Franz-Stefan Gaddy, ekspert wojskowy związany z think tankiem IISS, opublikował artykuł, w którym argumentuje, że jeśli myślimy o wojnie na Ukrainie, to powinniśmy rozstać się z przekonaniem, iż jest jakaś „cudowna broń”, która dostarczona Kijowowi pozwoli zmienić relację sił i da zwycięstwo Ukrainie. Nie dowodzi on, iż zwycięstwo jest niemożliwe, a raczej stara się nas przekonać, że jeśli ono nastąpi, to nie będzie to łatwy ani tym bardziej szybki sukces.
Przedłużająca się wojna
Wystąpienie Gaddy, który jest jednym z wiodącym europejskich ekspertów ds. wojskowości, jest moim zdaniem symptomem nowego zjawiska, jakim jest narastające na Zachodzie przekonanie, iż nie ma co liczyć na szybkie zakończenie wojny na Ukrainie. Ale oddajmy głos ekspertowi, który swe rozważania rozpoczyna od pytania czy dostarczenie przez Berlin Kijowowi rakiet Taurus mogłoby zmienić koleje wojny. Jakkolwiek przyczyny zwłoki są trudne do pojęcia, zwłaszcza w sytuacji kiedy od maja Kijów ma pociski Storm Shadow, otrzymane od Brytyjczyków i Francuzów, które należą do tej samej rodziny, to tym nie mniej sama kwestia, sprowadzająca się do pytania co zmieni dostarczenie Kijowowi tych systemów, z wojskowego punktu widzenia, ma znaczenie. Również z tego względu, że Amerykanie są bliscy decyzji o wysłaniu na Ukrainę rakiet ATACSM a w przyszłym roku Kijów będzie też już zapewne miał myśliwce F-16. Czy w związku z tym można liczyć na przełom w wojnie? Zdaniem Franza-Stefana Gaddy, nie, z czego nie należy pod żadnym pozorem wyciągać wniosku, iż te dostawy są dla Ukrainy bez znaczenia. Powód, dla którego żadne „cudowne rodzaje broni” nie doprowadzą do przełomu, jest zgoła inny. Otóż Gaddy jest przekonany, iż „pomysł, że istnieje droga na skróty do zwycięstwa, rodzi oczekiwania na szybkie zakończenie rzezi, co na Ukrainie się raczej nie dokona. Po ponad 18 miesiącach wyniszczającej wojny powinno być oczywiste, że nie ma cudownej broni i że nie ma alternatywy dla powolnej i metodycznej redukcji sił rosyjskich. Nadszedł w związku z tym czas, aby pogrzebać narrację o broni zmieniającej reguły gry i przyjąć bardziej realistyczne rozumienie tego, co poszczególne systemy uzbrojenia mogą, a czego nie mogą osiągnąć, jednocześnie upewniając się, że Ukraina otrzyma to, czego potrzebuje, aby kontynuować walkę”. Waga tego argumentu jest oczywista. Otóż z wojskowego punktu widzenia nie ma szans na szybkie zakończenie wojny, co oznacza nie tylko, że musimy przygotować się na długie jej trwanie a także, co nie mniej istotne, na opracowanie koncepcji zwycięstwa, tego jak chcemy wojnę wygrać, bo to nie jest obecnie przesądzone. Z tego powodu rozpowszechnione w świecie Zachodu przekonanie, że istnieją rodzaje broni, które mogą, po tym jak dostarczymy je walczącej Ukrainie, doprowadzić do szybkiego złamania rosyjskiej woli walki, jest potencjalnie groźne. Rodzi bowiem zawyżone oczekiwania, kiedy opinia publiczna i kręgi polityczne spodziewają się szybkiego zwycięstwa, trochę w stylu hollywoodzkim i kiedy ono nie przychodzi, tak jak w czasie obecnej ofensywy, to łatwo o rozczarowanie, zawód, poczucie bezcelowości kontynuowania wsparcie i wreszcie podziały, a nawet wzajemne oskarżenia. Gaddy pisze, że szczególnie rakiety o takim zasięgu jak niemieckie Taurusy czy amerykańskie systemy ATACSM są podatne na traktowanie ich w kategoriach „cudownych rodzajów broni”, przechylających szalę zwycięstwa na korzyść Ukrainy. Ma to związek z precyzją rażenia celów przy ich użyciu, co wzmacnia spektakularny efekt zastosowania w walce nowo dostarczonych systemów.
Ale czy przy ich użyciu strona ukraińska jest w stanie wygrać wojnę? Wątpliwe. Wynika to z rachunku nakłady – efekty. Kijów otrzymał do tej pory według różnych rachunków od 250 do 400 rakiet Storm Shadow. Atakując przy ich użyciu (a wystrzelono już ich ok. 180 – 200) rosyjskie linie komunikacyjne, składy amunicyjne czy punkty dowodzenia, siły zbrojne Ukrainy były w stanie osłabić rosyjskie zdolności. Ale czy osłabiło to na tyle linie obrony Moskali, aby kontruderzenie okazało się „spacerkiem”, wywołało panikę w rosyjskich szeregach, pozbawiło Moskali środków do walki? Nie. Przede wszystkim z tego względu, że i oni się uczą. Przestali korzystać z dużych, scentralizowanych magazynów amunicyjnych, rozproszyli swe linie zaopatrzenia, odsunęli punkty dowodzenia poza zasięg ostrzału. A to oznacza, że nawet jeśli Niemcy dostarczą, jak się szacuje, 150 rakiet Taurus, to dzięki nim Ukraina będzie mogła przedłużyć kampanię atakowania rosyjskich celów na tyłach o maksymalnie dwa miesiące. W tym czasie wojny się nie wygra, co oczywiście nie oznacza, że rakiety te nie są potrzebne. Prowadzenie stałej kampanii atakowania rosyjskich celów na głębokim zapleczu wymaga, w opinii Franz-Stefan Gaddy, zdolności, których siły zbrojne Ukrainy dziś nie posiadają. Przede wszystkim potencjału stałego rozpoznawania i dynamicznego namierzania celów, co przy braku dominacji w przestrzeni powietrznej, wysokiej klasy systemów zwiadu i rozpoznania, a także w obliczu rosyjskich zdolnościach w zakresie walki radioelektronicznej jest dziś niemożliwe do osiągnięcia. A zatem Ukraina może osłabiać, ścierać, niszczyć cele położone na głębokim zapleczu sił rosyjskich, ale nie jest w stanie wykonać jednego, obezwładniającego uderzenia. Wątpliwe jest czy kiedykolwiek będzie miała zdolności tego rodzaju. To zaś oznacza, iż będziemy mieli do czynienia z przedłużającą się wojną, której Ukraina w ostatecznym rachunku nie musi przegrać, zwłaszcza jeśli wsparcie sprzętowe i finansowe Zachodu będzie kontynuowane, ale wątpliwe jest szybkie zwycięstwo.
To, że rakiety manewrujące Taurus lub ATACMS prawdopodobnie nie zmienią zasad gry na polu bitwy nie oznacza, że nie należy ich wysyłać. Wręcz przeciwnie: zachodnie wsparcie dla utrzymania zdolności Ukrainy do przeprowadzania precyzyjnych uderzeń jest ważnym elementem ogólnej strategii ukraińskich sił zbrojnych polegającej na ścieraniu (attrition) rosyjskiego potencjału
— argumentuje Gaddy.
Można, zdejmując niektóre ograniczenia o charakterze politycznym (np. zakaz atakowania Mostu Kerczeńskiego), zwiększyć tempo niszczenia rosyjskich sił przez armię Ukrainy, ale nie należy naiwnie oczekiwać, że zwycięstwo w wojnie nastąpi szybko. Takie optymistyczne podejście nie znajduje przesłanek, jeśli rzetelnie oceniać sytuację na polu walki i zdolności obydwu stron.
„Strategiczna ofensywa” i „taktyczna defensywa”
Perspektywom zakończenia wojny na Ukrainie swój artykuł opublikowany w portalu 1945 poświęcił James Holmes z US Army War College. Jego uwagę przykuły bardziej kwestie strategiczne, bo jak zauważył, w obecnej fazie wojny mamy do czynienia ze „strategiczną ofensywą” strony ukraińskiej, która nadziała się „taktyczną defensywę” Rosjan. Jak napisał, przywoływany przez Holmesa feldmarszałek Helmut von Moltke starszy, twórca współczesnej sztuki operacyjnej, „taktyczna defensywa jest najmocniejszą formą walki, a strategiczna ofensywa najbardziej efektywną”. Innymi słowy, jeśli chcemy wojnę wygrać, musimy atakować, co dziś robią Ukraińcy, ale umocniona obrona, dziś będąca domeną Rosjan, jest najtrudniejsza do przełamania. Nie zawsze broniący się doprowadzają do wyczerpania sił atakującego przeciwnika i w efekcie wygrania wojny. Nieraz jest inaczej. Holmes przywołuje w tym wypadku doświadczenia amerykańskiej Wojny Secesyjnej, kiedy siły Konfederacji były w lepszej, przypominającej dziś sytuację Rosjan, pozycji. Sytuacja Unii z kolei przypominała trochę dzisiejszą sytuację Ukraińców, jej słabo wyszkoleni i niedoświadczeni żołnierze musieli atakować, aby Lincoln mógł wygrać wojnę. Wszystkie historyczne analogie są tylko do pewnego stopnia trafne, ale Holmes zwraca uwagę na to jak walczyła Północ. Atakowała na całej szerokości frontu, w różnych miejscach, szczególnie na flankach, szukając słabych punktów w liniach Konfederacji, do tego doszła blokada morska, a ostateczny cios zadał generał Sherman atakując w Georgii. W opinii amerykańskiego eksperta „mimo rozczarowujących rezultatów” ofensywy sił ukraińskich nic nie jest jeszcze przesądzone. Jej dotychczasowa strategia walki, którą brytyjski admirał Radakin określił mianem „zagłodzić, rozciągnąć i uderzać”, czyli osłabiać rosyjskie zaopatrzenie, zmusić Moskali do rozproszenia swych sił i precyzyjnie je razić, może dać pozytywne rezultaty. W opinii Holmesa Rosjanie mogą popełnić błąd „obrony kordonowej”, przed którą ostrzegał von Clausewitz. Rozciągnięte w takiej sytuacji siły defensywy mogą okazać się niewystarczającymi, aby zatrzymać punktowe i nasilające się ataki strony będącej w ataku, a niedostatek zasobów (przede wszystkim ludzkich) utrudnia rozbudowanie linii obrony w głąb pozycji.
Amerykański ekspert zwraca uwagę na jeszcze jeden, w obecnej fazie oczywisty, czynnik zwycięstwa. Zarówno siły amerykańskiej Unii w czasie Wojny Secesyjnej, jak i Ententa w czasie I wojny światowej, zwłaszcza po tym jak po jej stronie zaangażowały się Stany Zjednoczone, dysponowały przewagą „masy”, zarówno liczebną, miały po prostu więcej żołnierzy, jak i potencjału ogniowego. Atak na umocnioną obronę przeciwnika, bez tych czynników przewagi, rzadko kiedy pozwala na osiągnięcie celów strategicznych. To dlatego von Moltke traktował defensywę w kategoriach „najmocniejszej” formy walki. A zatem Kijów, aby wygrać, musi utrzymać przewagę w tych dwóch obszarach. Na dodatek przyjęta obecnie taktyka walki właściwie wyklucza szybkie, spektakularne uderzenia, choćby z tego względu, że tego taktyka generowała będzie gigantyczne straty po stronie atakującego.
Długi, krwawy konflikt na wyniszczenie
Wszystko to razem skłania do wniosku, że biorąc pod uwagę wyłącznie czynniki wojskowe to należałoby powiedzieć, że będziemy mieć do czynienia z przedłużającą się wojną, w której zdolność do uzyskania i utrzymanie przewagi liczebnej i ogniowej może być czynnikiem, który zdecyduje o zwycięstwie. Czy różnica potencjałów stawia Ukrainę na straconej pozycji? Tak być nie musi, bo w wojnie liczy się również niemierzalny czynnik, jakim jest motywacja walczących i ich zdolności adaptacyjne do szybko zmieniających się warunków. Jedno jednak wydaje się być pewne. Jeśli Ukraina i Zachód chcą wojnę z Rosją wygrać, to muszą przygotowywać się na długi, krwawy konflikt na wyniszczenie.
„Syndrom postimperialny”
Co ciekawe do podobnego wniosku dochodzą eksperci z Rosji. I oni twierdzą, że wojna z Ukrainą nie skończy się szybko, raczej należy być gotowym na długie, trwające nawet latami starcie. Generał Andrieja Mordwiczew, dowódca Centralnego Okręgu Wojskowego i jeden z najwierniejszych pretorian Putina, w wywiadzie dla kanału telewizyjnego Rossija-24 powiedział, że wojna na Ukrainie „to dopiero początek”, potrwa ona wiele lat i z pewnością się rozszerzy. Ci Rosjanie, którzy głośno mówią o perspektywie przedłużającego się konfliktu, wskazują na motywy z katalogu polityki wewnętrznej, to, że Kreml umacniając w związku z wojną swą władzę i pozbywając się opozycji, może być zainteresowany przedłużającym się konfliktem, oczywiście jeśli Ukraina nie przyjmie warunków Moskwy. Oleg Dieripaska, znany rosyjski oligarcha, powiedział niedawno publicznie, że w Rosji mają miejsce zmiany społeczne, których skala przypomina mu to, co działo się w latach 90-tych. Tylko odmiennie niż wtedy, kiedy „wiedzieliśmy dokąd zmierzamy”, teraz „to podróż w nieznane. Słyszymy o tym, jak powinno być, ale nikt nie wie, jak to będzie”. Inny przedstawiciel rosyjskiej elity Walery Garbuzow, dyrektor prestiżowego Instytutu Stanów Zjednoczonych i Kanady opublikował artykuł, w którym dowodził, że Kreml tworzy i narzuca społeczeństwu zmitologizowany obraz świata, bo to pozwala Putinowi i jego stronnikom utrzymać się u władzy i pozbyć konkurentów. Garbuzow, który po ukazaniu się artykułu stracił stanowisko, dowodzi również, że w gruncie rzeczy władza zainteresowana jest niekończącą się wojną, bo wmówienie własnemu społeczeństwu, że Rosja jest oblężoną twierdzą i nie ma innego wyboru jak tylko dążyć do odbudowy utraconego imperium, jest najlepszą metodą na utrzymanie sytuacji pod kontrolą. Warto nieco więcej uwagi poświęcić, ze względu na wagę formułowanych przezeń diagnoz, wystąpieniu byłego już dyrektora jednego z kluczowych w rosyjskim systemie władzy instytutów analitycznych. Otóż zdaniem Garbuzowa Kreml uprawia celową politykę mitologizowania obrazu świata, formułowania ocen, które niewiele z rzeczywistością mają wspólnego, za to są użytecznym narzędziem utrzymania władzy. Jest to dość typowy, zwłaszcza w systemach autorytarnych, mechanizm, w Rosji jeszcze dodatkowo wzmocniony tym, co Autor określa mianem „syndromu postimperialnego”, którego istotą jest utrzymująca się w wymiarze społecznym trauma utraconym Imperium. Kreml to zjawisko wykorzystał wykorzystując tęsknotę za imperium i formułując, w ramach ideologii późnego Putinizmu, wezwanie do odbudowy dominującej (imperialnej) roli Rosji jak i umocnienia „cywilizacji rosyjskiej”. Na poziomie ideowym, ideologia obecnej władzy przypomina w gruncie rzeczy, jak uważa rosyjski ekspert, formułę stworzoną w latach trzydziestych XIX wieku przez Uwarowa, czyli triadę Prawosławie – Samodzierżawie – Naród. Ten ostatni element, to w gruncie rzeczy odwołanie się do emocji i resentymentów „głubinnego narodu” ,co powoduje, że współczesna rosyjska demokracja ma formę systemu plebiscytarnego. Aby władzę umocnić, trzeba masy utrzymywać zarówno w stanie ciągłej ekscytacji, stąd znaczenie propagandy, ale również umiejętnie odwoływać się do zakorzenionych i głęboko osadzonych wartości. Wśród nich jest zarówno przekonanie o wyjątkowości Rosjan jak i o imperialnym przeznaczeniu ich państwa.
Nie jest tajemnicą – napisał Garbuzow - że element ekspansjonizmu w polityce zagranicznej nigdy nie opuścił Rosji, towarzysząc jej przez cały historyczny rozwój. To on stał się jednym z motorów powstawania państwa rosyjskiego.
Ale to nie jedyny zakorzeniony w rosyjskim społeczeństwie mit, który obecnie Kreml stara się odświeżyć. Kolejnym jest antyamerykanizm, który za czasów komunizmu pozwolił na zbudowanie wokół ZSRR „alternatywnego imperium”, a teraz ma również odegrać rolę czynnika jednoczącego Rosjan. Tylko, że podobnie jak za czasów Chruszczowa i Breżniewa tak i teraz, formułowane oficjalnie przesłanie, że kończy się epoka dominacji Stanów Zjednoczonych w świecie, ma wątpliwe podstawy. Teza o buncie światowego południa przeciw „złotemu miliardowi”, bo w ten sposób jest określany obecnie w Rosji Zachód, jest tyleż efektowna co nieprawdziwa. Garbuzow zauważa bowiem, iż „wszelkie próby powołania nowej antyamerykańskiej koalicji w skali globalnej (podejmowane dziś konsekwentnie przez władze rosyjskie, przytłoczone chęcią „odzyskania tego, co utracone”) raczej nie zakończą się sukcesem”. System światowy będzie ewoluował, podobnie zresztą jak zmienia się Zachód, ale nieuprawnioną jest teza o jakiejś polaryzacji, skonstruowania wielkiego antyzachodniego obozu, w którym Rosja miałaby odegrać znaczącą rolę. To kolejny mit. Moskwa nie ma dziś potencjału, zdolności i atrakcyjności, aby zbudować alternatywny wobec amerykańskiego i chińskiego „program imperialny”. Nie stworzy koalicji państw chcących przeciwstawić się dominacji Zachodu, co oczywiście nie oznacza, że takich prób Putin i jego następcy nie będą podejmowali. Będą, dlatego że w opinii Garbuzowa Rosja przeżywa obecnie na poziomie społecznym silny „syndrom postimperialny”. Tego rodzaju zjawisko było udziałem wszystkich społeczeństw które doświadczyły krachu ich imperiów kolonialnych, jednak w przypadku Wielkiej Brytanii i Francji traumę z tym związaną udało się przejść szybciej w związku z ówczesnymi realiami, charakteryzującymi się zarówno rywalizacją z ZSRR jak i zwyczajnie brakiem środków na utrzymanie przez Londyn i Paryż zamorskich wpływów w niezmienionej skali. W przypadku Rosji trudno mówić o wyczerpaniu się zasobów, a ogólna destabilizacja ładu światowego utrudnia rozstanie się z myślami o odnowieniu Imperium. Jest jeszcze jeden, dominujący dziś w rosyjskiej polityce czynnik. Otóż jak diagnozuje sytuację rosyjski ekspert, „cel tego wszystkiego jest dość oczywisty – zanurzenie własnego społeczeństwa w świat iluzji przy akompaniamencie wielkomocarstwowej i patriotycznej retoryki, jawne i celowe utrzymanie władzy za wszelką cenę na czas nieokreślony, ochrona własności i reżimu politycznego przez obecną elitę rządząca i zintegrowaną z nią oligarchią”. Mitologizacja rzeczywistości, czego elementem jest narracja o zagrażaniu Rosji przez NATO, które chciało przekształcić Ukrainę w swą „bazę wypadową”, co w świetle tej narracji zmusiło Putina do wywołania wojny prewencyjnej, uderzenia wyprzedzającego, jest, w tej interpretacji, narzędziem pozwalającym zakonserwować rosyjski system polityczny, unieszkodliwić opozycję, zmusić do emigracji tych obywateli, którzy mogą poprzeć zmiany. Innymi słowy, obecna rosyjska ideologia państwowa, której jednym z elementów jest uzasadniająca wojnę retoryka antyzachodnia i antyukraińska, spełnia fundamentalnie istotne, z perspektywy obozu rosyjskiej władzy cele. Jest nim zdolność do utrzymania władzy. W związku z tym wojnę na Ukrainie można jedynie wygrać, albo trzeba toczyć ją tak długo jak tylko się da, bo towarzysząca konfliktowi „mobilizacja mas”, walka z wewnętrznymi wrogami czy postępująca etatyzacja gospodarki, umacnia obóz władzy.
Mamy zatem do czynienia z sytuacją w gruncie rzeczy patową. Rozstrzygnięcie wojny na poziomie militarnym jeśli nastąpi, to raczej nie szybko. Perspektywy znalezienia kompromisu uniemożliwia akomodacja systemów politycznych obydwu krajów do realiów przedłużającego się konfliktu. Z pewnością Kreml jest dziś przekonany, że z punktu widzenia rosyjskiej polityki wewnętrznej, wojna z Ukrainą, póki co, przynosi więcej korzyści i warto było ponieść jej koszty. Tak długo jak ten rachunek nie zostanie podważony, będziemy mieli do czynienia z przeciągającym się starciem. Musimy zatem myśleć o konsekwencjach wojny na Ukrainie, która raczej nie skończy się w roku 2024, a nie wiadomo czy i w 2025. No chyba, że Kijów przyjmie warunki Moskwy, ale to jeszcze gorszy dla nas scenariusz.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/662729-tej-wojny-nie-da-sie-szybko-ani-wygrac-ani-przegrac