W połowie czerwca Sergiej Karagano opublikował artykuł w którym stawia tezę, iż zakończenie wojny na Ukrainie po myśli Rosji i osiągnięcie nowej równowagi strategicznej wymagało będzie być może użycia przez Moskwę broni jądrowej, przeciw jednemu lub kilku celom w Europie.
Opisywałem jego wystąpienie na portalu wPolityce.pl, nie ma potrzeby przytaczać ponownie użyte przezeń argumenty. W jednym z ostatnich wywiadów ten „patriarcha polityki realistycznej”, jak o Karaganowie mówi się w rosyjskich kręgach eksperckich uzupełnił swa argumentację. Mówi on po pierwsze, że w ogóle nie wchodzi w grę użycie broni jądrowej na Ukrainie, przede wszystkim z tego powodu, że „tam mieszkają nasi ludzie”, co prawda wrogo nastawieni do Rosji w efekcie oddziaływania nacjonalistycznej propagandy, ale to jednak nie zmienia faktu, iż Kreml, gdyby podjął tego rodzaju decyzję użyłby broni przeciw samemu sobie. To oczywiście nie zmienia faktu, że Karaganow nadal proponuje poważnie odwołanie się do tego kroku. Wprowadza jednak kilka istotnych zastrzeżeń. Uważa, że jeśli nie przywróci się „równowagi strachu” w relacjach z Zachodem, to wówczas zmierzać będziemy w stronę III wojny światowej, czyli starcia militarnego NATO z Rosją. Po drugie, bardziej kładzie nacisk na szybkie poruszanie się po drabinie eskalacyjnej, czyli destabilizowanie sytuacji i wzrost zagrożenie użyciem broni jądrowej ale niekoniecznie rozpoczynanie całej licytacji od finalnego kroku jakim jest wystrzelenie jednej czy kilku głowic taktycznych. Jak mówi „Mam nadzieję, że nawet bez użycia broni nuklearnej, tylko przy pomocy takiego zagrożenia, wspinając się po drabinie odstraszania i eskalacji, doprowadzimy do rozsądku zachodnie elity, które dziś wariują po porażkach ostatnich lat. I że w rezultacie przestaną prowadzić agresywną politykę, wycofają się i wreszcie zajmą się własnymi problemami.” To złagodzenie podejścia Karaganowa jest, jak można przypuszczać, efektem dyskusji, którą wywołał jego artykuł w rosyjskim środowisku eksperckim. Jest ona o tyle ciekawa, że pokazuje sposób rozumowania, który wydaje się być dziś w Rosji dominującym (większość uczestników debaty, prócz Dmitrija Trenina nie poparła propozycji eskalacji nuklearnej) w jednaj, ale za to zasadniczej kwestii – w jaki sposób Moskwa może wyjść z trudnej sytuacji strategicznej w jakiej znalazła się po niemal półtora roku od rozpoczęcia wojny. Recepta Karaganowa do tego właśnie się sprowadzała – używamy broni jądrowej wobec Zachodu, ten wystraszony perspektywą wojny jądrowej godzi się na pokój na Ukrainie i „odczepi od Rosji”, co da Moskwie wytchnienie i możliwość w najbliższych dziesięcioleciach skoncentrowania się na własnych sprawach.
Fiodor Łukianow, zwraca polemizując z Karaganowem uwagę na to, że obecna sytuacja w świecie charakteryzuje się dysfunkcjonalnością, nie tylko tradycyjnych narzędzi budowania równowagi w oparciu o potencjał nuklearny, ale mamy w istocie do czynienia z głębszym procesem, rozpadu całej instytucjonalnej konstrukcji, która stabilizowała sytuację w czasie zimnej wojny. A to oznacza, jak pisze, że odwołanie się tylko do jednego narzędzia (równowaga nuklearna) nie spowoduje stabilizowania sytuacji, bo na innych polach nie ma możliwości zejścia z drogi rywalizacji. Jak dowodzi „Wytrącona z równowagi konstrukcja zachwiała się i zaczęła się kruszyć. Stąd dysfunkcja struktur – od Organizacji Narodów Zjednoczonych po wiele instytucji sektorowych i regionalnych, w tym czysto zachodnich, takich jak WTO, która powstała na bazie GATT. Nie radzą sobie z heterogenicznością świata. Na tym tle zaczynają kształtować się inne typy stowarzyszeń, mniej sformalizowane, obejmujące mniejszą liczbę uczestników, zaprojektowane z myślą o bardziej elastycznym podejściu. W dającej się przewidzieć przyszłości nie należy spodziewać się stałego ładu światowego – bez jakościowego uproszczenia obrazu nie da się uregulować wielopoziomowego potencjału międzynarodowego niezgody.” W tak zdestabilizowanym porządku międzynarodowym, czego tylko przejawem jest wojna na Ukrainie, rozpoczynając grę eskalacyjną, która ma przede wszystkim wymiar psychologiczny, bo jej celem jest oddziaływanie na emocje i to jakie decyzje podejmowanie są przez elit państw – przeciwników, raczej doprowadzi się do zniszczenia kolejnej instytucji (równowaga sił jądrowych) niż przywróci stabilność w głęboko zaburzonym porządku. A zatem, i taką tezę stawia Łukianow, jeśli Rosja rozpocznie grę eskalacyjną to z pewnością zagrożenie konfliktem nuklearnym znacząco wzrośnie, ale to wcale nie oznacza, że uda się zbudować nowy system, lepiej obsługujący rosyjskie interesy. Tym bardziej, jak dowodzi Łukianow, że próbując zastraszyć Zachód Rosja już raz, w grudniu 2021 roku, kiedy Putin przedstawił propozycje w zakresie nowego ładu bezpieczeństwa w Europie Środkowej, który lepiej obsługiwałby rosyjskie interesy, Federacja Rosyjska odwołała się do „czynnika strachu”. Wówczas prezydent Rosji, w przeddzień wojny na Ukrainie, groził odwołaniem się „do środków wojskowo-technicznych”, co jednak nie wywołało pożądanych, z punktu widzenia Moskwy, reakcji a samo ultimatum zostało przez Zachód po prostu zlekceważone. Nie ma zatem żadnych gwarancji, że elity polityczne państw NATO, na które „tak narzeka Karaganow” w obliczu szantażu nuklearnego zajmą inną postawę. Proponowane przezeń środki, niezwykle ryzykowne, mogą okazać się wszakże nieskutecznymi.
„Czynnik cierpliwości”
Podobnie argumentuje Timofiej Bardaczow, uczeń Karaganowa, który odnosi się do jego propozycji, ale nie wprost. Otóż jego zdaniem Rosja może odnieść zwycięstwo w obecnej wojnie w rozumieniu strategicznym, nie dzięki scenariuszowi eskalacyjnemu a raczej jeśli wykorzysta czynnik cierpliwości. Komentując wyniki szczytu NATO w Wilnie zauważył on, że po pierwsze mamy do czynienia z konsolidacją Zachodu, co istotne czynnikiem ułatwiającym budowanie porozumienia jest antyrosyjskość i po drugie, ze wzrostem dominacji Stanów Zjednoczonych. W efekcie następuje marginalizacja, w sensie politycznym, państw europejskiego Zachodu, co oznacza, że ich wola uzyskanie suwerenności strategicznej wobec USA znacząco osłabła. Uniemożliwia to Moskwie prowadzenie jakiekolwiek gry o charakterze krótkoterminowym, a w związku z tym trzeba postawić na dłuższą rozgrywkę. Jak argumentuje Bardaczow „W najbliższych latach będziemy mogli obserwować demonstracyjne przygotowania wojskowe wzdłuż zachodnich granic Rosji. Jednak tutaj nadal dominuje tchórzostwo i chciwość. Co w zasadzie jest bardzo dobre, bo realny powrót do praktyki z minionej zimnej wojny i rozmieszczenie kilkuset tysięcy już amerykańskich żołnierzy w Europie byłby naprawdę niebezpieczne.” A zatem retorycznie Zachód będzie zjednoczony, ale działania realne, przede wszystkim wojskowe, będą nieadekwatne, spóźnione wobec zagrożenia. Nadal w grze będą stare interesy i myślenie jak zająć pozycję „pasażera na gapę”.
Rosyjski ekspert jest zdania, że jeśli chodzi o układ sił w Europie, to rośnie znaczenie takich państw jak Polska, Turcja i Wielka Brytania, maleją zaś możliwości „starego Zachodu”. Czy jednak te, wskazane przezeń państwa, mogą odegrać w przyszłości rolę strategicznych kotwic interesów Stanów Zjednoczonych na naszym kontynencie? Bardaczow ma co do tego wątpliwości, dowodząc, że „każde z tych państw realizuje też wyłącznie interesy taktyczne, szukając własnych korzyści w obecnej sytuacji. Ich potencjał demograficzny i ekonomiczny nie wystarcza nawet na niewielką samodzielność. Maksymalnie, do czego są zdolni, to awanturnictwo w polityce zagranicznej. Może się to w pewnym momencie okazać bólem głowy dla samych Amerykanów.” To też argument na rzecz cierpliwości Moskwy, która winna czekać, nie doprowadzając do przesilenia ani nie dążąc do definitywnych rozstrzygnięć. W tym co pisze Bardaczow, choć nie formułuje on wprost tego rodzaju tez, zawarty jest rosyjski plan strategiczny na następne lata. Rosja winna kontynuować dotychczasową politykę, umacniać się wewnętrznie i czekać, aż jedność Zachodu, pod wpływem interesów partykularnych zacznie pękać. „Ból głowy Amerykanów” na który zdaje się on liczyć, zwłaszcza w odniesieniu do Europy Środkowej, oznaczać może zarówno znużenie przedłużającą się wojną, niegotowością do ustępstw po to aby konflikt zakończyć, czy konieczność skoncentrowania się Waszyngtonu na kwestii zasadniczej, czyli na rywalizacji i prawdopodobnym konflikcie z Chinami.
Byłoby nieco naiwne sądzić, że w obecnej sytuacji kraje NATO są zdolne do podejmowania długoterminowych decyzji. W rzeczywistości wszystkie zwroty akcji i werbalna kazuistyka zademonstrowana na szczycie NATO w sprawie ukraińskiej pokazują, że kontynuowanie walki z Rosją w jej obecnym kształcie nie jest priorytetem strategicznym. Jest to po prostu reakcja na wiele wewnętrznych i zewnętrznych problemów, z jakimi boryka się obecnie Zachód
– argumentuje.
A to oznacza, iż Rosja cierpliwie czekając na dogodny moment, nie rezygnując z kontynuowania „specjalnej operacji” na Ukrainie jest długofalowo w stanie osiągnąć więcej niż obierając strategię eskalacyjną.
Opinia Timofiejewa
Z artykułem polemicznym wobec tez Karaganowa wystąpił również Iwan Timofiejew, jeden z dyrektorów programowych Klubu Wałdajskiego. Kwestionuje on zasadniczą tezę Karaganowa, o „strategicznym parazytyzmie” elit Zachodu. Jej istotą jest przekonanie, że kręgi przywódcze państw NATO tak skupiły się na kwestiach o marginalnym znaczeniu, w rodzaju wdrażaniu ideałów LGBT, że zatraciły kontakt z rzeczywistością, zwłaszcza w obszarze strategicznym. Stały się lekkomyślne, zatraciły poczucie zagrożenia i zwykłego strachu, dlatego rosyjska eskalacja przywróci ich kontakt z rzeczywistością, pozwoli odbudować „równowagę strachu” i w efekcie ustabilizuje sytuację. Timofirjew zwraca uwagę na fakt, że o ile generalny opis sytuacji może być prawidłowy to zarówno w Stanach Zjednoczonych (deep state) jak i w państwach europejskich, w szczególności w Polsce, decyzje podejmowane są nie przez ośrodki polityczne ogłupione nowymi trendami ideologicznymi, ale przez siły tradycyjne, wręcz konserwatywne. „Innymi słowy – argumentuje Timofiejew - różne siły, w tym dość tradycyjne, dalekie od zerwania ze swoimi historycznymi korzeniami i tożsamością, przeciwstawiają się Rosji. Są to patrioci swoich krajów, ojcowie i matki, którzy wierzą w Boga, szanują swoich przodków, cenią sobie wolność, rozumieją zagrożenia nowych społecznych technologii kontroli i nie zamierzają stać się kompostem dla totalitarnie nastawionych „liberałów”. Nie ma oczywistych powodów, by sądzić, że zachodnia elita będzie się bała odpowiedzieć na atak nuklearny, a tym bardziej w jego wyniku podda się, „odsunie” od Rosji. Raczej odwrotnie. Otrzyma tylko więcej argumentów na rzecz swojego stanowiska, jeszcze bardziej się zjednoczy i zmobilizuje.”
Timofiejew analizuje też możliwy scenariusz rozwoju wydarzeń. Może być tak, dowodzi, że Rosja zagrozi użyciem swego potencjału jądrowego jeśli Zachód przekroczy kolejną „czerwoną linię” i dostarczy Ukrainie nowe rodzaje broni. Nota bene tego rodzaju retorykę już formułuje Sergiej Ławrow mówiąc o tym, że Rosjanie dostawy F-16 będą traktować jako wysłanie środków podwójnego przeznaczenia i adekwatnie, czyli tak jakby mieli do czynienia z bronią jądrową, na tego rodzaju sytuację będą reagować. A zatem, jak dowodzi Timofiejew, uderzenie na jeden z ośrodków pomocy wojskowej dla Ukrainy, węzeł logistyczny, w rodzaju Rzeszowa, mieści się w tak opisanej logice eskalacyjnej. Co dalej? „Sama Polska będzie miała wszelkie powody, by przystąpić do wojny. Nie ma wątpliwości, że patriotyczny zryw będzie ogromny i że wielkie masy obywateli staną pod bronią. Nawet bez natychmiastowego uderzenia odwetowego NATO sytuacja Rosji na froncie będzie w efekcie znacznie bardziej skomplikowana.” Odpowiedzią Paktu Północnoatlantyckiego będzie z pewnością, w pierwszej fazie po uderzeniu jądrowym, dążenie do pogłębienie izolacji, zarówno politycznej jak i ekonomicznej, Rosji. Chodzi oczywiście o państwa globalnego południa, dziś z punktu widzenie zdolności do przetrwania Moskwy, mające kluczowe znaczenie. Po ewentualnym uderzeniu jądrowym Rosji, osiągnięcie tego rodzaju celu, będzie łatwiejsze. A potem nastąpi NATO-wska odpowiedź konwencjonalna, najprawdopodobniej przy użyciu sił lotniczych i rakietowych. Moskwa stanie wówczas wobec trudnej decyzji jak odpowiedzieć. Możliwości są dwie – albo wchodząc na wyższy stopień eskalacji (użycie większej liczby głowic) albo powstrzymać się od reakcji. Pierwszy scenariusz wiedzie do Armagedonu, z pewnością nie do rosyjskiego zwycięstwa, drugi w gruncie rzeczy też, bo na trzech poziomach (sytuacja na froncie, izolacja dyplomatyczna i ekonomiczna, uderzenie na cele znajdujące się w Rosji) położenie Moskali ulegnie pogorszeniu.
Nasuwa się pytanie , jeśli omawiane propozycje są ryzykowne i nie prowadzą do rozwiązania naszych problemów z Zachodem, to czy istnieje alternatywa? Istnieje. Dalej żyć z „krwawiącą raną” w postaci wrogiego Zachodu i Ukrainy. Ale należy zrozumieć, że konfrontacja z Rosją jest dla Zachodu również „krwawiącą raną”, z której płyną zasoby i kapitał polityczny. Nie tylko Rosja, ale także wszechmocny Zachód gotuje się na wolnym ogniu. Dla Stanów Zjednoczonych taka „rana” nie wydaje się być nadmiernym problemem, biorąc pod uwagę ich ogromny potencjał. Ale stopniowe wrzenie stosunków z Chinami zmienia charakter i niebezpieczeństwo „rany” w postaci wrogiej Rosji
– konkluduje swe rozważania Timofiejew.
Jedyną racjonalną opcją, bo Timofiejew odrzuca scenariusz jądrowej eskalacji, jest utrzymanie przez Moskwę status quo na froncie dzięki odwołaniu się do potencjału konwencjonalnego, wytrzymanie presji sankcji oraz przeciwdziałanie próbom wewnętrznej destabilizacji sytuacji w Rosji. Porozumienia z Zachodem nie będzie, Rosja musi z jeszcze większą intensywnością zwracać się na Wschód, w tym zagospodarowywać Syberię i liczyć na to, że w tym rachunku „strategicznej cierpliwości” Moskwa będzie miała więcej niż rywale, w ostatecznym wymiarze, atutów. Odwołanie się do broni jądrowej, argumentuje Timofiejew, oczywiście przyspiesza generalne rozstrzygnięcie, ale wcale nie po myśli Rosji.
Głosy te, których wspólnym stanowiskiem jest krytyka propozycji Karaganowa, chcącego eskalować, zbudowane są wokół dwóch tez. Po pierwsze wojna na Ukrainie jest dla Rosji „krwawiącą raną”, wyniszcza jej potencjał zarówno z punktu widzenia rachunku demograficznego jak i rachunku sił. Ale nie ma magicznych sposobów wyjścia z tej sytuacji, broń jądrowa nie doprowadzi do realizacji pozytywnego scenariusza. Trzeba zacisnąć zęby i kontynuować walkę, czekając na osłabnięcie Zachodu. Nie tyle jeśli chodzi o jego potencjał, ale również wewnętrzną konsolidację i skłonność do utrzymywania obecnego poziomu rywalizacji z Rosją. Oznacza to, w wymiarze politycznym, albo kontynuowanie wojny jeszcze przez lata, albo już teraz zmuszenie Ukrainę do ustępstw i zaakceptowanie status quo. Żaden z tych scenariuszy nie jest z polskiego punktu widzenia optymalnym.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/655721-rosjanie-dyskutuja-jesli-nie-bron-jadrowa-to-co-pomoze