Hal Brands - wybitny amerykański strateg, napisał dla Foreign Policy artykuł poświęcony polityce odstraszania Chin, w którym stawia on tezę, że póki co, amerykańską strategię można uznać za potencjalnie nieskuteczną. Waga tego wystąpienia sprowadza się nie tylko do trzeźwego opisu sytuacji Tajwanu i sojuszników, ale jest ono istotne również z tego powodu, że niejako przy okazji, opisuje warunki, które muszą być spełnione, aby można było mówić o skuteczności tego rodzaju polityki. Pozwala to ocenić nasze położenie, państwa wystawionego na potencjalną agresję ze strony Federacji Rosyjskiej.
Punktem wyjścia rozważań Brandsa jest silnie zakorzenione w amerykańskim establishmencie strategicznym przekonanie, że wojna z Chinami o Tajwan jest tylko kwestią czasu.
Zmiana polityki wobec Tajwanu
Mike Minighan - generał dowodzący amerykańskim lotnictwem, powiedział na początku tego roku, że „moi chłopcy mówią mi, że do 2025 roku będziemy walczyć.” Podobne oceny jeszcze w 2022 roku przedstawił admirał Philip Davidson, który dowodził, że do roku 2027 wybuchnie wojna Stanów Zjednoczonych z Chinami.
W związku z takimi ocenami administracja Bidena i sam prezydent kwestię odstraszania Chin uczynili jednym z priorytetów swojej polityki. Po pierwsze, Waszyngton odszedł od formuły „strategicznej dwuznaczności” w kwestii tego czy przyjdzie z pomocą Tajwanowi jeśli Chińczycy zaatakują. Biden czterokrotnie już oświadczył, że tak się stanie, zrywając z wieloletnią tradycją amerykańskiej polityki, której jednym z elementów była niejednoznaczność w tym obszarze. Drugim, czytelnym dla Pekinu sygnałem, jest wzrost dostaw sprzętu wojskowego, który otrzymuje, często w postaci darowizny, Tajpej.
Jednak, jak zauważa Brands, „odstraszanie to coś więcej niż polityka deklaratywna: wymaga stworzenia systemu bardziej rozbudowanych barier, które chronią pokój poprzez zaszczepianie (potencjalnemu agresorowi – MB) strachu przed wynikiem i konsekwencjami wojny”. Jeśli w ten sposób spojrzymy na politykę odstraszania, której głównym celem jest - co warto pamiętać - utrzymanie pokoju, to skuteczność Waszyngtonu w przypadku Tajwanu nie wygląda dobrze. Rośnie ryzyko wybuchu wojny, a więc w związku z tym prawdopodobieństwo przejęcia przez Pekin kontroli na Tajwanem.
Tego rodzaju scenariusz oznaczałby dla Stanów Zjednoczonych rozbicie ich strategicznej linii obrony, opartej na pierwszym łańcuchu wysp, wyjście Chin na otwarty ocean i uzyskanie możliwości zdominowania Azji. Temu Ameryka, po tym jak łańcuch obrony, których Tajwan jest istotnym ogniwem - pęknie, nie będą się w stanie przeciwstawić. Taki scenariusz oznacza, jak argumentuje Brands, zmianę relacji sił w świecie, wzmocnienie Chin i zakwestionowanie amerykańskiej hegemonii.
W związku z tym obrona Tajwanu może okazać się przełomowym momentem w historycznej rozgrywce z Pekinem. Problemem jest wszakże to, że relacja sił już zmieniła się na niekorzyść Ameryki. Przede wszystkim z tego względu, że przez ostatnie 20 lat, jak powiedział admirał John Aquilino, Pekin realizował „największą, najszybszą i najbardziej wszechstronną rozbudowę wojskową od czasów II wojny światowej”, a Stany Zjednoczone zaniedbywały zdolności niezbędne do tego, aby być w stanie dokonać projekcji siły w region oddalony o 8 tys. mil od kontynentu amerykańskiego, nie zgromadziły wystarczających zasobów, by móc wziąć udział w długiej wojnie z przeciwnikiem o porównywalnym potencjale i dopuściły do tego, że Chiny rozbudowując swój potencjał jądrowy mogą za kilka lat osiągnąć parytet i w tym obszarze.
Rozpędzone Chiny
Co gorsze, jak argumentuje Brands, chiński organizm przemysłowo – wojskowy jest rozpędzony, czego nie można powiedzieć o amerykańskim. Chińskie atuty to rozbudowane siły wojskowe i fakt, że wojna o Tajwan będzie toczyła się „za miedzą”, ale Stany Zjednoczone też nie są pozbawione w tej rozgrywce silnych stron. Mają one naturę strategiczną.
Jak zauważył Brands Chińczycy muszą zdobyć wyspę, a zadaniem Ameryki jest uniemożliwienie tego posunięcia. To powoduje, że zadanie Pekinu jest obiektywnie trudniejsze niż Waszyngtonu. Sama blokada morska wyspy, w opinii amerykańskiego eksperta, może nie wystarczyć aby złamać wolę niezależności Tajwańczyków, którzy w ostatnich latach (po 2016 roku) regularnie dają mandat do rządzenia formacji politycznej, opowiadającej się za twardszą polityką wobec Chin. Pekin musi zatem liczyć się z koniecznością inwazji. Nie będzie to łatwa operacja, choćby z tego względu, że Tajwan odgrodzony jest od Chin właściwych „morską fosą”, a ukształtowanie wyspy powoduje, że jej zdobycie nie będzie łatwe.
W opinii Brandsa inwazja Tajwanu, w związku z takimi realiami, „będzie jedną z najtrudniejszych operacji wojskowych” od czasów II wojny światowej i podjęcie decyzji o jej rozpoczęciu nie będzie łatwe. Tym bardziej, że Xi Jinping musi mieć i ma świadomość, iż ewentualne niepowodzenie inwazji może oznaczać kres jego rządów, może nawet śmierć i zmierzch potęgi Chin.
A zatem chińskie elity stoją przed bardzo trudną decyzją i amerykańska polityka odstraszania musi koncentrować się na tym, aby utrudnić jej podjęcie. Na tym polega istota polityki odstraszania, której nie zbuduje się na samych deklaracjach. Będzie ona silniejsza jeśli uda się połączyć narzędzia modelowo przynależące dwóm strategiom – odstraszania w formule deterrence by punishment i powstrzymywania w ramach modelu deterrence by denial. Kara za agresję (deterrence by punishment) sprowadza się do takiego zaprogramowania kosztów inwazji (sankcje, izolacja polityczna, odpływ kapitału etc.), że nawet jej powodzenie może okazać się pyrrusowym zwycięstwem, gdyż straty będą większe niż korzyści.
Ten element odstraszania wzmocniony jest prawidłowym ukształtowaniem polityki deterrence by denial, która wymaga siły wojskowej, determinacji w jej użyciu i zdolności do jej projekcji. Jeśli prawidłowo zbuduje się architekturę bezpieczeństwa to Pekin nie będzie miał pewności czy inwazja okaże się skuteczna, co będzie oznaczać, że koszty będą wielkie, a pozytywny efekt może być niemożliwy do osiągnięcia. Odpowiedni mix obydwu tych polityk zwiększa trudności przeciwników w podjęciu decyzji o agresji.
Strategia odstraszania
Skuteczna polityka odstraszania musi opierać się, jak dowodzi Brands, na pięciu filarach. Po pierwsze Tajwan musi „być uzbrojony po zęby i manifestować wolę walki do końca”. Na marginesie warto zauważyć, że również z tego powodu Amerykanie nie mogą dopuścić do załamania się oporu Ukrainy.
Drugi czynnik skutecznej polityki odstraszania Chin to armia amerykańska, która musi mieć zdolność do „zatopienia chińskiej floty inwazyjnej, (być w stanie – MB) zdziesiątkować eskadrę blokującą i w inny sposób zatrzymać wrogie siły próbujące zająć Tajwan”.
Trzecim czynnikiem jest koalicja sojusznicza, która musi być w stanie zarówno podtrzymywać wysiłek wojskowy walczących jak i wzmocnić koszty polityczne i ekonomiczne, z jakimi musi liczyć się agresor, jeśli postanowi zaatakować.
Po czwarte, trzeba zbudować międzynarodową koalicję na rzecz ukarania agresora. Im więcej państw się do niej przyłączy tym ci, którzy rozpoczną wojnę będą musieli liczyć się z większymi kosztami i będą mieć też mniejsze pole politycznego i ekonomicznego manewru.
I po piąte, skuteczna polityka odstraszania oznacza posiadanie zdolności do wygrania wojny nuklearnej nie dlatego, że sytuacja będzie ewoluowała w tym kierunku (czego nie można jednak całkowicie wykluczyć), ale kluczowym czynnikiem jest to, kto kontroluje łańcuch eskalacyjny. Jeśli będzie to Ameryka, to Chiny nie będą miały nadziei, że ostatecznie uda im się wojnę wygrać, a sukces jest tylko kwestią czasu, determinacji i nakładów.
Brands aplikuje te zasady do sytuacji Tajwanu, ale możemy też wykonać podobne „ćwiczenie” w odniesienie do wschodniej flanki NATO.
Asymetryczna koncepcja obrony
Po to, aby uczynić z Tajwanu twierdzę nie do zdobycia, władze w Tajpej w porozumieniu ze Stanami Zjednoczonymi „przyjęły inteligentną, asymetryczną koncepcję obrony, która kładzie nacisk na wykorzystanie „dużej liczby małych rzeczy”, jak to określił były urzędnik obrony USA David Helvey – min morskich, rakiet przeciwokrętowych, mobilnej obrony powietrznej – po to, aby spowolnić i zniszczyć siły chińskie; buduje armię, która może skierować wojska na plaże inwazyjne; gromadzi także siły rezerwowe, które mogą walczyć w stylu partyzanckim na złożonym terenie Tajwanu.”
Proces postępuje, ale póki co siły wojskowe jakimi dysponuje Tajpej są zbyt skromne, zakupy sprzętu chaotyczne i niewystarczające. To powoduje, że pierwszy filar polityki odstraszania jest nadwątlony, znajdujemy się w czasie, w którym Pekin może w pewnym momencie dojść do wniosku, iż operacja wojskowa będzie łatwa i krótkotrwała. Tym bardziej, że system bezpieczeństwa Tajwanu będzie zbudowany nie wcześniej niż w roku 2030, co oznacza, iż znajdujemy się w czasie przejściowym, kiedy intensywne starania Pentagonu, aby przekształcić rejon Tajwanu w killing zone, jeszcze nie przyniosły rezultatu. W obszarze porozumień sojuszniczych, których budowa jest istotnym elementem polityki odstraszania, jest - w opinii Brandsa - nieco lepiej, co nie znaczy, że mamy do czynienia ze stanem idealnym.
Niedawne spotkanie w trójkącie Stany Zjednoczone – Japonia – Korea Płd. jest tego potwierdzeniem, podobnie jak wcześniej sformowany alians z udziałem Australii i Wielkiej Brytanii. Jednak jak zauważa amerykański ekspert, dotychczas funkcjonująca w Azji amerykańska sieć sojuszy wymierzonych w Chiny musi zostać wzmocniona. Przynajmniej w dwóch kwestiach. Po pierwsze do tej pory, ani Japonia, ani Australia nie zadeklarowały publicznie swego wejścia do wojny jeśli Pekin zaatakuje Tajwan. To powoduje, że w Chinach mogą myśleć, iż nie zrobią tego, co obiektywnie osłabia siłę odstraszania. To dlatego art. 5 ma takie znaczenie, bo zmniejsza „niepewność” po stronie Rosji co do kwestii z kim znajdzie się w wojnie, jeśli zaatakuje.
Odstraszanie nuklearne i sankcje
Drugim elementem wzmacniającym odstraszanie jest szersze, międzynarodowe porozumienie, którego efektem winno być określenie skali i charakteru sankcji, jakie zostaną wprowadzone w wypadku agresji. Jeśli chodzi o politykę odstraszania Chin, niedawne dystansowanie się Francji zdecydowanie osłabia ten aspekt. Ale nie tylko. Jak zauważa Brands, „Xi ze swojej strony z pewnością zauważył, że sankcje zaszkodziły rosyjskiej gospodarce, ale jej nie zniszczyły.” To osłabia ich zdolność odstraszania, tym bardziej, że Pekin podjął kroki, które w rezultacie mają zmniejszyć uzależnienie od importu kluczowych surowców i artykułów żywnościowych.
I wreszcie amerykański ekspert podejmuje kwestię odstraszania nuklearnego. Istota polityki w tym obszarze nie polega na tym, że zakładamy wybuch wojny jądrowej, lecz sprowadza się do tego, kto będzie kontrolował drabinę eskalacyjną. Jeśli Pekin będzie przekonany, że ma takie możliwości, to wówczas może chcieć odstraszyć Stany Zjednoczone od wejścia do wojny w obronie Tajwanu. Szukając odpowiedzi na pytanie, kto kontroluje drabinę eskalacyjną w obecnej wojnie na Ukrainie, warto zwrócić uwagę na tę diagnozę Brandsa. Pentagon rozbudowując swój potencjał, w tym pozyskując głowice o mniejszej mocy, świadomie dąży do „zatkania dziur” po to, aby móc kontrolować eskalację w każdej jej ewentualnej fazie.
Ale tę politykę trzeba uzupełnić jeszcze o element polityki deklaratywnej, bo dziś Pekin może sądzić, że Tajwan ze strategicznego punktu widzenia nie jest wart w oczach Waszyngtonu ryzyka konfliktu nuklearnego. Jeśli tego rodzaju opinię będziemy aplikować do relacji NATO – Rosja, to warto przypomnieć, że nadal program Nuclear Sharing nie obejmuje państw wschodniej flanki i w mocy pozostają, mimo 18 miesięcy wojny, zapisy Aktu Stanowiącego Rosja – NATO z 1997 roku.
Podtrzymywanie ówczesnych ustaleń, które w kwestiach polityki nuklearnej zawarte są w stwierdzeniu, że „NATO postanowiło, że nie ma żadnego zamiaru, planu ani powodu, by tworzyć miejsca składowania broni nuklearnej na terytorium tych państw (chodzi o państwa Europy Środkowej – MB), ani poprzez budowę nowych instalacji składowania nuklearnego, ani też poprzez adaptację dawnych urządzeń do magazynowania broni nuklearnej”, jest niczym innym, jak budowaniem w Moskwie przekonania, iż tzw. wschodnia flanka ze strategicznego punktu widzenia jest dla Stanów Zjednoczonych obszarem drugorzędnym.
Kontekst ukraiński
Brands polemizuje też z tymi amerykańskimi ekspertami, którzy są przekonani, iż przygotowanie Ameryki do wojny o Tajwan powinno wymusić ograniczenie zaangażowania we wspieraniu Ukrainy. „Sprawy nie są takie proste – dowodzi - w końcu odstraszanie jest produktem woli i możliwości.
Wiele demokracji regionu Indo-Pacyfiku, w tym Tajwan, tak mocno poparło Ukrainę, ponieważ wiedzą, że reakcja wolnego świata na agresję w jednym punkcie musi wpłynąć na oceny Xi dotyczące prawdopodobnych konsekwencji agresji w innym. W ujęciu materialnym, wojna na Ukrainie wymusiła także wiele pozytywnych posunięć – wzrost wydatków na obronę, zacieśnienie współpracy między partnerami i sojusznikami, inwestycje w amerykańską bazę przemysłowo - obronną w regionie Indo-Pacyfiku.”
Jednak nadal, co można uznać za zjawisko niepokojące, nie nastąpił, jak argumentuje amerykański ekspert, przełom. Chodzi mu o skalę zmian, które powinny, aby Zachód wysłał czytelny sygnał ostrzegawczy, być spektakularne i przypominać decyzje podjęte przez Trumana w reakcji na wojnę w Korei.
Brands jest przekonany, iż Zachód musi działać tak jakby „czas był dobrem skończonym”, reagować nie tylko stanowczo, ale również wprowadzać niezbędne zmiany szybko. Tym przesłaniem kończy swe wystąpienie poświęcone warunkom skutecznej strategii odstraszania. Jej niepowodzenie oznaczać będzie to, że wielka wojna o wymiarze światowym, zbliża się.
Ocena polityki Zachodu
Hal Brands poświęcił swe wystąpienie kwestii polityki odstraszania Zachodu wobec Chin, ale sformułowane przezeń kryteria można również adaptować do relacji z innym państwem rewizjonistycznym – Rosją. Jak możemy ją ocenić? Odwołajmy się w tym przypadku do niedawnego wywiadu generała Rajmunda Andrzejczaka dla brytyjskiego „Guardiana”.
Szef naszego Sztabu Generalnego powiedział m.in., że NATO powinno w sposób znacznie twardszy reagować na rosyjskie groźby nuklearne i podjęte działania takie jak przesuwanie swego potencjału jądrowego na Białoruś. Należy organizować większą liczbę ćwiczeń i manewrów. Jak zauważył Andrzejczak, „w latach 70. i 80. 30 proc. bombowców B-52 latało na stałe i posiadało broń nuklearną, a piloci byli gotowi do działania. Dziś mamy problem, aby wypowiedzieć słowo B61”.
Skrytykował on też „kompletną ciszę”, która zapanowała po tym, jak Prezydent Duda sformułował pogląd o konieczności rozszerzenia programu Nuclear Sharing o Polskę. Ale to nie jedyny problem NATO-wskiej polityki odstraszania. Inną, podnoszoną przez Andrzejczaka, kwestią jest ewentualna rekcja, a raczej jej brak, Sojuszu na groźbę agresji realizowanej przez tzw. Grupę Wagnera lub inne formacje nieregularne. Oceniając to, w jaki sposób ewentualna przegrana Ukrainy wpłynie na sytuację strategiczną Polski i innych państw wschodniej flanki, Andrzejczak zauważył, że w sytuacji zmaterializowania się takiego scenariusza wydawanie przez Warszawę 5 proc. PKB na obronę i posiadanie 300 tys. armii „może nie wystarczyć”.
Czytając wywiad Rajmunda Andrzejczaka trudno oprzeć się przekonaniu, iż NATO-wska polityka odstraszania Rosji pozostawia wiele do życzenia. Gdybyśmy dla jej oceny posłużyli się kryteriami Hala Brandsa, to należałoby napisać, że w takim kształcie jak obecnie, raczej zwiększa ona perspektywę wojny z Rosją, a jeśli jakimś cudem scenariusza tego rodzaju uda się uniknąć, to z pewnością jej kontynuowanie oznaczać będzie skokowy wzrost obciążeń narodów Europy Środkowej i Skandynawów.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/661954-o-odstraszaniu-panstw-rewizjonistycznych
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.