Ostatnie deklaracje Aleksandra Łukaszenki mogą świadczyć o tym, że Rosja rozpoczęła „grę” związaną ze swym potencjałem nuklearnym. Przypomnijmy, najpierw białoruski dyktator powiedział, że po tym jak 25 maja podpisane zostało porozumienie między Rosją a Białorusią regulujące kwestie związane z dyslokacją taktycznych ładunków jądrowych, te „już jadą” i niedługo znajdą się w przygotowanych specjalnie w tym celu bazach. W czasie swego ostatniego pobytu w Rosji, w związku ze szczytem Unii Euroazjatyckiej, białoruski dyktator udzielił też wywiadu jednemu z rosyjskich propagandystów i oświadczył, że każde państwo, „które przystąpi do związku Rosji i Białorusi” może otrzymać, w nagrodę, rosyjską broń jądrową. W podobnym duchu wypowiadają się wysocy rangą przedstawiciele białoruskiego reżimu. I tak Aleksandr Wolfowicz, sekretarz białoruskiej Rady Bezpieczeństwa, typowany jako jeden z możliwych następców Łukaszenki, który ponoć leży w szpitalu w Moskwie powiedział w wywiadzie, że dyslokacja taktycznego potencjału nuklearnego jest elementem „polityki powstrzymywania”. Zaprezentowany przezeń tok rozumowania jest następujący – Polacy zwiększają swe siły zbrojne, mają zamiar przeznaczać na potrzeby bezpieczeństwa nawet 4 proc. PKB, co oznacza, że „powstaje silne zgrupowanie wojskowe” bezpośrednio przy granicy z Białorusią. Jeśli mowa o polityce odstraszania to można, w tych nowych realiach, w opinii Wolfowicza, wybrać dwie drogi. Po pierwsze Białoruś mogłaby również skokowo zwiększyć wydatki na obronę, ale byłoby to wielkim ciężarem dla gospodarki. Z tego też względu łatwiejsza, tym bardziej, że dostępna, jest inna opcja – ściągnięcie broni jądrowej, która ma duży walor odstraszania. Co ciekawe, białoruski generał chyba nie bez powodu mówi o „uderzeniowym zgrupowaniu wojskowym” jakie, w jego opinii tworzone jest w Polsce, bo trzeba pamiętać, że w rosyjskiej doktrynie użycia broni jądrowej zadaniem ich taktycznego potencjału jest właśnie niszczenie zgrupowań wojskowych.
Co prawda Aleksandr Azarow, założyciel i lider inicjatywy BYPOL, skupiającej przedstawicieli białoruskich resortów siłowych, którzy przeszli na stronę opozycji mówi, że póki co nie ma jeszcze doniesień mogących potwierdzić fakt dyslokacji rosyjskiej broni jądrowej na Białoruś, ale to w gruncie rzeczy nie ma znaczenia. Liczy się coś zupełnie innego. Chodzi o decyzje, które w Moskwie już zapadły, aby zacząć używać swego potencjału nuklearnego w charakterze narzędzia odstraszania.
Otwarcie o tym piszą rosyjscy, pro-kremlowscy eksperci. W opinii Dmitrija Trenina „w swej istocie kontrola zbrojeń jest zjawiskiem czasu pokoju. A teraz, zdaniem prezydenta Władimira Putina, Zachód prowadzi prawdziwą wojnę z Rosją. Ma ona swoje prawa i ograniczenia, ale jasne jest, że nie ma w nich miejsca na kontrolę zbrojeń”. Z takiej wypływają konkretne posunięcia Moskwy, zarówno wychodzenie z kolejnych traktatów rozbrojeniowych, odstępowanie od umów zakładających wzajemne inspekcje, jak i deklaracje o kolejnych krokach (oczywistym przykładem jest w tym wypadku casus Białorusi) mających w konsekwencji zmienić sytuację „na gorsze” w tym obszarze. Trenin prezentuje ważną myśl, zakorzenioną w rosyjskim establishmencie strategicznym. Otóż w jego opinii ZSRR zgodził się w latach siedemdziesiątych na rozmowy rozbrojeniowe, które w efekcie przyniosły serię umów, bo kierownictwo państwa uznało wówczas, że w inny sposób są w stanie zagwarantować realizację swych interesów strategicznych. W istocie, jak argumentuje, Moskwa przyjęła „strategiczne ramy” wypracowane przez ekspertów zachodnich i podjęła grę na nowych warunkach. Wojna na Ukrainie, w opinii rosyjskiego analityka, jest w gruncie rzeczy kulminacją wieloletniego procesu, którego istotą jest zakwestionowanie przez Zachód praw Rosji do ochrony swych interesów w ramach kolektywnego systemu. Zbudowane w latach 70-tych ramy dialogu i negocjacji stały się obecnie, zarówno z perspektywy Moskwy, jak i również Zachodu, zbyt wąskie i niefunkcjonalne. A to oznacza konieczność wyjścia z tego krepującego układu i próbę poszukiwania „nowej równowagi”. Porozumienia rozbrojeniowe w oczywisty sposób stają się ofiarą tej sytuacji, a to oznacza, że wchodzimy w okres „chaosu”, gry bez zasad i reguł, która trwać będzie do chwili powstania nowego systemu. Sergiej Karaganow idzie jeszcze dalej argumentując, że właśnie z tego powodu, czyli dążąc do nowego punktu równowagi, Rosja będzie zmuszona zaostrzyć napięcie grając twardo, nawet ryzykując konflikt o charakterze nuklearnym. Warto prześledzić jego tok rozumowania. Otóż rosyjski ekspert jest przekonany, że „siedemdziesiąt lat bez wojny doprowadziło do tego, że elity i społeczeństwa, zwłaszcza na Zachodzie, straciły święty strach przed wojną nuklearną i szukają kłopotów”. To „szukanie kłopotów” przejawia się choćby we wspieraniu wysiłku wojskowego Ukrainy, co w oczywisty sposób prowokuje Rosję, mocarstwo jądrowe. Tym bardziej, że patrząc na sprawy przez pryzmat strategii, „ci którzy wspierają Ukrainę realnie walczą”, czyli zaangażowali się w wojnę. Świadczy to, zdaniem Karaganowa, o „kryzysie powstrzymywania”, bo jeśli uprawnioną jest teza o tym, że elity i społeczeństwa Zachodu nie boją się rosyjskiej broni jądrowej to właśnie z takim zjawiskiem mamy do czynienia. W tej sytuacji można modelowo wybrać dwie drogi. Jeśli bowiem psychologiczny efekt (powstrzymywanie) słabnie to albo trzeba zrezygnować z broni jądrowej, albo zaostrzyć związaną z tym obszarem politykę. Rosyjski ekspert nie proponuje tej pierwszej drogi, wręcz przeciwnie pisząc, że „zaczęliśmy wspinać się po drabinie odstraszania nuklearnego, zwiększając zagrożenie, aby zapobiec najgorszemu. Mogliśmy podjąć te kroki wcześniej, ale robimy to teraz”. Dalej pisze on o konieczności „otrzeźwienia Zachodu”, sprowokowanie kryzysu, który przypomni wszystkim o tym, że wojna jądrowa jest możliwa. Co więcej, jego zdaniem, dziś jesteśmy w sytuacji gorszej niż w czasie Kryzysu Kubańskiego bo wówczas mocarstwami rządzili ludzie, którzy pamiętali wojnę, byli zatem wyczuleni na wszelkie sygnały i doskonale rozeznawali grozę sytuacji. Teraz pod tym względem jest gorzej, trzeba będzie odwoływać się do twardszych argumentów, co jest bardziej eskalujące a przez to groźne. Jednak Rosja nie ma wyboru, chcąc stabilizować sytuację wokół swoich granic na własnych warunkach, będzie zmuszona pójść tą drogą. Karaganow myśl tę rozwinął w dłuższym wywiadzie, w którym mówi o dwóch perspektywach obecnego starcia Rosji z Zachodem. Ciekawy to wątek i warto poświęcić mu nieco więcej uwagi. W jego opinii wojna skończy się osiągnięciem przez Rosję jej celów strategicznych, jakim jest zarówno neutralizacja Ukrainy, przez co rozumie on państwo przyjazne Rosji, jak i uzyskaniem akceptacji Zachodu dla nowego porządku rzeczy. W tym ostatnim przypadku mówi on o tym, że „najważniejsze jest jednak złamanie woli Zachodu do konfrontacji. Jest to zadanie wyższego rzędu. I nie zostanie rozwiązane, jeśli nie zaczniesz ostro stawiać się i nie będziesz gotowy do przeniesienia konfrontacji na wyższy poziom”. W tym wypadku Karaganow, na co warto zwrócić uwagę, nie mówi o krótkiej perspektywie, raczej ma na myśli strategię państwową obliczoną na długie lata. Jeśli chodzi zaś o wojnę na Ukrainie, to jego zdaniem jej zakończenie, albo przynajmniej zakończenie jej obecnej, gorącej fazy, bo takim terminem się posługuje, nie oznacza zmiany sytuacji strategicznej. Konflikt między Rosją a Zachodem będzie trwał, mamy do czynienia z nieprzezwyciężalnym sporem, którego żadna ze stron nie może rozwiązać w sposób kompromisowy bo taki scenariusz oznaczałby konieczność rezygnacji z fundamentalnie istotnych interesów państwowych. To ciekawe rozróżnienie, które wprowadza Karaganow, na perspektywę taktyczną i strategiczną, daje nam wgląd w to jak obecną sytuację postrzegają rosyjskie elity. Jest możliwe a nawet bardzo prawdopodobne „jakieś” zawieszenie broni na Ukrainie, czy może choćby zmniejszenie intensywności wojny, ale nie rozwiązanie konfliktu. Ten będzie trwał i dlatego Rosja musi przygotować się na lata, może dziesięciolecia rywalizacji. Rosyjski ekspert jest przekonany, że Moskwa wyjdzie z tego zwarcia zwycięska, podkreśla przede wszystkim witalizm i cierpliwość, również gotowość ponoszenia wyrzeczeń, rosyjskiego społeczeństwa, ale nie ulega wątpliwości kto za kilkanaście lat będzie triumfatorem. Zachód, choć jego zdaniem nie cały, bo np. Węgry już patrzą z nadzieją na Wschód, nadal będzie znaczącym czynnikiem siły w wymiarze globalnym, ale już nie hegemonem, nie będzie dominował. W opinii Karaganowa już obecnie widać tendencje, które w kolejnych latach ulegną nasileniu. Azja i światowe Południe będzie się emancypować, wyzwalać z gospodarczych i kulturowych więzów narzuconych im przez Zachód, co obiektywnie rzecz biorąc będzie prowadziło do powstania, w wymiarze globalnym porządku bardziej pluralistycznego. Pytany czy nie oznacza to w gruncie rzeczy podporządkowania Rosji Chinom, Karaganow odpowiada, iż „Rosja nie stanie się satelitą” Pekinu dlatego, że „mamy inny kod kulturowy”, a potem dodaje, że nowy porządek światowy w którym znaczenie będą zyskiwać nowi gracze, w rodzaju Indii, Turcji, Iranu czy Arabii Saudyjskiej, da Rosji możliwość samodzielnego funkcjonowania. Chodzi tu oczywiście o perspektywę gry i równoważenia wyraźnej asymetrii w relacjach miedzy Rosją a Chinami. Karaganow, co zresztą w jego przypadku nie jest rzeczą nową, podkreśla też konieczność skoncentrowania się Rosjan na własnych sprawach, na przebudowie państwa i uczynienia z niego sprawnego narzędzia, które będzie niezbędne w nowej epoce, charakteryzującej się zaostrzoną rywalizacją. Wydaje się, że mamy do czynienia w jego przypadku z wizją porządku międzynarodowego i nową rolą w nim Rosji, która sprowadza się w gruncie rzeczy do materializacji w praktyce koncepcji „Rosji – wyspy” Wadima Cymburskiego. W tej wizji Rosja jest państwem odseparowanym od Zachodu, skoncentrowanym na własnych problemach i sprawach, budującym odrębną cywilizację, ale uzbrojonym i groźnym. Prowadzącym z Zachodem strategiczną wojnę charakteryzującą się różnymi fazami i różnymi poziomami intensywności, która nie skończy się wraz z końcem starcia na Ukrainie. Jeśli jest mowa o „złamaniu woli Zachodu”, aby kontynuować konfrontację z Rosją, to trzeba założyć zarówno możliwość eskalacji (kwestie nuklearne) jak i rozszerzenia pola starcia. Ta ostatnia ewentualność oznacza, że zagrożeni jesteśmy zarówno my, jak i Bałtowie, ale też Finlandia i Szwecja. Ostatnie wydarzenia w Kosowie wskazują na ryzyko destabilizacji Bałkanów. Mamy zatem potencjalny „pas destabilizacji” rozciągający się od Nordkappu po Morze Śródziemne, co oznacza, że przygotowując się na rosyjskie działania trzeba myśleć w kategoriach strategicznej wspólnoty tego obszaru.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/648637-rosja-snuje-wizje-zlamania-woli-zachodu