Michael Waltz, republikański członek Izby Reprezentantów, w przeszłości żołnierz sił specjalnych wzywa administrację Bidena do zbudowania strategii zwycięstwa w wojnie na Ukrainie. W jego opinii nie ulega wątpliwości, że Rosja atakując sąsiednie państwo wykonała jedynie pierwszy krok na drodze do odbudowania imperium przypominającego ZSRR. Oznacza to, że jest tylko kwestią czasu agresywna akcja Moskwy wobec państw Europy Środkowej, dziś będących członkami NATO, co będzie oznaczało nie tylko wzrost zagrożenia, ale staniemy wówczas na progu III wojny światowej. Nota bene w podobny sposób myślą też chyba Finowie, bo już zaczęli na granicy z Rosją budować bunkry, stanowiska strzeleckie i linie obrony, na większa skalę szkolą też snajperów.
Polityka Waszyngtonu
W opinii Waltza w polityce Waszyngtonu trzeba zmienić co najmniej trzy rzeczy. Po pierwsze, opracować wiarygodną strategię zwycięstwa, bo tylko pokonanie dziś Rosji może dać gwarancję, iż pewnego dnia NATO nie znajdzie się z nią w wojnie. Powtarzanie, że Ukraina będzie dostawała pomoc „tak długo, jak będzie potrzebne”, w tym wypadku może nie wystarczyć. Również dlatego, że amerykańscy wyborcy nie mogą mieć wrażenia, iż ich interesy są słabo, albo w ogóle, chronione. W tym wypadku chodzi o umocnienie południowej granicy, przez którą przenikają migranci z Ameryki Łacińskiej. Jeśli fala migracyjna docierająca do Włoch już wzbudziła w Europie niepokój i wpływa na politykę, w tym relacje między Rzymem a Berlinem, to w przypadku Stanów Zjednoczonych sytuacja jest znacznie poważniejsza. Tylko w lipcu amerykańską granicę na południu przekroczyło 130 tys. nielegalnych migrantów. A to oznacza, że są ważne cele polityki wewnętrznej, które trzeba będzie sfinansować. Może się okazać - i to drugi powód, dlaczego Waltz mówi o potrzebie opracowania strategii zwycięstwa - iż amerykańscy wyborcy nie będą zwolennikami kontynuowania wsparcia dla Ukrainy, bo rozpowszechni się pogląd, że odbywa się to kosztem bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych. Tym bardziej - i to trzeci argument podnoszony przez Waltza - że europejscy sojusznicy Ameryki, duże państwa w rodzaju Niemiec, nie wywiązują się ze swych zobowiązań, zarówno jeśli chodzi o środki przeznaczane na bezpieczeństwo, jak i skalę pomocy wojskowej dla Kijowa. Wszystko razem wzięte, w jego opinii, oznacza, iż kontynuowanie polityki deklarowanej przez Bidena będzie coraz trudniejsze, a może okazać się niemożliwe. Tym bardzie, że - a takich głosów w Stanach Zjednoczonych jest coraz więcej - już obecnie linia Bidena wobec Ukrainy zaczyna przypominać zaangażowania w Afganistanie i Iraku, kiedy to Amerykanie „ugrzęźli w wojnie” wydając na nią ogromne środki, ale nie mając strategii zwycięstwa w rezultacie ponieśli strategiczną klęskę. Pisze o tym w portalu 1945 Daniel Davis, argumentując, że Ukraina może stać się kolejna amerykańską „wieczną wojną”. Zdaniem tego analityka związanego z think tankiem Defence Priorieties, w przeszłości pułkownika amerykańskiej armii, strategiczna linia Bidena, sprowadzająca się do kontynuowania wsparcia dla Kijowa, ale jednoczesnego deklarowania dążenia do unikania scenariuszy eskalacyjnych, co powoduje skalowanie pomocy i jej powolne docieranie, prowadzi w gruncie rzeczy do tego, co mamy dzisiaj – przedłużająca się wojna na wyniszczenie bez jasnej perspektywy zwycięstwa. Davies pisze, że przez ostatnie 60 lat amerykańska strategia uzasadniająca zaangażowanie wojskowe sprowadzała się w gruncie rzeczy do „teorii domina”. Zakładano, że jeśli Wietnam Południowy ulegnie komunistom z Północy, to uruchomi to lawiną podobnych wydarzeń i cały region zostanie zdominowany przez siły wrogie Ameryce. Podobnie myślano w przypadku Iraku i Afganistanu, tylko teraz wróg był inaczej określany. I teraz, w przypadku Ukrainy, o której Biden mówi, że „nie może ona przegrać”, mamy do czynienia z podobnym zjawiskiem. Takie myślenie powoduje nie tylko amerykańskie zaangażowanie, ale w związku z brakiem jasnej „teorii zwycięstwa”, przekształcenie konfliktu w wieloletnią wojnę, którą trudno wygrać. Davies pisze, że „szczerze mówiąc, nie ma prawdopodobnej realnej drogi do militarnego zwycięstwa Ukrainy”, jeśli definiować je w kategoriach wyparcia Moskali na międzynarodowo uznawane granice. Jego zdaniem nie ulega tez wątpliwości, że opróżniając swe arsenały Ameryka się osłabia. Nota bene dobrze widać to na przykładzie amunicji artyleryjskiej kalibru 155 mm. Pisze o tym w Atlantic Council Thomas S. Warrick przypominając, że do tej pory Amerykanie dostarczyli Kijowowi 2 mln pocisków tego typu, a będą produkować, i to dopiero w październiku 2024 roku, 80 tys. sztuk miesięcznie. Jeśli chodzi o inne rodzaje amunicji i broni, to wyczerpują się one jeszcze szybciej. A zatem, albo wojnę na Ukrainie należy wygrać, co musi być poprzedzone zbudowaniem wiarygodnej strategii zwycięstwa, albo Zachód ryzykuje scenariusz jej przeciągnięcia, co zarówno zwiększa ryzyko eskalacji, jak i wyczerpuje siły Ukrainy, co oznacza, że nie oddala się wcale finał polegający na porażce Kijowa.
Katastrofalne konsekwencje porażki Ukrainy
Jeśli Ukraina wojnę przegra, albo w obliczu wyczerpujących się zasobów będzie zmuszona do zawarcia pokoju na rosyjskich warunkach, czy choćby podjęcia kroków, które tak zostaną odczytane przez świat, to konsekwencje - zarówno dla Stanów Zjednoczonych, jak i przede wszystkim NATO - będą potencjalnie katastrofalne. Hans Petter Midttun, norweski wojskowy, w przeszłości attache wojskowy w Kijowie, napisał, że jego zdaniem konsekwencją przegranej Ukrainy może być „rozpad NATO”. Przede wszystkim z tego powodu, że zarówno silnie rysujące się wśród Republikanów tendencje, polegające na ograniczeniu finansowania wojny na Ukrainie, jak i polityka Bidena, opierająca się na deklaracjach o unikaniu bezpośredniego zaangażowania wojskowego (no boots on the ground) i stopniowania pomocy wojskowej (too little, too late), prowadzą w gruncie rzeczy do takiego samego rezultatu strategicznego – wymuszonych negocjacji, przyjęcia części rosyjskich warunków i zapadnięcia Paktu Północnoatlantyckiego w kolejny „sen strategiczny” polegający na pozorowaniu zmian, przeprowadzaniu ich w sposób opieszały i niedostateczny, aż znów zostaniemy zaskoczeni i obudzimy się, kiedy Rosja rozpocznie kolejną wojnę, tym razem lepiej się do niej przygotowując. Tylko, że w obecnej sytuacji, państwa wystawione na rosyjski atak nie mogą sobie pozwolić na bezczynność, będą podejmować i tak niezbędne działania, co oznacza, że jeśli NATO, jako całość, nie będzie nadążać, to z perspektywy Warszawy, Helsinek, nie mówiąc już o Rydze czy Tallinie, będzie coraz mniej istotnym punktem odniesienia. „Niechęć NATO do zrobienia tego, co konieczne, aby zakończyć wojnę w obronie wspólnych wartości i zasad – pisze Midttun - ma globalne reperkusje. Zdolność Stanów Zjednoczonych i Europy do powstrzymywania konfliktów i wojen na całym świecie została zredukowana”.
Warto zwrócić uwagę na te dwa argumenty dlatego, że w Polsce, tak uważam, milcząco zakłada się, iż nawet jeśli Ukraina nie wygra wojny z Rosją, to my, cała wschodnia flanka NATO, będziemy bezpieczni trwając w najsilniejszym na świecie sojuszu wojskowym. Nie jest to przesądzone, bo porażka Ukrainy w wojnie oznacza zarówno niezwykle silny cios w prestiż i możliwości Stanów Zjednoczonych, ale także podważenie wiary państw członkowskich w Sojusz Północnoatlantycki, który nie stał się skutecznym narzędziem rozwiązania największego kryzysu w zakresie bezpieczeństwa w Europie po II wojnie światowej. Wydaje się, co warto też wziąć pod uwagę, że ewentualna porażka Ukrainy, albo pokój na rosyjskich warunkach, przybliżają nas do scenariusza przyspieszonego starcia o Tajwan, co będzie mieć fatalne skutki dla bezpieczeństwa Europy.
Należy zatem wypracować strategię zwycięstwa Ukrainy w wojnie z Rosją przy wsparciu Zachodu. Strategię, której realizacja zwiększy wewnętrzną spoistość NATO. Po 19 miesiącach zaangażowania we wsparcie wysiłku wojennego Kijowa nie możemy sobie pozwolić ani na porażkę, ani na zgniły kompromis, który będzie traktowany przez świat w podobnych kategoriach. Jest z tym zasadniczy problem, zwłaszcza jeśli zgodzić się z tezą, że dziś mało prawdopodobne jest wyparcie, a z pewnością bardzo trudne, manu militari Rosjan na granice z roku 1991. Chyba, że zgodzimy się na scenariusz przedłużającej się wojny, co też jest obarczone zasadniczym ryzykiem. Nawet jeśli taki przeciągający się konflikt Ukraina ostatecznie wygra, na co nie ma przecież gwarancji, to może wyjść z niego demograficznie, ekonomicznie i psychicznie tak osłabiona, że perspektywa odbudowy będzie się oddalać. Z punktu widzenia Warszawy taki scenariusz jest bardzo niekorzystny i ryzykowny, bo będziemy graniczyć z państwem zniszczonym i wewnętrznie niestabilnym. Można zatem powiedzieć, że o ile z perspektywy Stanów Zjednoczonych czy niektórych państw zachodniej części naszego kontynentu przedłużanie się wojny jest scenariuszem trudnym, ale akceptowalnym, o tyle Warszawa powinna argumentować na rzecz sformułowania wiarygodnego i osiągalnego scenariusza zwycięstwa.
Co planuje Ukraina?
Intencje Kijowa, w obecnej fazie wojny są czytelne. Generał Ołeksandr Tarnawski, dowodzący zgrupowaniem Tauryda powiedział niedawno, że ofensywa wejdzie w nową fazę po tym, jak siły ukraińskie zdobędą Tokmak, kluczowy dla rosyjskiej logistyki węzeł komunikacyjny (przez to miasto biegnie m.in. droga z Krymu do Kraju Krasnodarskiego i linie kolejowe). Ukraińcy mają jeszcze w linii prostej 16 – 18 km, ale ich przejście, zważywszy na dotychczasowe tempo kampanii, nie będzie łatwe i może zająć nawet kilka miesięcy. Jeśli stronie ukraińskiej uda się przeciąć lądowe linie zaopatrzenia Krymu, to Moskalom pozostanie wówczas jedynie Most Kerczeński i połączenia promowe. Jeśli chodzi o most, to najprawdopodobniej zostanie on zniszczony, z pewnością Ukraińcy będą podejmowali próby aby osiągnąć efekt faktycznej izolacji Półwyspu. Jeśli to się uda, to wówczas wojna, co jest czytelną intencją Kijowa, dotrze na Krym. Raczej będziemy mieć do czynienia z próbą „zagłodzenia” znajdującego się tam rosyjskiego zgrupowania wojskowego, w większym stopniu z wojną bezkontaktową, w której rosło będzie znaczenie ukraińskich zdolności do prowadzenie ostrzału rakietowego i wojny dronowej. Działania na lądzie również będą prowadzone, ale w sposób ograniczony. Publikowane przez portal Oryx statystyki rosyjskich i ukraińskich strat w sprzęcie od początku ofensywy wskazują, że są one porównywalne, a nawet większe po stronie atakujących. Taka sytuacja jest zrozumiała, zwłaszcza kiedy naciera się na dobrze przygotowane zawczasu linie umocnień. W związku z tym, zważywszy na zasoby Kijowa, należy założyć, że generał Załużny nie będzie ryzykował frontalnego, pełnoskalowego uderzenia na okupowany przez Moskali Krym. Wojna wejdzie, w przypadku półwyspu, w fazę bezkontaktową, pojedynek artyleryjski, lotniczy i rakietowy z rosnąca aktywnością sił specjalnych.
Równolegle strona ukraińska będzie kontynuowała operacje, których celem jest przymuszenie rosyjskiej Floty Czarnomorskiej do wycofania się z półwyspu. Już to robi i ma na tym polu znaczące sukcesy. Jak napisał Glenn Howard z The Jamestown Fundation, Ukraińcom, mimo, iż ich marynarka wojenna została zniszczona przez Rosjan w pierwszych dniach konfliktu, udało się „podważyć rosyjską dominację na Morzu Czarnym”. W wyniku zastosowania przez Ukrainę nowatorskiej taktyki, użycia bezzałogowych systemów morskich, dronów, sił specjalnych (oczyszczenie Żmijnego Ostrowu i tzw. Platform Bojki) i ataków rakietowych Rosjanie, obawiając się strat, zmniejszyli już teraz swoją morską obecność na podejściu do portu w Odessie. Jest oczywiste, że Kijów dąży też do przełamania rosyjskiej blokady morskiej. Na razie trudno mówić o skuteczności tych działań, dopiero dwa statki wypłynęły z Odessy załadowane ukraińskim zbożem i bez przeszkód dotarły do tureckich cieśnin. Stephen Blank z Foreign Policy Research Institute napisał, że powodzenie ukraińskich działań mających na celu zarówno redukcję potencjału rosyjskiej Floty Czarnomorskiej, jak i odblokowanie kanałów żeglugi, a także przeniesienie wojny na Krym, winno być traktowane przez Zachód w kategoriach wiarygodnej, ukraińskiej strategii zwycięstwa i w związku z tym należy ją wesprzeć aktywnymi działaniami. W praktyce musi to oznaczać zarówno dostawy systemów rakietowych w rodzaju amerykańskich ATACMS czy niemieckich Taurusów, jak i przede wszystkim aktywne upomnienie się Zachodu o swobodę żeglugi na Morzu Czarnym. Dziś jest ona ograniczona nie tylko jeśli chodzi o Ukrainę, ale również taki stan dotyczy państw NATO. Bułgarski minister obrony Todor Tagariew powiedział niedawno, że Rosja „organizując fikcyjne ćwiczenia próbuje blokować eksport ukraińskiego ziarna, ale taka polityka stanowi również zagrożenie dla bezpieczeństwa Bułgarii”. Blank proponuje, i należy tego rodzaju podejście poprzeć, aby NATO w większym stopniu zaangażowało się w ochronę wolności żeglugi na tym akwenie, choćby w postaci organizowania konwojów ochranianych przez marynarki wojenne państw mających linię brzegową i ich sojuszników. Likwidacja blokady morskiej Ukrainy jest też jednym z potencjalnie kluczowych czynników umożliwiających uruchomienie procesu odbudowy i zwiększenie zdolności do kontynuowania wojny. Będzie też istotną zmianą sytuacji strategicznej, dlatego, że Rosja mając wojnę na Krymie i nie dominując na Morzy Czarnym znajdzie się w zupełnie nowej sytuacji. Blank pisze, z czym trudno się nie zgodzić, że „związek między pilną koniecznością przełamania blokady a zapewnieniem możliwości gospodarczego funkcjonowania Ukrainy jest od dawna oczywisty dla zewnętrznych obserwatorów. (…) Jeśli uda się przełamać blokadę i zaopatrzyć Ukrainę w broń potrzebną do prowadzenia działań wojennych na lądzie i do operacji morskich, zyska ona siłę, która sprawi, że dalsza okupacja Krymu przez Rosję stanie się niemożliwa.”
A zatem scenariusz zwycięstwa Ukrainy w wojnie musi polegać na następujących krokach: najpierw logistyczna izolacja Krymu, równolegle, choć skala presji winna rosnąc, przenoszenie wojny na okupowany półwysep, czemu musi towarzyszyć zagwarantowanie swobody żeglugi na Morzu Czarny. Bez zaangażowania sił NATO to się nie uda, ale potencjał eskalacyjny takiego kroku wydaje się być mniejszy niż w innych przypadkach. Polska winna popierać takie podejście, choć nasze zaangażowanie, biorąc pod uwagę ograniczone możliwości naszej marynarki wojennej, byłoby w tym wypadku mniejsze, co uznać należy za okoliczność z perspektywy Warszawy, korzystną. Teraz nasi sojusznicy, w rodzaju Francji, Włoch czy Hiszpanii, nie mówiąc już o państwach mających dostęp do Morza Czarnego, winni wykazać się większą aktywnością. W Waszyngtonie muszą zrozumieć, że zapewne w przyszłym roku trzeba będzie podjąć takie ryzyko, a Warszawa, na poziomie politycznym, winna popierać tego rodzaju decyzje. Odblokowanie Morza Czarnego nie zakończy wojny, ale pozwala po pierwsze uruchomić proces odbudowy Ukrainy, po drugie izolować tereny na których trwają walki. Gdyby zatem można było w perspektywie 12 – 18 miesięcy uzyskać efekt odblokowania tras żeglugowych, słabnięcia rosyjskiej obecności na Krymie i „zamrożenia” sytuacji w pozostałych częściach długiego frontu, to wówczas strategiczna sytuacja uległaby wyraźnej zmianie na korzyść Ukrainy. Wojna być może nadal by trwała, ale miałaby charakter ograniczony. Rosyjskie ataki rakietowe na ukraińskie cele cywilne byłoby trudniej przeprowadzać (dziś w niemałej części w tym celu używana jest Flota Czarnomorska), a z czasem Ukraina winna uzyskać zdolności do lustrzanych uderzeń przeprowadzanych na cele w Federacji Rosyjskiej. Jeśli równolegle uruchomiono by proces odbudowy Ukrainy, w tym zwiększania jej zdolności w zakresie przemysłu obronnego, to pytanie o celowość kontynuowania wojny mogłoby być głośniej formułowane w kremlowskich kabinetach.
Wydaje się zatem, że przeniesienie wojny na Krym i w perspektywie odzyskanie półwyspu jest tym celem strategicznym którego osiągnięcie pozwoliłoby mówić, iż Ukraina wygrywa wojnę, a niezbędnym krokiem jest zniesienie blokady morskiej. Takie działanie, z tej racji, że musiałyby się w nie zaangażować państwa z zachodniej części kontynentu europejskiego korzystnie wpłynęłoby też na spoistość Sojuszu Północnoatlantyckiego. A Niemcy? Nie byliby w takim scenariuszu niezbędni. I to też jest ważny argument na rzecz tezy, iż drogą do ukraińskiego zwycięstwa w obecnej wojnie jest przywrócenie swobody żeglugi na Morzu Czarnym.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/664655-swoboda-zeglugi-na-morzu-czarnym-kluczem-do-zwyciestwa