Podczas niedawnego Kongresu Kościoła Ewangelickiego (Kirchentagu) w Niemczech, który odbył się w Norymberdze, jako gość specjalny wystąpił prezydent RFN Frank-Walter Steinmeier. Ponieważ było to wydarzenie religijne a nie polityczne, przywódca państwa pokusił się o biblijną egzegezę przeczytanego wcześniej fragmentu z Ewangelii św. Jana, mówiącego o cudzie dokonanym przez Jezusa na weselu w Kanie Galilejskiej.
Socjaldemokratyczny polityk przyznał, że za każdym razem, gdy słyszy tę opowieść, czuje się zagubiony. Dlatego – jak stwierdził – zadaje sobie pytanie, dlaczego w ogóle ta cudowna historia znalazła się w Biblii. W związku z tym podzielił się z zebranymi nurtującą go wątpliwością:
Jezus jako magik: czy to jednak nie jest trochę przesada?
Steinmeier przeliczył ilość wody przemienionej w sześciu stągwiach na litry i wyszło mu, że Jezus musiał uzyskać wino, które zmieściłoby się w około tysiącu współczesnych butelek. Jego zdaniem tak wielki nadmiar tego trunku wydaje się dziwny, wręcz nieprawdopodobny.
Co nam mówi Ewangelia?
Zamiast dosłownego odczytania analizowanego fragmentu Ewangelii św. Jana, prezydent Niemiec zaproponował własną interpretację, jego zdaniem bliższą prawdy. Otóż Jezus pojawił się na weselu w małej miejscowości na peryferiach imperium rzymskiego, by pokazać, że nie należy zaniedbywać ludności wiejskiej, gdyż demokracja traci legitymację, jeśli w debatach publicznych nie biorą udziału większe grupy ludności. W rzeczywistości historia opowiedziana przez Ewangelistę mówi nam – jego zdaniem – że wszystko może zmienić się na lepsze.
W doniesieniach Bayrische Rundfunk, relacjonujących wystąpienie Steinmeiera, pojawiła się informacja, iż prezydent Niemiec, dokonując studium biblijnego, wezwał zebranych do większego zaangażowania na rzecz demokracji i buntowniczej odwagi, by stawić czoła światowym kryzysom. Jego okrzyk „Razem będziemy bronić tej demokracji w tym kraju!” wywołał entuzjazm wypełnionej po brzegi sali.
Lekcje z wykładu norymberskiego
Wystąpienie Franka-Waltera Steinmeiera w Norymberdze prowokuje do wielu refleksji. Ograniczmy się do czterech.
Po pierwsze: biblijna egzegeza dokonana przez prezydenta RFN na forum Kongresu Kościoła Ewangelickiego oraz aplauz, z jakim została przyjęta, wiele mówią nam o kondycji tej wspólnoty wyznaniowej, która z instytucji religijnej przekształca się w społeczno-polityczną. Znika wymiar wertykalny, łączący człowieka z Bogiem, a zostaje wymiar horyzontalny, ograniczony do budowania relacji międzyludzkich.
Po drugie: to znamienne, że najważniejszym punktem imprezy, który przyćmił wszystko inne, było właśnie wystąpienie Steinmeiera. Zarazem organizatorzy Kirchentagu po raz pierwszy nie dopuścili do udziału w wydarzeniu trzech ewangelickich organizacji na rzecz obrony życia. Ci sami organizatorzy, zachęcając w internecie do udziału w Kongresie, zapowiadali, iż będzie to okazja do „otwartego dialogu”, „budowania mostów” i „odkrywania wspólnych płaszczyzn.” Jak mają się te deklaracje do wykluczenia grup pro-life? Czy tak samo jak zapewnienia Steinmeiera o obronie demokracji?
Po trzecie: media liberalne i lewicowe w Republice Federalnej nie skrytykowały udziału prezydenta Niemiec w wydarzeniu religijnym – w odróżnieniu od analogicznych mediów w Polsce, które często dają wyraz swemu oburzeniu, gdy politycy uczestniczą w uroczystościach katolickich. A przecież politycy polscy nigdy nie ośmielili się przy takiej okazji dokonać własnej egzegezy biblijnej, przedstawiając swoją interpretację nauczania chrześcijańskiego, odmienną od tradycyjnej – tak jak uczynił to Frank-Walter Steinmeier w Norymberdze. Publicyści nad Renem i Szprewą uznali, że postępowanie prezydenta nie narusza zasady rozdziału Kościoła od państwa. Nikt nie zarzucił mu, że miesza dwa porządki – religijny i polityczny – lub wtrąca się w wewnętrzne sprawy Kościoła.
Po czwarte: należy być wdzięcznym Steinmeierowi, że przyznał publicznie, iż nie wierzy w prawdziwość historii opisanej przez św. Jana. Odróżnia go to pozytywnie od wielu katolickich polityków, a nawet hierarchów Kościoła, którzy także nie wierzą, ale o tym nie mówią i udają wierzących. Warto zadedykować im słowa napisane w 1910 roku przez Gilberta Keitha Chestertona:
Ludzie zakładają instytucje promujące pewne idee; dla wrogów tych idei nie ma miejsca w takich instytucjach: człowiek honoru powinien czuć się zdrajcą i szpiegiem w Kościele, z którym się nie zgadza.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/650113-steinmeier-jako-teolog-jezus-jako-magik