Do czego może prowadzić skrajnie liberalna polityka imigracyjna, pokazuje przykład miasta, które w największym stopniu postanowiło otworzyć się na wszystkich szukających wsparcia przybyszów z zewnątrz. Mowa o Nowym Jorku, którego władze od lat stawiały swą metropolię za wzór do naśladowania dla innych. Amerykańska aglomeracja uchodziła za swoisty poligon doświadczalny, laboratorium, w którym miano doprowadzić do udanego końca imponujący eksperyment społeczny demokratów, jakim było stworzenie „miasta-sanktuarium”, jak jeszcze kilka miesięcy temu chwalił się burmistrz Eric Adams.
O co chodzi? Od 1981 roku w mieście i stanie Nowy Jork obowiązuje unikalne w całych Stanach Zjednoczonych prawo do schronienia dla osób bezdomnych, zwane niekiedy dekretem Callahana, nakładające na lokalne władze obowiązek „zapewnienia żywności i schronienia każdemu bezdomnemu, który o to poprosi” bez względu na jego status, dochody czy obywatelstwo.
110 tysięcy imigrantów – 4,7 miliarda dolarów
Kiedy 1 stycznia 2022 roku burmistrzem Nowego Jorku został były policjant, czarnoskóry Eric Adams, zapowiedział, że powyższe prawo nadal będzie obowiązywać, obejmując także nielegalnych imigrantów przybywających do USA przez granicę z Meksykiem.
Od tamtego czasu wiele się jednak zmieniło. W ciągu ostatniego półtora roku do metropolii przybyło ponad 110 tysięcy imigrantów, których miasto powinno przyjąć i zagwarantować im opiekę. W rzeczywistości koszty utrzymania tak wielkiej rzeszy osób są nie do udźwignięcia dla municypalnego budżetu. Oblicza się, że utrzymanie wszystkich przybyszów ma kosztować miasto do końca tego roku 4,7 miliarda dolarów.
Nowy Jork nie ma na ten cel takich pieniędzy. Nie ma też zakwaterowania dla wszystkich chętnych. Część potrzebujących udało się wysłać do sąsiednich hrabstw Rockland i Orange, ale i tam zabrakło miejsc. W efekcie od wielu tygodni masy bezdomnych imigrantów koczują w prowizorycznych obozowiskach, śpiąc na nowojorskich ulicach i oczekując na poprawę swego losu. Niewiele wskazuje jednak na to, by miało to nastąpić w najbliższym czasie.
Sytuację komplikuje dodatkowo postawa republikańskich gubernatorów w południowych stanach USA, którzy sprzeciwiają się niekontrolowanemu napływowi imigrantów. Zaczęli oni organizować transporty nielegalnych przybyszów, których wysyłają autokarami do stanów rządzonych przez demokratów popierających politykę otwartych granic, np. do Illinois czy do Nowego Jorku. Pod koniec zeszłego roku głośna była sprawa dwóch autobusów, które wysłał do Waszyngtonu gubernator Teksasu Greg Abbott. Oba pojazdy w wigilię Bożego Narodzenia wysadziły dziesiątki bezdomnych Latynosów przed domem wiceprezydent USA Kamali Harris. Teksaski lider wysłał ich jako swoisty świąteczny prezent dla reprezentantki partii promującej politykę proimigracyjną.
Eric Adams kontra Joe Biden
Pod wpływem masowego napływu migrantów do Nowego Jorku burmistrz Eric Adams zmienił swoje dotychczasowe stanowisko. Zaczął mówić, że co prawda współczucie nowojorczyków jest nieograniczone, jednak ich zasoby finansowe już takie nie są. Oświadczył, że miasta nie stać na przyjmowanie kolejnych imigrantów, ponieważ obecność dotychczasowych wywołała już kryzys, z którym lokalne władze nie są w stanie sobie poradzić. A do metropolii wciąż napływają nowi przybysze…
Z powodu owej sytuacji Adams wszedł w konflikt z administracją Joe Bidena, z którym pozostawał w znakomitych stosunkach. Obaj wspierali się do tej pory w kampaniach wyborczych. Teraz się to jednak zmieniło, ponieważ burmistrz zażądał od prezydenta zdecydowanych działań, zwłaszcza pomocy finansowej oraz natychmiastowego wycofania się z dotychczasowej polityki imigracyjnej. Administracja Białego Domu idzie jednak w zaparte i nie chce o tym słyszeć.
Jeżeli Nowy Jork jest mikrokosmosem, w którym wytyczane są trendy dla Zachodu, to jego obecna sytuacja powinna być ostrzeżeniem dla naśladowców tamtejszej polityki imigracyjnej.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/663558-nowy-jork-jako-mikrokosmos-zachodniej-polityki-imigracyjnej