Stawiam pierwszą w związku z tym tezę – pucz się powiódł, choć nie w taki sposób jak być może wielu oczekiwało. Zbuntowania Wagnerowcy nie doszli do Moskwy, nie zdobyli Kremla i nie powiesili Putina. Nawet jeśliby założyć, że mieli takie zamiary (brak na to dowodów) to o sukcesie przewrotu niekoniecznie musi decydować szybkie zdobycie władzy. Można mówić o powodzeniu jeśli uruchomione w wyniku buntu zostaną zjawiska i mechanizmy, które w konsekwencji mogą doprowadzić do zmiany układu sił w obozie rządzącym i umożliwić bezkrwawe zmiany będące w interesie tych kto pucz rozpoczął i wspierał. A to już się stało, mechanizmy o których piszę zaczęły działać i jak się wydaje będą to zmiany nieodwracalne. Większość rosyjskich komentatorów, nawet tak różniący się jak Jekaterina Szulman (politolog, zwolenniczka opozycji, dziś na emigracji) czy Sergiej Markow (politolog o jednoznacznie prokremlowskim nastawieniu przebywający w Rosji) są zgodni w jednym – prestiż Putina doznał nieodwracalnego uszczerbku, z kryzysu wyjdzie on znacznie osłabiony a to oznaczać może nawet jego odejście z funkcji prezydenta. Z pewnością nie od razu, bo w Rosji procesy polityczne toczą się powoli, własnym rytmem, ale zmiany będą. Warto przypomnieć, że w przyszłym roku mają się odbyć wybory prezydenckie, Putin tradycyjnie nie ogłosił decyzji o kandydowaniu, może nawet nie wziąć udziału w walce o kolejną kadencję i wzorem Jelcyna udać się na emeryturę. Jeśli taki scenariusz wchodzi w grę, to niedługo obóz władzy zacznie „hodować” czy może raczej promować nowego Putina, młodego kandydata do objęcia funkcji przywódcy kraju. Warto zatem obserwować to co się w Rosji będzie działo w najbliższych tygodniach, szczególnie ruchy personalne, bo niewykluczone, że jesteśmy na progu zasadniczych zmian.
Postawmy kilka tez. Po pierwsze był to pucz, czy raczej rokosz, na poważne a nie żadna pokazucha, inscenizacja czy maskirowka. Ofiary są realne, rosyjskie media informują nawet o 20 lotnikach sił rządowych, którzy stracili życie w związku z faktem, że zestrzelono ich samoloty czy śmigłowce bojowe. Sam Prigożin w jednym ze swych ostatnich wystąpień potwierdził fakt użycia przez buntowników systemów przeciwlotniczych Pancyr i zapowiedział wypłatę finansowych odszkodowań rodzinom poległych pilotów. To jeszcze nie musi o niczym świadczyć, ale większość, jeśli nie wszyscy rosyjscy analitycy są zdania, że o żadnej maskirowce nie ma mowy, choć nie przeczy to kolejnej tezie, że Prigozin mógł zostać wykorzystany i „użyty” przez innych, znacznie potężniejszych od niego graczy. Tatiana Stanovaya napisała wręcz, że celem Prigożina, który rozpoczął swą desperacką akcję nie było wcale zdobycie władzy a z pewnością nie obalenie Putina, ale wywołanie mniej ambitnych zmian, w kierownictwie resortu obrony. W światle tej narracji „kucharz Putina” został sprowokowany do swej desperackiej akcji bo zorientował się, że cała machina państwowa zaczęła działać przeciwko niemu, co mogłoby, gdyby nie reagował oznaczać to, że straci wszystko – i pozycję polityczną, i Grupę Wagnera i cały biznes, a niewykluczone, że i życie. Zaczął on działać i to już wywołało istotne skutki. Dlaczego?
Przede wszystkim z tego powodu, na co zwraca uwagę Kirył Rogow, że Prigożin „jest Golemem stworzonym przez Putina”. Przez ostatnie miesiące to rosyjski prezydent pompował rolę Wagnerowców i samego Prigożina kreując ich obecną pozycję – bohaterskich obrońców Ojczyzny, patriotów i zdobywców Bachmutu. Jak napisał Rogow „w całej Rosji wiszą plakaty wzywające młodzież do zaciągnięcia się” w szeregi Grupy Wagnera, a to powoduje, że krytyka tego jak przebiega wojna z tej strony jest szczególnie bolesna i niszcząca dla prestiżu głównego lokatora Kremla.
Ale mamy do czynienia z jeszcze jednym ciosem, bo Putin po tym jak Prigożin rozpoczął swój „marsz sprawiedliwości” w telewizyjnym wystąpieniu nazwał jego akcję „zdradą” i „działaniem na korzyść wroga”. Wezwał on też Rosjan i przedstawicieli administracji do zjednoczenia wokół głównodowodzącego, czyli wokół niego. W Rosji pamięta się słowa Putina, że nie wybacza on zdrady i właśnie z tego powodu wielu komentatorów uważało, że po telewizyjnym orędziu Prezydenta FR sprawy są przesądzone, Prigożin zostanie najpewniej zgładzony a uczestniczący w puczu rozbici i skazani na więzienie. Innymi słowy, po emocjonalnym wystąpieniu Putina wszyscy spodziewali się krwawej łaźni. To, że nic takiego nie nastąpiło, w oczywisty sposób, nawet obnażając bezsilność Putina, osłabia jego pozycję. Z tej perspektywy kluczową kwestią staje się pytanie kto spowodował, że bunt Prigożina nie został rozbity „manu militari” a zażegnany w wyniku kompromisu i negocjacji.
Trzeba w związku z tym napisać jeszcze o kolejnym zjawisku. Otóż po telewizyjnym orędziu Putina przedstawiciele rosyjskiej elity władzy zaczęli wydawać oświadczenia w treści podobne do tego o czym mówił Prezydent. Zrobili to zarówno spiker Dumy Wołodin jak i kierująca Radą Federacji Matwijenko, w ich ślady poszła duża grupa gubernatorów. Ale znacznie ciekawszą jest informacja, kto nie wydał oświadczenia popierającego Putina. Listę tych milczących przedstawicieli rosyjskiej elity władzy sporządził jeden z niezależnych rosyjskich portali. Bardzo to intrygujące zestawienie. Otóż w godzinie próby, kiedy kolumny buntowników przemieszczały się w stronę Moskwy a Putin wzywał do jedności, oświadczeń nie wydali – Patruszew, sekretarz Rady Bezpieczeństwa, Bortnikow (szef FSB), Miszustin (premier), Sobianin (mer Moskwy), Wajno (szef administracji prezydenta), Zołotow (szef Rosgwardii) i Aleksiej Diumin (gubernator guberni tulskiej). Diuminowi poświęcę jeszcze nieco uwagi, ale teraz warto to milczenie szeregu wysokich rangą przedstawicieli reżimu wpisać w kontekst wydarzeń sobotniego puczu.
Otóż jak napisali dziennikarze portalu Meduza, którzy rekonstruowali w oparciu o informacje ze źródeł kremlowskich przebieg wydarzeń przedstawiciele Kremla prowadzili rozmowy z Prigożinem już od piątkowego wieczoru, kiedy on obwieścił w sieciach społecznościowych rozpoczęcie swej akcji, a zanim jeszcze „zajął” Rostów nad Donem i oczywiście zanim Putin następnego dnia wygłosił swe wojownicze przemówienie. Przed wystąpieniem rosyjskiego Prezydenta z Prigożinem mieli się komunikować m.in. ludzie z kierownictwa Rosgwardii (Zołotow?). Już po wystąpieniu Putina właściciel Grupy Wagnera miał się zorientować, w świetle relacji na które powołują się dziennikarze Meduzy, iż się „zagalopował” i po tym jak przekroczy granice obwodu moskiewskiego spotka się z twardym oporem czekających na niego oddziałów lojalnych wobec władzy. To spowodowało zmianę nastawienia Prigożina i rozpoczęcie kolejnej rundy negocjacji, które mieli prowadzić Wajno, Patruszew i ambasador Rosji na Białorusi Gryzłow. Trzeba pamiętać, że ten ostatni to nie tylko obecny poseł Federacji Rosyjskiej w Mińsku, ale w przeszłości był on członkiem Rady Bezpieczeństwa FR i ministrem spraw wewnętrznych, jest zatem też „człowiekiem służb”, choć, co w Rosji rzadkością, nie ma generalskich epoletów. Gryzłow był potrzebny ze względu na rolę jaką w rozwiązaniu konfliktu miał odegrać Łukaszenka. Dlaczego zaangażowanie przywódcy sąsiedniego kraju, znanego zresztą ze swej próżności, mogło okazać się w tym wypadku istotne? Otóż wiadomo, że w sobotnie przedpołudnie, zanim Putin wygłosił swe przemówienie dzwonił on do Mińska, do prezydenta Kazachstanu i Uzbekistanu. W Rosji wiadomo powszechnie, iż między Putinem a Łukaszenką nie ma „chemii”, mają się oni nawet nie lubić (tj. prezydent FR nie lubi białoruskiego dyktatora). A to oznacza, iż zarówno poranne telefony do liderów państw w których niedawno miały miejsce rozruchy czy wręcz próby obalenia władzy, a tym bardziej pośrednictwo Łukaszenki musiały być w Rosji, z pewnością w szeroko rozumianym obozie władzy, odebrane w kategoriach kompromitacji Putina, który z twardego przywódcy wspomagającego swymi telefonami (Białoruś) albo interwencją wojskową (Kazachstan) chwiejącą się władzę przekształcił się w ciągu kilku godzin w kogoś kto szuka wsparcia u tych którym do tej pory pomagał.
Udział Łukaszenki mógł być ważny również z innego powodu. I w tym kontekście pojawia się Aleksiej Diumin, w Polsce dość lekceważąco określany mianem „ochroniarza Putina”. Jest on uznawany w Rosji za autora operacji zajęcia Krymu w roku 2014 (dowodził wówczas siłami operacji specjalnych FR) która dziś jawi się w kategoriach największego sukcesu rosyjskiego oręża po II wojnie światowej a przy tym ten generał – porucznik, był też wiceministrem obrony który odszedł z resortu po tym jak skonfliktował się z Sergiejem Szojgu. Co jeszcze warto o nim wiedzieć? Otóż uznawany jest on regularnie za jednego z najlepszych rosyjskich gubernatorów, a już kilka tygodni temu w ukraińskich mediach pojawiły się przekazy, że to Diumin jest „kryszą” Prygożina i on de facto kontroluje Grupę Wagnera. Jeszcze w ubiegłym roku rosyjscy dziennikarze i eksperci specjalizujący się w śledzeniu relacji między różnymi grupami w obozie władzy argumentowali, że Prigożina ochraniają tacy ludzie jak Zołotow, Kowalczuk (jeden z najbliższych ludzi Putina) i właśnie Diumin. W niedzielę w rosyjskich mediach pojawiła się informacja, że rzeczywistym negocjatorem, który doprowadził do uspokojenia sytuacji był właśnie Diumin, a także zaczęły krążyć plotki, iż ma być on następcą Szojgu. Skala i intensywność zaprzeczeń, iż tulski gubernator miałby mieć cokolwiek wspólnego z negocjacjami z Priogożinem raczej potwierdzają, że „coś może być na rzeczy” a przynajmniej nakazują natężoną uwagę, jeśli chodzi o obserwację tej postaci. Pojawiły się też informacje, że Diumin może niedługo zastąpić Szojgu na stanowisku ministra obrony a generał Surowikin (o którym tez chodziły słuchy, że ma liczne powiązania z Prigożinem) stanąć ma ponoć na czele Sztabu Generalnego. Te zmiany personalne miałyby przydać rosyjskim siłom na Ukrainie nowego wigoru, a jeśliby odnieśli oni sukces przesądzając losy wojny na rosyjską stronę, to ich pozycja polityczna uległaby niesłychanemu wzmocnieniu.
Warto też zwrócić uwagę na fakt nieobecności w mediach zarówno Sergieja Szojgu, szefa rosyjskiego ministerstwa obrony jak i stojącego na czele Sztabu Generalnego Walerija Gierasimowa, którzy „zniknęli”. Co prawda dziś rano w mediach kontrolowanych przez resort obrony znalazło się nagranie video przedstawiające inspekcję którą Szojgu przeprowadził w jednym z punktów dowodzenia Zachodniego Zgrupowania Wojsk, gdzie rozmawiał z generałem Nikoforowem, ale jak napisali rosyjscy korespondenci wojenni ta wizyta miała miejsce zanim rozpoczął się „pucz Prigożina” co oznacza, że służby prasowe resortu zdecydowały się na kolportaż materiału „z konserwy”. Sam główny puczysta – Prigożin, tez zniknął i obecnie nie wiadomo gdzie jest. Nie ma zresztą w tym niczego dziwnego, bo właściciel Grupy Wagnera odegrał swoją rolę, uruchomił procesy, które teraz zmieniają sytuację w obozie rosyjskiej władzy i nie jest już potrzebny. Może jeszcze wróci, bo sytuacja jest płynna i wiele może się zmienić, ale być może „kucharz Putina” znalazł się w cieniu na dłużej.
Julia Łatynina, rosyjska dziennikarka i pisarka, obecnie na emigracji napisała, iż jest po prostu niemożliwe aby o przygotowaniach do puczu nie wiedziało FSB, skoro informacje na ten temat miał nawet wywiad amerykański. Jej zdaniem jest dość oczywiste, że bezkarne przemieszczanie się kolumn Prigożina było możliwe dzięki bezczynności siłowików, którzy nie mieli ochoty już we wczesnej fazie buntu konfrontować się z Wagnerowcami. Zadziałała tu zapewne również inercyjność systemu i to, że z buntownikami zapewne sympatyzuje niemała część kadry oficerskiej i funkcjonariuszy, ale na tego rodzaju bezczynność też musiało istnieć przyzwolenie.
W efekcie zawartego kompromisu, który zakończył pucz mamy do czynienia z sytuacją w której to nie Putin, mimo gromkich deklaracji, jest gwarantem stabilizacji, człowiekiem który zażegnał potencjalnie groźną sytuację. To jeszcze dodatkowo osłabia pozycję urzędującego prezydenta. Otwarcie mówił o tym mówił ostatnio Wiktor Ałksnis, były deputowany związany z nacjonalistyczną formacją Rodina, którego zdaniem prezydent Rosji to „pajac”. Równie radykalnie, wypowiadał się w czasie ostatnich kilkunastu godzin też Igor Striełkow – Girkin, postulujący nawet odwołanie lokatora Kremla. To, że ci skrajni politycy swoimi wystąpieniami testują granice tolerancji rosyjskiego systemu nie ulega wątpliwości, ale ich słowa są też świadectwem upadku autorytetu Putina. A w takim kraju jak Rosja, gdzie liczy się siła i zdolność do radzenia sobie w trudnych sytuacjach, tego rodzaju przemiana prezydenta, który jeszcze niedawno był silnym człowiekiem a dziś już jest postrzegany w kategorii „dziadunia” tracącego kontakt z rzeczywistością, może być groźna. Gra dopiero się zaczyna. Putin jest osłabiony, ale nie leży jeszcze na łopatkach. Niewykluczone, że w najbliższym czasie podejmie próbę zakończenia, na własnych warunkach wojny na Ukrainie. Jeśli mu się to uda, to kryzys może zostać zażegnany, jeśli Zachód okaże się twardszym przeciwnikiem niż to się wydaje, to raczej pozycja rosyjskiego prezydenta będzie słabła. W tym obszarze gra też już się chyba zaczęła o czym świadczyć mogą ostatnie doniesienia medialne. I tak La Repubblica, włoski dziennik w którym w przeszłości ukazywało się już wiele informacji „z przecieków”, donosi, że w czasie puczu Prigożina wysocy rangą przedstawiciele NATO kontaktowali się z rosyjskim ministerstwem obrony, a nawet być może z samym Szojgu. Informację tę potwierdził w rozmowie ze stacją ABC szef Departamentu Stanu Antony Blinken, który powiedział , że nie on osobiście ale inni przedstawiciele amerykańskiego rządu komunikowali się ze swymi „rosyjskimi kolegami”. Chodzi oczywiście o kwestie kontroli nad rosyjskim potencjałem nuklearnym i ewentualną eskalacją, a zapewne również o perspektywy zakończenia wojny na Ukrainie. Sprawa już jest „w grze” o czym świadczy choćby niedzielny, a zamieszczony w necie zaraz po wojowniczym wystąpieniu Putina, wpis Dmitrija Miedwiediewa. Był on jednym z tych, którzy poparli prezydenta Rosji, ale nie to jest ciekawe. Otóż w ostatnim zdaniu swego wpisu były rosyjski prezydent stwierdza, że „rozłam i zdrada– drogą do największej tragedii, powszechnej katastrofy.” Te niedwuznaczne sugestie, których adresatem był zapewne Waszyngton sugerują, że scenariusz rosyjskiej smuty, konfliktów i wojny domowej może mieć nieobliczalne konsekwencje. To zapewne z tego powodu dziś pojawiły się doniesienia o ciężarówkach z materiałami wybuchowymi które zaobserwowano w elektrowni atomowej w Zaporożu.
Jeśli mamy bowiem do czynienia z osłabionym Putinem, a tak się uważa w Stanach Zjednoczonych, to być może perspektywa rozmów w sprawie zakończenia wojny na Ukrainie jest bliższa niż nam się to wydaje. Rachunek jest bowiem prosty i związany z „obliczalnością” rosyjskiego obozu władzy. Putin nie jest już postrzegany w kategoriach partnera, ale jest uznawany za polityka „obliczalnego”. Jeśli na jego miejsce przyjdą ludzie w rodzaju Partuszewa czy Diumina, to raczej, z perspektywy Zachodu może to nie być dobra opcja. A to może uruchomić mechanizm zwiększenia nacisku Waszyngtonu na rzecz zakończenia wojny, po to aby nie ryzykować gorszych rozwiązań. Walka o władzę w Rosji ma w tym kontekście niebezpieczny wymiar, bo każda ze stron obecnej rywalizacji której uda się wojnę wygrać, albo oddalić zdawałoby się nieuchronną klęskę, na tyle wzmocni swoją pozycję, iż będzie mogła myśleć o przejęciu pełni władzy. A to oznacza też, że w niektórych stolicach sprzymierzonych z Kijowem może pojawić się pokusa wpłynięcia na to kto będzie Rosją rządził w przyszłości dzięki odpowiednio sformatowanemu planowi pokojowemu który zaproponuje się już dzisiaj. Jeśli jeszcze w grę wchodzi ryzyko eskalacji albo katastrofy nuklearnej, to tego rodzaju postawy mogą ulec wzmocnieniu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/652286-w-rosji-zaczyna-sie-rozgrywka-o-wladze