają bez zastrzeżeń Putina i „wojskową operację specjalną”, ale nie chcą dostrzec, że wprawdzie Izrael nie zalicza się do najbardziej zawziętych wrogów Moskwy, tym niemniej jest uważany, i sam uważa się, za część złowrogiego Zachodu. A śmiertelni wrogowie Izraela – Hamas i Iran – są wrogami Zachodu i sojusznikami Rosji. W tej sytuacji rosyjski patriota, zdaniem Dugina, nie może symetryzować, tylko powinien jednoznacznie i z rozmachem poprzeć Hamas i Iran – przeciw Izraelowi i Zachodowi.
Nie trzeba było dużo czasu, aby Dugina poparł wpływowy politolog i polityk, Siergiej Markow. Tylko że ten użył już nazwisk. Wymienił mianowicie, jako nie dość mocno antyizraelskiego i prohamasowskiego kremlowskiego propagandystę numer jeden, Władimira Sołowiowa. Sołowiow, dodajmy, jest z pochodzenia Żydem, a w jego programie wśród stałych gości jest też kilkoro Rosjan z podobną historią rodzinną. Markow stwierdził, że w jak się wyraził „teamie Sołowiow” istnieje etniczna nierównowaga na korzyść „dwóch wielkich historycznych diaspor”, tj. żydowskiej i ormiańskiej (w tym drugim przypadku idzie o szefową innego potężnego putinowskiego holdingu propagandowego, Margeritę Simonian). Przedstawiciele tych diaspor, zdaniem Markowa, nie potrafią jednoznacznie określić się w sytuacji, w której interes Rosji okazuje się być związany nie z „ich historycznymi ojczyznami”, tylko z ich przeciwnikami (bo Markow konsekwentnie popiera nie tylko Hamas i Palestyńczyków, ale też Azerbejdżan przeciw Armenii). Przez to przestają być wobec Rosji lojalni.
Markow użył też drugiego nazwiska – Jewgienija Satanowskiego. Ten należący do „teamu Sołowiowa” były przewodniczący Rosyjskiego Kongresu Żydów, publicysta i komentator (skądinąd nawet jak na moskiewskie standardy antypolski wprost zoologicznie), ewidentnie zdenerwowany faktem, iż rosyjskie MSZ nie staje po stronie Izraela, pozwolił sobie w wywiadzie telewizyjnym sławetną rzeczniczkę ministra Ławrowa, Marię Zacharową, nazwać „nie bardzo lubiącą Żydów gęsto popijającą ku…wą”. Tak jest, na fonii i wizji. Markow zażądał od Sołowiewa usunięcia Satanowskiego.
I Sołowiow tak uczynił, ale potem zaatakował Markowa i… Dugina. Spytał ich retorycznie „czym się różnicie od nazistów?”, zarzucił im, że wbrew wezwaniom prezydenta Putina rozżarzają międzyetniczną wrogość, co jest działaniem na rzecz wrogów Rosji, i zażądał, aby Markow, złapany na takiej niezgodności ze wskazaniami Władimira Władimrowicza, sam wycofał się z działalności publicznej, a jeśli tego nie zrobi – to żeby go zewsząd usunąć. Na co Markow odpowiedział mniej więcej tyle, że wszyscy, którzy z nim dotąd zadzierali, źle skończyli.
A potem napisał, że na Ukrainie rzekomo coraz głośniej mówi się, iż w całej wojnie ukraińskiej idzie o wyludnienie najżyźniejszych terenów tego kraju, aby po upadku Izraela osiedlić tam jego obywateli. Te tezy Markowa od razu podchwyciły dziesiątki i setki kremlowskich, niby prywatnych i niby nie urzędowych, pudeł rezonansowych. Czy teraz to, co zaczęło się dziać w Karaczajo-Czerkiesji i w Dagestanie, dalej pozostaje całkowicie niezrozumiałe?
O co w tym wszystkim chodzi?
Oczywiście o walkę koterii o tzw. koryto, które w Rosji od dłuższego czasu się kurczy, ale sprawa jest głębsza. U nas rok 1968 – to też była walka o koryto, które młodsza generacja funkcjonariuszy PZPR próbowała wydrzeć starszej, posługując się antysemityzmem jako pretekstem i narzędziem. Ale użycie określonego narzędzia, nawet jeśli instrumentalnie, samodzielnie zmienia rzeczywistość.
Trzeba wiec skonstatować, że do rosyjskiego mainstreamu w wielkim stylu wraca antysemityzm.
Wraca, bo bardzo długo go tam tak jakby nie było. Bo wprawdzie przez kilka ostatnich dekad istnienia Związku Radzieckiego panował tam półoficjalny, państwowy antysemityzm – tzw.syjonizm i tzw. „izraelska soldateska” były uważane za jednego z głównych wrogów ideologicznych, a młodzież żydowska nie miała wstępu na część wyższych uczelni i prawa do kariery w pewnych pionach i pewnych miejscach pracy, zaś po upadku komunizmu to wprawdzie się skończyło, ale nastroje antysemickie dawały się w społeczeństwie odczuć, zdarzały się zamachy bombowe na synagogi, a w oficjalnej polityce, przy tym nie tylko na jej marginesach, antyżydowska narracja nie była rzadkością - ale później nastąpiła daleko idąca zmiana. Tę zmianę wiązać można bezpośrednio z utrwaleniem się władzy Władimira Putina, który bardzo wyraźnie przyjął założenie, iż dla Rosji strategicznie korzystne będzie trwałe porozumienie się z Izraelem i z żydowską diasporą.
Można przy tym wymienić kilka płaszczyzn, na których takie porozumienie było dla Moskwy korzystne.
Liczono, i mówiono o tym otwarcie, że Izrael i diaspora może być naturalnym i liczącym się w świecie sojusznikiem Rosji w „wojnie historycznej”, obrońcą Związku Radzieckiego jako siły, która obroniła świat przed faszyzmem, a Żydów przed dopełnieniem Zagłady. Jednym z ważniejszych wspólnych przeciwników miała tu być Polska, o czym zajmujący się wojną historyczną rosyjscy naukowcy mówili otwarcie. Skierowana przeciw naszemu krajowi narracja historyczna państwa rosyjskiego została ukierunkowana w dużym stopniu na wypominanie nam grzechów wobec Żydów – tych mających jakiś związek z rzeczywistością, ale wyeskalowanych poza granice absurdu oraz tych całkowicie wymyślonych.
A w grudniu 2019 roku prezydent Putin, atakując (pięć razy w ciągu dziewięciu dni, jak ktoś skrupulatnie obliczył) Polskę za jej rzekome antysemickie zbrodnie sprzed września 1939 symbolicznie wytyczył tu kierunek działań. Przy czym rzecz jasna nie chodziło tu wyłącznie o nasz kraj – chodziło o przeciwstawienie się całej nowej zachodniej narracji, upostaciowionej w boleśnie przeżywanym przez Moskwę coraz dalej idącym stawianiu na wspólnej płaszczyźnie zbrodni komunizmu (nawet nazywanego, ostrożnie, stalinizmem) i nazizmu (decyzja Parlamentu Europejskiego o ustanowieniu dnia pamięci ofiar obu totalitaryzmów w rocznicę paktu Ribbentrop – Mołotow). Narracji, odbieranej przez Rosję jako cios w rdzeń jej dumy i tożsamości, ale też jej politycznej sprawczości (osiąganej często za pomocą swego rodzaju moralnego szantażu argumentacją pt. „kiedyś wyzwoliliśmy Europę, więc i teraz mamy rację”).
Liczono też na współpracę z Izraelem na Bliskim Wschodzie. Na to, że państwo żydowskie, widząc siłę rosyjskiej armii w Syrii, i zagrożone przez mający bliskie relacje z Moskwą Iran, da się stopniowo przekonać do pewnego przeformułowania swojej polityki. Do usytuowania się, bez formalnego zrywania z USA, de facto gdzieś pomiędzy Kremlem a Białym Domem.
Liczono też na to, że Izrael i światową wspólnotę żydowską da się pozyskać jako de facto sojusznika przeciw Ukrainie. Jako żyranta kremlowskiej narracji o „kijowskich nazistach” i „banderowcach” – duchowych wnukach morderców z Babiego Jaru i tysięcy innych ukraińskich miejsc rzezi Żydów. Przypomnijmy, że wariant otwartej agresji przygotowywano na Kremlu już wiele lat przed lutym 2022. Ale i bez otwartej agresji można było liczyć na to, że pozyskani żydowscy sojusznicy pomogą stawiać Kijów na cenzurowanym w oczach zachodniej opinii.
Na to wszystko na Kremlu liczono. I coś otrzymano. Ale w porównaniu z tym, na co liczono – niewiele.
Relatywnie najwięcej, przez pewien czas, otrzymywano na froncie historycznym – żydowskie wyczulenie na Holocaust jako najważniejsze wydarzenie dziejów i rozmaite żydowsko-polskie zaszłości robiły swoje. Ale według rosyjskich strategów ewidentnie miały zrobić dużo, dużo więcej. Żydowska diaspora i żydowskie państwo weszły parę razy w ostry konflikt z Polską, ale ten konflikt nie stał się wojną totalną i z czasem złagodniał.
Na Bliskim Wschodzie Izrael zachowywał się wobec Rosji ostrożnie i bez wrogości, rzeczowo, ale do wymarzonego na Kremlu usytuowania się Jerozolimy w połowie drogi między Waszyngtonem a Moskwą zawsze było daleko.
A jeśli chodzi o Ukrainę, to już w ogóle, z punktu widzenia Kremla, porażka. Izrael nie zaangażował się w jej obronę, nie znalazł się w czołówce potępiających agresję, waży słowa i oceny, ale też konsekwentnie nie dał i nie daje się używać do propagandy o „nazistach” i „banderowcach”.
Gdy okazało się, że ta sytuacja ma cechy trwałości, wartość dobrych stosunków z Jerozolimą i z diasporą w oczach rosyjskich strategów spadła. A gdzieniegdzie pojawił się też resentyment. „To my tak w was inwestowaliśmy, a wy nam w zamian – tak mało…?”
Moskwa osłabiona
A w dodatku pojawiły się też czynniki nowe. Naprawdę priorytetowe.
Ukraina okazała się angażować siły rosyjskie do tego stopnia, że jakikolwiek element konfliktu z kimkolwiek, z jakimkolwiek partnerem, który czy to bezpośrednio pomaga Moskwie w tej wojnie, czy to wspomaga ją w omijaniu sankcji, grozi tej ostatniej nieobliczalnymi konsekwencjami. Oznaczałby bowiem naruszenie, na niekorzyść Rosji, bardzo kruchego equlibrium. Moskwa po prostu nie może sobie na to pozwolić, i będzie płacić (sama zakłada, że do czasu, do zwycięstwa) każdą cenę za uniknięcie takiego katastrofalnego wariantu.
Dlatego bezkarność i w zasadzie całkowita samodzielność wielkorządcy Czeczenii Kadyrowa, już przed wojną spektakularne, w czasie wojny wzniosły się na jeszcze wyższy pułap. Między innymi (choć nie tylko dlatego) wbrew tradycji i łykając liczne upokorzenia, Moskwa stanęła po stronie Azerbejdżaniu w jego konflikcie z Armenią. Dlatego robi wszystko, żeby usatysfakcjonowany był prezydent Erdogan.
Dlatego – to może najbardziej spektakularne, a zarazem wciąż nie dostrzegane przez światową opinię – wewnątrz samej Federacji Rosyjskiej władze bardzo konsekwentnie, ewidentnie na skutek politycznej decyzji z najwyższego szczebla, udają że nie dostrzegają coraz powszechniejszych i coraz dalej idących przejawów dominowania przez muzułmańskich imigrantów miasteczek, osiedli i szkół w wielu regionach FR, dominowania często przyjmującego formy poniżania etnicznych Rosjan, czy wręcz graniczące z terroryzowaniem ich. Co więcej, okołokremlowscy ideolodzy, zasadniczo zawsze skłonni wzywać do dokręcania śruby, w tym jednym wypadku wzywają niejako odwrotnie – do maksymalnej „tolerancji” wobec muzułmańskich migrantów, a zarazem do trzymania na możliwie krótkiej smyczy tych Rosjan, którym rządy środkowoazjatyckich czy kaukaskich gangów na ich osiedlach mogą się nie podobać.
Hamas otworzył w Gazie drugi front przeciw Zachodowi. Drugi front, łagodzący nacisk na Rosję na froncie ukraińskim. Hamas jest zarazem sojusznikiem Iranu, bez którego Rosjanom byłoby na Ukrainie znacznie, znacznie ciężej. To wszystko jest dla Kremla strategicznie najważniejsze. I niezależnie od tego, jak dalece Moskwa była zaangażowana w przygotowywanie tego zwrotu, a na ile tylko z niego korzysta, skłania ją do traktowania Hamasu jako sojusznika.
Ale też cały konflikt wokół Gazy budzi w świecie islamskim falę antyizraelskich, a więc i antyzachodnich, emocji. Dzieje się tak również i w tej jego części, która znajduje się wewnątrz granic FR.
Kreml nie tylko nie bardzo ma siłę temu wszystkiemu się przeciwstawić, ale też wyraźnie ma większe ambicje. Igra z myślą o poserfowaniu na tej fali.
Od 24 lutego 2022 świat zmienia się szybko i zasadniczo. Reorientacja Rosji w stronę polityki antysemickiej może , choć oczywiście nie musi, okazać się elementem tej wszechogarniającej zmiany.
Łukasz Mohika
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/668787-wielki-powrot-czarnej-sotni-fala-antysemityzmu-w-rosji