Joe Biden wygłosił z Gabinetu Owalnego przemówienie do narodu, które zaczął od stwierdzenia, że Stany Zjednoczone znajdują się „w punkcie przełomowym historii” (inflection point in history).
Jak zaznaczył właśnie teraz Ameryka podejmuje decyzje, które wpłyną na kształt następnych dziesięcioleci. Zapowiedział w nim też wystąpienie do Kongresu z propozycją wydzielenia środków z przeznaczeniem na wsparcie wojskowe zarówno dla Ukrainy jak i dla Izraela. Skala tej pomocy ma być znaczna – mowa o kwotach nawet na poziomie 100 mld dolarów. Komentatorzy amerykańscy zauważyli, że Biden „połączył” wojny na Ukrainie i w Izraelu w jedną strategiczna całość. Powiedział też więcej.
Rosja i Hamas
Otóż amerykański prezydent jest przekonany, że zarówno Rosja jak i Hamas oraz stojące za nim siły chcą zniszczyć sąsiadujące demokracje. Dwukrotnie podkreślił, że Kreml dąży do „całkowitego unicestwienia” demokratycznych państw, jakimi są Izrael i Ukraina. Ale to nie koniec oceny sytuacji strategicznej, którą Biden zawarł w swoim orędziu. Powiedział również, że historyczne doświadczenie uczy, że jeśli dyktator, siły rewizjonistyczne zmierzające do obalenia istniejącego porządku, nie zostaną odpowiednio wcześnie powstrzymane to ich apetyty będą tylko rosły. Analogia do polityki Hitlera i reakcji na nią Europy jest w tym wypadku dość czytelna. I tu Biden wypowiedział bardzo ciekawe, choć nie proste w interpretacji zdanie. Amerykański prezydent zaznaczył, że „Putin nie ograniczy się do Ukrainy” i zaraz potem dodał, iż (i to jest to zdanie na które chce zwrócić uwagę) rosyjski prezydent ostatnio „już groził, że „przypomną” – cytuję, „przypomną” Polsce, że ich zachodnie ziemie była darem od Rosji.”
Możliwe interpretacje
Cóż to może w ustach amerykańskiego prezydenta oznaczać? Możliwe są trzy interpretacje. Pierwsza dość niewinna i niw wymagająca pogłębionych analiz – Putin deklaruje w ten sposób gotowość do podważenia terytorialnego status quo w Europie Środkowej, co jest niezaprzeczalnym dowodem jego imperialnych i agresywnych ambicji. Takie zrozumienie słów Bidena wydaje się być oczywiste, choć należy się zastanowić dlaczego nie powiedział wprost o ryzyku rosyjskiego ataku na Rzeczpospolitą. Jest to tym bardziej zastanawiająca uwaga, że trzeba zastanowić się dlaczego mielibyśmy (zarówno jako Ameryka jak i szerzej zachód, nie mówiąc już o Polsce) taką groźbę traktować poważnie, skoro Niemcy nie zgłaszają roszczeń terytorialnych, NATO jest silnym i wewnętrznie zwartym sojuszem dla którego Rosja jest głównym zagrożenie strategicznym? Jeśli tak jest i nie ma powodów myśleć inaczej, to nie ma co bać się deklaracji płynących z Kremla, trzeba przygotować się po prostu na okres zaostrzonych relacji i to powinno wystarczyć. Moglibyśmy być spokojni gdyby w grę nie wchodziły dwie dodatkowe interpretacje tych, dających do myślenia, słów Bidena. Podnoszenie przez Moskwę kwestii naszych Ziem Zachodnich staje się groźne z geostrategicznego punktu widzenia dla Ameryki (stąd mówienie o historycznym punkcie przełomowym) w dwóch przypadkach. Po pierwsze jeśli niemieckie elity polityczne uznają, że Putin składa im w ten sposób „ofertę” i podejmą grę.
Może mieć to niewątpliwy związek z rosnącą popularnością AfD, w przypadku której ostatnie wybory w Bawarii i Hesji, dały pozycję drugiej siły politycznej w Niemczech i której pozycja nie ogranicza się już wyłącznie do landów wschodnich. To oznacza, że, póki co, w planie teoretycznym, Amerykanie muszą rozważać wariant zarówno politycznej niestabilności w Niemczech, jak i ukształtowania się nowego układu z udziałem AfD. Jeśli do tego dodać „ofertę” Putina w kwestiach Ziem Zachodnich (po tym jak Rosja opanuje Ukrainę) to sprawa staje się poważna, bo rozpoczyna się batalia o „duszę” Niemiec. Z jednej strony przywiązanie do liberalnych i prozachodnich ideałów dotychczasowej elity publicznej Republiki Federalnej, z drugiej narastające tendencje, które uosabia AfD i dla której opcja prorosyjska (w tym dyskusja w sprawie granic) mogą być kuszące. Jest jeszcze druga interpretacja słów Bidena, którą też trzeba brać pod uwagę, tym bardziej, że obydwie nie wykluczają się. Chodzi o brak pewności co do reakcji polskich elit na podniesienie przez Putina sprawy naszych granic zachodnich. Podjęcie tego „tematu” przez Niemców może wywołać też zmiany w Polsce, nie wszystkie z amerykańskiego punktu widzenia pozytywne. Może pojawić się „polski Orban”, którego poprze część naszej opinii publicznej, która dostrzeże w Moskwie gwaranta naszych zachodnich granic. Dzisiaj wydaje się to mało prawdopodobne, ale ja jestem w tym wieku, że doskonale pamiętam linię argumentacji PZPR która tym właśnie uzasadniała swa służalczość wobec Moskali. A zatem, tak interpretuję słowa Bidena - Moskwa po pokonaniu Ukrainy zacznie grać kwestią rewizji naszych granic co zarówno zdestabilizuje sytuację w Europie Środkowej jak i stanowi poważne zagrożenie dla amerykańskich interesów. Choćby z tego powodu, że w wymiarze skrajnym może to oznaczać „dryf” zarówno Polski jak i Niemiec z amerykańskiej strefy wpływów, czego konsekwencją będzie albo wyparcie Stanów Zjednoczonych z Europy, albo bezpośrednia wojna Ameryki z Rosją. I o tym Biden mówi też otwarcie w swoim wystąpieniu ostrzegając, iż jeśli teraz Stany Zjednoczone nie wesprą Ukrainy i Izraela i nie pokonają państw tworzących „oś zła” to wojna z udziałem USA stanie się realnością.
Agresja Rosji na Polskę i państwa bałtyckie
Może ona wybuchnąć również w wyniku bezpośredniej agresji Rosji na państwa bałtyckie i Polskę. W każdym wymiarze podważanie status quo przez Rosję sytuacji w naszej części Europy, czy to przez asymetryczna agresję, czy destabilizowanie sytuacji wewnętrznej, czy przez podnoszenie „kwestii granicznych” czy wprost atak, oznacza wojnę. Dlatego Biden mówi:
Będziemy mieli coś, czego nie szukamy – powiedzmy jasno: nie szukamy – nie chcemy, aby wojska amerykańskie walczyły w Rosji lub walczyły przeciwko Rosji.
Ale jeśli nie zatrzyma się Moskali teraz na Ukrainie i nie pokaże na Bliskim Wschodzie, że agresja nie popłaca, to przybliżymy się do wojny. Również dlatego, że Amerykanie chcąc pozostać mocarstwem nie mogą dopuścić ani do naruszenia sytuacji geostrategicznej w Europie Środkowej, ani tym bardziej pogłębienie wpływu Moskwy na politykę niemiecką.
Dlaczego to jest tak istotne? Nie chodzi w tym wypadku jedynie o skalę niemieckiej gospodarki i jej uzależnienie od eksportu, w tym na rynek chiński. Wynika to również, jak sądzę z oceny obecnej sytuacji. Aby to dobrze zrozumieć warto odwołać się do artykułu autorstwa Susan B. Glaser z The New Yorker, który poświęcony jest sylwetce Jake’a Sullivana, a w gruncie rzeczy dotyczy strategicznej linii politycznej administracji Bidena. Wiemy, że jest ona ostrożna, unika skokowego wzrostu zaangażowania we wsparcie Ukrainy (stąd mowa o skalowaniu wsparcia) z obawy przed tym, że Moskwa uzna te kroki za eskalację i zareaguje w sposób nieprzewidywalny. Ale wiele w tym tekście mówi się też o stosunku Bidena do Scholza i do Niemiec. Nie chodzi o „ojcowski” stosunek amerykańskiego prezydenta do niemieckiego kanclerza, ale o to jak Waszyngton reagował do tej pory na obiekcje Berlina w kwestii wzrostu zaangażowania na rzecz Ukrainy. Mowa jest o wsparciu wojskowym dla Kijowa, ale również o kształcie „modelu docelowego”, czyli systemu bezpieczeństwa na Wschodzie. To Berlin obawiał się przed szczytem NATO w Wilnie, że jakiekolwiek odważniejsze wzmianki na temat członkostwa Ukrainy zwiększą determinację Rosjan aby do tego nie dopuścić i w konsekwencji przedłużą wojną czyniąc sytuację jeszcze bardziej niestabilną. Autorka artykułu na podstawie relacji wielu dyplomatów pisze wręcz, że Scholz był przeciwnikiem tego aby o gwarancjach bezpieczeństwa dla Ukrainy mówiło NATO, a optował na rzecz zabrania głosu w tej sprawie przez państwa G-7, jak się zresztą ostatecznie stało. To z kolei winno nas skłaniać do postawienia kolejnych pytań. Po pierwsze dlaczego Scholz, mówiąc w pewnym uproszczeniu „bał się NATO”? Może chodzić zarówno o strach przed reakcją Rosji, jak i o to, że na forum 30 państw głos Niemiec będzie mniej słyszalny i mniej brany pod uwagę? Ale po drugie, musimy dostrzec i to, że Biden zgodził się na „linię Scholza”. Zapewne zagrały tu takie czynniki jak ostrożność Sullivana i samego Bidena, ale również, jak można przypuszczać i to, że stojąc w obliczu ryzyka ujawnienia się rys politycznych w NATO na tle stosunku do Ukrainy, Biden zdecydował się nie napierać zbyt mocno.
Zachodnia granica Polski
Jest wreszcie trzeci element, który wprost odsyła nas do zastanawiających słów Bidena w sprawie naszej zachodniej granicy. Otóż w amerykańskiej myśli strategicznej, ale też praktyce politycznej ostatnich kilkudziesięciu lat dominuje linia w świetle której uznaje się, że Niemcy są państwem kluczowym jeśli chce się kontrolować Europę. W każdym wymiarze zarówno gospodarczym jak i politycznym, ale przede wszystkim wojskowym. Ameryka nie utraci swego mocarstwowego statusu jeśli przykładowo Polska czy Państwa Bałtyckie wpadną na powrót w rosyjską strefę wpływów, ale z pewnością tak się stanie jeśli osłabnie siła związków niemiecko – amerykańskich i Stany Zjednoczone zmuszone zostaną do ewakuacji swoich baz do państw leżących na obrzeżach naszego kontynentu. W przypadku tak ostrożnego w sprawach strategicznych prezydenta jakim jest Biden, będzie to zawsze oznaczało „opcje na Niemcy”, jako rozwiązanie bardziej strategicznie zrozumiałe, bezpieczniejsze i rozsądniejsze.
Na tym, jak się wydaje, polegał błąd części obozu prawicy w Polsce, która najwyraźniej uznała, że Waszyngton będzie zmuszony wybrać – albo współpraca z Polską albo alians z Niemcami. Do takiego wyboru bardziej, z jego osobowością, byłby skłonny zapewne Trump ale nie Biden. To, co wyraźnie widać w linii politycznej Demokratów, nawet ludzi obiektywnie przychylnych Polsce, to stawianie na kompromis między Berlinem a Warszawą. Niewykluczone, że Waszyngton stanie w obliczu wyboru między Polską a Niemcami, którego wszakże nie chce dokonywać. Warunki aby taka sytuacja stała się realnością są dwa i muszą nastąpić równocześnie. Jednym jest negatywne ocenienie (i uznanie, że nie da się tego zmienić) polityki Niemiec wobec Chin i potwierdzenie dotychczasowego kursu Scholza, polegającego na pozornych w gruncie rzeczy zmianach w niemieckiej polityce bezpieczeństwa. O możliwości, jaką jest zdobycie władzy przez AfD nie piszę, bo to na razie dość odległa perspektywa. Ale to musiałoby oznaczać strategiczny błąd elit niemieckich. Może tak się stać ale budowanie naszej polityki w oparciu o założenie, że druga strona źle odczyta sytuację i popełni błąd wydaje się dość ryzykowne. Warunkiem drugim są zmiany w Polsce. Ale nie chodzi o rząd, ale o politykę nowej ekipy. Jeśli realizować będzie ona linię, którą polscy wyborcy uznają za uległą wobec interesów Berlina, to tylko kwestią czasu jest kolejny zwrot i dojście do władzy nowych sił. Wówczas opcja proamerykańska będzie dla Waszyngtonu potencjalnie atrakcyjna. Jednak, i to polskie elity muszą zrozumieć, że jeśli Niemcy nie popełnią kardynalnych błędów w swej polityce zagranicznej i wewnętrznej, to strategicznie Amerykanie będą zawsze stawiać na Niemcy. Zawsze będą też zwolennikami kompromisu, czy porozumienia na linii Warszawa – Berlin. Wyraźnie wynika to choćby z tonu ostatniego wystąpienia Daniela Frieda z Atlantic Council, byłego ambasadora w Warszawie i Anny Polyakowej z CEPA. Ich zdaniem Polska do tej pory „boksowała poniżej wagi” a mogłaby osiągnąć znacznie więcej. Niepotrzebne konflikty z Unią Europejską na tle kwestii związanych z wymiarem sprawiedliwości czy motywowane, jak uważają, polityką wewnętrzną, stawianie sprawy reparacji, spowodowało spadek możliwości Warszawy, która de facto sama ograniczyła swe pole manewru. Nie wdając się w trafność tej diagnozy, bo wydaje się ona jednostronna, warto zauważyć co innego.
Spokój na wschodniej flance
Otóż amerykańscy eksperci, a sądzę, że taką optykę przyjmuje również administracja Bidena, chcieliby aby na wschodniej flance „panował spokój”. Potrzebna jest zarówno Polska z naszą polityką rozbudowy sił zbrojnych, proamerykańskim nastawieniem i położona w strategicznie ważny dla wschodniej flanki miejscu. Potrzebne, z oczywistych też względów, są Niemcy. A zatem dla Ameryki opcją typu win – win, jest harmonijna współpraca między Warszawą a Berlinem. Wówczas rola naszego kraju w nowych realiach geostrategicznych będzie rosła, bo wypływa to z czynników obiektywnych. Tak będzie, o ile kontynuowana będzie dotychczasowa polityka w kwestiach zasadniczych – zbrojeń, wspierania Ukrainy czy gospodarczej oraz ekonomicznej niezależności. Fried i Polyakowa są zdania, że jest to możliwe w ramach nowego konsensusu politycznego w Unii Europejskiej, który przyspieszy też pozytywnie postrzegane za oceanem zmiany we Wspólnocie. Ja co do efektywności tych zmian mam poważne wątpliwości. Ale co do jednego muszę się zgodzić. Kontynuowanie przez Warszawę dotychczasowej polityki zbrojeń, wspierania Ukrainy i budowy pozycji gospodarczej Polski, będzie działaniem obiektywnie wzmacniającym naszą pozycję, zarówno w Europie jak i w relacji z Ameryką. Pytaniem zasadniczym jest wszakże to, czy nowa ekipa, jeśli obejmie władzę, ma świadomość tego, że zasadnicze kierunki polityki Warszawy nie powinny podlegać rewizji i czy będzie miała wystarczająco dużo determinacji i politycznej siły, aby przekonać własnych wyborców o konieczności kontynuacji w wielu obszarach dotychczasowej linii znienawidzonego przez nich PiS-u.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/667576-wazne-wojenne-przemowienie-joe-bidena