Kiryło Budanow, szef ukraińskiego wywiadu wojskowego w rozmowie z dziennikarzami Ukraińskiej Prawdy, która częściowo przeprowadzona została już po ataku Hamasu w Izraelu zwrócił uwagę na kilka spraw. Otóż, jak powiedział, w ostatnim czasie, dokładnie 24 września, Rosja przekierowała swe satelity szpiegowskie na nową orbitę geostacjonarną, która umożliwia obserwację Izraela. Kilka dni później kanał propagandowy Sputnik zaczął nadawać w południowym Libanie swe audycje po arabsku. Zdaniem Budanowa jest to jeden z rezultatów niedawnej wizyty delegacji rosyjskich wojskowych w Iranie, która miała miejsce 22 – 24 września. Wcześniej w Taheranie był minister Szojgu, a wywiad ma też informacje na temat przekazywania przez Rosjan „zdobycznej” ukraińskiej broni Hamasowi. Ta ostatnia informacja może być próbą „przykrycia” faktu, iż zapewne część sprzętu dostarczanego na Ukrainę, w związku z rozpowszechniona korupcją, została sprzedana przez pośrednikom odbiorcom w państwach trzecich, niewykluczone, że i Hamasowi. Sprawa zapewne będzie wyjaśniana i prędzej czy później dowiemy się jak sprawy wyglądały w rzeczywistości. Nie ulega jednak wątpliwości, że w czasie ataku Hamas użył dronów, niszcząc zarówno wieże obserwacyjne na granicy ze Strefą Gazy jak i są zdjęcie uderzeń skierowanych przeciw izraelskim czołgom i pojazdom opancerzonym. Budanow mówi, że do tej pory tego rodzaju sposób walki był charakterystycznym dla frontu wojny rosyjsko – ukraińskiej, z czego należy wyciągnąć wniosek, że ludzie Hamasu byli szkoleni przez doświadczonych operatorów. Nie robiliśmy tego my – mówi – więc łatwo wyciągnąć wniosek kto to zrobił. Na jeszcze jedną kwestię warto zwrócić uwagę. Otóż po zastanowieniu, odpowiadając na postawione wprost przez dziennikarzy pytanie czy wchodzimy w III wojnę światową, szef ukraińskiego wywiadu, który wchodzi też w skład Stawki, czyli polityczno – wojskowego kierownictwa państwa w czasie wojny, odpowiedział pozytywnie. Jego zdaniem zmierzamy w sposób przyspieszony w stronę kolejnego konfliktu globalnego, którego prawdopodobieństwo rośnie w miarę zacieśniania się współpracy między mocarstwami i państwami rewizjonistycznymi.
Podobnego zdania jest również Andrew Michta z Atlantic Council, który napisał, że „Pogłębiający się konflikt pomiędzy światowymi demokracjami pod przewodnictwem Stanów Zjednoczonych, a de facto sojuszem rosyjsko-chińsko-irańskim sprawił, że to, co dzieje się obecnie na Bliskim Wschodzie, stało się nie tylko możliwe, ale i prawdopodobne.” Michta ma na myśli wybuch wojny regionalnej, w której zaangażowani będą również inni gracze nie tylko Izrael i Hamas. Jego zdaniem operacja na taką skalę, a ma na myśli atak palestyńskiej organizacji terrorystycznej, nie byłaby możliwa bez zaangażowania państw trzecich, które nie tylko dostarczyły broń, dane wywiadowcze ale również najprawdopodobniej gwarantowały polityczne poparcie dla Hamasu. To z kolei nakazuje nam spojrzeć na to co wydarzyło się w ubiegły weekend w Izraelu z szerszej perspektywy i postawić na porządku dziennym trzy kwestie. Po pierwsze, jak zauważa Michta, skala ataku pokazuje, że nie ma sanktuarium. Izraelski system antyrakietowy Iron Dome okazał się nie spełniać swojej roli, nie zagwarantował bezpieczeństwa. Atak przeprowadzony na masową skalę, przy użyciu dronów i prostych w konstrukcji rakiet, był w stanie obezwładnić bardzo technologicznie zaawansowany system. A to oznacza, że nadal „masa ma znaczenie”, zdolność do przeprowadzenia zmasowanego ataku jest czynnikiem budowania przewagi i taka ocena powinna wpłynąć na decyzje Stanów Zjednoczonych zarówno co do wielkości posiadanych sił, miejsca ich rozlokowania jak i niezbędnego poziomu zapasów amunicji i innych środków walki. Po drugie, w opinii Michty, trzeba zacząć myśleć o rywalizacji w wymiarze globalnym. Istotne jest w tym wypadku nie tylko to, że ogniska konfliktów zarówno gorących jak i potencjalnych są rozsiane na przestrzeni tysięcy kilometrów, ale również ważne jest odpowiedź na pytanie dlaczego teraz wydano rozkaz ataku na Izrael. Wydaje się, że wydarzenia przyspieszają, mocarstwa rewizjonistyczne przede wszystkim Rosja zaczynają uważać, iż w ich interesie jest destabilizowanie sytuacji. W opinii Michty Moskwa jest w stanie w ciągu dwóch do trzech lat, odbudować swój nadszarpnięty w wyniku wojny potencjał militarny (nie zaś w czasie 5 – 7 lat jak niektórzy analitycy to prognozowali) a to nakazuje pośpiech w odbudowie przez Zachód własnych zdolności wojskowych. Ta odbudowa musi obejmować również potencjał przemysłowy, zdolność do zaopatrzenia wojsk walczących na wielu odległych od siebie frontach. Wreszcie Michta apeluje o to aby rządzący w państwach Zachodu, przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych, zmienili sposób komunikowania się z własnym społeczeństwem w kwestiach strategicznych. W jego opinii mówienie o abstrakcyjnym „porządku opartym na wartościach” winno być zastąpione precyzyjnym określeniem celów narodowych, obszarów ryzyka i wreszcie oznaczać konieczność zbudowania przekonującej i mającej poparcie wyborców strategii zwycięstwa. To co uderza w wystąpieniu amerykańskiego eksperta o polskich korzeniach, to przede wszystkim niezwerbalizowane, ale czytelne, przekonanie, iż w gruncie rzeczy znajdujemy się w przeddzień III wojny światowej, kiedy lokalne i regionalne konflikty narastają i wpływać będą na globalny układ sił.
W Izraelu też można zauważyć pierwsze przewartościowania, zwłaszcza jeśli chodzi o politykę Moskwy. David Baron komentator konserwatywnego dziennika Israel Hayom zauważył, że wojna w Strefie Gazy „obnażyła” prawdziwe „kolory Rosji”. Jego zdaniem reakcja przedstawicieli rosyjskiego establishmentu na atak Hamas, zdystansowana i symetryczna, na tyle odbiegała od postawy cywilizowanego świata, że należy w związku z nią postawić pytanie czy w istocie Moskwa nie była zainteresowana wybuchem konfliktu, który mógłby okazać się korzystnym dla jej geostrategicznych interesów związanych z wojną na Ukrainie. Jak zauważył Baron zarówno Putin, jak i Miedwiediew, ale także Ławrow nie tylko uchylili się od jednoznacznego potępienia terrorystów z Hamasu, ale podjęli próbę obwinienia za całą sytuacje Stanów Zjednoczonych. Rosja od pierwszych chwil zajęła postawę neutralną i zaczęła apelować o zawieszenie broni „zanim nasze bombowce zdążyły wystartować” jak napisał Baron, co z pewnością było próbą ochrony interesów Palestyńskich, a nie Izraelskich. Pisze on też, że choć póki co „nic nie wskazuje na to, aby Rosja dostarczała Hamasowi broń, to jej silny sojusz z Iranem i rzekomo neutralny język używany do opisania niedawnego ataku legitymizują działania Hamasu.” Nie bez znaczenia jest również to, że w ciągu ostatniego roku przywódcy tej organizacji dwa razy odwiedzali Moskwę. Gdyby oceniać sytuację z punktu widzenia rosyjskich interesów geostrategicznych to nie ulega wątpliwości, że Moskwa jest zainteresowana destabilizacją, wybuchem wojny na Bliskim Wschodzie, choćby po to aby odwrócić uwagę Zachodu od kwestii wspierania wysiłku wojskowego Ukrainy. A to, niezależnie od innych czynników, powoduje iż strategiczne interesy Izraela i Rosji znajdują się na kursie kolizyjnym. David Baron konkluduje swe rozważania stwierdzeniem które nie sposób traktować inaczej niż jako krytykę dotychczasowej polityki Netanjahu, który odmawiał dostaw broni i amunicji Ukrainie i utrzymywał przez lata bliskie relacje z Putinem. Pisze – „Izrael, czy tego chce, czy nie, znajduje się teraz na tej samej łodzi, co Ukraina. Nasuwa się pytanie: może rozsądniej byłoby wykazać się wobec Kremla nieco mniejszą neutralnością?” Nastroje izraelskiej opinii publicznej nie zwróciły się jeszcze przeciw Rosji, ale wydaje się to tylko kwestią czasu i pojawienia się dowodów na uczestnictwo Moskali we wspieranie Hamasu. Jeśli w Izraelu nastąpi strategiczny zwrot, to wówczas obydwie wojny – rozpoczynającą się batalię o kontrolę Strefy Gazy i trwającą na Ukrainie, trzeba będzie traktować w kategoriach różnych przejawów jednego konfliktu między Zachodem a wschodnimi satrapiami.
Sytuacja się zaostrza, czego dowodem jest również niedawne uszkodzenie gazociągu i kabla telekomunikacyjnego między Estonią a Finlandią. Prezydent Niinistö powiedział, że jest to „akt sabotażu” w który zaangażowane są „czynniki zewnętrzne” choć jedocześnie uchylił się od jednoznacznej odpowiedzi kogo miał na myśli. Możemy się domyślać kto uszkodził gazociąg, choć należałoby napisać wysadził, bo Norweska fundacja Norsar mająca stacje sejsmologiczne zarejestrowała wybuch w tym rejonie a kilka dni wcześniej „kręcił się” tam rosyjski statek prowadzący rzekomo badania hydrograficzne. Jeśli połączy się kropki to mamy do czynienia z aktem sabotażu wymierzonym w podwodną infrastrukturę krytyczną państw należących do NATO, co jest formą agresji i w związku z tym Sojusz Północnoatlantycki winien odpowiedzieć, bo brak reakcji może zachęcić sprawców do kolejnych tego rodzaju działań. Ale czy jesteśmy zdolni do takiej reakcji? Jeśli chodzi o Unię Europejską, to jak napisał w Politico Matt Karnitschnig, berliński korespondent portalu, izraelski kryzys dowiódł, że w wymiarze geostrategicznym jest to organizacja „bez znaczenia”. Przez państwa mające rzeczywistą zdolność oddziaływania na procesy w wymiarze globalnym Unia jest traktowana niczym „NGO, której wkład humanitarny jest mile widziany, ale poza tym jest ona ignorowana”. W ciągu 72 godzin jakie upłynęło od pierwszych doniesieniach o masakrach w Izraelu Unia zajęła wszystkie możliwe stanowiska. Najpierw węgierski komisarz Olivér Várhelyi poinformował o natychmiastowym wstrzymaniu wartej 691 mln euro pomocy humanitarnej dla władz Autonomii Palestyńskiej, potem, kilka godzin później Janez Lenarčič, słoweński komisarz, zdezawuował te słowa deklarując, że „pomoc będzie dostarczana tak długo jak będzie to potrzebne”. Ale to nie koniec tej tragifarsy, bo jak pisze Karnitschnig w tym samym czasie służby prasowe Komisji Europejskiej informować zaczęły, że w trybie natychmiastowym rozpocznie się sprawdzanie czy pomoc humanitarna Unii dla Autonomii Palestyńskiej nie jest przekazywana organizacjom terrorystycznym, co w sposób oczywisty oznacza, że wcześniej tego rodzaju procedury nie zostały wdrożone. Wypowiedzi osób reprezentujących Brukselę – Ursuli von der Layen i Josepa Borrella też pozostawiły wrażenie nie tylko braku spójności, ale wręcz przeczyły sobie. Borrell, komisarz określany na wyrost mianem „europejskiego ministra spraw zagranicznych” nawet oświadczył, że w nowej sytuacji, po ataku Hamasu, europejska pomoc humanitarna dla Palestyńczyków powinna wzrosnąć, podczas gdy von der Layen jednoznacznie opowiedziała się za Izraelem, co zresztą wywołało furię europejskiej lewicy. Publicysta Politico napisał, że stanowisko Unii Europejskiej w sprawie sytuacji w Izraelu, jeśli rekonstruować je na podstawie oficjalnych wystąpień komisarzy przypomina „rzucanie strzałkami z zamkniętymi oczyma”. Borrell, jak przypomina dziennikarz, zorganizował nawet nadzwyczajne spotkanie ministrów spraw zagranicznych państw Unii Europejskiej, ale o rzeczywistym znaczeniu tego gremium świadczy, jego zdaniem to, że Eli Cohen, szef izraelskiej dyplomacji nie tylko w nim nie uczestniczył, ale nawet nie znalazł czasu aby połączyć się „on line”. W kwestiach polityki zagranicznej i geostrategicznych Unia Europejska, jak ironicznie pisze Karnitschnig, jest „płotką”, której stanowiska, wystąpienia i apele mogą co najwyżej „rozbawić” liczących się graczy. To zresztą nie jedyne dyplomatyczne „sukcesy” federalizującej się Europy w ostatnim czasie. Innym obszarem jest „Charles Michel Show”. Prezydent Europy zaangażował się od początku roku w serię dyplomatycznych inicjatyw, spotkań i rozmów, które miały doprowadzić do zażegnania sporu między Azerbejdżanem a Armenią. W lipcu, w Brukseli odbyła się szósta tura negocjacji między oboma państwami pod patronatem Michela, który planował nawet kolejne spotkanie na szczycie przy okazji zjazdu w hiszpańskiej Granadzie, ale wcześniej Baku rozpoczęło inwazję, zdobyło Górski Karabach i doprowadziło do exodusu zamieszkujących ten rejon Ormian. Europa, uzależniona od azerskiego gazu i ropy naftowej, bezsilnie się temu jedynie przyglądała. Podobnie wygląda bilans zaangażowania Brukseli i najważniejszych państw naszego kontynentu w stabilizowanie sytuacji w Kosowie, która w ostatnim czasie bardzo się zaostrzyła. Po tym jak Biden zdecydował o wysłanie lotniskowca w rejon Izraela przedstawiciele Francji zaczęli mówić o konieczności zbudowania, przez Unię Europejską, własnego okrętu tej klasy, ale, jak ironicznie zauważył dziennikarz Politico, „nawet w Brukseli komentarz ten przyjęty został z rozbawieniem”.
Ostatnie kryzysy geostrategiczne na granicach Unii Europejskiej, w tym oczywiście wojna na Ukrainie, pokazały wyraźnie, że w kwestiach polityki zagranicznej, gry mocarstw, zdolności do szybkiego reagowania i ewentualnego użycia siły jeśli to konieczne, Europa się nie liczy, jest zupełnie bez znaczenia. To też świadczy o kształtowaniu się nowych realiów i głębokości zachodzących zmian.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/666425-budanow-zaczal-sie-dryf-w-strone-konfliktu-globalnego