Gdy w przypływie niechęci zdarzy nam się pomyśleć, że polska polityka, a - opozycja totalna w szczególności – odbiera nam wiarę w człowieka i jego rozumne postępowanie, zawsze możemy rzucić okiem na Hiszpanię, aby znaleźć tanie pocieszenie.
Owszem, to dosyć małostkowe pocieszać się cudzym nieszczęściem, ale w sytuacji, gdy pod pręgierzem UE stawiana jest tylko Polska, trzeba bacznie obserwować jak wiele potrafią wybaczyć swoi-swoim, czytaj: socjaliści europejscy- socjalistom hiszpańskim.
Ilekroć będą nam wmawiać, że w Polsce zagrożona jest demokracja możemy śmiało zacząć pękać ze śmiechu, bo trzeba być nie lada ignorantem, aby nie wiedzieć, że demokracji brakuje, tyle że w chwalonym przez Brukselę - Madrycie. To tam, premier kraju zamknął parlament dla wygody autorytarnego sprawowania władzy, a nawet po ustaniu pandemii, zarządzał głównie dekretami, uniemożliwiając debatę parlamentarną i sprzeciw opozycji. Nie wspominając już o obniżeniu przez rząd hiszpański wyroków za defraudację i malwersację pieniędzy publicznych (w tym funduszy pochodzących z UE), choć to ponoć tak ważne dla Brukseli, aby z pomocą unijnych regulacji walczyć z korupcją krajów członkowskich.
Inauguracja
Dziś jednak przy okazji oglądania inauguracji XV kadencji Kortezów Hiszpanii można było przekonać się, że jeśli gdzieś w Europie istnieje polityczne „wariatkowo”… to z całą pewnością ma stolicę w Madrycie.
Przepraszam, pomyliłam się - otóż ma ją obecnie w Waterloo, bo to tam ukrywa się ścigany europejskim nakazem aresztowania Carles Puigdemont, który decyduje o losach Hiszpanii w tych dniach. To Puigdemont, jako szef malutkiej, separatystycznej partii Junts zrzeszającej ledwie 7 posłów, zdecyduje, który blok zyska większość parlamentarną i będzie w stanie sformować nowy rząd. Wszystko zaś wskazuje na to, że były premier katalońskiego Generalitat, na którym ciążą zarzuty przewodzenia zamachowi stanu w Katalonii w 2017r. i malwersacji publicznych pieniędzy umożliwi kolejną inwestyturę socjalistycznej PSOE pod kierunkiem Pedro Sancheza. Puigdemont - zbieg ukrywający się przed wymiarem sprawiedliwości, negocjator procesu wolnościowego z pomocą pieniędzy Kremla - trzyma w garści los 47 milionów Hiszpanów, choć na jego separatystyczną partyjkę głosowało jedynie ponad 392 000 Katalończyków czyli 1,6% ogółu. Trzeba przyznać, że Hiszpania jest na dobrej drodze, aby zniknąć z mapy w obecnym kształcie i to dzięki metodzie d’Hondta. To ta metoda zliczania głosów daje nieproporcjonalną władzę regionalnym, separatystycznym partiom, które dążąc do rozbicia Hiszpanii, jednocześnie dzierżą w rękach klucze do zawierania aliansów, sojuszy i większości potrzebnej do rządzenia państwem.
Po raz pierwszy w dziejach demokracji hiszpańskiej może okazać się, że to partia przegrana w ostatnich wyborach 23 lipca, czyli Hiszpańska Socjalistyczna Partia Robotnicza PSOE otrzyma niezbędną większość, aby objąć stery kraju. Dziś udowodniła to w inauguracyjnym głosowaniu o fotel „marszałka sejmu” czyli prezydenta Kongresu deputowanych, w którym wygrała ich kandydatka - Francina Armengol, była prezydent Balearów.
I tu tkwi kolejny przejaw owego „wariatkowa”, bo kontrowersyjna socjalistka ma na koncie krycie afer związanych z prostytuowaniem nieletnich imigrantek osadzonych w ośrodkach dla uchodźców. Wiadomo, że Armengol wiedziała o sprawie wykorzystywania seksualnego imigrantek na długo przed tym, zanim sprawa trafiła na czołówki hiszpańskich gazet. Co więcej, trafiła nawet do Brukseli, gdzie raport Komisji Unii Europejskiej potępił jej rząd za brak działań(!) Ale co tam gwałty czy prostytuowanie nieletnich w domach dla imigrantów, skoro Polska buduje mur na granicy z Białorusią… Jeśli Ochojska nie słyszała o krzywdzie wyrządzanej małoletnim uchodźczyniom w Hiszpanii, ani też nie walczy o ich należyte traktowanie - to znak że nic złego się nie stało i należy skupić uwagę świata wyłącznie na naszych ewentualnych przewinach.
Przejdźmy jednak do kolejnego fenomenu, który trudno będzie pojąć Polakom, a który na pewno też jest przejawem nieskalanej praworządności panującej w Hiszpanii, tyle że dla nas nieco niepojętej.
W Polsce regulamin Sejmu określa, że po odczytaniu roty każdy z nowo wybranych, wywoływanych posłów wypowiada słowo „ślubuję”, dodając wedle uznania „tak mi dopomóż Bóg”, (co do tej pory było dość powszechną formułą przysięgi zwłaszcza dla posłów PiS). Wyobraźmy sobie jednak głosowanie w Sejmie na wzór Hiszpanii, co owszem może się zdarzyć za parę lat, jeśli polski salon lewicowo-liberalny dalej będzie kopiować we wszystkim swoich idoli z Zachodu. W takim przypadku usłyszelibyśmy inwencje, takie jak te, które dziś słychać było w Kongresie Hiszpanii: „Ślubuję na równouprawnienie i feminizm!”.
Moglibyśmy też usłyszeć wypowiedziane po kaszubsku: „No dobrze, ślubuję przestrzegać porządku prawnego Rzeczpospolitej, ale tylko do czasu powstania Republiki Kaszub!”
Albo wypowiadane gwarą śląską „Ślubuję ale na lojalność wobec Śląska i walkę o autonomię Śląska!”
Tak dziś mniej więcej głosowano w Kongresie hiszpańskim i tylko dwie partie prawicowe Vox i Partia Ludowa zwróciły uwagę nowo wybranej marszałek socjalistów, że podobne formuły ślubowania nie istnieją w konstytucji. W dodatku nie zezwala ona na ślubowanie w innym języku niż hiszpański (czyli kastylijski), bo baskijski jest niezrozumiały dla ogromnej większości Hiszpanów, a kataloński sprawia trudności w odbiorze.
Wniosek? Cieszmy się, że mieszkamy w nudnej, bo arcypraworządnej i demokratycznej Polsce, a nie Hiszpanii targanej separatyzmami, ideologicznymi dogmatami i z demokracją, w której największą szansę na stworzenie nowego rządu ma partia przegranych…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/658889-cyrk-w-hiszpanii-czyli-o-demokracji-egzotycznej