Na naszych oczach zmienia się architektura bezpieczeństwa międzynarodowego. Chwieje się stan równowagi utrwalony po zakończeniu zimnej wojny. Jedną z ofiar nowej sytuacji geopolitycznej stali się Ormianie, którzy w dwóch odsłonach (2020 i 2023) przegrali wojnę z Azerami i stracili Górski Karabach. Kiedy w 1994 roku kończyli zwycięsko ówczesną kampanię wojenną, zajmując niemal jedną czwartą terytorium Azerbejdżanu, wydawało się, że ich panowanie w tym regionie, wsparte rosyjską siłą, będzie niezagrożone. A jednak po trzydziestu latach doszło do klęski.
Gospodarka, armia, demografia
Nie nastąpiła ona jednak nagle. Poprzedziły ją długotrwałe procesy polityczne i gospodarcze. By je zrozumieć, wystarczy porównać kilka liczb. W 1991 roku, gdy oba kraje proklamowały niepodległość, produkt krajowy brutto Armenii wynosił 2,07 miliarda dolarów, zaś Azerbejdżanu – 8,8 miliarda dolarów. W 2021 roku PKB Armenii to 13,8 mld dol., zaś Azerbejdżanu – 54,6 mld dol. (przy czym np. w szczytowym roku 2014 potrafił sięgnąć aż 75,2 mld dol.).
Oczywiście, gospodarcza prosperity Azerów opiera się wydobyciu i eksporcie ropy naftowej, którą Ormianie nie dysponują. Trzeba jednak pamiętać, że nawet posiadanie tego surowca nie jest gwarancją sukcesu ekonomicznego, co pokazuje choćby przykład Wenezueli – naftowej potęgi, która stała się państwem upadłym, pogrążonym w nędzy i kryzysie humanitarnym. Na tym tle gospodarka Azerbejdżanu prezentuje się stabilnie, zaś zyski z handlu ropą od lat przeznaczane są na rozbudowę sił zbrojnych. W 2022 roku budżet wojskowy tego kraju wyniósł aż 2,6 mld dol., podczas gdy Armenii 10 razy mniej.
Różnica w tej sferze polega nie tylko na ilości, lecz także na jakości. Armenia posiada armię opartą na wzorach sowieckich, zaopatrzoną w broń pochodzącą z Rosji. Azerbejdżan z kolei dysponuje znacznie nowocześniejszym uzbrojeniem, dostarczanym głównie przez Turcję i Izrael, które sprzedawały Azerom m.in. swoje drony bojowe. Ta różnica uwidoczniła się dramatycznie dla Ormian na polach bitewnych jesienią 2020 roku.
Armenia nie ma co prawda surowców energetycznych, tak jak Azerbejdżan, ale nie ma też pomysłu na swoją gospodarkę, która od lat znajduje się w stagnacji. Nawet atut, jakim może być turystyka, wydaje się niewykorzystany w porównaniu np. z sąsiednią Gruzją, która skutecznie przyciąga do siebie gości ze świata. Regres ekonomiczny powoduje, że wielu Ormian opuszcza ojczyznę, nie widząc dla siebie perspektyw w kraju.
Liczby są nieubłagane. O ile w 1991 roku Armenia liczyła 3,6 mln mieszkańców, o tyle dziś ma ich zaledwie 2,8 mln. Oznacza to, że w ciągu 30 lat populacja skurczyła się o ponad 22 proc. (słabą pociechą pozostaje przy tym fakt, że transfery pieniężne od emigrantów stanowią niemal 10 proc. PKB Armenii). Dla porównania w tym samym czasie ludność Azerbejdżanu wzrosła z 7,2 mln do 10,1 mln obywateli, a więc o niemal 30 proc. Niewielka liczba Azerów decyduje się na emigrację, co świadczy o tym, iż większość widzi dla siebie korzystne perspektywy na przyszłość w swoim kraju.
Dobre i złe sojusze
Władze w Baku potrafiły też zbudować sieć sojuszy międzynarodowych, stawiając na partnerstwo strategiczne z Turcją oraz dobre relacje z Izraelem, a także orientując się na Zachód. Same wnoszą do tego aliansu nie tylko ropę naftową. Jednym z głównych spoiw wspomnianego porozumienia jest niechęć do Iranu, łącząca Ankarę, Tel Awiw i Baku (należy pamiętać, że na terenie Iranu żyje ok. 30 mln Azerów, którzy jako znacząca mniejszość etniczna niekoniecznie akceptują teokratyczny reżim Persów). Zdaniem specjalistów ds. wojskowości Azerowie udostępniają nawet Izraelczykom dane wywiadowcze pochodzące z monitorowania Iranu.
Ormianie z kolei postawili na Moskwę. Rząd w Erywaniu prowadził co prawda rozmowy stowarzyszeniowe z Unią Europejską, ale zerwał je w 2013 roku pod wpływem Rosji, która zaoferowała Ormianom pomoc finansową i wojskową. W zamian Armenia została członkiem Eurazjatyckiej Unii Gospodarczej (postsowiecki odpowiednik UE), zaś wcześniej należała już do Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (postsowiecki odpowiednik NATO).
Wbrew oczekiwaniom ormiańskich elit, nie zagwarantowało to im pomocy ze strony Moskwy. W 2020 roku Rosjanie, którzy mają swoją bazę wojskową na terenie Armenii, nie zrobili nic, by wspomóc swego sojusznika i powstrzymać azerską ofensywę. Przez dziewięć miesięcy nie kiwnęli też palcem, gdy Azerbejdżan prowadził blokadę Karabachu, odcinając ten region od transportów benzyny, leków i żywności oraz powodując tym samym katastrofę humanitarną. Mało tego, we wrześniu 2023 roku Rosjanie nie powiadomili nawet władz Armenii o planowanym ataku Azerów, choć sami wcześniej pozyskali taką informację z Baku.
Kolejny konflikt na Kaukazie?
Jakie wnioski mogą wyciągnąć z tej lekcji kraje naszego regionu? Po pierwsze, trzeba liczyć przede wszystkim na siebie, tworząc prężną gospodarkę, która może być podstawą silnej armii. Po drugie, należy rozbudowywać własne siły zbrojne, wyposażając je w nowoczesny sprzęt. Po trzecie, trzeba dbać o członkostwo w sojuszu gwarantującym pomoc militarną, wnosząc do niego własne aktywa i podnosząc tym samym swoją atrakcyjność. W przeciwnym razie można się znaleźć w sytuacji nie do pozazdroszczenia, tak jak dziś Ormianie.
A wiele wskazuje na to, że to nie koniec konfliktu, ponieważ władze w Baku domagają się od Armenii wydzielenia specjalnego korytarza eksterytorialnego, który łączyłby dwie oddzielone od siebie części Azerbejdżanu. Przypomina to nieco naszą historię, gdy Niemcy w 1939 roku zażądały od Polski „korytarza gdańskiego”, czyli eksterytorialnej autostrady i linii kolejowej, które przechodziłyby przez województwo pomorskie i łączyłyby Trzecią Rzeszą z Prusami Wschodnimi. Geograficznie obecna sytuacja na Kaukazie Południowym jest podobna. Azerbejdżan składa się bowiem z dwóch odrębnych części: większości terytorium ze stolicą w Baku oraz Nachiczewańskiej Republiki Autonomicznej będącej kolebką klanu Alijewów, który rządzi dzisiaj całym krajem. Obie części są od siebie oddzielone ziemiami ormiańskiej prowincji Sjunik, której granice pokrywają się z terenami historycznej krainy Zangezur. Oczywiście władze w Erywaniu nie chcą się zgodzić na powstanie azerskiego korytarza wewnątrz swego państwa z podobnych powodów, dla których rząd II RP odmówił tego Niemcom.
Dla Baku miałoby to strategiczne znaczenie nie tylko dlatego, że łączyłoby dwie oddzielone od siebie części państwa. Azerbejdżan nie posiada także bezpośredniej granicy z Turcją – z wyjątkiem Nachiczewańskiej Republiki Autonomicznej. Eksterytorialny korytarz wiodący przez Armenię pozwoliłby połączyć Ankarę z Baku. Dlatego Alijew wysuwa pod adresem Erywania kolejne żądania. Już teraz armia azerbejdżańska kontroluje ponad 50 kilometrów kwadratowych terytorium Armenii, co nie wywołuje żadnych poważnych reakcji na Zachodzie. W tej sytuacji Ormianie zadają pytanie: czy ktoś stanie po ich stronie, gdy Azerowie zdecydują się stworzyć taki korytarz siłą, a świat w tym czasie zajęty będzie konfliktami na Ukrainie i w Izraelu?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/665999-przegrana-ormian-z-azerami-nie-wziela-sie-znikad