Według ostatnich prognoz Międzynarodowego Funduszu Walutowego Niemcy będą w 2023 roku jedyną gospodarką z grona państw G-7, która znajdowała się będzie w recesji . 0,3 proc. spadku PKB nie jest jeszcze tragedią, ale w porównaniu z prognozą dla Francji, której gospodarka urośnie w tym roku o 0,8 proc., Włoch (1,1 proc.) czy Stanów Zjednoczonych (1,8 proc.) perspektywy Niemiec wyglądają nie najlepiej.
Światowe media ekonomiczne zaczynają pisać o problemach Niemiec, kraju który z „europejskiego lidera stał się maruderem”. Ta opinia kraju który ma przed sobą jedynie trudności skłania nawet niemieckie firmy do przemyślenia swej polityki inwestycyjnej. Dziennik The Wall Street Journal, przytacza słowa prezesa firmy Linde, której akcjonariusze postanowili niedawno o przeniesieniu swej siedziby z Niemiec do Stanów Zjednoczonych i opuszczeniu giełdy we Frankfurcie, iż jednym z motywów decyzji było to, że nie chciał aby inwestorzy uważali, że założona jeszcze w XIX wieku firma jest niemiecka. Takie skojarzenia – powiedział mediom – zmniejszają jej atrakcyjność w oczach inwestorów. Niemiecka gospodarka zderzyła się właśnie, zdaniem ekspertów, z trzema barierami wzrostu. Po pierwsze popyt na dobra inwestycyjne, który napędzał niemiecki eksport w skali globalnej zmalał. Spadek koniunktury w Chinach szczególnie uderzył w niemieckich eksporterów, podobnie jak nakładające się na to nowe zjawisko – wiele chińskich firm na tyle „dorosło”, że stało się realną konkurencją. Drugim czynnikiem, który prowadzi do hamowania niemieckiej gospodarki jest starzejące się społeczeństwo i narastająca luka między zapotrzebowaniem przemysłu a możliwościami znalezienia pracowników. Obecnie niemieckie firmy mają nieobsadzone 1,7 mln miejsc pracy, a z badań przeprowadzonych w 2023 roku przez IFO wynika, że ponad połowa niemieckich firma ma związane z brakiem pracowników problemy. To powoduje, że Berlin, który złagodził w tym roku swe prawo migracyjne będzie długoterminowo opowiadał się za polityką „otwartych drzwi” dla migrantów, bo władze uważają, że tylko w ten sposób będą w stanie zaspokoić popyt na nowych pracowników. Wreszcie trzecim czynnikiem, który w opinii obserwatorów, długofalowo przyczynia się do osłabienia niemieckiej konkurencyjności i gospodarki, jest polityka energetyczna. Utrata tanich rosyjskich źródeł zaopatrzenia w energię w połączeniu z odejściem od generacji jądrowej powoduje, że firmy z tradycyjnych sektorów przemysłu, np. chemicznego, które przez lata decydowały o sile niemieckiej gospodarki, podejmują decyzje, tak jak BASF, o plasowaniu nowych inwestycji w Stanach Zjednoczonych i likwidowaniu miejsc pracy u siebie.
Spowolnienie niemieckiej gospodarki
Do tej listy przyczyn spowolnienia niemieckiej gospodarki należałoby dodać dwie niemniej istotne. Są nimi podziały w łonie koalicji rządzącej w której ściera się podejście wolnorynkowe reprezentowane przez Wolnych Demokratów Christiana Lindnera z silnymi trendami etatystycznymi, dominującymi zarówno wśród socjaldemokratów jak i Zielonych. Powoduje to uniemożliwienie budowy jakiejkolwiek spójnej polityki gospodarczej. I tak Lindner chciał na początku tego roku obniżyć opodatkowanie firm, ale nie zgodzili się na to partnerzy koalicyjni. Jeśli zaś chodzi o zwiększenie długu publicznego po to aby pobudzić stygnącą gospodarkę, to tu z kolei zwolenników można znaleźć po stronie koalicyjnej lewicy, ale podjęciu tego rodzaju kroków przeciwny jest Lindner, który opowiada się za ostrożną polityką w tym zakresie. Te ograniczenia blokujące możliwość podjęcia jakichkolwiek odważniejszych decyzji najpewniej w najbliższych latach nie znikną, a to może oznaczać, iż Berlin nie będzie w stanie dokonać geostrategicznego zwrotu, odważnie formułować nowe kierunki swej polityki i stanąć na czele zmian o których wielu, również w Polsce, marzy. Raczej będziemy mieć do czynienia z powolną korektą dotychczasowego kursu a nie z zasadniczymi zmianami.
Niezaawansowany stopień cyfryzacji
Jest jeszcze jeden często podnoszony przez obserwatorów powód obecnego zastoju Niemiec. Jest nią niechęć do zmian, konserwatyzm w sferze biznesu i brak liczących się innowacji. Zdziwienie wśród obserwatorów budzi fakt, że nadal niemiecka administracja publiczna korzysta w przeważającej mierze z fax-ów, podobnie jak niezaawansowany stopień cyfryzacji. Rozpowszechnienie e-platform jest niskie, nawet w porównaniu z sąsiadami ze Wschodu. Niemcy nie tylko nie mają systemu blik ułatwiającego natychmiastowe płatności, ale również niedostępne są tam, wprowadzone już w Polsce e-recepty. Takich przykładów jest więcej. Do symbolu niemieckiej awersji wobec nowoczesnych gałęzi przemysłu urosła decyzja firmy BioNTech, w której stworzono w czasach pandemii jedną ze światowych szczepionek na Covid-19, o przeniesieniu swej aktywności badawczej do Wielkiej Brytanii, ze względu na to, że niemiecki system regulacyjny raczej tworzy bariery dla innowacji a nie wspiera nowe sektory gospodarki. Symboliczne jest również to jak Niemcy przegrywają walkę konkurencyjną na rynku samochodów elektrycznych. Rewolucja, która się w tym segmencie dokonuje będzie miała daleko idące konsekwencje. Świadomość tego mają już liderzy niemieckiego przemysłu. Jak miał powiedzieć, na jednym z zamkniętych spotkań biznesu, prezes Volkswagena, a wypowiedź jego przywołuje dziennik The Wall Street Journal „dach już płonie”, co oznacza, że przyszłość niemieckiego sektora samochodowego nie wygląda dobrze. Niemieccy producenci samochodów „przespali” rewolucyjne zmiany jakie przynosi skokowy wzrost popularności pojazdów elektrycznych. Jak wynika z szacunków Bloomberga w skali globalnej już w roku 2025 pojazdy napędzane prądem stanowiły będą jedną czwartą całego rynku, ale w Europie i Chinach wskaźnik ten dochodził będzie do 40 proc.. W roku 2040 trzy czwarte wszystkich samochodów sprzedawanych w skali globu to będą pojazdy z napędem elektrycznym. Problemem dla Niemiec jest wszakże to, że ich koncerny samochodowe w sposób przyspieszony tracą rynek przegrywając konkurencję z nowymi producentami. To co się dzieje na rynku samochodów elektrycznych jest rewolucją, konsekwencje której trudno jeszcze obecnie ocenić.
Ceny akumulatorów mających zastosowanie w samochodach, które dziś stanowią od 40 do 50 proc. ceny każdego modelu, będą w nadchodzących latach znacząco spadać, a to oznacza, że ich dostępność i popularność będą rosły. Ten kto kontroluje „sektor akumulatorowy” a dziś są to firmy z Chin, Korei Płd. i Tajwanu będą w przyszłości kontrolowały rynek samochodowy. Symboliczne jest to, że najwięksi producenci wybierają lokalizacje na Węgrzech (chińskie koncerny CATL i EVE Power) , we Francji (ProLogium) lub Polskę (LG Energy Solutions i inni producenci). Popyt na akumulatory będzie w kolejnych latach generowany nie tylko przez producentów samochodów elektrycznych, ale również ma związek z projektowanym przesunięciem w ramach polityki klimatycznej w stronę odnawialnych źródeł energii, których niestabilność powoduje, że generacja musi być uzupełniona o magazyny energii. Zmiany geostrategiczne w tym włączenie Ukrainy do europejskiego organizmu gospodarczego będzie powodował dodatkowe umocnienie rysujących się trendów. Ukraina ma bowiem znaczące, uznawane za największe w Europie, choć złoża nie zostały w pełni zbadane, zasoby litu. Jego ewentualne wydobycie i rafinacja może w przyszłości umocnić pozycję krajów naszego regionu, zarówno Polski jak i Węgier, jako głównych centrów produkcji akumulatorów na unijny rynek. Rewolucja w motoryzacji ma jeszcze jeden wymiar, który dobrze ilustruje kariera firmy VinFast.
To powstały w Wietnamie 6 lat temu producent samochodów elektrycznych, który w połowie sierpnia 2023 roku zadebiutował na nowojorskiej giełdzie. Rynek wycenił firmę na 85 mld dolarów, co oznacza, że jest ona więcej warta niż takie giganty takie jak GM, Ford czy Stellantis powstały z połączenia Fiata, Chryslera i francuskiej Groupe PSA. Rewolucja, którą mam na myśli sprowadza się do tego, że postawienie nowej wytwórni, startując od zera, samochodów elektrycznych jest obecnie znacznie tańsze niż w tradycyjnym przemyśle samochodowym. Do tej pory aby zbudować fabrykę samochodów trzeba było wydać co najmniej miliard dolarów na produkcję silników i dodatkowy miliard na pozostałe fazy procesu produkcyjnego. Jeśli do tego dodać wielokrotnie większe kwoty związane z siecią dystrybucji i serwisu, to bariery wejścia na ten rynek były trudne do pokonania. Produkcja samochodów elektrycznych nie wymaga takich nakładów a to oznacza, że w Europie, w tym w naszym regionie, mogą się wkrótce pojawić w sektorze samochodowym nowi gracze, dla których sytuacja na rynku pracy, dostępność wykwalifikowanych i relatywnie tanich pracowników może być jedną z ważniejszych decyzji o lokalizacji inwestycji.
Skracanie łańcuchów zaopatrzenia
Zmiany geostrategiczne powodują też skracanie łańcuchów zaopatrzenia. Mówi się o „friendshoringu”, „deriskingu” czy „nearshoringu”. Istotą tego procesu jest zjawisko, które zaobserwowano już w czasie pandemii Covid-19. Nadmiernie rozciągnięte łańcuchy zaopatrzenia, plasowanie głównych centrów produkcji w państwach mających inne standardy i interesy może okazać się czynnikiem ryzyka, zarówno biznesowego jak i politycznego. Użycie przez Putina broni gazowej i fiasko projektu Nord Stream 2, jest tylko dobitnym potwierdzeniem narastającego przekonania, iż w relacjach z autokratami, zwłaszcza w nowej epoce w jakiej się znaleźliśmy trzeba zachować ostrożność. To przeświadczenie i idące za nim decyzje inwestycyjne również w konsekwencji będą ciosem dla niemieckiej, uzależnionej od eksportu, gospodarki. Jak wynika bowiem z (analiz The Economist Niemcy i Holendrzy są najbardziej uzależnieni od handlu ze światowymi dyktaturami. W przypadku obydwu państw mowa jest o 10 proc. PKB, generowanego z kooperacji z państwami niedemokratycznymi, nie tylko łamiącymi prawa człowieka ale również dążącymi do rewizji porządku międzynarodowego. W przypadku Francji jest to np. 5 proc. Z analiz, przeprowadzonych jeszcze w 2012 roku przez ekspertów IMF wynika, że z grupy najlepiej rozwiniętych państw to Niemcy ucierpią najbardziej jeśli relacje handlowe z Chinami, w następstwie kalkulacji geostrategicznych i rosnącego napięcia w świecie, podlegać będą daleko idącym ograniczeniom.
Przesadą byłoby twierdzić, że pogarszająca się kondycja niemieckiej gospodarki doprowadzi do załamania się potęgi i międzynarodowej pozycji Berlina. Tak się zapewne nie stanie, choć okres dostosowawczy, spowolnienia wzrostu, wewnętrznych turbulencji, nawet może destabilizacji systemu partyjnego i niepokojów społecznych, może być długim. Niewątpliwie kryzys „niemieckiego cudu gospodarczego” będzie miał konsekwencje geostrategiczne i warto byłoby abyśmy zastanowili się jak może to wpłynąć na pozycję Polski i politykę innych krajów naszego regionu.
Przede wszystkim, i ten proces już obserwujemy, rosła będzie pozycja Brukseli. Biurokracja unijna już zaczęła postrzegać się w kategoriach niezależnego „podmiotu geostrategicznego”, o czym zresztą na początku swojej kadencji otwarcie mówiła Ursula von der Layen. To przesunięcie relacji między unijną centralą a stolicami państw członkowskich, w tym też Berlina, na korzyść Brukseli jest oczywistym dowodem na słabnięcie pozycji Niemiec. Za czasów Merkel nie było to możliwe, bo zarówno inicjatywa polityczna jak i rzeczywiste decyzje, skoncentrowane były w stolicy sąsiadującego z nami państwa. Obecnie mamy do czynienia z kształtowaniem się układu nieco bardziej zrównoważonego, w którym interesy brukselskiej biurokracji odgrywają coraz większą rolę. Jest do dla nas potencjalnie niebezpieczne, bo centrala Wspólnoty, dążąc do rozbudowania swego pola władzy, dominium, lansować będzie rozwiązania federacyjne, których promocją może też być zainteresowany Berlin. Piszą o tym na łamach The Foreign Affairs Matthias Matthijs i Sophie Meunier z Uniwersytetu Johna Hopkinsa, których zdaniem:
W ostatnich latach w czasie pandemii i wojny na Ukrainie blok przeszedł nic innego jak nawrócenie.
Pole starcia i rywalizacji
Mowa jest o „nawróceniu” na geopolitykę, uwzględnieniu w polityce Wspólnoty prostej, acz wcześniej lekceważonej prawdy, że tradycyjne siłowe narzędzia polityki w wymiarze międzynarodowym odzyskują swoje znaczenie. Polityka ekonomiczna, inwestycyjna, przemysłowa staje się polem starcia i rywalizacji na którym wszyscy, w tym geostrategiczni sojusznicy, starają się uzyskać przewagę i bronić swoich interesów. Cztery lata po objęciu funkcji, jak argumentują:
Von der Leyen przekształciła swą brukselską placówkę z biurokratycznego sekretariatu realizującego wolę europejskich przywódców krajowych w samodzielnego, głównego podmiotu makroekonomicznego i geoekonomicznego. W rezultacie blok jest dziś bardziej spójny i lepiej przygotowany do radzenia sobie z rosnącą rywalizacją geopolityczną. W przeciwieństwie do wielu jej poprzedników Von der Leyen jest częstym gościem w Białym Domu.
To jedna z tektonicznych zmian, które nastąpiły w Europie w ostatnich kilku latach, ale nie jedyna. Amerykańscy eksperci, powołując się zarówno na wyniki własnych badań jak i studia Uniwersytetu Oregon piszą o tym, że narzucona państwom Wspólnoty przez Berlin po kryzysie 2008 roku restrykcyjna polityka w zakresie długu publicznego i deficytu budżetowego:
Były nierównym interesem – idealnym dla gospodarek eksportowych Niemiec i kilku małych krajów północnych, ale katastrofą dla prawie wszystkich pozostałych członków strefy euro.
Te ścisłe reguły zostały poluzowane już za kadencji Jean-Claude Junckera, ale przełom nastąpił za czasów pandemii, kiedy zwieszono ich stosowanie oraz podjęto decyzje o uwspólnotowieniu długu. Wojna na Ukrainie umocniła z kolei trend polegający na wzroście geostrategicznej pozycji Wspólnoty. Zarówno wspólna polityka energetyczna umożliwiająca uniezależnienie się od dostaw z Rosji, jak i wdrożone pakiety sankcyjne, nie mówiąc już o pomocy finansowej dla Ukrainy wzmocniła pozycję Brukseli. Te działania uzupełniają inne inicjatywy zmierzające w tym samym kierunku – uruchomienie wspólnego programu zakupów amunicji czy wspólna, europejska misja, w Tunezji której celem ma być zmniejszenie presji migracyjnej. Amerykańscy eksperci formułują tezę, której znaczenie winno być dostrzeżone w Polsce i innych państwach naszego regionu. Otóż, ich zdaniem, przesunięcie w stronę „geopolitycznej” pozycji Unii Europejskiej musi prędzej czy później postawić na porządku dziennym kwestie militarne. Idąc dalej, wątpią czy bez ukształtowania „unijnej” polityki w zakresie obronności można w ogóle mówić o przekształceniu Wspólnoty w samodzielnego gracza geopolitycznego. Kwestia ta, w ich opinii, będzie musiała zostać szybko rozstrzygnięta, zwłaszcza wobec perspektywy ponownej elekcji Donalda Trumpa.
Wzmocnienie pozycji Brukseli
Paradoksalnie ekonomiczne problemy Niemiec i ich biurokratyczna ociężałość, co już ma negatywny wpływ na tempo realizacji ich programu Zeitenwende, wzmocni pozycję Brukseli. Amerykanie niedwuznacznie sygnalizują, że w dłuższej perspektywie chcieliby mieć w Europie wiarygodnego partnera w obszarze militarnym, który pozwoli skoncentrować się im na rywalizacji w Azji. Z polskiej perspektywy oznacza to poruszanie się między dwiema opcjami – jedną wyznacza polityka w której rośnie wojskowe znaczenie Brukseli i drugą, w której alternatywą jest porozumienie najpoważniejszych graczy. Wydaje się, że w obliczu problemów gospodarczych i politycznych blokad, Niemcy nie będą w stanie odegrać, na co wydawała się liczyć na początku kadencji administracja Bidena, roli budowniczego europejskiej samodzielności wojskowej. Teraz nadzieje w większym stopniu pokładane są w Brukseli, czego symbolicznym potwierdzeniem jest wysuwanie von der Leyen na stanowisko nowej Sekretarz Generalnej NATO. Jeśli chcemy zablokować ten trend, którego konsekwencją będzie wzmocnienie projektu federacyjnego, musimy zaproponować formułę porozumienia europejskich stolic na rzecz wzmocnienia sił zbrojnych. Należy zacząć od zbliżania naszego stanowiska i Francji, ale nie powinniśmy rezygnować a’priori z możliwości doszlusowania Niemiec do tego polsko – francuskiego tandemu. Kolejność jest w tym wypadku ważna, bo współpracując z Paryżem równoważymy niemieckie przewagi i pokusy Berlina aby wykorzystać swe wpływy w Brukseli ze szkodą dla naszych interesów.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/660358-o-polskiej-polityce-wobec-francji-i-niemiec