Wczoraj Koreańczycy obchodzili rocznicę bitwy pod Myeongnyang, do której doszło w roku 1597. Była to jedna z najbardziej zadziwiających potyczek morskich w historii świata. To, co napiszę, może wydawać się nieprawdopodobne, ale tak wyglądały fakty. Japońska flota inwazyjna liczyła wówczas ponad 400 okrętów wojennych. Naprzeciw niej wypłynęła flota koreańska złożona zaledwie z 13 jednostek. Finał bitwy okazał się jednak nieoczekiwany. Straty Koreańczyków przedstawiały się następująco: 1 (słownie: jeden) marynarz zabity i 3 (trzech) rannych, natomiast żaden z okrętów nie został zatopiony. Po stronie japońskiej sytuacja przedstawiała się diametralnie inaczej: 31 statków zatopionych, 92 okręty zdobyte przez Koreańczyków i ponad 8000 (osiem tysięcy) poległych marynarzy. To niezwykłe zwycięstwo było dziełem kunsztu wojennego admirała Yu Sun-sina – dowódcy, który nie przegrał w swoim życiu ani jednej bitwy morskiej.
Jeśli ktoś chce się dowiedzieć, w jaki sposób Yu Sun-sin osiągnął tak spektakularny triumf, polecam obejrzeć południowokoreański film fabularny z roku 2014 zatytułowany „The Admiral. Roaring Currents”. To opowieść nie tylko o bitwie pod Myeongnyang – to historia o miłości do ojczyzny, poświęceniu dla wspólnoty oraz wierze w słuszność własnej sprawy wbrew wszelkim przeciwnościom. Produkcja zrealizowana z iście hollywoodzkim rozmachem kosztowała 18,6 mln dolarów, by przynieść zysk 138,3 mln dolarów. Odniosła sukces nie tylko komercyjny, lecz także stała się sztandarowym dziełem tamtejszej polityki historycznej. Jej oddziaływanie było dwojakie: w kraju – patriotyczne (wzmacniała poczucie dumy narodowej), za granicą – wizerunkowe (kreowała na świecie pozytywny obraz Koreańczyków).
Południowokoreańskie kino może pochwalić zresztą wieloma filmami historycznymi opartymi na autentycznych wydarzeniach z przeszłości, by wspomnieć tylko „Zakazany sen” z 2019 roku opowiadający o przyjaźni łączącej żyjących w XV wieku króla Sejonga Wielkiego oraz jego nadwornego astronoma Jang Yeong-sila. W tle pojawia się motyw wynalezienia koreańskiego alfabetu, ale przede wszystkim jest to – jakby wzięta z dramatów Szekspira – opowieść o zawiłych mechanizmach władzy, o dobru i złu oraz o zdolności człowieka do przekraczania samego siebie.
Od lat olbrzymią popularnością cieszą się też południowokoreańskie seriale historyczne, takie jak „Klejnot w pałacu”, „Królowa Seondeok” czy „Jumong”, przyczyniając się do powstania i rozszerzania na świecie zjawiska zwanego „hallyu” czyli „koreańską falą”, jak określa się globalną popularność kultury pochodzącej z Korei Południowej.
I pomyśleć, że wszystko zaczęło się od raportu, który w 1994 roku trafił na biurko prezydenta kraju Kim Young-sama. Wynikało z niego, że jeden tylko film „Park Jurajski” dał Amerykanom większy dochód niż przyniósł Koreańczykom cały koncern Hyundai ze sprzedaży półtora miliona samochodów. Wówczas w Seulu zapadła decyzja, by stworzyć nowy model kinematografii, który będzie w stanie generować zyski porównywalne z Hollywood, tworząc dzieła będące nie tylko towarem eksportowym, lecz także wizytówką kraju. Od tamtego czasu nie minęły nawet trzy dekady, a plan zrealizowany został z nawiązką. Warto uczyć się od najlepszych.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/668551-kultura-masowa-jako-narzedzie-polityki-historycznej