W sierpniu tego roku Yigal Carmon, w przeszłości pułkownik wywiadu a obecnie założyciel i szef izraelskiego think tanku strategicznego MEMRI opublikował analizę, w której pisał, że we wrześniu – październiku można spodziewać się wybuchu wojny między Hamas a Izraelem.
Zwrócił on uwagę na kilka przejawów zaogniającej się sytuacji. Po pierwsze, jak napisał, rośnie liczba prowokacji ze strony Hezbollahu na granicy izraelsko – libańskiej. Po drugie, zauważył, że organizacje terrorystyczne takie jak Hamas czy Islamski Dżihad zmieniły swą dotychczasową taktykę walki z izraelskim państwem kładąc większy nacisk na ataki rakietowe i drążenie tunelów pod odgradzającą Strefę Gazy ścianą. Carmon pisał o spotkaniach liderów Hamasu z przedstawicielami Iranu, a także dającym się zauważyć zwiększeniu skali przerzutu broni do palestyńskiej enklawy. Wszystkie te obserwacje skłoniły go do sformułowania tezy, iż „Podczas świąt żydowskich we wrześniu i październiku Żydzi prawdopodobnie odwiedzą kompleks świątynny Al-Aksa (w Jerozolimie – MB), jak to ma miejsce co roku. Rzecznicy Hamasu i Hezbollahu podkreślili, że może to doprowadzić do wojny regionalnej.” W opinii izraelskiego eksperta prawdopodobieństwo wybuchu wojny regionalnej rośnie również z tego względu, że w ostatnim czasie rosła skuteczność izraelskich służb w zakresie przeprowadzania uderzeń punktowych, których celem było eliminowanie liderów organizacji uznawanych za terrorystyczne. Carmon napisał też, że analiza tego jakie nowe rodzaje broni pozyskał Hamas skłania go do wniosku, iż w razie wybuchu liczba ofiar wśród ludności cywilnej po stronie izraelskiej będzie znakomicie większa niż do tej pory, co w efekcie zmusi władze do rozpoczęcia operacji odwetowej na większą skalę.
Brak reakcji rządu
Dlaczego ostrzeżenia Carmona nie wzbudziły niepokoju w izraelskim rządzie, a przynajmniej w służbach specjalnych? Jest to tym ciekawsza kwestia, iż pojawiły się doniesienia o alarmistycznym liście skierowanym przez egipskiego ministra nadzorującego służby specjalne, który napisał do Netanjahu, że „Hamas szykuje coś wielkiego”. I to ostrzeżenie zostało zignorowane a izraelskie służby i siły zbrojne atak zaskoczył i zastał generalnie nieprzygotowanymi. Kwestia będzie, jak się w mediach izraelskich uważa, przedmiotem specjalnego dochodzenia, przypominającego tzw. Komisję Agranat, która powołana została po wojnie Jom Kippur i której raport przyczynił się do zakończenia politycznej kariery przez premier Goldę Meir. Zapewne Netanjahu nie wybroni się i pójdzie w ślady Pani premier, ale z naszej perspektywy ciekawe jest co innego.
Otóż, na łamach The Times of Israel niezwykle ciekawą analizę przyczyn nieprzygotowania do ataku Hamasu opublikował Lazar Berman. Jego zdaniem głównym powodem jest polityka budowania murów, co dało złudne poczucie bezpieczeństwa i w efekcie doprowadziło do faktycznego obniżenia poziomu gotowości sił zbrojnych a nawet rozprzężenia, które zapanowało w IDF. Mury, w jego opinii, zaczęto budować przede wszystkim z tego powodu, że zmieniła się strategia izraelskich sił zbrojnych i stało się to nie dzisiaj, ani nawet nie 5 lat temu. Pod koniec lat sześćdziesiątych, w opinii dziennikarza, siły obrony zaczęły odchodzić od strategii ofensywnej, która miała zapewnić Izraelowi bezpieczeństwo i zaczęły myśleć w kategoriach defensywnych, wzmacniania zdolności do obrony. Budowa murów, na które wydano tylko na granicy ze Strefą Gazy ponad miliard dolarów była tylko skutkiem zmian w zakresie koncepcji strategicznej. Berman przypomina słowa wypowiedziane w 2019 roku przez ówczesnego ministra obrony Benny Gantza, a dziś jednego z liderów opozycji, który na uroczystości zakończenia budowy jednej z części muru powiedział, że:
Bariera ta, najnowocześniejszy i najbardziej kreatywny projekt technologiczny, pozbawia Hamas jednej ze zdolności, które próbował rozwinąć i stawia mur z żelaza, czujników i betonu pomiędzy nim a mieszkańcami południa.
Te zdolności Hamasu które mur miał powstrzymać to możliwość atakowania celów cywilnych i przenikania przez granicę Izraela. Nie chodzi zresztą w tym wypadku wyłącznie o 6 metrowy i ciągnący się na długości 65 km mur na granicy ze Strefą Gazy. Podobne inwestycje państwo Izrael zaczęło realizować również na innych granicach, chcąc w ten sposób zapewnić bezpieczeństwo swoim obywatelom. Berman zwraca uwagę, że do wojny Jom Kippur doktryna obrony Izraela zakładała zdolność do przeprowadzenia uprzedzającego i obezwładniającego uderzenie przy użyciu sił lądowych. Jak pisze „Tradycyjna koncepcja bezpieczeństwa opierała się na trzech uzupełniających się filarach – odstraszaniu, wczesnym ostrzeganiu i zdecydowanym zwycięstwie na polu bitwy (po hebrajsku hachra’a).” Siły lądowe musiały być zarówno odpowiednio rozbudowane (odstraszanie) jak i utrzymywane w stanie gotowości aby być w stanie wyprzedzić działania przeciwnika czy nie dać się mu zaskoczyć. Nawet jeśli, jak to miało miejsce w czasie wojny Jom Kippur, wróg zaskoczył jednostki IDF, to czas potrzebny na przegrupowanie i odzyskanie inicjatywy na polu walki nie powinien być długi, po dwóch dniach siły izraelskie w czasie tego konfliktu przeszły do kontrnatarcia.
Odstraszanie
Istotą tej polityki bezpieczeństwa było dysponowanie takimi siłami i pokazanie gotowości do ich użycia, aby strategiczni rywale nie odważyli się zaatakować. W latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku kwestia zakupu od Amerykanów systemów obrony rakietowej Hawk wywołała w środowisku izraelskich wojskowych dyskusję z tego właśnie powodu. Zdaniem niektórych z nich, takich jak Ezer Weizman, ówczesny dowódca izraelskiego lotnictwa, wejście tych systemów na wyposażenie będzie powodowało przesunięci ciężaru polityki odstraszania ze zdolności do ataku na rzecz defensywy a z pewnością utrudni politycznemu kierownictwu państwa podjęcie trudnych decyzji o wyrażeniu zgody na przeprowadzenie przez lotnictwo wyprzedzającego uderzenia. Inni oficerowie byli zdania, że baterie Hawk są zbyt „defensywne” i lepiej jest wydać 30 mln ówczesnych dolarów na zakup systemów uniwersalnych umożliwiających zarówno działania w obronie jak i atakowanie przeciwnika. Jednak decyzja została podjęta i wówczas zaczął się „dryf” w stronę przyjęcia strategii defensywnej jako głównego filaru polityki bezpieczeństwa Izraela. W marcu 2002 roku, po jednym z krwawych ataków samobójczych, Izrael zaczął budować barierę na granicy z Zachodnim Brzegiem, wydał 1,6 mld szekli na umocnienie i budowę barier na liczącej sobie 245 mil granicy z Egiptem a w lipcu 2011 roku, po krwawych protestach Palestyńczyków na granicy z Syrią zaczął budować i tam 8 metrową barierę.
Mur na granicy z Jordanią
W 2016 roku mur zaczął być też wznoszony na granicy z Jordanią. Ideałem, co wielokrotnie deklarował Netanjahu, ale inni politycy, dziś będący w opozycji wtórowali mu, było otoczenie całego Izraela murami, nowoczesnymi, najeżonymi elektroniką i systemami rozpoznania, barierami, które miały gwarantować bezpieczeństwo. Jednak, jak zauważa Berman, te inwestycje, budowa murów dookoła izraelskich granic, wywołało poważne i nieodwracalne, sądząc z dzisiejszej perspektywy, zmiany w mentalności Izraelczyków. Zaczęli oni inaczej myśleć o swoim bezpieczeństwie, a w państwie którego armia opiera się na systemie służby powszechnej te zmiany musiały też doprowadzić do zmian nastawienia sił zbrojnych. Porwanie Gilada Shalita w 2006 roku i wyniki pracy powołanej dla wyjaśnienia tego incydentu specjalnej komisji, która kierował generał Giora Eiland powinno zapalić, ale tak się nie stało, szereg „lampek alarmowych”. Okazało się bowiem, że porwanie było możliwe bo izraelscy żołnierze przekonani, że mur gwarantuje im bezpieczeństwo nie byli w gotowości na zaatakowanym posterunku (niektórzy spali). Co więcej po porwaniu swego towarzysza (został uwolniony dopiero w 2011 roku) nie kwapili się zorganizować pościg, wiedzieli bowiem jaka jest polityka państwa i czekali na „rozkazy z góry” obawiając się incydentu dyplomatycznego po tym jak uzbrojeni przekroczą granicę. Berman pisze, że zamiast odejść od strategii defensywnej, obrony własnego terytorium, której wady ujawniły się choćby w czasie porwania Shalita, władze państwa, w odpowiedzi na powtarzające się ataki rakietowe poszły jeszcze dalej próbując zbudować „mur w powietrzy” bo taka funkcję spełnia system Iron Dome. Wraz z akceptacją jego budowy za kadencji premiera Ehuda Olmerta dopełniło się odejście Izraela od strategii ofensywy (w Polsce na jej określenie funkcjonuje termin aktywna obrona) po to aby zniechęcić agresora i nastąpiło przejście do strategii obrony. Po 2011 roku, czyli po dacie oddania do eksploatacji systemu Żelaznej Kopuły zmieniło się też to w jaki sposób siły lądowe IDF prowadzą swe operacje. Mimo, że po tym czasie Izrael toczył jeszcze trzy wojny z palestyńskimi ekstremistami, w trakcie których były realizowane operacje lądowe, to tym nie mniej dało się zauważyć „odejście od wojny manewrowej”.
Należy zauważyć, że IDF już od lat 90. XX w. zaczął odchodziły od wojny manewrowej, i przykładać większą wagę do zdolności prowadzenia uderzeń precyzyjnych, które nie narażały żołnierzy IDF bezpośrednio na niebezpieczeństwo
– pisze Berman.
Te zmiany, zwłaszcza po niepowodzeniach w wojnie 2006 roku wywołały protesty w środowisku oficerów izraelskiej armii. Generał Meir Finkel pisał np. w 2015 roku, powołując się na przykład francuskiej Linii Maginota, że tak jak ta linia obrony, której budowa w latach 1930 – 37 pochłonęła 6 % francuskiego budżetu wydawanego na armię i nie zagwarantowała bezpieczeństwa i ochrony przed niemieckim atakiem, tak system barier i murów wznoszonych przez Izrael daje złudne poczucie bezpieczeństwa, co gorsza doprowadzając do spadku gotowości armii i konsumując zawsze ograniczone środki.
Podobnie stało się również w przypadku Izraela, którego władze uznały, po wzniesieniu murów, że zagrożenie od strony Strefy Gazy jest mniejsze i w związku z tym można było ewakuować wojsko z tego terenu ograniczając się do kontroli muru i obszaru bezpośrednio do niego przylegającego. Izraelscy oficerowie, tacy jak pułkownik Yehuda Vach, komendant jednej ze szkół oficerskich argumentowali już wówczas, że w sensie strategicznym mur wzmacnia raczej przeciwnika niż Izrael, gwarantując mu kontrolę nad odgrodzonym terytorium, które nie jest penetrowane przez siły IDF. Tym bardziej, że nie zapewnia szczelności „w drugą stronę”. A zatem, jak argumentował, jego budowa powoduje powstanie strategicznej asymetrii na korzyść sił wrogich. Inny ekspert, wykładający na Uniwersytecie w Tel Awiwie Yoav Fromer, zwracał uwagę, że bariera, będąc uzasadnionym sposobem zapewnienia ochrony dla ludności cywilnej w Izraelu stała się „celem samym w sobie” mającym zagwarantować bezpieczeństwo w każdym wymiarze, również wojskowym.
Iluzja i fałszywe poczucie bezpieczeństwa
Jeszcze w 2014 roku pisał on na łamach „The Washington Post”, że:
Ogrodzenie stwarza iluzję i daje fałszywe poczucie bezpieczeństwa zarówno żołnierzom Sił Obronnych Izraela, jak i mieszkańcom znajdującym się w pobliżu ogrodzenia.
Prorokował wówczas, jak się w ostatni weekend okazało trafnie, że wróg będzie starał się przeniknąć mur, atakować ludność cywilną i pojmać możliwie dużą liczbę zakładników uprowadzając ich na kontrolowane przez siebie tereny. Teraz Izrael, którego władze zapowiadają ofensywę sił lądowych przeciwko Strefie Gazy, co zapewne będzie oznaczać okupację tych obszarów zaczynają zmieniać swe nastawienie i znów pokładać nadzieję w ataku. Tylko, że ta zmiana, nie wiadomo jeszcze czy trwała kosztowała już życie tysiąca ludzi po stronie izraelskiej i nie mniejszą liczbę Palestyńczyków. Ofensywa lądowa przeciw Strefie Gazy te dramatyczne liczby jeszcze zwiększy. Taka jest cena przyjęcia nieskutecznej strategii bezpieczeństwa.
Te bardzo ciekawe rozważania powinny i nam dać do myślenia w przynajmniej głośnego postawienia kilku pytań. Po pierwsze warto zwrócić uwagę, że IDF powołało właśnie na potrzeby ataku przeciw Strefie Gazy 300 tys. rezerwistów. Długość granicy, która będą oni forsować wynosi 65 km a Izraelowi, co pokazały tragiczne wydarzenia ostatniego weekendu nie udało się obronić „każdego cala kwadratowego” swego terytorium. Długość naszej granicy z Federacją Rosyjską wynosi 232 km, a z Białorusią 418 km. My też nie mamy 300 tys. rezerwy, a NATO jeszcze nie zbudowało liczących tylu właśnie żołnierzy sił szybkiego reagowania, które mają wejść do walki, ale dopiero w swej zasadniczej liczbie od 7 do 30 dnia od momentu rozpoczęcia konfliktu. Czy to oznacza, że jesteśmy narażeni na podobne wtargnięcia jakie miało miejsce w Izraelu?
Bariery a bezpieczeństwo w obszarze wojskowym
Jeśli sytuacja na granicy będzie się pogarszać, a Rosja będzie państwem coraz bardziej agresywnym i nieobliczalnym, to z takim ryzykiem należy się liczyć. Bariery na granicach, potrzebne aby zatrzymać nielegalnych migrantów, nie zapewnia nam bezpieczeństwa w obszarze wojskowym, tak jak nie zapewniły Izraelowi. Deklarowanie, że będziemy się bronić i skutecznie wyprzemy napastników mają, moim zdaniem niewielki walor odstraszania. Koszty, co pokazał ostatni weekend w Izraelu, ale również wojna na Ukrainie, tego rodzaju strategii bezpieczeństwa mogą być, zwłaszcza dla ludności cywilnej, dramatyczne. Wydaje się zatem, że tak jak w przypadku Izraela, powinniśmy się zastanowić czy strategia defensywna gwarantuje nam pokój i skuteczne odstraszanie Moskali. A może musimy mieć zdolność do aktywnej obrony, zadania ciosu uprzedzającego działania przeciwnika. Możemy też o tym nie myśleć, licząc, że deklaracje na temat zdolności do obrony wystarczą. Jeśli jednak nie wystarczą, to przygotujmy się na doświadczenia jakie są udziałem Izraela, gdzie już blisko 1000 osób cywilnych zginęło, a ponad setka została uprowadzona i nie wiadomo kiedy i czy w ogóle wrócą oni do domu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/666129-czy-strategia-obrony-moze-dac-nam-bezpieczenstwo