Obserwując współczesne działania Moskwy wobec Ukrainy nie sposób uciec od analogii historycznych, a mianowicie od sposobu, w jaki Rosjanie traktowali Polskę w XVIII wieku, gdy prowadzili wojnę hybrydową przeciwko Rzeczypospolitej, a następnie dokonali jej rozbiorów.
Obrona prześladowanej mniejszości
W obu przypadkach podobny był pretekst do mieszania się w wewnętrzne sprawy sąsiedniego kraju. W XVIII stuleciu oficjalnym powodem interwencji były rzekome prześladowania przez władze polskie mniejszości prawosławnej, której protektorem ogłosił się carat. Rosyjska propaganda przedstawiała Rzeczpospolitą jako państwo nietolerancyjne, rządzone przez fanatyków religijnych i dyskryminujące mieszkańców własnego kraju z powodów wyznaniowych. W tej perspektywie Katarzyna II stawała się obrończynią praw człowieka, zmuszoną do zbrojnego wkroczenia na ziemie Polski, by położyć kres panującemu bezprawiu.
Analogicznego pretekstu użył Kreml w przypadku militarnej agresji na Ukrainę. Władze w Kijowie zostały oskarżone przez Moskwę o prześladowanie ludności rosyjskojęzycznej na wschodzie i na południu kraju. Ukraińskie władze przedstawiano jako neonazistów dążących do eksterminacji Rosjan. W tej sytuacji Władimir Putin jawił się jako jedyny wybawiciel prześladowanej mniejszości.
Likwidacja niedorozwiniętego tworu
Oskarżenia wobec Rzeczypospolitej padały w drugiej połowie XVIII wieku na podatny grunt w Europie Zachodniej, gdzie wśród tamtejszych elit umysłowych dominowały prądy oświeceniowe, a katolicyzm jawił się jako wróg racjonalizmu, humanizmu i postępu. Najbardziej wpływowi filozofowie francuscy na czele z Wolterem i Diderotem opłacani byli z kasy Katarzyny II, którą z zachwytem opiewali jako Semiramidę Północy, stawiając ją za wzór idealnego władcy oświeconego. Rozbiór Rzeczypospolitej powitali z radością, uznając, że państwo polskie nie zasługuje na samodzielny byt z powodu swego niedorozwoju, zacofania i katolickiego obskurantyzmu. Likwidację polskiej państwowości uzasadniali koniecznością wprowadzenia u nas niezbędnej tolerancji. W podobnym duchu wyrażał się wielki admirator Woltera – król Prus Fryderyk II, porównujący Polaków do Irokezów, których trzeba najpierw zniewolić, by potem móc ich ucywilizować.
Analogiczne argumenty podnosi dzisiaj rosyjska propaganda wobec swego zaatakowanego sąsiada. Przedstawia ona Ukrainę jako państwo sezonowe, przeżarte przez korupcję i oligarchię, a więc niezdolne do samodzielnego istnienia. Putin, podobnie jak niegdyś Katarzyna II, korumpuje polityków, publicystów oraz liderów opinii publicznej na Zachodzie, by rozpowszechniali kremlowskie narracje w swoich społeczeństwach. Kreują oni obraz Rosji jako ostatniego bastionu chrześcijaństwa na świecie, a samego Putina wręcz jako jedynego władcy zdolnego przeciwstawić się globalnej hegemonii lewicowo-liberalnej. W tej optyce Ukraina jawi się jako marionetka Zachodu, która nie zasługuje na pomoc przed rosyjską agresją.
Wojna hybrydowa
Niewątpliwa słabość państwa polskiego była rezultatem nie tylko wewnętrznych zaniedbań, lecz także efektem wojny hybrydowej prowadzonej przez carat przeciwko Rzeczypospolitej przez cały niemal wiek XVIII. Elity polityczne naszpikowane rosyjską agenturą wpływu, która paraliżowała jakiekolwiek próby naprawy Rzeczypospolitej, np. projekty odbudowy wojska. O przerażającej skali narodowej zdrady nie dowiedzielibyśmy się prawdopodobnie nigdy, gdyby powstańcy kościuszkowscy nie zdobyli szturmem ambasady rosyjskiej w Warszawie. W przejętym archiwum ambasadora Igelströma znaleziono listę 110 osób pobierających niejawne pobory z petersburskiej kasy. Wśród nich byli najważniejsi przedstawiciele elit państwa na czele z królem Stanisławem Augustem Poniatowskim, księciem Adamem Czartoryskim, prymasami Władysławem Łubieńskim i Michałem Jerzym Poniatowskim oraz dziesiątkami urzędników państwowych i dostojników kościelnych. Efektem tej zdrady stała się całkowita bezbronność państwa – zarówno polityczna, jak i militarna – wobec rozbiorów Rzeczypospolitej.
Wojnę hybrydową prowadziła Moskwa także przeciwko Ukrainie przez ostatnie trzydzieści lat. W tym czasie struktury państwa ukraińskiego nasycone były rosyjską agenturą, która rozkładała je od środka. Szczególnie spektakularny okazał się przypadek generała Mykoły Hołuszki, który stanął na czele pierwszej Służby Bezpieczeństwa Narodowego Ukrainy zaraz po proklamowaniu niepodległości przez parlament w Kijowie. Człowiek, który znał wszystkie tajemnice ukraińskiej bezpieki, w pewnym momencie wyjechał do Moskwy, gdzie został najpierw wiceministrem, a potem ministrem bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej.
Szczególnie rozkładane od środka było wojsko. Jego infiltracja i demontaż przybrały największe rozmiary za rządów prorosyjskiego prezydenta Wiktora Janukowycza. Dwaj ostatni ministrowie obrony w jego gabinecie (Dmitrij Sałamatin i Pawło Liebiediew) byli obywatelami Rosji, podobnie jak dwaj ostatni szefowie Służby Bezpieczeństwa Ukrainy (Igor Kalinin i Aleksander Jakimienko). Wszyscy oni bardziej dbali o interesy Moskwy niż Kijowa. Gdy w 2014 roku wybuchła wojna, ukraińska armia nie posiadała żadnych planów wojskowych na wypadek konfliktu zbrojnego z Rosją. Najważniejsze jednostki bojowe rozlokowane zostały przy granicy zachodniej z Polską, podczas gdy wschodnia granica pozostała bezbronna. Za prezydentury Janukowycza spadła liczebność wojska, zmniejszył się jego budżet oraz zdolność bojowa, ponieważ w ramach reorganizacji rozformowano najbardziej wartościowe jednostki. Państwo miało być bezbronne wobec agresji ze wschodu i pierwszego rozbioru, bo tak należy widzieć oderwanie Krymu i części Donbasu od Ukrainy.
Powyższe przykłady pokazują, że Rosja, mimo upływu czasu, stosuje te same metody co przed wiekami. Ma te same imperialne cele, do których dąży podobnymi środkami. Nie łudźmy się: Polska znajduje się na tej samej liście wrogich celów co Ukraina, tylko w następnej kolejności.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/656024-swiat-sie-zmienia-a-rosja-pozostaje-wciaz-ta-sama