Z ocen zaprezentowanych przez zespół analityków pracujących dla emigracyjnego rosyjskiego portalu Meduza wynika, że ukraińska ofensywa weszła w decydująca fazę.
Niewielkie, ale taktycznie znaczące postępy Ukrainy
Nie oznacza to, że lada chwila nastąpi przełamanie rosyjskiej obrony, choć takiego scenariusza nie można wykluczać, ale z pewnością do walki rzucone zostały wszystkie rezerwy, którymi dysponował Kijów.
Walki trwają głównie na Zaporożu, gdzie strona ukraińska skoncentrowała dwa korpusy armijne 9. I 10., łącznie mające w swoim składzie - jak szacuje Meduza - ok. 50 tys. żołnierzy. Ich zadaniem jest przełamanie linii frontu na niewielkim, liczącym 15 km długości, odcinku na południe. od miasteczka Oriechowo, między wsiami Rabotino i Werbowo. To tam atakującym Ukraińcom udało się pokonać „szarą strefę”, pas ziemi niczyjej zaminowany przez Rosjan i wzmocniony pozycjami obronnymi, i wyjść na pierwsza linię umocnień.
Walki toczą się w odległości 20 km od Tokmaku, miasteczka o znaczeniu strategicznym, ważnego węzła komunikacyjnego. Drugi kierunek ukraińskiego natarcia znajduje się 70 km na wschód, w obwodzie donieckim, w okolicach wsi Welika Nowosilka, gdzie naciera kolejne zgrupowanie liczące 35 tys. żołnierzy. Jeśli chodzi o pierwszy kierunek uderzenia, to stronie ukraińskiej udało się wygrać pojedynek kontrbateryjny, co pozwoliło na uzyskanie przewagi ogniowej. Po raz pierwszy w tej wojnie mamy do czynienia, na tym relatywnie wąskim odcinku, z sytuacją, iż to Ukraińcy są w stanie wystrzelić więcej pocisków niźli Rosjanie. Odebrali Moskalom też swobodę działania w powietrzu, o czym świadczy choćby niedawne zestrzelenie śmigłowca Ka-52 nieopodal wsi Rabotino. Jak wynika z relacji dziennikarzy The Washington Post ukraińskie postępy, niewielkie, ale taktycznie znaczące, stały się łatwiejsze po tym jak Stany Zjednoczone dostarczyły Kijowowi amunicji kasetowej.
Do tej pory posunięcie to interpretowano w kategoriach sygnału, iż amerykańskie zasoby amunicji 155-mm są już mocno nadszarpnięte. Teraz zwraca się uwagę na jeszcze dwa aspekty tego kroku.
Po pierwsze: pociski kasetowe mogą być używane w kategoriach środka służącego do „wyrąbywania” przejść w polach minowych, a ponadto, co nie mniej istotne, mają demoralizujący wpływ na rosyjskich żołnierzy.
Jak wynika z przytaczanych relacji, od momentu kiedy strona ukraińska zaczęła ich używać, Rosjanie dłużej siedzą w okopach i schronach, co znakomicie ułatwia ukraińskiej piechocie podejście do ich umocnień.
A jednak bez przełomu?
Te drobne sukcesy nie zapowiadają jednak, jak się dość powszechnie uważa, przełomu. Generał Milley powiedział wczoraj dziennikarzom, że Ukraina nie osiągnęła swoich głównych celów, co nie oznacza, że ofensywa idzie źle czy załamuje się.
Szef Kolegium Połączonych Sztabów przypomniał swą wiosenną ocenę sytuacji, kiedy mówił, że ofensywa będzie długa i krwawa i raczej nie przyniesie przesądzających efektów w tym roku. Podobnie sytuację oceniają eksperci Meduzy dodając, że rosyjskie dowództwo broniące pozycji na głównym kierunku ukraińskiego natarcia czuje się dość pewnie, nie ma bowiem póki co dowodów na to, że ściąga rezerwy i wzmacnia swe pozycje obronne.
Wręcz przeciwnie Rosjanie atakują na północy, na Kupiańsk, jak informują zniszczyli właśnie jeden z kluczowych dla ukraińskiego systemu zaopatrzenia most i mają zamiar, tak się uważa, dojść do rzeki Oskił. Gdyby to im się udało, to wówczas mieliby możliwość rozpoczęcia zimą natarcia na północy. Jest to ryzykowna gra ze strony rosyjskiego dowództwa, bo Ukraińcy mogą przełamać linie obrony Moskali na południu czy na Zaporożu czy w obwodzie donieckim, ale jeśli uda się utrzymać obronę, to z kolei sytuacja strony ukraińskiej (nie teraz ale za kilka miesięcy) może się pogorszyć.
O przygotowaniach Rosjan do nowej ofensywy na Charków spekuluje się od pewnego czasu, zwracając uwagę na to, że trwa tworzenie dwóch nowych korpusów uderzeniowych – tzw. ochotniczych, które przechodzą szkolenie na południu Rosji i na Dalekim Wschodzie. Dziś sytuacja wygląda na pat strategiczny, co oznacza, że żadna ze stron nie jest w stanie znacząco zmienić sytuacji na linii walk, przynajmniej na tyle aby przeciwnik uznał, iż lepszym rozwiązaniem są negocjacje a nie kontynuowanie walki.
Póki co każda ze stron przygotowuje się do kontynuowania wojny. Przedstawiciele rosyjskiego przemysłu zbrojeniowego w czasie niedawnego forum Armia 2023 informowali o skokowym wzroście dostaw sprzętu na potrzeby armii. Mamy to do czynienia z zupełnie fantastycznymi i nie odpowiadającymi najprawdopodobniej rzeczywistości danymi, w świetle których dostawy pojazdów opancerzonych i ogólnie „techniki wojskowej” wzrosły 4 – 5 razy, rakiet Iskander i pocisków Krasnopol, nawet 25 razy. Podobnie szybko - jak informował wiceszef koncernu zbrojeniowego Rostech Władimir Artiakow - rośnie produkcja dronów kamikadze Lancet. Nota bene, z relacji ukraińskich wojskowych wynika, że to właśnie Lancety sprawiają im najwięcej problemów i odpowiadają za lwią cześć strat, zwłaszcza sprzętowych. Do tych deklaracji rosyjskich oficjeli nie ma co się przywiązywać, skala wzrostu dostaw sprzętu i amunicji będzie najprawdopodobniej znakomicie mniejsza. Co innego jest w tym istotne.
Rosja nie sygnalizuje gotowości do zakończenia wojny
Otóż Rosja nie sygnalizuje gotowości do zakończenia wojny. Wręcz przeciwnie. Właśnie do Moskwy przyjechał dowódca irańskich wojsk lądowych Kioumars Heydari, który spotkał się ze swoim rosyjskim odpowiednikiem. Informacje na temat celu wizyty są lakoniczne, mówi się o „pogłębieniu współpracy w różnych dziedzinach”, ale do problemów związanych ze zbliżeniem między Rosją a Iranem w obszarze wojskowym odniósł się też na swej konferencji prasowej gen. Milley, co oznacza, że problem jest poważny i tak należy to traktować.
Do przedłużającej się wojny przygotowuje się też oczywiście Ukraina. U nas najwięcej uwagi poświęca się zabiegom w sprawie pozyskania F-16, ale ja chciałbym zwrócić uwagę na inne kwestie. Wczoraj odbyło się spotkanie prezydenta Zelenskiego z liderami państw bałkańskich, poprzedzone rozmowami z premierem Grecji Mitsotakisem. Bezpośrednim rezultatem rozmów było podpisanie przez liderów 11 państw regionu, wspólnej deklaracji popierającej ukraińskie cele wojenne.
Waga rozmów, które Zełenski prowadził w Atenach jest jednak poważniejsza niż tylko oświadczenie premiera Grecji, iż państwo to popiera wejście Ukrainy do NATO. Musimy pamiętać, że Grecy mają jeden z największych wśród państw europejskich arsenał, w tym zgromadzili ponad 350 czołgów Leopard. W styczniu, kiedy powstawała europejska „koalicja czołgowa”, Ateny nie zdecydowały się wziąć w niej udziału, teraz ta linia może zostać poddana korekcie. Nie chodzi tylko o proste przekazanie czołgów, które są Ukrainie bardzo potrzebne, nie tylko ze względu na ponoszone straty. Jak niedawno informował dziennikarzy „The Economist” anonimowy przedstawiciel ukraińskiego dowództwa, realnie walczący otrzymali jedynie 60 czołgów tego typu, mimo że obietnice liczone były w setkach egzemplarzy.
Możliwa w przypadku Grecji jest też inna operacja. Otóż na początku roku Cypr, na wyposażeniu którego znajduje się sporo sprzętu postsowieckiego (zarówno czołgi jak i transportery opancerzone, a także systemy rakietowe), sygnalizował gotowość przekazania go Ukrainie. Jednak wówczas władze w Nikozji stawiały warunek: albo przyspieszenie dostaw z Niemiec, bo Cypr złożył w swoim czasie w tamtejszym przemyśle zamówienie, albo „pomostowe” transporty z greckich arsenałów. Niemcy tradycyjnie nie zareagowali, ale teraz, niewykluczone, że Grecy włączą się w tę operację.
Inny temat poruszany przez Zełenskiego jest nawet istotniejszy. Otóż na spotkaniu z Mitsotakisem była mowa o greckich armatorach. Ma to związek z faktem, że ponad połowa eksportowanego przez Kijów zboża jest przewożona na statkach należących do Greków, ale nie mniej istotnym jest zaangażowanie ich w transporty rosyjskiej ropy naftowej. Gra toczy się tu o bardzo wysoka stawkę. Ukrainie udało się niedawno doprowadzić do wypłynięcia z Odessy kontenerowca, który zarejestrowany jest w Hong Kongu a należał do niemieckiej firmy i chińskiego banku. Bezpiecznie, nieatakowany, dopłynął on do Istambułu i pokonał Cieśniny, co należy uznać za udaną próbę przełamania rosyjskiej blokady ukraińskich portów czarnomorskich.
Testowanie nowej trasy żeglugowej
Przy okazji media donosiły, że testowana jest nowa trasa żeglugowa przebiegająca przez wody terytorialne Rumunii i Bułgarii, a władze w Istambule „ostrzegły” Rosjan przed próbą blokowania handlu czarnomorskiego. Dziennik The Financial Times donosi, że Ukraina kończy negocjacje ze światowymi firmami ubezpieczeniowymi w sprawie stworzenia instrumentów, których wdrożenie pozwoliłoby ubezpieczać statki przemieszczające się po tym akwenie. Równolegle, o czym pisałem, Kijów sygnalizuje gotowość przeprowadzania uderzeń na rosyjskie terminale naftowe, przede wszystkim na ten, który znajduje się otwartym morzu nieopodal Noworosyjska. Trudno odczytać ten ruch inaczej niż w kategorii sformułowania komunikatu strategicznego pod adresem Rosji, iż w jej interesie może leżeć powstrzymanie się od uderzeń na zmierzające do Odessy statki, bo w przeciwnym razie może spodziewać się ataków odwetowych.
Jest to dość czytelne dążenie strony ukraińskiej, która chciałaby przełamania rosyjskiej blokady morskiej. Inną opcją jest zaangażowanie się państw NATO mających dostęp do Morza Czarnego w ochronę konwojów z transportami ukraińskiego zboża. Ich atakowanie mogłoby skłonić Waszyngton, tradycyjnie opowiadający się za obroną swobody żeglugi, do rewizji swojej dotychczasowej linii wobec Rosji, co też leży w interesie Kijowa.
W podobny sposób należy odczytać ostatnie ukraińskie ataki na rosyjskie lotniska wykorzystywane przez siły strategiczne. Z pewnością jeden z bombowców Tu-22 M3 został zniszczony na lotnisku pod Nowgorodem Wielkim, choć ukraiński wywiad mówi o poważniejszych, szacowanych na 5 maszyn, stratach Moskali.
Z pewnością strata nawet jednego bombowca strategicznego jest dla Rosji poważnym uszczerbkiem z tego powodu, że tych maszyn już nie produkują. Co innego w tym wszystkim jest jednak, jak się wydaje, istotne.
Otóż zaatakowane przy użyciu dronów lotnisko w Solcach jest położone 600 km od ukraińskiej granicy. Wywiad brytyjski rozpowszechnił informację, że ataki były koordynowane a może nawet przeprowadzone przez ukraińskie grupy dywersyjne operujące na terenie Federacji Rosyjskiej. Z perspektywy Kremla mamy do czynienia z trudną sytuacją. Jak donosił portal The Moscow Times, po pierwszym uderzeniu na lotnisko Solce, Putin zwołał specjalne posiedzenie z przedstawicielami resortów siłowych, którzy na 100 proc. zarzekali się, że „to się już nie powtórzy”.
Powtórzyło się, bo dzień później nastąpiło uderzenie na lotnisko w obwodzie kałużskim, na którym również bazują strategiczne Tu-22 M3. To, co się dzieje z rosyjskimi siłami strategicznymi, ma co najmniej dwa wymiary. Po pierwsze: Ukraińcy, atakując je, doprowadzają do „ścierania” się rosyjskiego potencjału w zakresie środków przenoszenia, wpływając w ten sposób na amerykańskie rachuby strategiczne. Również oczywiście rosyjskie, bo odbudowa zniszczonych samolotów nie jest sprawą ani szybką, ani łatwą.
Czy Kijów gra na zaostrzenie konfliktu?
Ale pokazanie bezsilności rosyjskiej obrony przeciwlotniczej (temu też służą regularne już ataki na Moskwę) może doprowadzić do reakcji rosyjskiego establishmentu, w łonie którego, jak donoszą media, wykształciła się grupa „turbopatriotów”, którzy chcieliby, aby Putin zdymisjonował Szojgu i Gierasimowa odpowiedzialnych za brak sukcesów na froncie, ogłosił stan wojenny i powszechną mobilizację, która miałaby dać rosyjskiej armii kolejne 400 tys. rekrutów.
Ponoć Putin nie chce się na tak radykalne kroki zgodzić, uważając, że cierpliwym ścieraniem potencjału Ukrainy i czekając do wyborów w Stanach Zjednoczonych, będzie mógł uzyskać więcej.
Czy tak się stanie - nie wiemy, ale paradoksalnie Kijów gra na zaostrzenie konfliktu wychodząc z założenia, że jego zamrożenie, nie mówiąc już o rozpoczęciu jakichkolwiek negocjacji w tej fazie wojny, nie leży w jego interesie. Gdyby Moskale zdecydowali się na jakiekolwiek radykalniejsze kroki, np. atakując statki próbujące przerwać blokadę morską czy ogłaszając kolejna falę mobilizacji, to wówczas szanse na zmianę dotychczasowej ostrożnej polityki Waszyngtonu byłyby zapewne większe. Ukraina, w obecnej fazie wojny, na tego rodzaju rozwój wydarzeń zaczyna stawiać. Chyba że wcześniej jej siłom zbrojnym uda się przełamać rosyjską obronę.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/659434-w-obecnej-fazie-wojny-kijow-moze-chciec-eskalacji