Cztery dni temu zamieściłem na portalu wPolityce tekst, w którym pisałem, że rosyjskie władze traktują swych obywateli (a właściwie poddanych) jak mięso armatnie lub nawóz pod epokę, który można bez skrupułów poświęcić dla wyższych celów. Wydarzenia, do których doszło następnego dnia, potwierdziły tylko tę diagnozę. Nazajutrz bowiem Rosjanie wysadzili w powietrze tamę na Dnieprze w Nowej Kachowce. Na skutek tej tragedii ucierpieli głównie mieszkańcy terenów nazywanych przez Putina „Noworosją”, które wcielił on w zeszłym roku do Federacji Rosyjskiej. Innymi słowy, ściągnął katastrofę na ludzi, których uważa za swoich obywateli.
Cios zadany Krymowi
To nie wszystko. Zorganizowany przez niego kataklizm uderzy także w Krym, pozbawiając półwysep dopływu wody. W związku z tym już wkrótce może tam dojść do katastrofy ekologicznej o trudnych do oszacowania rozmiarach. Jest to o tyle znamienne, że Krym stanowi jedno z najważniejszych miejsc w „geografii sakralnej” Rosji. To właśnie tam, w Chersonezie Taurydzkim (na terenie dzisiejszego Sewastopola), miał w roku 988 przystąpić do sakramentu chrztu wielki książę kijowski Włodzimierz Wielki. Wydarzenie to przeszło do historii pod nazwą chrztu Rusi, do którego dziedzictwa odwołuje się także Moskwa. Dlatego Putinowi tak bardzo zależało, by przyłączyć „święty Krym” do Rosji. Teraz okazuje się jednak, że los półwyspu i jego mieszkańców tak naprawdę go nie obchodzi. Liczy się tylko to, by Rosjanie mieli tam swój przyczółek w postaci baz wojskowych pozwalających im kontrolować Morze Czarne i atakować od południa Ukrainę.
W sumie Putin wpisuje się w ten sam sposób postępowania, który charakteryzował Stalina. Przypomnijmy, że 18 sierpnia 1941 roku Sowieci wysadzili w powietrze podobną tamę na Dnieprze w Zaporożu. Zrobiono to w celu powstrzymania natarcia wojsk niemieckich. Nie poinformowano o tym jednak wcześniej okolicznych mieszkańców, którzy nie zdążyli się ewakuować. W efekcie wielu obywateli ZSRS zginęło w czasie sztucznie wywołanej powodzi. Dokładna liczba ofiar nie jest znana, a szacunkowe dane mówią, że mogło ich być od kilku do kilkudziesięciu tysięcy.
Uderzenie w „matkę ruskich miast”
Warto w tym kontekście przypomnieć jeszcze jedno wydarzenie. 19 września 1941 roku NKWD, wycofując się z Kijowa przed wkraczającymi Niemcami, zaminowała niemal wszystkie budynki na centralnej, najbardziej reprezentacyjnej ulicy miasta – Chreszczatyku. Pięć dni później, gdy do opuszczonych domów wprowadzili się okupanci, sowieccy dywersanci odpalili ukryte ładunki. Cała ulica stanęła w ogniu, większość gmachów obróciła się w ruinę. Niemcy byli zaskoczeni, ponieważ coś takiego było dla nich nie do pomyślenia – to tak, jakby rok wcześniej Francuzi sami wysadzili w powietrze Pola Elizejskie w Paryżu albo Czesi Zamek na Hradczanach w Pradze. Taka autodestrukcja nie mieściła im się w głowie.
Sowieci przypieczętowali później swe dzieło zniszczenia, wysadzając w powietrze zaminowany wcześniej katedralny Sobór Uspieński – najważniejszą świątynię Ławry Peczerskiej, pochodzącą z XI wieku. Nie trzeba dodawać, że Kijów w rosyjskiej historiografii odgrywa również wyjątkową rolę jako „matka ruskich miast” i duchowa stolica Rusi.
Zniszczyć Moskwę
Rosjanie poświęcić potrafili także Moskwę. We wrześniu 1812 roku podpalili miasto, wycofując się przed wojskami Napoleona. W rezultacie pożar strawił około 15 tysięcy budynków, w tym ponad 120 cerkwi, uniwersytet, biblioteki, teatry etc. W ogniu znalazło też śmierć około 2 tysięcy rannych żołnierzy rosyjskich, pozostawionych tam przez swoich towarzyszy.
Jeśli potrafią coś takiego robić ze swoimi ludźmi i domami, to dlaczego mieliby się cofnąć przed mordowaniem i niszczeniem innych?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/650020-nie-szkoda-krymu-gdy-tonie-chersonszczyzna
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.