Hal Brands, profesor Johns Hopkins School of Advanced International Studies, opublikował w „Foreign Policy” ciekawy esej, w którym poddał analizie obecną sytuację w zakresie głównego starcia geopolitycznego, którym jest, w jego opinii „bitwa o Eurazję”.
Rozważania Brandsa na temat geostrategicznej kontroli nad Eurazją są interesujące nie tylko dlatego, że amerykański profesor odwołuje się do startej kategorii pojęciowej geopolityki Mackindera, która zdaniem wielu naszych akademickich autorytetów miała być „pseudonauką” już nie znajdującą zastosowania w opisie obecnej sytuacji w świecie. Co więcej pisze on, że:
Wszystkie wielkie konflikty ery nowożytnej były rywalizacjami o dominację w Eurazji, gdzie walczące ze sobą koalicje ścierały się o dominację nad tym superkontynentem i otaczającymi go oceanami. Rzeczywiście, stulecie amerykańskie było stuleciem euroazjatyckim: żywotnym interesem Waszyngtonu jako supermocarstwa było utrzymywanie równowagi na świecie przez utrzymywanie podziału Eurazji. Teraz Stany Zjednoczone ponownie przewodzą koalicji demokratycznych sojuszników na obrzeżach Eurazji przeciwko grupie centralnie położonych rywali – podczas gdy kluczowe państwa wahadłowe (swinging states) manewrują dla uzyskania korzyści.
Batalia o kontrolę
W opinii Brandsa wchodzimy właśnie w kolejną fazę starcia o kontrolę nad Eurazją, starcia które będzie porządkowało sytuację na świecie w następnych latach, a może nawet dziesięcioleciach. Co więcej zarysowała się niezwykle groźna, z perspektywy Stanów Zjednoczonych i państw wspierających Waszyngton, tendencja jaką jest powstanie bloku potęg lądowych Eurazji. Nie mamy jeszcze do czynienia z dojrzałym, wielowymiarowym sojuszem, ale są już powody aby mówić o aliansie państw autorytarnych – Federacji Rosyjskiej, Chin, Iranu i Korei Płn. Mamy w związku z wojną na Ukrainie do czynienia z pogłębiającą się współpracą w obszarze wojskowych między Rosją a Iranem i Koreą Płn. a także, co istotne, z pasywnym wspieraniem Moskwy przez Pekin. Chiny ze względu na swe doraźne interesy nie zdecydowały się na udzielenie otwartej pomocy Moskwie, jednak per saldo uprawiana przez Xi Jinpinga polityka utrzymywania relacji handlowych a nawet zwiększenie obrotów między obydwoma krajami jest na rękę Putinowi. Wszystkie te państwa są zainteresowane powstaniem nowego porządku globalnego, który w ich rozumieniu oznacza demontaż zachodniej hegemonii oraz rozbudową wzajemnych relacji komunikacyjnych i gospodarczych.
Powstaje zatem alians, który jest w stanie zdominować megakontynent Euroazjatycki, co znakomicie utrudnia prowadzenie przez Amerykę jej dotychczasowej polityki opierającej się na wykorzystaniu dwóch czynników przewagi. Po pierwsze utrzymaniu kontroli nad morzami i oceanami, które do tej pory były głównymi, ze względu na koszty, kanałami transportowymi i po drugie niedopuszczeniu do powstania aliansu państw lądowych, których połączona potęga może ułatwiać uzyskanie kontynentalnej dominacji. Obecnie, w związku z rysującym się czworokątem, obydwa te czynniki przewagi tracą znaczenie. Ani w czasie I wojny światowej, ani tym bardziej II, żadnemu państwu nie udało się zbudować potencjału i koalicji, dzięki któremu byłyby w stanie zdominować najpierw Europę a następnie kontynent euroazjatycki. To właśnie po to aby uniemożliwić tego rodzaju niekorzystny dla Stanów Zjednoczonych rozwój wydarzeń, bo realizacja takich planów pozwoliłaby zbudować potęgę zdolną rzucić wyzwanie Ameryce, Waszyngton dwukrotnie podjął decyzję o wejściu do wojny światowej. Po zakończeniu ostatniej Stanom Zjednoczonym udało się, zgodnie z zasadami kenanowskiej strategii powstrzymywania utrzymać kontrolę nad 4 z 5 głównych światowych centrów przemysłowych i poróżnić Chiny z ZSRR, bo sojusz tych państw mógł oznaczać dominację w Eurazji.
Teraz sytuacja zmieniła się w sposób drastycznie niekorzystny dla Ameryki, choć najgorszego scenariusza, na razie udało się uniknąć. Gdyby bowiem, argumentuje Brands, Putin pokonał szybko, jak zakładano, Ukrainę, to wówczas „mógłby przywrócić europejski rdzeń starego Związku Radzieckiego. Moskwa miałaby pozycję dominującą od Azji Środkowej po front wschodni NATO. Wydawałoby się, że chińsko-rosyjskie partnerstwo strategiczne kwitłoby, podczas gdy demokracje poniosłyby kolejną demoralizującą porażkę.” Tak się nie stało, sytuacja obecnie jest inna również dlatego, że kolektywny Zachód skonsolidował się i jest gotów do długiej batalii, ale ta wcale nie jest jeszcze wygraną. Wrogie Stanom Zjednoczonym państwa azjatyckie (wliczając do tego grona Rosję) wykorzystują zarówno swoją wielkość i potencjał gospodarczy jak i geograficzną bliskość, po to aby zmienić globalną relację sił. „Wszyscy potrzebują się wzajemnie, aby przetrwać, ponieważ jeśli Stany Zjednoczone i ich sojusznicy zniszczą którekolwiek z nich, reszta stanie się bardziej odizolowana i bezbronna.” I to jest obiektywny czynnik, w opinii Hala Brandsa, zacieśniający współpracę Pekinu – Moskwy – Teheranu i Pjongjangu, co docelowo może prowadzić do powstania pełnowymiarowego sojuszu wojskowo – politycznego państw autorytarnych. Jest to scenariusz przybliżający starcie między tym „czworokątem” a blokiem sojuszniczym zbudowanym wokół Stanów Zjednoczonych, co obiektywnie patrząc na rysujące tendencje oznacza wzrost ryzyka wybuchu kolejnej wojny światowej. Ale, jak zauważa Hal Brands, mamy obecnie do czynienia również z nowym fenomenem jakim jest powstanie tzw. swinging states, państw w rodzaju Indii, Turcji czy Arabii Saudyjskiej, które, choć zakorzenione w istniejących systemach sojuszniczych świadomie uprawiają politykę poza czy obok tych głównych bloków geostrategicznych. Współpracując zarówno z jedną jak i z drugą stroną tego geostrategicznego starcia chcą maksymalizować własne korzyści, tak gospodarcze jak i polityczne. W najbliższych latach znaczenie tego rodzaju państw będzie rosło, zapewne pojawią się nowe chcące aspirować do tej grupy (Indonezja, Pakistan, Nigeria, może Brazylia czy Meksyk), a ich afiliacja do któregoś z rywalizujących obozów może zmienić układ sił w danym obszarze. Państwa zaliczane do „swinging states” jak zauważa Brands „są różnorodne, ale podobieństwa między nimi są uderzające. Żadne nie należy do bogatych, zaawansowanych gospodarczo demokracji. Wszyscy wolą manewrować między rywalizującymi koalicjami, mając nadzieję na pozostawienie otwartych opcji i uzyskanie od każdej z nich możliwie najlepszych ofert. Wszyscy byli w najlepszym przypadku ambiwalentni, jeśli chodzi o reakcję na inwazję Putina na Ukrainę, ponieważ cenią sobie stosunki z Moskwą i obawiają się, że spolaryzowana geopolityka uniemożliwi im elastyczność dyplomatyczną. I wszystko to może znacząco wpłynąć na konfigurację sił na centralnym, euroazjatyckim masywie lądowym świata”.
Co dalej z „twierdzą Eurazja”?
Brands jest zdania, że „rozbicie fortecy eurazjatyckiej” wzniesionej wokół tych czterech państw nie będzie sprawa prostą. Waszyngton mógłby próbować to robić, ale „wyrwanie” któregokolwiek z tego bloku wymagałoby koncesji, w rodzaju oddania Ukrainy Rosji czy porzucenia Tajwanu, na które nikt już nie pójdzie. A to oznacza, iż z czasem będziemy obserwowali krzepnięcie aliansu euroazjatyckich tyranii i znaczenie „swinging states” będzie dla ogólnej równowagi sił rosło, a nie malało.
Logika powstawania „twierdzy Eurazja” wymusi podobną politykę państw skupionych wokół Stanów Zjednoczonych. Będzie to czynnik zmuszający do umocnienia systemu sojuszniczego, zarówno w wymiarze atlantyckim jak i szerzej, atlantycko – azjatyckim. Już obecnie mamy do czynienia z zacieśnianiem więzów w zakresie bezpieczeństwa między Europą Środkową a Koreą Płd. i Japonią i to w opinii Brandsa jest przejaw trendu, który z czasem ulegnie wzmocnieniu. Amerykański ekspert jest też zdania, że logika geostrategicznej rywalizacji, która będzie się nasilać w najbliższych latach i dziesięcioleciach, wymusi też zmianę amerykańskiej polityki. Większe znaczenie zyskają priorytety związane z rachunkiem strategicznym i bezpieczeństwem, pozostałe kwestie będą musiały zejść na plan drugi.
Szczególnie tego rodzaju trend będzie widoczny w przypadku państw takich jak Turcja czy Arabia Saudyjska, które opierając się amerykańskiej presji politycznej będą groziły „przejściem do drugiego obozu”, co oznacza, że relacje z nimi w coraz większym stopniu będą miały charakter transakcyjny. Brands argumentuje, że „Szczególne stosunki amerykańsko-saudyjskie to już historia, a apele o demokratyczną solidarność nie zaprowadzą Waszyngtonu daleko w New Delhi. Stany Zjednoczone będą musiały kupować współpracę od Arabii Saudyjskiej, Indii i innych graczy, oferując korzyści o realnej wartości, jednocześnie wstrzymując te korzyści, gdy państwa wahadłowe (swinging states) konsekwentnie prowadzić będą politykę zagraniczną sprzeczną z ważnymi interesami USA. Jeśli Stany Zjednoczone regularnie karać będą państwa wahadłowe za ich wybory dyplomatyczne, istnieje ryzyko przekształcenia ambiwalencji we wrogość; jeśli nigdy tego nie będą robić to ryzykują utratę całej dźwigni”. Polityka amerykańska będzie musiała być znacznie bardziej zróżnicowana, oferując system zachęt i korzyści, nie tylko posługując się presją i naciskiem. Trzeba też będzie uwzględniać interesy i brać pod uwagę rachunek strategiczny państw, których współpraca jest istotna. Już samo istnienie geostrategicznego bloku rywalizującego z Zachodem zmieni charakter amerykańskiej polityki, bo pojawi się dla niektórych państw alternatywa.
Hal Brands swe rozważania konkluduje stwierdzeniem, że:
Po raz czwarty w ciągu nieco ponad wieku trwa epickie starcie w Eurazji. Zwycięstwo będzie wymagało od Stanów Zjednoczonych zebrania sojuszników z wolnego świata, a jednocześnie konkurowania, w sposób niedoskonały, o wpływ w krajach, które nie zwiążą się (z amerykańskim systemem sojuszniczym – MB) w żaden sposób.
Podążmy tokiem rozważań amerykańskiego politologa, który jest przekonany, że powstanie dwóch rywalizujących ze sobą, walczących o dominację w Eurazji, bloków państw zmieni naturę globalnej polityki, zarówno charakter relacji z państwami sytuującymi się poza tymi obozami (swinging states) jak i również w samych zmagających się sojuszach. Tej kwestiom nieco uwagi poświęcił Andriej Suszencow, ekspert Klubu Wałdajskiego i dziekan największego wydziału na moskiewskim MGIMO, głównej uczelni kształcącej rosyjskie kadry dyplomatyczne i państwowe. Nota bene w rosyjskiej refleksji geostrategicznego obecnie najwięcej uwagi poświęca się kształtującemu się blokowi „anty-zachodu” i poszukiwaniu odpowiedzi jak do tego aliansu pozyskać Indie. Ale nie to jest w artykule Suszencowa istotne. Skoncentrował się on na opisie charakteru relacji sojuszniczych, które jego zdaniem w umownym „bloku amerykańskim” również się zmieniają. Warto spojrzeć oczami wroga na sytuację w naszym obozie, tym bardziej jeśli mamy do czynienia, a tak jest w tym przypadku, z inteligentnym i przenikliwym obserwatorem. Punktem wyjścia jego rozważań jest stwierdzenie, że wojna na Ukrainie nie jest, jak to się mogło wydawać jeszcze rok temu, krótkim starciem a przeciwnie „konflikt z sąsiadującym z nami krajem przeszedł w fazę przedłużającej się konfrontacji, a jego dynamika przypomina maraton.” Wpływa to zarówno na możliwości politycznego manewrowania Rosji jak i Stanów Zjednoczonych oraz Chin. Jeśli chodzi o Waszyngton to ukraińska wojna, zwłaszcza tak już długa i związana ze znaczącym zaangażowaniem Stanów Zjednoczonych we wsparcie dla Kijowa, ogranicza możliwości prowadzenia przez Amerykę rozgrywki politycznej. Joe Biden nie może już, na podobieństwo swojej decyzji w kwestii Afganistanu, jednostronnie wycofać się z tej wojny, a to już samo w sobie jest świadectwem ograniczenia pola manewru. Żadna to dla Rosji pociecha, która teraz miast krótkiej zwycięskiej wojny ma długie starcie „o wszystko”, ale pole politycznego manewru Stanów Zjednoczonych, obiektywnie rzecz biorąc, uległo zawężeniu. Podobnie jest w przypadku Chin, co w opinii Suszencowa, wyraźnie dało się wywnioskować z lektury 12 punktowego „planu pokojowego” Xi Jinpinga. Pekin już zdaje sobie sprawę, że zakończenie wojny na Ukrainie będzie miało wpływ na chińskie interesy, co najmniej w przypadku Tajwanu, a zapewne również w innych obszarach. A zatem, obecnie mamy, w wymiarze politycznym, wojnę, która nie już lokalnym konfliktem i której zakończenie wpłynie na światową równowagę sił. „Wspólne interesy Rosji i Chin – argumentuje rosyjski ekspert - rozciągają się od gospodarki i energetyki po sektor zbrojeniowy. Ta sytuacja jest historyczną anomalią, nie do pomyślenia w kontekście zachowania dwóch sąsiednich mocarstw. Jednak na tym etapie strategie Chin i Rosji łączy wspólny cel zakończenia jednostronnej dominacji USA.” Mamy zatem do czynienia z powstaniem, tu Suszencow podziela jak się wydaje opinię Brandsa, faktycznego sojuszu strategicznego między Moskwą a Pekinem i zmianą położenia Ameryki, która jego zdaniem „nie może tego starcia przegrać”, bo ceną porażki będzie zakończenie amerykańskiej hegemonii w wymiarze globalnym. To oznacza, w opinii rosyjskiego badacza, że Waszyngton w najbliższym czasie będzie starał się przechwycić inicjatywę i doprowadzić do przesądzeń na swoją korzyść w innych rejonach świata. Mamy zatem do czynienia z perspektywą, nawet jeśli nie stanie się to od razu, rozszerzenia pola rywalizacji, ale też, czemu Suszencow poświęcił kolejny artykuł z symptomatyczną dla nowych czasów zmianą relacji w amerykańskim obozie sojuszniczym. Otóż Suszencow stawia tezę, że „Europa Środkowo – Wschodnia przechwyciła inicjatywę strategiczną z rąk Zachodniej”. Na czym to polega? Nastąpiła, w opinii rosyjskiego badacza, „utrata suwerenności przez Wspólnotę Europejską”, co jest oczywistą konsekwencją wzrostu zaangażowania Stanów Zjednoczonych na naszym kontynencie i powrotu tradycyjnych dylematów strategicznych.
Zmiana pozycji Niemiec
Jeśli mówimy o logice ścierających się bloków, to decydujące znaczenie uzyskują mechanizmy konsolidacji wewnątrzblokowej, dlatego mówimy o zjednoczeniu Zachodu, a spada waga tego co zbiorczo można opatrzeć nazwą „suwerenności strategicznej”. To pierwsze zjawisko. Drugim jest wzrost znaczenia „państw frontowych”, które do tej pory w wymiarze ekonomicznym i cywilizacyjnym były obszarami peryferyjnymi, ale teraz od ich polityki i postawy może zależeć sukces starcia w którym bierze udział cały blok. Wojna wywindowała międzynarodowa pozycję Ukrainy, ale również przede wszystkim Polski i całego regionu. „W tym kontekście – argumentuje Suszencow – symptomatyczna jest zmiana pozycji jednej ze strategicznych lokomotyw Europy minionej epoki, Niemiec. Berlin stracił inicjatywę w polityce zagranicznej”.
Załamanie się formuły polityki, której ucieleśnieniem była linia Angelii Merkel ma wymiar nie tylko gospodarczy, choć bezpośrednim skutkiem będzie zmniejszenie konkurencyjności niemieckiego sektora przemysłowego pozbawionego przewag wynikających z dostępu do tanich surowców energetycznych z Rosji. Znacznie istotniejszymi są zmiany geostrategiczne. Jak argumentuje Suszencow:
Kryzys ukraiński doprowadził do sytuacji, w której głos krajów Europy Wschodniej, a w szczególności Polski, zaczyna determinować interesy europejskiej polityki zagranicznej. Ten stan rzeczy jest wyjątkowy we współczesnej historii.
W praktyce oznacza to, że Berlin i inne europejskie stolice mogą przyłączyć się do linii kształtowanej wspólnie przez Warszawę, Waszyngton i Londyn, co jest zasadniczą zmianą i odejściem od dotychczasowego modelu przywództwa w Europie. Jak argumentuje rosyjski badacz, nieco przeceniając realne możliwości Warszawy:
Dziś kraje Europy Wschodniej nie tylko zyskują podmiotowość strategiczną, ale także wysuwają się na pierwszy plan europejskiej polityki. Najbliższym zadaniem Warszawy jest przekształcenie się w głównego europejskiego militarystę, stworzenie na terytorium Polski dużej militarnej przeciwwagi dla Rosji na wypadek pokonania Ukrainy. Polska tworzy punkty napięcia dla Rosji na całym obwodzie swoich granic: ćwiczenia wojskowe na granicy z Obwodem Królewieckim, manewry pod granicami Białorusi – wszystko to pokazuje, że Warszawa dąży do przejęcia inicjatywy strategicznej w Unii Europejskiej i mogłaby potencjalnie stać się jej głównym aktorem, jeśli konflikt wyjdzie poza terytorium Ukrainy.
Suszencow, co też jest ciekawe, tłumaczy ostatnie zapowiedzi na temat dyslokacji rosyjskich głowic jądrowych na Białoruś w kategoriach kroku defensywnego, który w zamierzeniu Kremla ma stabilizować sytuację w Europie Środkowej równoważąc działania Warszawy. Jest to Rosji potrzebne ze względu na „zwrot w stronę Azji” czyli umacnianie sojuszu strategicznego z Chinami.
Rozważania Hala Brandesa i Andrieja Suszencowa co do istoty diagnozy mają wspólne elementy. Po pierwsze wchodzimy w epokę, zapewne wieloletnią rywalizacji bloków państw, które toczą batalię o panowanie w wymiarze globalnym. Rysująca się już logika polityki blokowej zmienia zarówno charakter relacji międzynarodowych, zwiększając znaczenie priorytetów strategicznych, jak i modyfikując relacje w obrębie ścierających się sojuszy. Z powodów obiektywnych rośnie znaczenie zarówno państw, które każda ze stron będzie starała się pozyskać (swinging states), jak i tych które znajdują się „na linii starcia”, choć może jak w przypadku Polski, nie na pierwszej. Nawet jeśli, tak jak my, są one zadeklarowanymi filarami jednego z rywalizujących bloków, to logika starcia uruchamia też inny mechanizm – muszą być one umocnione i ich interesy, także spojrzenie, zyskuje na znaczeniu. Przede wszystkim z tego powodu, że będąc wystawionym na ryzyko ataku wroga będzie na nas spoczywała większa odpowiedzialność.
Obok oczywistego ryzyka, któremu poświęcamy sporo uwagi, bo przecież rywalizacja może przekształcić się w otwartą wojnę, nowa sytuacja oznacza też powstanie unikalnej koniunktury, którą Polska powinna mądrze wykorzystać. Umacniając nasze bezpieczeństwo możemy też awansować w hierarchii Zachodu. Pytanie czy nasze elity polityczne będą w stanie wykorzystać tę okazję.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/649536-polska-zyskuje-na-znaczeniu-w-epoce-rywalizacji-mocarstw