Anton Siluanov, rosyjski minister finansów, przed oczekiwanym wystąpieniem w Radzie Federacji, izbie wyższej rosyjskiego parlamentu, poinformował dziennikarzy o planowanych zmianach w polityce budżetowej. I tak kraj może spodziewać się cięć w wydatkach na poziomie 10 proc. założeń, a jednocześnie władze chciałyby zwiększyć zadłużenie z obecnych ok. 15 proc. PKB docelowo do 20 proc. PKB. Zaplanowane kroki pozwolą, tak uważa Siluanov, „wygospodarować” dodatkowo ok. 5 bln rubli, co powinno być wielkością wystarczającą, aby kontynuować dotychczasowa politykę, czyli finansować wojnę.
Zmiany w budżecie Rosji
Jak powiedział mediom rosyjski minister, planowane cięcia nie obejmą wydatków związanych z siłami zbrojnymi i bezpieczeństwem, a także kwestii socjalnych, czyli przede wszystkim wydatków na indeksację rent i emerytur. Zaplanowane posunięcia są rezultatem dwóch tendencji. Po pierwsze, nie udało się odbudować dochodów z tytułu eksportu ropy naftowej i gazu ziemnego, które nadal spadają i w czerwcu wyniosły 529 mld rubli, wobec 571 mld w maju i 718 mld przed rokiem i po drugie, Rosja nie tylko nie przygotowuje się na zakończenie wojny, ale wręcz przeciwnie - adaptuje się do nowych warunków i zmienia w związku z tym swoją politykę. Sankcje oczywiście działają, ale nie przynoszą piorunującego efektu, a władze w Moskwie poszukują alternatywnych strumieni pieniędzy. Jednym z nich może być eksport zboża, którego zbiory były w roku ubiegłym rekordowe (158 mld ton), ale w tym roku nie będą już tak wysokie, bo niedawno rosyjskie ministerstwo rolnictwa podtrzymało prognozę mówiącą o 123 mln ton.
Wojna ekonomiczna
Po ukraińskim ataku na Most Kerczeński Kreml poinformował o wyjściu Rosji z tzw. porozumienia zbożowego, dzięki któremu Ukraina mogła w ubiegłym roku wyeksportować 32 mln ton ziarna o wartości ok. 8 – 9 mld dolarów. Rynki międzynarodowe zareagowały na tę informację spokojnie, po chwilowych zwyżkach cen nastąpił ich spadek, a specjaliści są przekonani, że w efekcie rosyjskiego kroku nie będziemy mieli do czynienia z plagą głodu na świecie, bo inni producenci - w rodzaju Brazylii - zwiększyli swoją produkcję. Więcej zboża ma też do sprzedania Rosja. Co więcej, rosyjscy eksporterzy zareagowali na decyzję Putina z entuzjazmem, bo jak informują media, wejście w życie porozumienia zbożowego doprowadziło do sytuacji, w której rosyjscy eksporterzy zmuszeni byli oferować swe produkty z dyskontem do cen światowych średnio 10 do 20 dolarów za tonę, choć zdarzały się przypadki upustu nawet w wysokości 70 dolarów. A zatem na decyzję o wypowiedzeniu umowy zbożowej, o czym poinformował Pieskow, trzeba też po części patrzeć w kategoriach wojny ekonomicznej, którą Rosja toczy z Ukrainą. Tym bardziej, że zaraz potem Moskale zaatakowali przy użyciu rakiet i dronów kamikadze porty w Odessie i Mikołajowie. Chodzi o zmniejszenie zdolności Ukrainy do eksportu własnego zboża, ale przede wszystkim ataki mają podnieść ryzyko asekuracyjne, bo to jeden z istotnych czynników wpływających na skłonność kupujących do zawierania transakcji i oczywiście mający wpływ na cenę, którą otrzymuje eksporter, w tym wypadku producenci ukraińscy. Co prawda, rząd w Kijowie przygotował się na ewentualność zakończenia „porozumienia zbożowego” i stworzył wart 500 mln dolarów specjalny fundusz ubezpieczeniowy, który może pokryć straty armatorów, ale perturbacje (wzrost niepewności) związane z sytuacją będą miały zarówno swój wymiar ekonomiczny, jak i polityczny.
Jeśli chodzi o kwestie polityczne, to trzeba pamiętać, że pod koniec lipca w Petersburgu odbędzie się szczyt Rosja–Afryka. Putin zaproponował, że podaruje milion ton ziarna krajom afrykańskim (ma znaczące nadwyżki w związku z rekordowymi zbiorami), co ma z jednej strony zwiększyć poparcie, jakim Rosja cieszy się wśród państw kontynentu i w efekcie dać Moskwie „kilka punktów” w rywalizacji o względy światowego południa, ale z drugiej strony, stanowić coś w rodzaju crash testu dla Turcji. Przed 10 dniami media azerskie podały niepotwierdzoną informację, że Turcja będzie gwarantować funkcjonowanie „korytarza zbożowego” nawet jeśli z obowiązującej do połowy lipca umowy wycofa się Rosja. W tym celu turecka marynarka wojenna ma ochraniać konwoje statków przewożących zboże. Jest bardzo mało prawdopodobne, aby tego rodzaju scenariusz się ziścił, ale Putin testuje, przed sierpniowy spotkaniem z Erdoğanem, jak daleko może się posunąć, tym bardziej, że formalnie tzw. porozumienie zbożowe jest umową między Rosją, Turcją i ONZ.
Gra wokół porozumienia zbożowego
Decyzja Kremla ma też inne, warte dostrzeżenia, wymiary. Po pierwsze, jak wynika z dostępnych informacji, największym importerem ukraińskiego zboża w ostatnim roku były Chiny, które kupiły 7 mln ton. To skłaniało niektórych zachodnich ekspertów do formułowania tez, że Pekin „nie pozwoli” Rosji na zerwanie porozumienia zbożowego. Stało się inaczej, choć nie należy tego traktować w kategorii zerwania relacji, które są dla Moskwy zbyt ważne, ale raczej chodzi w tym wypadku o wytargowanie czegoś w zamian, może też wejście w większej skali rosyjskich producentów na chiński rynek.
Jak informują przedstawiciele ukraińskiego sektora rolnego Rosjanie w ubiegłym roku skutecznie eliminowali konkurencję zboża z Ukrainy z wielu rynków. Tych niekorzystnych zjawisk nie udało się odwrócić, a z pewnością w najbliższych tygodniach ulegną one nasileniu. Tym bardziej, że w tym roku mamy do czynienia znów z rekordowymi upałami w basenie Morza Śródziemnego, co negatywnie wpłynie na wyniki regionalne producentów rolnych. Nie bez powodu jednym z największych europejskich importerów ukraińskiego zboża była Hiszpania w której w najbliższy weekend odbędą się przedterminowe wybory parlamentarne. Najprawdopodobniej wygra prawica, ale tym bardziej jej przedstawiciele mogą być zainteresowani tym, aby początek rządów nie oznaczał skoku cen żywności i wzrostu presji migracyjnej. Madryt sprawuje rotacyjne przywództwo w Unii Europejskiej, co Rosja może chcieć wykorzystać zwiększając presję i budując narrację, w świetle której przedłużająca się wojna tworzy sytuację w efekcie której „wszyscy tracą”.
Jeśli chodzi o Ukrainę, to zamknięcie morskiego korytarza zbożowego spowoduje wzrost eksportu alternatywnymi kanałami. Co prawda, zostały one w ostatnim roku znacznie rozbudowane i dziś, jak wynika z informacji strony ukraińskiej, można nimi eksportować obecnie nawet 5 mln ton zboża miesięcznie, zamiast 2 mln ton, jak w roku ubiegłym. Tylko, że tzw. kanały alternatywne to głównie porty na Dunaju, transport kolejowy i przewozy drogowe, które są jednak znacznie droższe. Jednocześnie trzeba pamiętać, że na Ukrainie trwają już żniwa, a to oznacza, iż magazyny trzeba opróżnić z niesprzedanego do tej pory zboża. Farmerzy będą się go pozbywać najprawdopodobniej za bezcen, a zwiększenie obciążenia tras lądowych i portów na Dunaju doprowadzi, znów, do zaostrzenia kryzysu zbożowego i relacji na linii Ukraina–państwa Europy Środkowej. Nie chodzi w tym wypadku wyłącznie o nastroje polskich rolników przed wyborami parlamentarnymi, a te najprawdopodobniej ulegną znacznemu pogorszeniu. Wybory wkrótce też na Słowacji, a sytuacja w Mołdawii i w Rumunii, z tego punktu widzenia, jest również napięta. A zatem będziemy mieć do czynienia z „powtórką z rozrywki”, zaostrzeniem relacji między Kijowem i Warszawą oraz pozostałymi stolicami regionu. Rosja tego rodzaju rozwojem wydarzeń jest z pewnością zainteresowana, tym bardziej, że w efekcie pogorszy się sytuacja ukraińskiego rolnictwa, które dzisiaj jest właściwie jedynym sektorem generującym względnie stabilny strumień dochodów dla ukraińskiego budżetu. Władze Stanów Zjednoczonych już poinformowały o przeznaczeniu 250 mln dolarów na pomoc dla ukraińskich producentów rolnych, którzy poniosą straty w wyniku blokady czarnomorskiego eksportu. Problem jest zatem realny, Ameryka będzie najprawdopodobniej naciskała na Polskę i inne państwa regionu abyśmy zrewidowali swe negatywne stanowisko w kwestii embarga na tranzyt dla ukraińskiego ziarna. Z perspektywy Rosji to sytuacja typu win–win, albo Polska się nie ugnie i ryzykować będzie zarówno konflikt z Brukselą (wspieraną zapewne przez Hiszpanię) i Stanami Zjednoczonymi, albo zmieni swą dotychczasową politykę, ale to może być cios dla notowań obecnego obozu władzy.
Sytuacja na Ukrainie
A jak sytuacja wygląda z perspektywy ukraińskiej gospodarki? Warto zwrócić uwagę na analizy Ukraińskiego Instytutu Przyszłości, którzy opublikowali swój raport. Obraz, jaki się z niego wyłania, nie jest optymistyczny. Otóż Ukraina ma znaczącą nierównowagę w obrotach bieżących. Bilans płatniczy za pierwszy kwartał tego roku zamknął się deficytem przekraczającym 15 mld dolarów, a prognozy na drugi kwartał przewidują jego spadek, ale nadal deficyt będzie zbliżony do poziomu 15 mld. To oznacza presję na dewaluację ukraińskiej waluty, którą udaje się do tej pory podtrzymywać znaczącymi strumieniami finansowej pomocy, jakie napływają na Ukrainę. Jeśli jednak spadną dochody eksportowe, to albo pomoc będzie musiała wzrosnąć, albo nieuchronną jest dewaluacja hrywny, co w związku z uzależnieniem kraju od importu będzie stymulowało wzrost inflacji. Obecnie spadła ona do poziomu, jak się szacuje, 14,8 proc. z 26,6 proc. na koniec 2022 roku, ale trend ten może ulec odwróceniu. Inne tendencje w ukraińskiej gospodarce i polityce budżetowej są równie niepokojące. Otóż w związku z wojną udział skonsolidowanych wydatków budżetowych w PKB skokowo wzrósł i wyniósł w 2022 roku 66,4 proc., a prognozy na ten rok mówią o 68,7 proc. Jeszcze bardziej niepokojące są informacje, w świetle których 30 proc. aktywnych firm ukraińskich myśli o relokacji za granicę, a te, które już tam się znalazły (głownie mowa jest o Polsce, gdzie w 2022 roku zarejestrowano 20 tys. firm z Ukrainy), nie myślą o powrocie. Jeśli dopuszczają taką opcję, to ich właściciele mówią też najczęściej o „połowicznej” relokacji, bo nie zamierzają likwidować działalności w krajach, w których znaleźli się po wybuchu wojny. Negatywnie wpłynie to na powojenną odbudowę Ukrainy, ale to, co najbardziej w tym kontekście niepokoi, to informacje na temat sytuacji demograficznej. W świetle analiz Ukraińskiego Instytutu Przyszłości mamy do czynienia nie tylko z dramatycznym spadkiem wskaźników narodzin, co zresztą potwierdzają inne badania, prowadzone choćby przez przedstawicieli Ukraińskiej Akademii Nauk, ale wręcz trzeba mówić o trwałym wyludnianiu się kraju. Obecnie na Ukrainie przebywa w świetle tych szacunków jedynie 28,5 mld ludzi, ale z tej grupy ekonomicznie aktywnych jest 12 mln, z czego pracuje 9,0 – 9,3 mln. To zdecydowanie zbyt mało, aby myśleć o przyspieszonej odbudowie, również aby przeciwdziałać procesom wyludniania się kraju. Jest to tym bardziej niepokojące, że z badań przeprowadzonych w Niemczech wynika, że już obecnie chęć pozostania na stałe w tym kraju deklaruje 44 proc, ukraińskich uchodźców. Podobne sondaże przeprowadzone na Litwie wskazują, że 34 proc. przebywających w tym kraju uchodźców nie ma zamiaru wracać na Ukrainę. Są to z reguły młode kobiety w wieku od 30 do 40 lat (83,2 proc.), z których ponad połowa ma wyższe wykształcenie. Przedłużająca się wojna raczej nie zwiększa grupy myślącej o powrocie, a to oznacza, że negatywne trendy demograficzne na Ukrainie nie ulegną odwróceniu. Raczej odwrotnie, po zakończeniu gorącej fazy wojny można spodziewać się kolejnej fali migracji, w tym wypadku mężczyzn, którzy będą chcieli dołączyć do swych żon, a sytuacja na ukraińskim rynku pracy nie będzie dawała tym rodzinom żadnych perspektyw. Ukraina w świetle tych scenariuszy będzie się wyludniać, ale warto też zastanowić się, jakie regionalne zmiany demograficzne spowodowała wojna. Już obecnie zarysował się trend polegający na przenoszeniu się ze wschodu kraju na zachód i po drugie, rośnie liczba ludności przebywającej w miastach. Z ostatniego raportu Międzynarodowej Organizacji ds. Migracji wynika, że grupa „wewnętrznie przesiedlonych” na Ukrainie wynosi 5,1 mln ludzi. Mniej niż połowa z nich ma pracę, a ich sytuacja materialna jest obecnie znacznie gorsza niż na początku wojny, bo oszczędności jakimi dysponowali ulegają wyczerpaniu. Większość też nie myśli o powrocie „do domu”, bo po prostu nie ma gdzie wracać. Trendy te, wraz z przedłużającą się wojną, ulegną jeszcze, niestety, wzmocnieniu. Oznacza to, że Ukraina po prostu pustoszeje i Rosjanie są coraz bliżej, jeśli chodzi o zrealizowanie jednego ze swoich celów wojennych – takiego osłabienia sąsiedniego państwa, aby nie było ono zdolne do samodzielnego funkcjonowania i na dziesięciolecia przekształciło się w ciężar, z ekonomicznego punktu widzenia, dla Zachodu.
Ale niepokojące trendy demograficzne obserwowane na Ukrainie mają jeszcze jeden wymiar. Otóż pustoszejąca wieś wzmacnia dodatkowo tendencję na rzecz koncentracji własności ziemskiej w rękach wielkich holdingów rolniczych. Gospodarstwa farmerskie nie zastąpią tych konglomeratów, bo nie będzie farmerów, a inwestorzy z Zachodu, głównie zresztą amerykańscy, będą zainteresowani przejmowaniem, przy niewygórowanych wycenach, zadłużonych w zagranicznych bankach wielkich producentów rolnych z Ukrainy. To zaś w dłuższej perspektywie będzie oznaczało, że presja cenowa na środkowoeuropejskim rynku zbóż, nasion roślin oleistych i z czasem produkcji zwierzęcej (drobiarstwo) nie będzie malała ale, wręcz przeciwnie, rosła. Na to należy zacząć się już teraz przygotowywać, bo sektor rolniczy i przetwórstwa żywności będzie jednym z pierwszych odbudowywanych na Ukrainie. Wyrośnie nam konkurencja, której nasi drobnotowarowi producenci nie będą w stanie sprostać. Smutna prawda jest taka, że z ekonomicznego punktu widzenia Rosja wojnę z Ukrainą wygrywa, przekształcając planowo ten kraj w obszar gospodarczo zdegradowany, a przynajmniej na lata bardzo osłabiony. Będzie to miało negatywne konsekwencje również dla sąsiadów.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/655219-rosja-wygrywa-wojne-ekonomiczna-z-ukraina