Brytyjskie ministerstwo obrony w swym dzisiejszym komunikacie nie wyklucza, że w związku z mającymi miejsce ćwiczeniami 6. Samodzielnej Gwardyjskiej Brygady Zmechanizowanej sił zbrojnych Białorusi, które odbywają się na poligonie Żodzino nieopodal Grodna „jest prawdopodobne”, iż niewielka grupa Wagnerowców weźmie w nich udział, choćby z tego powodu, że jednym z celów tych manewrów jest w świetle oficjalnego komunikatu „przyswojenie doświadczeń” wojny na Ukrainie.
Brytyjski wywiad nie uważa, że mamy do czynienia z ryzykiem wtargnięcia, lub rozpoczęciem przygotowań do agresji na większą skalę, ale w gruncie rzeczy w trwającej białorusko – rosyjskiej operacji z tzw. Grupą Wagnera nie o to chodzi. Jej celem jest po pierwsze wzrost napięcia, co zresztą już ma miejsce. Nie tylko Polska dyslokowała więcej żołnierzy w rejony nadgraniczne, podobny ruch zrealizowała Litwa, która dodatkowo poinformowała o zamknięciu dwóch przejść na granicy z Białorusią. Mamy do czynienia ze skoordynowaną reakcją państw NATO graniczących z Białorusią (Polski, Litwy i Łotwy) na prowokacyjne zachowania Mińska. Zapowiedziano całkowitą blokadę granicy, w tym możliwość zamknięcie również przez Polskę ruchu kolejowego, jeśli prowokacyjne działania nie osłabną. Premier Litwy Ingrida Šimonytė poinformowała, że może rozważyć identyczne restrykcje wobec obywateli Białorusi jakie już obowiązują Rosjan, co może znacząco utrudnić im przekraczanie granicy, a także odradziła Litwinom podróże do sąsiedniego państwa. Jeszcze bardziej napięta sytuacja jest na granicy Łotwy, gdzie Straż Graniczna przed trzema dniami otworzyła ogień, na razie ostrzegawczy, chcąc powstrzymać grupę nielegalnych migrantów. Wydarzenie to miało miejsce w czasie kiedy na Łotwie trwa kryzys rządowy, a premier Kariņš ogłosił zamiar sformowania nowego gabinetu. Nie chodzi w tym wypadku zapewne o to aby wpłynąć w sposób bezpośredni na sytuację polityczną Łotwy. Jednak testując gotowość i sprawność służb Ci, którzy rozpoczęli operację związaną z nielegalnymi migrantami, a teraz również z Wagnerowcami, zaostrzają sytuację przede wszystkim po to aby zwiększyć ryzyko błędu drugiej strony. W systemach demokratycznych, zwłaszcza silnie spolaryzowanych jakikolwiek błąd popełniony przez rządzących może zostać wykorzystany przez opozycję i per saldo osłabić państwo będące obiektem takich działań.
Motywacja Rosjan
To nie jedyna motywacja Rosjan. Innego rodzaju gra toczy się w przypadku Spitsbergenu, gdzie Moskale również regularnie dopuszczają się działań prowokacyjnych, destabilizujących sytuację. Moskale, w związku z przeprowadzanymi manewrami swych sił rakietowych, zamknęli właśnie „ogromne obszary” na północ i południe od Wyspy Niedźwiedziej. Jak powiedział mediom Lars Fause gubernator Spitzbergenu (Svalbardu), który formalnie jest terytorium Norwegii, tego rodzaju jednostronny krok znacznie komplikuje sytuację służb, również ratowniczych, działających na tym wysuniętym na północ i mającym istotne znaczenie strategiczne archipelagu. Chodzi o to, że położone w połowie drogi między stałym lądem a Spitzbergenem Wyspa Niedźwiedzia była istotnym, szczególnie dla mniejszych jednostek, punktem na tej trasie. Zbliżając się do tej części Morza Barentsa musieli oni podjąć decyzję czy kontynuować lot, czy zawrócić ze względu np. na niekorzystne warunki atmosferyczne. Teraz podjęcie tej decyzji, w związku z koniecznością nadkładania drogi jest utrudniona, rośnie też ryzyko popełnienia błędu. Ta z pozoru błaha sprawa nie jest wcale nieistotna. Chodzi o to, na co uwagę zwraca uwagę na łamach The Foreign Policy Alexander B. Gray z American Foreign Policy Council, że w ten sposób Rosjanie podkreślają niepełną suwerenność Norwegii jeśli chodzi o ten strategicznie położony archipelag. Na podstawie traktatu z 1920 roku Spitsbergen jest formalnie uznawany za suwerenny obszar Norwegii, ale Rosjanom, jeszcze w czasie zimnej wojny udało się narzucić Oslo i części społeczności międzynarodowej interpretację zapisów tego traktatu w świetle których Norwegia nie może wykorzystywać wysp archipelagu w celach wojskowych. Artykuł 9 tego porozumienia mówi jednak jedynie o tym, że Oslo nie zbuduje na wyspach swej bazy wojennej, ani nie wzniesie fortyfikacji a także nie będzie ich wykorzystywać w celach wojennych. Przez lata zapisy te, również po to aby nie zaogniać sytuacji, interpretowano w Norwegii w sposób równoznaczny z demilitaryzacją Spitzbergenu. Teraz oczywiście sytuacja się zmieniła, Rosja nie tylko rozpoczęła wojnę i skokowo zwiększyła swą aktywność wojskową w regionach arktycznych i z rosyjskiej perspektywy istnieje ryzyko rewizji tego rodzaju linii interpretacyjnej. Moskwie zależy jednak na tym aby utrzymać korzystny dla niej status quo i zapewne z tego względu sygnalizuje swą determinację i podkreśla upośledzony (w kwestii suwerenności) status Spitzbergenu.
Białoruś a Królewiec
Podobne starania Rosjanie podejmują zresztą, jeśli chodzi o kwestie komunikacji między Białorusią a enklawą Królewiecką, podkreślając, że transport udający się w tym kierunku ma charakter „wewnętrzny” i dlatego nie powinny go obejmować unijne sankcje. Tego rodzaju podejście jest typowym sposobem działania Rosjan. Destabilizując sytuację Moskwa podważa suwerenność, zdolność poddawanemu presji w ten sposób państwa do kontroli swojego całości obszaru. Gdyby np. Polska poprosiła o pomoc sojuszniczą w ochronie naszego pasa granicznego, to Rosjanie za jakiś czas zaczęliby mówić, iż obecność takiego międzynarodowego korpusu jest potwierdzeniem tego, że nie jesteśmy zdolni do samodzielnej troski o nasze granice i część terytorium. A to z kolei uprawnia do mówienia, iż nasze tereny nadgraniczne mają inny status niż np. Polska centralna co otwiera możliwość stawiania na międzynarodowych forach tego rodzaju kwestii.
Rosjanie podejmują w tym celu nie tylko działania destabilizacyjne, ale również wykorzystują interesy handlowe drugiej strony. Dobrym przykładem jest tutaj sytuacja Wysp Owczych, archipelagu formalnie należącego do Danii, jednak z dużą autonomią (nie jest członkiem Unii Europejskiej) i położonego w strategicznej przestrzeni GIUK umożliwiającej kontrolę Północnego Atlantyki. Jeszcze w latach siedemdziesiątych Moskwa zawarła porozumienia o wzajemnym wykorzystywaniu łowisk, co dało rosyjskim kutrom i trawlerom możliwość zawijania do portów Wysp Owczych. Było to w interesie Kopenhagi, bo w przeciwnym razie musiałaby ona przeznaczać więcej środków na subwencje pozwalające na normalne funkcjonowanie tej oddalonej od metropolii prowincji. Przez lata porozumienie było jednym z instrumentów podtrzymujących gospodarkę Wysp Owczych, które nie są formalnie członkiem Unii Europejskiej i 90 % swych dochodów eksportowych czerpią z rybołówstwa. Umowa z ZSRR, którego Federacja Rosyjska jest następcą prawnym umożliwia kutrom z Wysp Owczych połowy dorszy w rosyjskiej strefie ekonomicznej na Morzu Barentsa, zaś Rosjanom wykorzystywanie łowisk i portów należących do archipelagu. W nowych realiach geostrategicznych, w związku z wojną na Ukrainie, położenie Wysp Owczych w tzw. przesmyku GUIK (Grenlandia, UK, Islandia), daje rosyjskiej flocie rybackiej, która zdaniem wywiadu brytyjskiego wykorzystywana jest również w celach wojskowych, dostęp do obszarów uznawanych za „wrota do płn. Atlantyku”.
Misje szpiegowskie
Rząd w Londynie już wyraził zaniepokojenie tym, że rosyjskie kutry mogą swobodnie pływać i wykonywać misje szpiegowskie w akwenie po dnie którego przebiegają gazociągi dostarczające Wielkiej Brytanii 77 % gazu ziemnego, który jest importowany z Norwegii i większość podmorskich kabli internetowych. W ubiegłym roku jeden z takich kabli łączących norweską stację satelitarną z lądem został w niewyjaśnionych okolicznościach uszkodzony, co władze w Oslo wiążą z pojawieniem się w okolicy rosyjskiego kutra rybackiego. Również w ubiegłym roku Norwegia przeszukała dwa rosyjskie kutry, które od 2015 roku ponad 200 razy dokowały w portach Wysp Owczych podejrzewając ich załogi, że oprócz rybołówstwa zajmowały się również wykonywaniem misji o charakterze wojskowym i wywiadowczym. Høgni Hoydal, minister odpowiadający w autonomicznym rządzie Wysp Owczych za kwestie związane z realizacją umowy z Federacją Rosyjską poinformował, że z powodu presji Wielkiej Brytanii władze archipelagu już podjęły działania mające w efekcie o 60 % zredukować rosyjską aktywność. Jednak rząd w Londynie nie wydaje się być usatysfakcjonowanym tego rodzaju krokami, bo jak oświadczył odpowiadający za rybołówstwo w rządzie Zjednoczonego Królestwa Mark Spencer decyzja Wysp Owczych o przedłużeniu umowy z Rosją „wpłynie na relacje dwustronne” między obydwoma krajami.
Chodzi o to, że w świetle umowy z 1999 roku, którą Wielka Brytania zawarła z Danią, Londyn nie ma prawa przeprowadzania inspekcji statków rybackich łowiących w strefie ekonomicznej Wysp Owczych. W nowych realiach, spowodowanych wojną na Ukrainie i wzrostem rosyjskiej aktywności na północnym Atlantyku, tego rodzaju zapisy zaczynają być uznawane nie tylko za niekorzystne, ale również potencjalnie utrudniające walkę z rosyjskim zagrożeniem. Podobnie jak w przypadku norweskiego Spitsbergenu Rosjanie wykorzystują istniejącą infrastrukturę prawną celem zwiększenia swych możliwości oddziaływania na państwa NATO. Tylko, że w przeciwieństwie do sytuacji sprzed lat dzisiejsza sytuacja jest odmienna, Rosja prowadzi agresywną i wrogą politykę wobec Zachodu i należałoby te traktaty i porozumienia rewidować. Nie jest to łatwe, bo przez lata wykształciły się siły zainteresowane pozostawieniem status quo, a Moskwa sygnalizując swoją stanowczość stara się też zniechęcić do podejmowania tego rodzaju decyzji.
Polityka małych kroków
Mamy w ich przypadku do czynienia z polityką małych kroków, której jednym z celów jest wpłynięcie na tzw. proces podejmowania decyzji w państwach NATO. Moskwie należy na ich opóźnieniu albo zawieszeniu. Myślenie o zwiększeniu obecności wojskowej państw NATO na Litwie czy Łotwie, w sytuacji perspektywy destabilizacji jest trudniejsze niźli wówczas kiedy panuje spokój. Obawy przed „wciągnięciem w wojnę” są czytelne w polityce państw Europy Zachodniej, w tym Stanów Zjednoczonych, co w praktyce utrudnia podjęcie, ale przede wszystkim opóźnia realizację, decyzji o zmianie architektury bezpieczeństwa na wschodniej flance.
Jest jeszcze jeden powód dlaczego Rosjanie mogą być zainteresowani stałym prowokowaniem napięć na polskiej, ale również Państw Bałtyckich, granicy. Otóż w tym kontekście warto przypomnieć taktykę stosowaną przez Egipt przed wybuchem wojny Jom Kippur, którą do pewnego stopnia Rosjanie naśladowali zanim zaatakowali Ukrainę. Przed wojną w 1973 roku Egipcjanie, pozorując ćwiczenia, zgromadzili nad granica znaczące siły, bez adekwatnej reakcji Izraela. Umożliwiło przeprowadzenie zaskakującego i skutecznego w pierwszych dniach ataku. Jak to było możliwe, zwłaszcza w sytuacji, kiedy od poprzedniego konfliktu upłynęło nieco więcej niż 6 lat? Otóż siły egipskie tak często zaostrzały sytuację, która następnie podlegała deeskalacji, że izraelski wywiad po prostu zlekceważył narastające zagrożenie, uznał, że to kolejny „fałszywy alarm”. Tego rodzaju opóźnieniu a nawet zaniechaniu reakcji sprzyja to, że destabilizować sytuację można relatywnie niewielkimi siłami, co jest też działaniem po prostu tanim, a państwo podlegające tego rodzaju oddziaływaniu ponosi duże koszty reagując. Tak jest i w naszym przypadku, kiedy już sama groźba, iż Wagnerowcy przekroczą granicę zmusza nas do reakcji o nieproporcjonalnej (tak trzeba) skali.
Można zadać pytanie jak należy reagować na powtarzające się i destabilizujące działania ze strony Rosjan? W moim odczuciu jedynie przejmując inicjatywę, zmuszając ich do tego aby gra zaczęła odbywać się „na naszych warunkach”.
Dobrą ilustracją jak należy postępować, choć dotyczy to zupełnie innego obszaru, jest artykuł, który ukazał się w ukraińskim portalu Europejska Prawda i którego Autorzy proponują, aby to Kijów udzielił państwom sąsiednim i NATO gwarancji bezpieczeństwa a nie uzyskanie ich traktował w kategoriach jednego z priorytetów swej polityki. Chodzi oczywiście zarówno o to aby wzmocnić „mandat moralny” Ukrainy, który jest dziś jednym z narzędzi wspierających międzynarodowa pozycję Kijowa, ale również nie mniej ważne jest zainicjowanie zmian w układzie geostrategicznym naszej części Europy, co można osiągnąć „umacniając rolę Ukrainy jako wschodniego filaru obrony Europy”. Współczesne czasy, argumentują Autorzy wystąpienia, zmuszają, szczególnie przywódców państw o takim położeniu do działania nieszablonowego, wykraczającego ponad normalnie przyjęte wzorce postępowania. Jak piszą, Ukraina powinna ogłosić „jednostronne zobowiązanie, że w przypadku nielegalnej napaści zbrojnej Rosji na naszych partnerów uznamy tę napaść za akt agresji przeciwko sobie i udzieli pomocy ofiarom ataku na ich żądanie.”
Ma to być zobowiązanie celowo sformułowane identycznie jak brzmienie artykuł 5 Traktatu Waszyngtońskiego.
Bardzo ostrożnie te gwarancje bezpieczeństwa ze strony Ukrainy można nazwać „samointegracją” z NATO
— deklarują.
Sytuacja geostrategiczna w Europie Środkowej
Powód takiego niestandardowego kroku jest oczywisty. Z jednej strony mógłby on pozwolić na zmianę sytuacji geostrategicznej w Europie Środkowej. Ukraina przestałaby znajdować się „w szarej strefie”, między NATO a Rosją. Blokowałoby to ewentualne możliwości gry tą kwestią, ale również byłoby w interesie Sojuszu Północnoatlantyckiego. Jak piszą „Wbrew stereotypom NATO ma swoje słabości. Zdolność Sojuszu do ochrony swoich członków ze wschodniej flanki przed zakrojonym na dużą skalę, szybkim, ograniczonym lub hybrydowym atakiem ze strony Rosji była i pozostaje wyzwaniem. Ani odstraszanie nuklearne, ani środki konwencjonalne istniejące na wschodzie NATO nie mogą w pełni zagwarantować skutecznej obrony przed agresją.” Miałaby to zatem być czytelna, choć adresowana dla całego Paktu, propozycja wpisania Ukrainy w środkowoeuropejski system obronny i odstraszania Rosji.
Ten krok miałby też być wymiernym i nie pozostawiającym wątpliwości, bo jednostronnym, sygnałem, iż dla Kijowa strategicznym partnerem jest i będzie Warszawa, Wilno czy Praga, a nie Berlin lub Paryż. Ukraina, prócz interesu strategicznego i długofalowego, ogłaszając tego rodzaju deklaracje obsługuje również swoje doraźne cele jakim jest ochrona szlaków zaopatrzenia, które prowadzą przez Polskę, zagrożoną destabilizacyjnymi działaniami Rosji i agresja asymetryczną. Jak argumentują „kalkulacja Kremla może polegać na zastraszeniu Polaków przeniesieniem działań wojennych na terytorium ich kraju, aby grać razem z siłami, które są bardziej „ostrożne” w kwestii pomocy wojskowej dla Ukrainy i wolałyby, aby Polska nie była w jej awangardzie, nie mówiąc już o antyukraińskich siłach opowiadających się za zakończeniem takiego wsparcia. Tym samym ukraińskie gwarancje bezpieczeństwa będą dodatkowym „uspokojeniem” nastrojów społecznych w Europie Wschodniej.”
Nie oceniając realizmu tej propozycji, którą warto dostrzec, trzeba zgodzić się z Romanem Sonem, Arianą Gic i Anną Hopko, którzy napisali przywoływany przeze mnie artykuł, że w obecnych czasach, jeśli chcemy zbudować stabilny system bezpieczeństwa w naszej części kontynentu, trzeba myśleć niestandardowo, być gotowym na daleko idące zmiany i przede wszystkim, bo ich wystąpienie jest świadectwem takiego nastawienia, trzeba przejąć inicjatywę. Rosja nie może narzucać nam warunków, na jakich toczy się gra.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/658170-odebrac-rosji-inicjatywe-geostrategiczna