James Heappey, brytyjski minister odpowiadający za siły zbrojne Minister of State for the Armed Forces) powiedział przemawiając na konferencji w Warszawie, że (to co się obecnie dzieje na Morzu Czarnym jeśli brać pod uwagę wymiar strategiczny jest porównywalne z zeszłorocznymi operacjami w wyniku których wyzwolono okolice Charkowa, Kupiańsk i Izium. Polskie media koncentrują swoja uwagę na ukraińskich operacjach lądowych, przede wszystkim niewielkich postępach sił ukraińskich, podczas gdy na Morzu Czarnym mamy do czynienia właśnie z nowym „gestem dobrej woli” Moskali, którzy wycofali swoją marynarkę wojenną z Sewastopola, a szerzej całą sprawę ujmując z zachodniej części Krymu. Napisał o tym kilka dni temu dziennik The Wall Street Journal informując, że na podstawie analizy zdjęć satelitarnych można wyciągnąć wniosek, że Rosjanie przebazowali swe okręty z Sewastopola do Noworosyjska i do portu w Teodozji we wschodniej części Krymu. Pojawiła się tez informacja, że po zniszczeniu przez ukraińskich komandosów baterii S-400 rozlokowanej na cyplu Tarkhankut rosyjskie okręty nie zapuszczają się na północ od równoleżnikowej linii wyznaczanej przez ten właśnie półwysep.
Gdyby te informacje potwierdziły się, to byłby to znaczący sukces Ukrainy równoznaczny z faktycznym odblokowaniem portu w Odessie i sąsiednich. Sukces tym bardziej spektakularny, że Ukraina nie ma liczącej się marynarki wojennej. Jak niedawno informował Aleksandr Kubrakow, ukraiński wicepremier odpowiadający za odbudowę i infrastrukturę, z portów wypłynęły właśnie 3 statki przewożące zboże i rudę, a kolejnych 5 czeka na załadowanie. Peter Dickinson z Atlantic Council napisał, że już nawet „tuzin” statków handlowych skorzystało z nowego korytarza żeglugi, którego nie są w stanie zablokować Rosjanie. Po „oczyszczeniu” wiosną przez ukraińskie siły Wyspy Węży (Żmijnyj Ostrow) a następnie po zdobyciu tzw. Platform Bojki, i zniszczeniu rosyjskich radarów i systemów obrony rakietowej S-400 na półwyspie Tarakhankut statki mogą z większa swobodą zawijać do ukraińskich portów, tym bardziej, że w międzyczasie wytyczono nowa trasę żeglugi, która wiedzie przez wody terytorialne Rumunii i Bułgarii, co powoduje, iż jest ona relatywnie bezpieczna. Nie oznacza to, że zagrożeń nie ma. Rosjanie starają się cały czas stawiać na podejściu do ukraińskich portów miny jak informował niedawno brytyjski wywiad, co oznacza, że żegluga po tej części Morza Czarnego będzie zapewne i w przyszłości obarczona większym ryzykiem. Strona ukraińska jest na to przygotowana, bo już od pewnego czasu negocjowała z firmami ubezpieczeniowymi i zawarła stosowne porozumienie, specjalne dodatkowe polisy asekuracyjne. Na razie obejmują one pierwsze 30 statków, ale zapewne będą rozszerzane.
Interes Ukrainy i państw z nią graniczących
Nie ulega wątpliwości, że zarówno w interesie Ukrainy jak i państw z nią graniczących, w tym Polski, leży odblokowanie tych szlaków żeglugowych. Ich drożność, choćby z tego względu, że transport morski jest dziesięciokrotnie tańszy od lądowego, spowoduje spadek presji (jeśli chodzi o towary masowe – zboże, nasiona roślin oleistych etc.) na tranzyt przez m.in. Polskę, co zmniejszy napięcie między Warszawą a Kijowem. Nie można wykluczyć, że ostatnia decyzja rządu w Kijowie o zawieszeniu skargi do WTO ma związek również z sytuacją na Morzu Czarnym.
Nie ulega też wątpliwości, że w wymiarze szerszym walka o dominację na tym akwenie dopiero się rozpoczyna o czym świadczy niedawne spotkanie Ławrowa i Asłana Brzanii lidera Abchazji, nie uznawanej przez świat, a jedynie przez Rosję, separatystycznej republiki, która po upadku ZSRR oddzieliła się od Gruzji. Jej rezultatem jest wspólny komunikat z którego wynika, iż Moskwa zbuduję bazę swoich okrętów wojennych w Oczamczyrze, porcie czarnomorskim w linii prostej oddalonym od Gruzji o ok. 40 km. Rozmowy na ten temat były już prowadzone w roku 2009, wówczas NATO było poważnie zaniepokojone planami Rosjan. Można przypuszczać, że to „zaniepokojenie” miało wpływ na charakter resetu po wojnie w Gruzji. Chodziło wówczas aby odwieść Rosjan od planów o jednoznacznie agresywnym charakterze i ponadto pozostawić otwartą kwestię statusu Abchazji. Teraz możliwość rozmów na temat przyszłości tego separatystycznego regionu wydaje się bardzo odległa, również z tego względu, że Rosja uznała jego niepodległość. Nie zmienia to jednak faktu, że Kreml sygnalizując gotowość do podjęcia tego rodzaju decyzji chce wywrzeć podobną presję na państwach europejskich. Innym wyjaśnieniem jest to, że podjęto decyzję o budowie „zapasowej” bazy dla Floty Czarnomorskiej w związku z zagrożeniem jakie stanowią ukraińskie ataki na Sewastopol i inne instalacje wojskowe znajdujące się na Krymie. Informacja o planach budowy bazy morskiej w Abchazji z pewnością nie poprawi relacji między Rosja a Tbillisi. Pierwsze doniesienia mówią o „zaniepokojeniu” władz Gruzji.
Zwrot strategiczny
Błędem byłoby jednak myśleć, że deklaracje Ławrowa doprowadzą do zwrotu strategicznego Tbilisi w stronę Europy, raczej, tak uważają gruzińscy eksperci komentujący sytuację, nastąpi jeszcze większe zbliżenie z Ankarą, która wyrasta na głównego rozgrywającego na południowym Kaukazie i na Morzy Czarnym. Turcja jeszcze w tym miesiącu zorganizuje trzecie (po Danii i Arabii Saudyjskiej) spotkanie doradców do spraw bezpieczeństwa i innych wysokich rangą urzędników zarówno z państw Zachodu jak i globalnego południa, którego celem będzie szukanie możliwości zakończenia wojny na Ukrainie. Jeśli propozycje obejmować będą ochronę żeglugi na Morzu Czarnym i ewentualną, w późniejszym terminie, demilitaryzację Krymu to możemy zrobić duży krok w stronę pokoju.
Póki co obie strony konfliktu przygotowują się do długiej wojny. Pisałem już o przyszłorocznym budżecie Ukrainy, teraz warto poświęcić nieco uwagi rosyjskiemu przedłożeniu. W przyszłym roku, jak wynika ze wstępnych szacunków (szacunki związane są z faktem utajnienia części wydatków i ukrycia innych w niewinnie wyglądających pozycjach budżetowych), na kontynuowanie wojny Moskwa zamierza przeznaczyć jeszcze więcej niż wydała w roku bieżącym – łącznie 14,7 bln rubli, co oznacza 10 % wzrost. W przeliczeniu na dolary (po kursie średniorocznym) Rosja ma zamiar wydać na wojnę niemal 130 mld dolarów co warto porównać z innymi rokiem wojny – np. 2014, kiedy wydatkowała na swe siły zbrojne i bezpieczeństwo łącznie 119 mld dolarów. Potem te nakłady spadały i w 2021 roku było to 80,7 mld. Należy w tym wypadku poczynić jeszcze jedną uwagę. Otóż porównywanie wydatków wojskowych posiłkując się przeliczeniami rubli na dolary według średniego kursu ma ograniczony sens. Przede wszystkim dlatego, że rosyjskie siły zbrojne plasują zamówienie na sprzęt i amunicję we własnych zakładach przemysłowych, a to oznacza, że należy brać pod uwagę parytety siły nabywczej.
Szacunki ekspertów
Jeszcze przed wojną amerykańscy eksperci szacowali, że jeden dolar wydany przez Rosjan na zakupy broni we własnych firmach równa się 2,5 dolara wydanego w Ameryce. (pisałem o tym w książce Wszystko jest wojną, s. 108 – 109) Gdyby przeliczyć przyszłoroczne rosyjskie wydatki na kontynuowanie wojny według tego wskaźnika to otrzymujemy astronomiczna kwotę 325 mld dolarów. To rzuca nieco więcej światła na ekonomiczny wymiar wojny i to w jaki sposób systematycznie osłabiana jest rosyjska gospodarka, co jak się wydaje jest jednym z elementów rachunku strategicznego Anglosasów. Robert Clark napisał na łamach the Telegraph, że Putin „prędzej doprowadzi do bankructwa Rosji niż pogodzi się z porażka wojenną” i może okazać się to, zwłaszcza w dłuższej perspektywie, prawdą. Co ciekawe podobnie myśli również Władimir Miłłow rosyjski ekonomista i opozycjonista, który uważa, że Rosja podąża śladami ZSRR, którego władze jeszcze w 1985 – 86 roku sądziły, że są w stanie poprawić częściowymi reformami wydolność gospodarki imperium i nie odstawać znacząco od Zachodu. Ostatecznie, jak wiadomo, to się nie udało a próba gonienia tylko przyspieszyła upadek. Zajął on jednak kilka lat i podobnie może też być w przypadku współczesnej Federacji Rosyjskiej. Póki co ma jeszcze ona spore rezerwy, lepiej niż zakładano adaptowała się do warunków wojny i jest zdolna, przez kilka najbliższych lat finansować wojnę. Procesy destrukcji fundamentów gospodarczych i rozwojowych już się jednak zaczęły. Zajmą one kilka lat a może nawet więcej czasu, nie powinny mieć charakteru lawinowego, będą powolne, bo gdyby przyspieszyły to wówczas Kreml mógłby zdecydować się na posunięcia nieobliczalne. Możliwości Rosji będą stopniowo maleć, jej gospodarka będzie „wysysana” w związku z wojną. Kiedy Putin odejdzie (najprawdopodobniej w wyniku śmierci) jego następcy będą musieli zmierzyć się nie tylko z kwestią zakończenia wojny (nawet jeśli wejdzie ona w fazę zamrożenia to otwarta pozostanie perspektywa traktatu pokojowego) ale przede wszystkim zostaną zmuszeni do radzenia sobie z rozpaczliwą wówczas sytuacją gospodarki. Problemy będą polegały przede wszystkim na braku perspektyw. Jak zauważył bowiem niedawno przy okazji jednego z kongresów gospodarczych mer Moskwy Sergiej Sobianin transfer technologii z państw azjatyckich do Rosji „jest trudniejszy niż się wydawało”, co oznacza, że w dłuższej perspektywie Federacja stanie się rynkiem zbytu dla azjatyckich towarów konsumpcyjnych, ale jeśli chodzi o innowacyjne gałęzie przemysłu to z pewnością będzie odstawać. Dystans z czasem się tylko pogłębi. Do pewnego stopnia ta sytuacja przypominać będzie finał wojny w Korei, gdzie negocjacje zawieszenia wojny trwały 2 lata, a rozmowy były możliwe po tym jak zmarł Stalin.
Rosyjski budżet
Przy czym analizujący projekt przyszłorocznego budżetu Federacji Rosyjskiej analitycy zauważyli dwie interesujące prawidłowości. O ile w poprzednich latach stałą praktyką Ministerstwa Finansów było zaniżanie prognozy dochodów, głównie po to aby argumentując, że „nie ma pieniędzy” resort był w stanie bronić się przed presją rozmaitych branżowych i lokalnych grup nacisku, które w Moskwie zabiegały o dodatkowe środki, o tyle obecnie wicepremier i minister finansów Anton Siluanov najwyraźniej zrezygnował z tego rodzaju polityki, bo jak się uważa „środki na wojnę musiały się znaleźć”. Drugim, wartym odnotowania elementem przyszłorocznego budżetu Rosji jest to, że opiera się on na optymistycznych wskaźnikach, zarówno jeśli chodzi o prognozę wzrostu PKB (założono, iż będzie to 2,3 %, w tym roku szacuje się, że będzie to 2,8 %) jak przede wszystkim średniej ceny rosyjskiej ropy naftowej eksportowanej na światowe rynki. Rosyjski rząd przyjął, że w roku 2024 będzie to 71,5 dolarów za baryłkę, co oznacza, iż jest przekonany o nieskuteczności sankcji Zachodu i sile więzi między Moskwą a Rijadem, które umożliwiały dotychczas wspólną politykę na rzecz cięcia poziomu wydobycia i zwiększania w rezultacie cen na światowych rynkach. Ostatnie negocjacje między Arabią Saudyjską a Izraelem w tle których jest kwestia uzyskania przez Rijad technologii nuklearnych mogą zakłócić te rachuby Moskwy, choć związane są przede wszystkim z rywalizacją amerykańsko – chińską.
Władze Rosji prezentują, jak widać, w projekcie przyszłorocznego budżetu optymizm, zakładając, że nie tylko wystarczy im pieniędzy na kontynuowanie wojny i przestawianie swojej gospodarki na potrzeby większej produkcji sprzętu wojskowego, ale kluczowe wskaźniki makroekonomiczne mają ulec w roku przyszłym poprawie. I tak relacja deficytu budżetowego do rosyjskiego PKB ma wynieść 0,8 %, co oznaczać będzie spadek w porównaniu z tegorocznym wynoszącym 2,0 % wskaźnikiem. Inflacja ma się ustabilizować na jednocyfrowym, niskim poziomie (4,5 % w świetle prognoz ministerstwa gospodarki) a kurs rubla oscylować w okolicach 90 za dolara, co nota bene jest korzystne z punktu widzenia polityki budżetowej rosyjskiego rządu (jego wzmocnienie wobec amerykańskiej waluty przysporzyłoby Moskwie więcej problemów).
Oczywiście obraz wyłaniający się z przyszłorocznego rosyjskiego budżetu nie jest tak różowy jak to wydaje się na pierwszy rzut oka. Zamrożeniu, albo zmniejszeniu ulegają wydatki na cele socjalne i rozwojowe. I tak wydatki na ochronę zdrowia i edukację rosną (odpowiednio 5,6 i 3,2 %) ale jest to mniej niż wskaźnik tegorocznej inflacji (7 %). Cieciom, i to znacznym, podlegają środki asygnowane na różne przedsięwzięcia o charakterze lokalnym w tym np. modernizację infrastruktury komunikacyjnej w rosyjskich regionach (spadek subwencji o 37,4 %), dotacje do 100 uczelni (spadek o 31,5 %) czy ekologię (mniej o 37 %). Trzeba też pamiętać, że w przyszłym roku w Rosji zaplanowane są wybory prezydenckie, przed którymi pewną tradycją było zwiększanie transferów socjalnych po to aby poparcie dla Putina i obozu władzy wzrosło. Teraz najwyraźniej Kreml uznał, że tego rodzaju zabiegi nie będą potrzebne. Może to być zarówno wynikiem analizy stanu nastrojów rosyjskiego społeczeństwa, które w swej masie przyjęło narrację, że Rosja prowadzi wojnę „o charakterze egzystencjalnym” i nie może jej przegrać, ale również można to odczytać jako sygnał o tym, iż rosyjska władza czuje się pewniej, bo jednym z efektów zaostrzenia represji i wojennej emigracji jest skokowy spadek aktywności sił opozycyjnych.
Osłabienie Rosji
Rosjanie wierzą zatem, że wygrywają wojnę, Anglosasi, o czym otwarcie mówił niedawno odchodzący na emeryturę republikański senator Mitt Romney tez są zdania, że niewiele wydając znacząco osłabiają jednego z głównych geostrategicznych rywali Ameryki. Jego zdaniem Stany Zjednoczone wydając 5 % swego rocznego budżetu wojskowego na finansowanie wojny na Ukrainie i nie angażując się bezpośrednio, a przez to nie ryzykując życia swych żołnierzy „zrobiły jeden z najlepszych geopolitycznych deali w swej historii” osłabiając Rosję, sojusznika Chin i wysyłając czytelny sygnał do Pekinu aby ten „przemyślał” swoje aspiracje terytorialne.
Strategia wobec wojny
Z grubsza możemy zatem opisać strategię wobec wojny na Ukrainie. Anglosasi są zainteresowani osłabianiem Rosji, co w połączeniu z zasadą nieeskalowania będzie oznaczało limitowanie dostaw sprzętu na Ukrainę, dla której kwestią zasadniczą staje się obecnie przeniesienie wojny na Krym, przecięcie rosyjskich lądowych linii zaopatrzenia (stąd znaczenie Tokmaku) i ponad wszystko odblokowanie tras żeglugowych. Jeśli to uda się osiągnąć w tym roku, albo na przełomie tego i przyszłego, to wówczas wojna wejdzie zapewne w fazę o mniejszej intensywności. Zabiegi mające na celu zwiększenie ochrony przeciwlotniczej ukraińskich miast też są argumentem na rzecz tezy o oddalającym się zakończeniu wojny i akomodacji do funkcjonowania, w tym gospodarki, w realiach przedłużającego się konfliktu. Rosjanie wierząc, że mogą wygrać starcie również będą przewlekać wojnę osłabiając w konsekwencji własne państwo i ograniczając możliwości jego rozwoju. W ostatecznym wymiarze tracić też będzie w takim scenariuszu również Ukraina, nie mogąc się odbudowywać i mając wojnę w swoich granicach. Ale będzie to konflikt mniej dolegliwy niż obecnie, z pewnością mniej groźny niż pierwsza faza wojny. Ukraina ma zresztą małe pole manewru. Jeśli nie zostanie podjęta świadoma decyzja przez którąś ze stron (Zachód albo Rosja) o eskalacji, to będziemy mieć do czynienia z długą wojną, bez rozstrzygnięć. Ukraina wyjdzie z niej osłabiona pod każdym względem, przede wszystko demograficznie, a w związku z tym i gospodarczo. To powoduje, że ten scenariusz nie wydaje się być korzystnym dla Polski, mimo, że Rosja również marnotrawi swe zasoby i w dłuższej perspektywie, ale raczej liczonej w dziesięcioleciach, zapłaci za wywołanie wojny wielką cenę, poświęcając przyszłość na rzecz kontynuowania konfliktu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/665600-o-odmiennym-rachunku-strategicznym-polski-i-sojusznikow