Jewgienij Prigożin, właściciel i polityczny patron tzw. Grupy Wagnera udzielił wywiadu jednemu z rosyjskich korespondentów wojennych prowadzącemu kanał War Gonzo.
Bardzo to ciekawa rozmowa, którą warto obejrzeć choćby z tego powodu, iż ten rosyjski „turbopatriota” w niewybredny sposób oskarża dowództwo armii, ale także ministra Szojgu o to, że doprowadzili Rosję i jej siły zbrojne „na skraj przepaści”. W jego opinii dotychczasowe reformy wojskowe, rozpoczęte po 2008 roku, to były w gruncie rzeczy operacje propagandowe, sukcesy rosyjskiego wojska w Czeczenii, Gruzji czy Syrii, nie mówiąc już o Ukrainie w 2014 i 2015 roku, wynikały z tego, że Rosjanie walczyli ze słabo uzbrojonymi i jeszcze gorzej dowodzonymi przeciwnikami. Kiedy natknęli się na dobrze przygotowana armię, to okazało się, że „druga armia świata” jest czymś w rodzaju wioski potiomkinowskiej. Prigożin bezceremonialnie krytykuje dowództwo sił zbrojnych budując narrację, że jedyna walczącą formacją jest jego Grupa Wagnera. Rozmawiający z nim Siemion Piegow dodaje, że równie silną co Wagnerowcy motywacją charakteryzują się ochotnicy z Donbasu, którzy walczą z heroizmem, czemu Prigożin przytakuje. Mamy zatem do czynienia z kolejnym etapem budowania narracji, w której formacje ochotnicze sprawdzają się, a regularna armia wręcz przeciwnie ponosi porażki i odpowiada za dotychczasowe niepowodzenia. Kucharz Putina zdecydował się jeszcze zaostrzyć ton wypowiedzi deklarując, że podlegli mu najemnicy wycofają się z Bachmutu, jeśli nie będą otrzymywać odpowiedniej ilości amunicji. W świetle jego słów dziennie potrzebują nawet 80 tys. sztuk, a dostają raptem od 800 do 4 tys., co jest zdecydowanie zbyt mało.
Wymiar polityczny pogróżek Prigożina
Tego rodzaju pogróżki, zwłaszcza formułowane na kilka dni przez kolejną rocznicą zakończenia II wojny światowej, a trzeba pamiętać, że Kreml odwołał w tym roku wielkie defilady w obawie, jak się uważa przed ukraińskimi atakami, mają swój wymiar polityczny. Świadczą zarówno o nasilającej się walce na szczytach władzy, przy czym nie chodzi w tym wypadku o obalenie Putina ale o osłabienie Szojgu i Gierasimowa, jak i być może o narastających problemach w rosyjskich siłach zbrojnych. Ich sygnalizowanie, w przeddzień oczekiwanej ofensywy sił ukraińskich może oznaczać zarówno chęć oszukania przeciwnika, utwierdzenia go w przekonaniu o własnej słabości (operacja decepcyjna), jak i może być przygotowywaniem narracji już na wypadek kolejnej przegranej. Prigożin kilka dni temu oskarżył inną „prywatną firmę wojskową” Potok, powstałą za pieniądze i pod egidą Gazpromu o to, że jej żołnierze mający ochraniać flanki Wagnerowców pod Bachmutem porzucili w nocy swoje pozycje i uciekli. W tej narracji czytelnym jest zarówno dążenie właściciela Grupy Wagnera do utrzymania czegoś w rodzaju monopolu na prywatne armie, ale równie silna jest chęć oskarżenia przedstawicieli elity, w tym wypadku kierownictwa Gazpromu, o to, że w gruncie rzeczy sabotują rosyjski wysiłek wojenny. Wśród „turbopatriotów” tego rodzaju postawa jest dziś powszechna. Igor Girkin (Striełkow), z kolei wzywa do ogłoszenia kolejnej fali mobilizacji powszechnej, bo jego zdaniem 300 tys. ludzi, którzy trafili do armii jesienią ubiegłego roku już „się zużyło” i teraz potrzebna jest nowa fala. W podobnym duchu wypowiadał się ostatnio deputowany do Dumy Aleksander Borodaj, którego zdaniem już należy myśleć o kolejnej mobilizacji, która okaże się niezbędną po to, aby Rosja była w stanie odeprzeć ukraińską ofensywę. Do jego słów odniósł się nawet rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow, który powiedział, że „nie rozmawia się o tym”.
Trzeba odnotować, że zdaniem niektórych rosyjskich komentatorów, takich jak Aleksandr Chodakowskij były „minister obrony” w Donieckiej Republice Ludowej, frustracje Prigożina w kwestii amunicji nie są spowodowane tym, że Wagnerowcy jej nie otrzymują, ale iż otrzymują jej tyle samo co inne jednostki frontowe, a to mogłoby oznaczać problemy z zaopatrzeniem, które są już odczuwalne i mogą prowadzić do zmniejszenia zdolności bojowej Moskali.
Złość rosyjskich elit
Tym nie mniej w rosyjskich elitach, za kulisami, wrze o czym świadczą ostatnie decyzje Władimira Putina. Po jego niedawnej podróży na Chersońszczyznę i Zaporoże „posypały się głowy” w dowództwie sił zbrojnych. Odwołani zostali generałowie Dwornikow, który w przeszłości dowodził „specjalną operacją”, Żurawlew i Muradow (ten ostatni poniósł karę za fatalnie przeprowadzoną i zakończoną bolesną porażką próbę uderzenia w okolicach Wuhledaru). Ponadto „poleciał” generał Michaił Mizinciew, wiceminister obrony, odpowiadający za zaopatrzenie i sytuację na tyłach, a wcześniej dowodzący zdobyciem Mariupola, a także generał Oleg Gorszenin, który kierował centrum dowodzenia obroną. Rosyjscy komentatorzy argumentują, że odwołania w kierownictwie sił zbrojnych będą trwać i mamy do czynienia jedynie z pierwszą falą. Co więcej, ich zdaniem decyzje te są efektem podróży Putina na front, a trzeba pamiętać, że nie towarzyszył mu ani Szojgu, ani Gierasimow. Rosyjski prezydent miał wówczas skonfrontować swoją dotychczasową wiedzę na temat stanu sił zbrojnych, zaopatrzenia oddziałów liniowych i przygotowania armii do odparcie ukraińskiego uderzenia z realiami. W rezultacie zaczęły się dymisje, bo jak się uważa, Putin dostrzegł, że armia to zdemoralizowana, słabo dowodzona i źle zaopatrzona siła nie dająca rękojmi odniesienia zwycięstwa. Jak jest w rzeczywistości zapewne przekonamy się niedługo, bo Prigożin mówi, że strona ukraińska jest gotowa do ataku, wiatr wieje i ziemia wysycha, a to oznacza, że uderzenie jest kwestią najbliższych dni, może dwóch tygodni.
Analiza informacji ujawnionych w raportach wywiadu USA
W tym kontekście trzeba zadać pytanie z jaką sytuacją mamy do czynienia w rzeczywistości? Nieco światła rzuca na to jeden z ostatnich artykułów w „The Washington Post”, którego Autorka przeanalizowała informacje, które znalazły się w ujawnionych raportach amerykańskiego wywiadu. Wynika z nich, że Putin w lutym „podobno poparł” propozycję kierownictwa sił zbrojnych, która dotyczyła „cichej rekrutacji” 400 tys. dodatkowych żołnierzy. Spór, który podzielił w tej kwestii rosyjskie elity, dotyczyć miał tego, czy kolejna mobilizacja nie doprowadzi, w związku ze spodziewaną ucieczką młodych mężczyzn, do załamania rosyjskiej gospodarki, przede wszystkim niektórych jej sektorów, takich jak IT. W tych doniesieniach nie mniej ciekawym są oceny rosyjskich strat. Otóż jak wynika z informacji amerykańskiego wywiadu, z 500 tys. żołnierzy, którymi dysponowała Rosja (regularna armia i zmobilizowani), pozostało obecnie nie więcej niż 250 tys. Pozostali zostali wyeliminowani z walki. A to do pewnego stopnia wyjaśnia zarówno mniejszą intensywność rosyjskich ataków, jak i podjęte w ostatnich tygodniach decyzje. Chodzi oczywiście o ekspresowe uchwalenie przez Dumę Państwową ustawy o tzw. elektronicznej mobilizacji. W świetle nowej legislacji teraz w Rosji na dwa sposoby będzie się wzywać poborowych – zarówno, jak to było dawniej, rozsyłając listy polecone, jak i umieszczając stosowne wezwanie na elektronicznej platformie usług publicznych. Każdy ma obowiązek sprawdzić czy nie jest wzywany, a dokument uważa się za doręczony po siedmiu dniach od momentu jego umieszczenia na odpowiedniej stronie w internecie, niezależnie od tego, czy adresat wszedł na swoje indywidualne konto i przeczytał list od administracji wojskowej. Na dodatek, ponieważ nawet w Rosji nie ma automatyzmu i wezwanie na komisję wojskową nie równa się stuprocentowej pewności powołania, „na wszelki wypadek” władze wprowadziły istotne ograniczenia. Ci, którzy mają się stawić na komisję wojskową nie będą mogli opuścić kraju, ale jeśli uchylą się od tego obowiązku, to po 20 dniach automatycznie zaczną ich dotykać istotne ograniczenia, takie jak zakaz składania wniosków do państwowego katastru nieruchomości, co oznacza, że objęty nimi właściciel nie będzie mógł ich sprzedać, czy zakaz pracy w niektórych specjalnościach w tym zakładania jednoosobowych firm. W oczywisty sposób kroki te mają służyć zablokowaniu ponownej fali ucieczek z Rosji, kiedy to młodzi mężczyźni, w niemałej części programiści, wyjeżdżali do ościennych krajów ale stamtąd nadal w ramach prowadzonej jednoosobowej działalności świadczą usługi na rzecz rosyjskich firm. Resort obrony już poinformował, że nowy system ma być „testowany” w Moskwie i Petersburgu, co może oznaczać zmianę dotychczasowego modelu. Polegał on na tym, że na wojnę szli mieszkańcy prowincji, rosyjskiej „głubinki” a miasta były oszczędzane, najprawdopodobniej dlatego, że władze bały się demonstracji i niepokojów. Teraz albo czują się pewniej, albo rezerwy kadrowe na tyle się skurczyły, że wojsko musi sięgnąć i do tych zasobów.
Pogarszające się nastroje w Rosji
Nastroje w Rosji pogarszają się, choć nie na poziomie szerokiej publiczności, bo poparcie dla Putina jest nadal w badaniach opinii publicznej rekordowo wysokie. Mamy jednak do czynienia z nowym, ciekawym zjawiskiem. Otóż w ostatnim czasie ujawniono drugie już nagranie przedstawicieli rosyjskich elit. W tym wypadku chodzi o rozmowę telefoniczną, w której brali udział z jednej strony Roman Trocenko z drugiej Nikołaj Matuszewski. Ten pierwszy to rosyjski multimiliarder, wg. Forbes wyceniany na niemal 3 mld dolarów, bliski współpracownik Igora Sieczina szefa Rosnieftu, a ten drugi jest znanym przedsiębiorcą z branży nieruchomości. Ton ich wypowiedzi jest minorowy. Trocenko mówi „Rosja, którą tak szczerze kochamy, znalazła się w szponach jakichś dupków, którzy wyznają jakieś dziwne XIX-wieczne koncepcje. To się skończy w piekle, do cholery, albo pozabijają się, albo będą wyrzynać na ulicach Moskwy”. Potem stwierdza, że „jego prognoza dla Rosji jest ponura”, kraj stoi na skraju przepaści, a należy się spodziewać, że będzie jeszcze gorzej, bo „na powierzchnię wyjdą takie czarty” jakich od dawna się nie widziało. Rozmówcy mają na myśli rosyjskich turbopatriotów w stylu Prigożina i Girkina, tych którzy chcą długiej wojny na śmierć i życie i nie mają nadziei na poprawę sytuacji. Nie mniej co ta rozmowa ciekawą jest ankieta, zestawienie kilku opinii anonimowych managerów wyższego szczebla i urzędników państwowych, którą przedstawił opozycyjny portal Ważne historie. Wypowiadający się mają nie mniej ponurą diagnozę sytuacji, w jakiej znalazła się Rosja, ale obawiają się czegoś gorszego – wojny domowej. A to z kolei skłania ich do myślenia o konieczności „zjednoczenia się wokół Putina”, bo ci którzy przyjdą po nim będą tylko gorsi. Nie można zresztą wykluczyć, że mamy do czynienia z operacją ujawniania przez FSB tego rodzaju nagrań właśnie, po to aby skonsolidować wątpiącą w sukces elitę władzy i pieniądza w Rosji. Jest to bardzo prawdopodobne, ale tym bardziej potwierdza diagnozę o pojawiających się pęknięciach, problemach i zwątpieniu. Oczekiwana ofensywa sił ukraińskich ma i ten wymiar, że z pewnością wpłynie na sytuację wewnętrzną w Rosji. Putin sygnalizuje gotowość kontynuowania walki nawet, jeśli strona ukraińska odbije kolejne tereny. Wewnętrzna dynamika polityczna w Rosji tę skłonność, w moim odczuciu, umacnia. Odwrócenie trendu jest zapewne możliwe, ale ukraiński sukces na froncie musiałby być znaczącym, pozbawiającym rosyjskie elity złudzeń, że wojnę można będzie kiedykolwiek wygrać. Drugim czynnikiem może być zmiana polityki Pekinu wobec konfliktu. Niewykluczone zresztą, że trwają właśnie ożywione działania na obydwu polach. Skutki zapewne niedługo dostrzeżemy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/644764-rosyjskie-elity-boja-sie-wojny-domowej-i-popieraja-putina