Trafiony, ustrzelony! Kilka dni temu niegdyś premier, ostatnio poseł londyńskiego okręgu Uxbridge – South Ruislip poinformował, że rezygnuje z Izby Gmin. Decyzja zapadła po lekturze raportu, dotyczącego zeznań w sprawie uczestnictwa w bankietach w ogrodach siedziby premierów Downing Street w czasie pandemii i łamania obowiązujących wówczas reguł. W swoim oświadczeniu były premier zaznaczył, że raport komisji ds. przywilejów Izby Gmin jest stronniczy i jest dowodem na to, że „jej członkowie są zdecydowani, by wykorzystać to postępowanie przeciw niemu i usunąć go z parlamentu”. Co – znając kontekst sprawy – wydaje się oczywiste i ewidentne.
Nagonka na Borisa Johnsona trwa od grudnia 2019 roku, kiedy to ogromną większością głosów zwyciężył w wyborach i stanął na czele rządu konserwatystów. Ale choć – po ponad trzech latach niemrawych i mało skutecznych rządów Theresy May – dopiął wreszcie z Unią porozumienie brexitowe, usprawnił relacje transatlantyckie, próbował wyjąć Irlandię Północną spod kontroli UE, wspaniale zaangażował się w pomoc Ukrainie, humanitarną, finansową i militarną, lewica czyli Labour Party, Liberalni Demokraci i Zieloni, ale także cześć jego kolegów gabinetowych, czyhali na jego każde potknięcie, a potem rozdmuchiwali najdrobniejszą sprawę do rozmiarów skandalu. Ciekawe, że pozwolono względnie spokojnie rządzić ponad trzy lata nieudolnej pani premier Theresie May, że obecny prime minister Rishi Sunak – bez nadmiaru charyzmy, zdeklarowanych poglądów, wizji rozwoju państwa już niemal rok w miarę spokojnie pełni swoje obowiązki - Boris Johnson nie otrzymał tej szansy. Sunak drepce mniej więcej śladami polityki Johnsona, ale liczba niezałatwionych spraw rośnie lawinowo. Zaognienie sytuacji w Płn Irlandii między partią unionistów DUP i Sinn Fein, kłopoty z inflacją, wzrost liczby nielegalnych imigrantów – już nie 350, lecz 500 tys. rocznie, w tym coraz więcej „boat people” – dokonywanie coraz trudniejszych wyborów w sprawie pomocy militarnej cierpiącej Ukrainie, i tu thanks God for secretary of defense, Bena Wallace’a!
W swoim ostatnim wystąpieniu Boris Johnson mówił z goryczą:
Doskonale wiedzą, że kiedy przemawiałem w Izbie Gmin, mówiłem to, co szczerze uważałem za prawdę i to, co miałem do powiedzenia, jak każdy obecny na spotkaniu minister.
To prawda. Tyle, że na czele tej ponadpartyjnej komisji ds. przywilejów Izby Gmin stoi bardzo prominentna polityk lewicowej Partii Pracy Harriet Harman, są liberalni demokraci, zieloni oraz koledzy partyjni Johnsona, którzy nie mogą mu wybaczyć samodzielnej polityki oraz wyrazistości jego poglądów – większość to „modern compassionate conservatists”, „nowocześni, współczujący konserwatyści”. Jak działa ta komisja, niechaj świadczy fakt, że Rishi Sunak także uczestniczył w tych garden parties podczas pandemii, potem także mętnie się tłumaczył, był wówczas ministrem skarbu i finansów, czyli w Wielkiej Brytanii drugą po premierze osobą w państwie, a jednak dla niego cała afera zakończyła się jedynie grzywną. A dla Borisa Johnsona – nie. A raport komisji ds. przywilejów stwierdził, że naówczas premier:
Wprowadził w błąd parlament swoim oświadczeniem, iż na Downing Street podczas pandemii przestrzegano wszystkich zasad i praw.
W tej sytuacji Boris Johnson nie miał właściwie innego honorowego wyjścia jak zrezygnować z mandatu. W przeciwnym wypadku komisja zarekomendowałaby zawieszenie go w prawach posła, rozpocząłby się długi proces walki o dobre imię, i dopiero potem mogłoby dojść do wyborów uzupełniających w jego okręgu. Johnson stwierdził, że „składa dymisję, aby nie narażać swoich byłych wyborców na wielomiesięczny chaos”, bo rezygnacja natychmiast uruchamia procedurę.
Zamach gabinetowy
A teraz – co się za tym trwającym przynajmniej rok polowaniem kryje? O czym się mówi w kuluarach Westminsteru oraz, od czasu do czasu, w konserwatywnej brytyjskiej prasie? W istocie wszystko rozpoczęło się w grudniu 2019 roku, ale zdecydowanie przybrało na sile rok temu. Wszystko poszło piorunem. Akurat byłam wtedy służbowo w Londynie: jeszcze 5 lipca Boris Johnson mówił w BBC „aby się mnie pozbyć, musielibyście unurzać sobie ręce w mojej krwi”, a już następnego dnia nastąpiła rezygnacja. Cała akcja zaczęła się tydzień wcześniej, kiedy minister finansów Rishi Sunak złożył na ręce premiera swoją rezygnację, a za nim lawina innych kolegów - ministrów gabinetu premiera. Zwracała uwagę pewna prawidłowość – wielu z tych polityków, to dzieci i wnuki imigrantów z byłego Imperium Brytyjskiego jak Sajid Javid, Kemi Badenoch Nadhim Zahavi i Sualla Braverman. Choć nie zabrakło i bardzo prominentnych „nowoczesnych współczujących konserwatystów” jak Jeremy Hunt i Grant Shaaps, kandydatów do fotela premiera, znanych z tego, że przy lada okazji skakali Johnsonowi do gardła. Dymisji zebrało się w sumie 51. Był to klasyczny zamach gabinetowy, bardzo podobny do tego, który w 1990 roku pozbawił władzy Margaret Thatcher. Tak jak wtedy zaczęło się od dymisji, złożonej przez Goeffreya Howe’a, po której nastąpiła seria innych non-confidence letters. Michael Heseltine zgłosił swoją kandydaturę na premiera, pierwszy balotaż wewnętrzny nie wypadł dla pani Thatcher korzystnie, zrezygnowała przed drugim. Tu także 5 lipca Boris Johnson zarzekał się jeszcze, że nie opuści Downing Street, a już następnego dnia „dziękował swoim wyborcom za wyrozumiałość i współpracę”. Liz Truss – kontynuatorka polityki Johnsona przegrała w wyborach „pocztowych”, w których wypowiedzieli się członkowie Conservative Party, historia zatoczyła krąg, przegrany z lipca wygrał we wrześniu i tak Rishi Sunak wprowadził się na Downing Street 10.
Jednak przeciwnicy Borisa Johnsona nie dawali mu spokoju. Przez ten ostatni rok wbijano społeczeństwu do głowy, że „jest ekscentryczny, nieprzewidywalny” i jak to „cechy charakterologiczne i styl rządzenia który uniemożliwiały mu pracę w grupie i negocjowanie projektów”. Bardzo to wszystko przypomina zarzuty przeciwników, cały system zwalczania Donalda Trumpa. Najpierw zniszczyć wizerunek, broń Boże nie wspominać o osiągnięciach, w przypadku Borisa Johnsona niewątpliwych – finalizacja umowy brexitowej, nieźle funkcjonująca gospodarka, w tzw. piku 10.7% inflacji, no i solidarna, moralna postawa wobec dramatu Ukrainy. Do dziś Wielka Brytania znajduje się w czołówce państw – przyjaciół cierpiącego ukraińskiego narodu. O tych wszystkich osiągnięciach mówiło się przez ten rok niewiele – co też świadczy o działaniu z premedytacją, z rozmysłem. A przez ten czas Labour Party i liberalni demokraci chętnie porównywali Johnsona do Trumpa, „czarnego luda” lewicy, nie szczędząc epitetów jak „populista” i „far right politician”, którym nie jest. I jak na Trumpa, próbowano znaleźć na niego paragraf. Mimo faktu, iż Joe Biden także przechowywał w swoim domu tajne i ściśle tajne dokumenty, które nie powinny się tam znaleźć, to Trump został postawiony przed sądem. Mimo iż Rishi Sunak podczas pandemii także brał udział w garden parties na zapleczu Downing Street, otrzymał jedynie grzywnę, a Borisa Johnsona postawiono przed komisją ds. przywilejów w Izbie Gmin, która w istocie zmusiła go do odejścia. W Westminsterze lewica także gra, jak w Polsce, jak w Brukseli, znaczonymi kartami, inne standardy dla nas, inne dla drugiej strony barykady. W wyniku tej kampanii chyba najbardziej wyrazisty, skuteczny, próbujący podczas sprawowania swojej funkcji premiera zachowywać wartości konserwatywne, zniknął z brytyjskiej sceny politycznej. Pozostała lewica i coraz bardziej sterujący w stronę Trzeciej Drogi socjalisty Tony Blaira „nowocześni, współczujący konserwatyści”. Jak to się dalej potoczy, nie wiadomo. Na Wyspach Brytyjskich widoczny jest coraz większy chaos.
Wiele się mówiło – w czerwcu ub. roku, przy okazji rezygnacji Borisa Johnsona z fotela premiera oraz w październiku, momentu kiedy Rishi Sunak przejął przejął ten urząd – o pewnym zjawisku – coraz bardziej widocznej i liczącej się grupie tzw. nowych Rosjan. Nie bez powodu Londyn nazywa się „Moskwą nad Tamizą”. Są to zwykle ludzie bardzo zamożni wiele ich firm znajduje się na giełdzie w City, nabywcy wielomilionowych nieruchomości i konsumenci dóbr luksusowych. Ale, także nie bez powodu, Wielką Brytanie nazywa się też „KGB playground”, „placem zabaw KGB”, czyli sowieckich służb specjalnych. Że wspomnę tylko przypadki śmierci bułgarskiego dysydenta Georgi Markowa, który zginał na Moście Westminsterskim, Aleksandra Litwinienki, Borisa Bierezowskiego, Skripala i jego córki plus krwawe porachunki wewnętrzne, o których od czasu do czasu wspominają brytyjskie media. Wspomina się także o obecności pro-rosyjskiego lobby w brytyjskich ugrupowaniach partyjnych, lewicowych i konserwatywnych, na słynnych uniwersytetach Ox-bridge, w lewicowych zwykle organizacjach pozarządowych. Czy można powiedzieć, że rosyjscy lobbyści są w Pałacu Westminsterskim nieobecni? Że podobał im się konserwatywny i anty-putinowski premier, zaprzyjaźniony z Ukrainą i wspomagający jej wysiłek zbrojny wszystkimi dostępnymi sposobami? Pamiętam, co Boris Johnson powiedział w pożegnalnym wystąpieniu 6 lipca ub. roku: „Keir Starmer (lider lewicowej Labour Party) szaleje z radości. A w Brukseli i Moskwie strzelają korki od szampana”. Wielka Brytania - „plac zabaw KGB”… Wiele wiemy o siatce szpiegowskiej „piątce z Cambridge”, stosunkowo niedawno dowiedzieliśmy się, że ojciec byłego lidera Partii Pracy Eda Milibanda, Ralph, był sowieckim agentem. Przyjdzie czas, kiedy dowiemy się, jaki wpływ na pozbycie się Borisa Johnsona - przyjaciela Ukrainy, najpierw z Downing Street, a potem z Westminsteru, miały sowieckie służby specjalne. Z trudem i mozołem próbujemy tu, nad Wisłą, powołać komisję ds. badań wpływów rosyjskich na życie polityczne w Polsce. Nie wykluczone, że Wielka Brytania boryka się z podobnymi problemami i czeka ją w przyszłości podobna akcja.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/650536-polowanie-na-borisa-johnsona