Jake Sullivan, doradca ds. bezpieczeństwa narodowego urzędującego prezydenta Stanów Zjednoczonych i jeden z architektów strategii i polityki zagranicznej obecnej administracji, oczywiście oprócz Bidena, napisał w „The Foreign Affairs” artykuł będący czymś w rodzaju podsumowania dotychczasowych osiągnięć i jednocześnie manifestem opisującym jakiego rodzaju politykę, po ewentualnym sukcesie wyborczym, będzie realizować administracja w nowej kadencji. Warto temu artykułowi poświęcić nieco uwagi, zarówno analizując to co Sullivan w nim napisał, jak i to co pominął, albo potraktował w sposób ogólnikowy, bo to nie mniej ciekawe.
Zaczyna od przypomnienia, że kiedy Joe Biden obejmował swój urząd, to wówczas sformułował ocenę, którą podtrzymuje nadal, iż polityka Stanów Zjednoczonych znajduje się w punkcie zwrotnym. Nie dlatego abyśmy obserwowali załamanie demograficzne czy ograniczenie nadal ogromnych możliwości amerykańskiej gospodarki. Powód jest zasadniczo inny – zmienił się świat, społeczność międzynarodowa jest podzielona i coraz mniej gotowa do współpracy, co dobitnie pokazała pandemia Covid-19, odżywają stare spory, coraz częściej mówi się o rywalizacji mocarstw.
Nowe wyzwanie
Obok „starych” problemów globalnych takich jak kwestie klimatyczne czy zagrożenie klęskami naturalnymi, w tym pandemiami, pojawiło się nowe wyzwanie jakim jest rywalizacja strategiczna. Jej znaczenie jest tym większe, że „odciska swoje piętno” na każdej sferze życia, od gospodarki po sprawy wojskowe. Ten nowy fenomen, bo Ameryka po rozpadzie ZSRR zapomniała jak rywalizacja strategiczna wpływa na codzienne życie, decyzje polityczne i ekonomiczne, doprowadzi w konsekwencji do przemodelowania całego życia społecznego i polityki państwowej, która przynajmniej do roku 2050, będzie kierowała się odmiennymi od dotychczasowych, bo podyktowanymi przez kwestie strategiczne, zasadami.
Będzie to tym istotniejsze, że „niektóre z najważniejszych mięśni” w przeszłości decydujących o amerykańskiej potędze „uległy atrofii”. Lata kierowania się w polityce gospodarczej wyłącznie rachunkiem kosztów doprowadziły do nadmiernego osłabienia amerykańskich zdolności przemysłowych, takiego uzależnienia od importu, zarówno artykułów przemysłowych jak i surowców, że można mówić o tym w kategoriach słabości. Donald Trump, źle rozpoznając gdzie znajdują się źródła amerykańskiej potęgi, naruszył wiarygodność zobowiązań sojuszniczych Stanów Zjednoczonych, a tym samym wystawił na szwank zarówno globalny ład oparty na instytucjach zbudowanych po II wojnie przez Amerykę, jak i sam system sojuszniczy USA.
Cel Bidena
Obejmując władzę w takich realiach, jak pisze Sullivan, Joe Biden postawił sobie za cel nie tyle poprawę wizerunku Stanów Zjednoczonych co kwestię „modernizacji amerykańskiej polityki zagranicznej”. To zadanie stało się tym bardziej naglące, że wkrótce po objęciu urzędu Biden musiał zmierzyć się z pierwszym wyzwaniem - jak zareagować na niesprowokowaną i brutalną agresję Rosji przeciw Ukrainie jak i jak przeciwstawić się rosnącej asertywności Chin w rejonie Morza Południowochińskiego. Sullivan w sposób otwarty nawiązuje tu do Narodowej Strategii Bezpieczeństwa, która została zredagowana już za kadencji Bidena i która czyni znaczące rozróżnienie, co prawda obydwa państwa traktując w kategoriach rywali strategicznych Stanów Zjednoczonych ale opisując Rosję jako „bezpośrednie zagrożenie” a Chiny jako państwo, które może stanowić wyzwanie ale nie teraz tylko za lat kilka. A zatem model, który wypracował Waszyngton wspierając Ukrainę wojskowo i ekonomicznie, unikając przy tym bezpośredniego zaangażowania wojskowego, jest jednym z elementów nowej amerykańskiej „wielkiej strategii” która ma porządkować politykę Stanów Zjednoczonych do 2050 roku. To istotna informacja, podkreślana jeszcze przez Sullivana stwierdzeniem, w dalszej części artykułu, że „nasze priorytety oznaczają odejście od poważnych interwencji wojskowych”.
Do kwestii wizji amerykańskiego systemu sojuszniczego i stopnia w jakim Waszyngton będzie się angażował w jego obronę jeszcze wrócimy, ale wcześniej trzeba kilka słów poświęcić źródłom amerykańskiej potęgi, tak jak je rozumie Sullivan. Pisze on o „froncie wewnętrznym” (home front) i ta wojskowa terminologia ma jedynie podkreślić to, że aby mówić o utrzymaniu obecnego systemu globalnego trzeba odbudować amerykańską przewagę naukową, technologiczną i w konsekwencji przemysłową. Nie ma mowy o zerwaniu więzi handlowych z państwami będącymi strategicznymi rywalami, Sullivan nie mówi o decouplingu, a jedynie podkreśla wagę niektórych dziedzin, takich jak choćby sektor związany z produkcją chipów, sztuczną inteligencją, biotechnologią czy komputerami kawantowymi. Chodzi o kontrolę najnowocześniejszych, najbardziej nowatorskich segmentów światowej gospodarki, zarówno po to aby wzmacniać zdolność gospodarki amerykańskiej do generowania marż, jak i uzyskać i utrzymać przewagę w technologiach o podwójnym zastosowaniu. Bideneconomics ma taki właśnie, strategiczny wymiar i zdaniem Sullivana nie jest to protekcjonistyczna polityka gospodarcza ale raczej działanie ograniczające „wyciek” technologii w kilkunastu newralgicznych dla światowego postępu branżach.
Ameryka, w której w ostatnich 4 latach skala inwestycji w produkcję chipów wzrosła 20-krotnie wykorzystuje zarówno siłę własnej nauki, jak i to, że jest w stanie przyciągnąć chcących się rozwijać ambitnych przedsiębiorców i wynalazców z całego świata. To selektywne podejście do ograniczania relacji z państwami będącymi rywalami strategicznymi ma o tyle istotne znaczenie, że nie musi prowadzić do osłabienia amerykańskiego systemu sojuszniczego, który jest drugą „kotwicą” potęgi Stanów Zjednoczonych. Tak mogłoby się stać zarówno w Europie (Niemcy) jak i przede wszystkim w Azji, gdyby Waszyngton zmuszał aliantów do podejmowania decyzji w sposób jawny szkodzących ich gospodarkom. Jeśli jednak będzie to polityka selektywna (de-risking), a nie całościowa, to nie musimy mieć do czynienia z poważniejszymi napięciami. To zaś w gruncie rzeczy oznacza, że Waszyngton odżegnuje się od budowania jakiegoś zamkniętego, albo zamykającego się bloku państw blisko ze sobą we wszystkich obszarach współpracujących.
System sojuszniczy
Sullivan dużo pisze o amerykańskim systemie sojuszniczym i o tym, że Biden obejmując urząd dostrzegał pilną potrzebę jego modernizacji. Nie chodziło w tym wypadku wyłącznie o wzmocnienie wzruszonej za czasów Trumpa wiary partnerów w siłę amerykańskich zobowiązań ale o coś więcej. Jak zauważa obecny prezydent „rozumiał jednak, że nawet ci, którzy wspierali te sojusze przez ostatnie trzydzieści lat, często przeoczali potrzebę ich modernizacji pod kątem konkurencji w epoce współzależności. W związku z tym wzmocniliśmy te sojusze i partnerstwa w istotny sposób, który poprawia pozycję strategiczną Stanów Zjednoczonych i ich zdolność do radzenia sobie ze wspólnymi wyzwaniami.” Nowy system ma kształt nakładających się warstw, począwszy od jądra, którym w Europie jest NATO i współpraca strategiczna z Unią Europejską (to też nowość, bo w przeszłości kolejne amerykańskie administracje inaczej zapatrywały się na Wspólnotę), a w Azji współpraca w ramach AUCUS i nowej osi Waszyngton – Seul – Tokio, po mniej spoiste i mniej zobowiązujące formaty w rodzaju QUAD w Azji czy partnerstwa strategicznego między Stanami Zjednoczonymi a Wietnamem. Najluźniejszą formułą objęte są państwa Afryki czy Ameryki Łacińskiej, z którymi Waszyngton będzie kooperował raczej w formatach doraźnych, budowanych na potrzeby rozwiązywania konkretnych problemów, choć nie można wykluczyć bliższych, w zależności od potrzeb, związków.
Mamy zatem cztery elementy nowej, strategicznie zakorzenionej, amerykańskiej polityki zagranicznej. Są nimi myślenie w kategoriach rywalizacji z mocarstwami o zbliżonych potencjałach, co wymusza zarówno unikanie długotrwałych wojen jak i skoncentrowanie wysiłków na własnym potencjale, stawianie na system sojuszniczy, który składa się z wielu kręgów zaangażowania i podkreślanie wagi wspólnych „globalnych” wyzwań. Sullivan w gruncie rzeczy opisując przyszłą politykę amerykańską w wymiarze globalnych dopuszcza współwystępowanie wszystkich elementów łącznie – trzeba będzie zarówno rywalizować w obszarze technologicznym, zbroić się i dążyć do uzyskania przewagi wojskowej jak i współpracować. Trochę to przypomina relacje w czasach zimnej wojny, ale ze świadomością kruchości sytuacji i tego, że niemała grupa państw będzie sytuowała się poza tak ujmowanym systemem sojuszniczym. Chodzi przy tym o sojusze zarówno amerykańskie jak i chińskie. Zasadą będzie niedopuszczenie do uzyskania przez rywala strategicznego nadmiernej przewagi w danym punkcie globu, nie mówiąc już o hegemonii. Nie wyklucza to, że w innych miejscach i w innych domenach trzeba będzie współpracować. Ta płynna wizja poruszania się między rywalizacją i antagonizmem a wojną dotyczy przede wszystkim Chin. Przy czym Sullivan zapowiada większą aktywność Ameryki w państwach globalnego południa, większe środki na cele rozwojowe, w tym infrastrukturalne i gotowość do takiej reformy instytucji międzynarodowych aby w większym stopniu uwzględniały one interesy państw rozwijających się. Widać tu wyraźne obawy, że Pekin wspierany przez państwa BRICS zdecyduje o budowie własnego „alternatywnego” systemu instytucji globalnych i w razie powodzenie może to nadwyrężyć pozycję Stanów Zjednoczonych. Na tym polu Sullivan, choć nie wprost, proponuje kompromis, zmniejszenie wpływów Ameryki, uwzględnienie interesów globalnego południa, niewykluczone, że również Chin.
Rosja i Ukraina
Wróćmy teraz do kwestii Rosji i Ukrainy, bo to najciekawsza część wystąpienia Sullivana, ale też, co nie mniej intrygujące, taka której nie poświęca on wiele uwagi. Pisze, że decyzja o wycofaniu się z Afganistanu, choć bolesna i politycznie kosztowana dla administracji Bidena, okazała się politycznie słuszną, bo obecność wojsk amerykańskich w tym kraju byłoby czynnikiem osłabiającym zdolności Waszyngtonu, jako, że Rosja wchodząc we współpracę z Talibami mogłaby „szachować” Stany Zjednoczone. A zatem bezpośrednie, wojskowe zaangażowanie amerykańskich sił zbrojnych na kierunkach marginalnych czy w obszarach peryferyjnych traktowane jest w kategoriach możliwej pułapki strategicznej. W takiej wojnie można „utknąć” marnotrawiąc potencjał i energię niezbędną w czasie rywalizacji mocarstw.
Polityka militarnej wstrzemięźliwości będzie kontynuowana, bo Sullivan pisze, że i w przyszłości „będziemy unikać przedłużających się wojen, które mogą wiązać siły amerykańskie i które niewiele robią, aby faktycznie zmniejszyć zagrożenia dla Stanów Zjednoczonych.” Doradca Bidena ds. Bezpieczeństwa Narodowego dużo uwagi, w następnych akapitach, poświęca sytuacji na Bliskim Wschodzie i amerykańskiej polityce w tym regionie. To zrozumiałe bo artykuł został uzupełniony po brutalnym ataku Hamas, ale zawiera też przesłanie o uniwersalnym charakterze. Sullivan pisze, że amerykańska polityka będzie zbudowana w oparciu o kilka zasad – unikanie bezpośredniego zaangażowania, dążenie do deeskalacji konfliktu i zapobieżenie wybuchowi wojny regionalnej, także przywiązanie do polityki „dwóch państw”. Jak argumentuje, podobną politykę Stany Zjednoczone realizowały wobec Rosji przed wybuchem kryzysu – ujawniając posiadane informacje na temat planów Moskwy, zapowiadając własną reakcję, w tym pomoc dla Kijowa i gotowość do rozmów, pod warunkiem poważnego traktowania ich przez Rosję (co nie miało miejsca). W obydwu wypadkach Waszyngton dążył do deeskalacji, nie rewidując swych podstawowych założeń strategicznych i politycznych. Ale to opis polityki Waszyngtonu przez wybuchem wojny na Ukrainie.
Jakimi kryteriami kieruje się amerykańska polityka teraz, w dwudziestym miesiącu wojny, której końca nie widać i jak jej kształt wpisuje się w obraz strategicznej rywalizacji między mocarstwami, której Sullivan poświęcił swój artykuł? Zapowiada on zarówno kontynuowanie pomocy dla Kijowa, jak i podkreśla siłę zobowiązań do bronienia, w razie ataku, państw NATO. Ale jak wygląda amerykańska teoria zwycięstwa? Co ciekawe Sullivan nic na ten temat nie pisze, koncentrując się na czymś zupełnie innym. Otóż, jak zauważa „inwestując w źródła wewnętrznej siły, pogłębiając sojusze i partnerstwa, osiągając wyniki w przypadku globalnych wyzwań i zachowując dyscyplinę w sprawowaniu władzy, Stany Zjednoczone będą przygotowane do realizacji swojej wizji wolnego, otwartego, dostatniego i bezpiecznego świata bez względu na to, jakie niespodzianki czekają. Stworzyliśmy, jak powiedział sekretarz stanu Dean Acheson, „sytuacje siły”.” Ta „sytuacja siły” oznacza również, jak można rozumieć, odebranie Rosji możliwości odniesienia zwycięstwa na Ukrainie. Z perspektywy interesów amerykańskich daremność rosyjskich wysiłków i skala ponoszonych kosztów jest istotnym czynnikiem odstraszania, nie wyłącznie Moskwy, ale przede wszystkim głównego rywala strategicznego jakim są Chiny. Jak zauważa Sullivan dzisiejsza rywalizacja ma inny charakter niż w przeszłości. Choćby z tego względu, że systemy ekonomiczne Stanów Zjednoczonych i Chin są powiązane, wspólnie trzeba też będzie rozwiązywać problemy o charakterze globalnym. Nie jest to zatem gra o sumie zerowej, zyskiwać i tracić, jeśli konflikt będzie narastał, będzie zarówno Ameryka jak i ChRL.
Często jesteśmy pytani o końcowy stan rywalizacji USA z Chinami. Oczekujemy, że w dającej się przewidzieć przyszłości Chiny pozostaną głównym graczem na arenie światowej. Poszukujemy wolnego, otwartego, dostatniego i bezpiecznego porządku międzynarodowego, który chroni interesy Stanów Zjednoczonych i ich przyjaciół oraz zapewnia globalne dobra publiczne. Nie spodziewamy się jednak transformacyjnego stanu końcowego, takiego jak ten, który był wynikiem upadku Związku Radzieckiego. Konkurencja będzie miała przypływy i odpływy – Stany Zjednoczone odniosą zyski, ale Chiny też
– pisze w konkluzji swego artykułu Sullivan.
Z tej wizji jasno wynika, że możliwa jest kohabitacja obydwu potęg, oczywiście nie można wykluczyć również starcia, ale amerykański polityk wyraźnie proponuję rywalizację strategiczną, która nie przeradza się w starcie wojskowe. Co ciekawe nie wspomina on w tym kontekście o Rosji, jej miejscu w światowym ładzie w przyszłości. Nie pisze też o zakończeniu wojny na Ukrainie. Możliwych jest kilka interpretacji tej zaskakującej powściągliwości. W moim odczuciu deklarując pomoc wojskową dla Ukrainy „tak długo jak będzie to potrzebne” Amerykanie osiągają korzystną sytuację strategiczną – osłabiają jednego ze swych rywali, nie ryzykując przy tym do tej pory bezpośredniego wciągnięcia do wojny. Modernizują swój system sojuszniczy, który lepiej niż w wcześniej obsługuje interesy amerykańskie i wreszcie wysyłają czytelny sygnał, którego adresatem jest Pekin. Jeśli Chiny zdecydują się zaatakować Tajwan, to wówczas mogą znaleźć się w podobnej do Rosji sytuacji.
Propozycja wobec Chin
Mamy w gruncie rzeczy do czynienia z czytelną propozycją wobec Chin, której elity stają wobec konieczności wyboru strategicznego. Albo niekontrolowana rywalizacja, która może przerodzić się w starcie militarne, tylko, że rozważając taką opcję warto zastanowić się nad obecną sytuacją Rosji, albo kontrolowana, wyspowa rywalizacja strategiczna, w toku której żadna ze stron nie przekracza „czerwonych linii” adwersarza. Do tego aby ten sygnał spełniał swoją rolę potrzebne jest jeszcze jedno – wojna na Ukrainie musi potrwać, nie może eskalować do poziomu, który groziłby naruszeniem równowagi regionalnej, bo na trwałe zmiany tego rodzaju nie mogłyby dopuścić Pekin i Rosja nie może zacząć wygrywać, bo na to z kolei nie ma zgody Waszyngtonu. Ograniczona wojna na Ukrainie, która wysysa rosyjskie zasoby i daje do myślenia Chińczykom, umacniając przy okazji amerykański system sojuszniczy, jest w obecnej sytuacji najlepszym narzędziem poprawiającym amerykańską pozycję strategiczną i umożliwiającą modernizację polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/668116-polityka-zagraniczna-joe-bidena