Helen Thomas zwraca uwagę na łamach Financial Times na obszar, który jest piętą achillesowa świata Zachodu - system kabli podwodnych, światłowodowych połączeń oceanicznych dzięki którym możliwe jest utrzymanie łączności w wymiarze globalnym, przesyłanie danych i funkcjonowanie międzynarodowego systemu finansowego.
W raporcie, który został opracowany w ubiegłym roku na zlecenie Parlamentu Europejskiego znaleźć można informację, że 99 proc. transoceanicznego transferu danych jest możliwe dzięki 400 połączeniom kablowym, ale 20 z nich pozwala na przesyłanie 2/5 danych między Stanami Zjednoczonymi a Europą. Problem polega na tym, że nie są one w żaden sposób chronione, a informacje, które pojawiły się w ubiegłym tygodniu w skandynawskich mediach, o tym, że rosyjskie statki cywilne i okręty wojskowe bardzo intensywnie „mapują” dno Morza Bałtyckiego i Północnego wskazują na to, iż Rosjanie mogą coś szykować. Brytyjski dziennik Standard Evening pisze też o podejrzanej misji statku oceanograficznego Admirał Vladimirski, który przez miesiąc miał pływać po wodach Morza Północnego z wyłączonymi systemami umożliwiającymi jego lokalizację. Zdaniem przywoływanych specjalistów z Wielkiej Brytanii głównym celem tej „misji” mogło być aktualizowanie przez Rosjan map infrastruktury krytycznej, zarówno lokalizacji kabli podmorskich, jak i gazociągów, ale również morskich farm wiatrowych. Wszystkie te działania mogą pomóc Rosjanom w przyszłości podjąć działania o charakterze dywersyjnym, których powodzenie może znacząco zaszkodzić państwom Zachodu, ale jednocześnie, jak to ma miejsce w przypadku wybuchów gazociągu Nord Stream 2, trudno jest ustalić kto stał za sabotażem, co otwiera pole do kolportowania najbardziej wymyślnych teorii spiskowych.
Eksperci amerykańskiego think tanku strategicznego CSBA, którzy jeszcze jesienią ubiegłego roku przygotowali obszerny raport na temat obrony Państw Bałtyckich w nowych realiach, zwrócili uwagę na to, że Kreml zarówno w związku ze słabnięciem w wyniku wojny ich sił konwencjonalnych jak i nie rezygnując z agresywnej polityki i prób osłabienia jedności państw Zachodu w przyszłości może częściej odwoływać się do aktów dywersji i sabotażu. Szczególnie, w ich opinii, na ataki może być narażona morska infrastruktura krytyczna – gazociągi, kable i elektrownie wiatrowe. Helen Thomas pisze, że ochrona kabli podwodnych jest szczególnie trudna co najmniej z kilku powodów.
Po pierwsze infrastruktura prawna jest przestarzała, bo nikt nie liczył się z sytuacją, iż mogą one być celem planowanych ataków. Regulacje prawa międzynarodowego w tym obszarze powstawały w latach 70-tych i 80-tych ubiegłego stulecia, w zupełnie innych realiach. Nie ma też dokładnych informacji na temat tego, które z kabli mają charakter priorytetowy i w związku z tym powinny być intensywniej chronione. Thomas przywołuje w swym artykule wypowiedź jednego z ekspertów, który powiedział jej, że „wiele dużych firm nawet nie wie szczegółowo, jakich kabli używają, do jakich usług, a zwłaszcza na jakich usługach polegają ich zewnętrzni kontrahenci”. Ma to niebagatelne znaczenie w sytuacji kiedy dziennie zachodni system bankowy przesyła za pośrednictwem podmorskich systemów kablowych 10 bln dolarów. Jakiekolwiek uderzenie w podmorską infrastrukturę krytyczna może oznaczać powstanie turbulencji i zagrożeń o trudnej do ocenienia skali.
A co na Bałtyku?
Dotyczy to oczywiście również Bałtyku, na którym sytuacja nie wygląda lepiej. Rosjanie jak do tej pory działają niemal zupełnie bez przeszkód a nawet mają miejsce zastanawiające wypadki w rodzaju uderzenia przez niemiecki statek handlowy z rosyjskim kapitanem w jedną z turbin wiatrowych zlokalizowanych nieopodal portu w Emden. Chodzi o drobnicowiec Petra L., który płynął ze Szczecina ze zbożem, najprawdopodobniej ukraińskim, do Antwerpii. Nie trzeba wielkiej wyobraźni, aby zastanowić się komu może być na rękę incydent uderzający w tranzyt ukraińskiego zboża z polskiego portu, tym bardziej, że uszkodzono niemiecka turbinę.
Tego rodzaju zdarzenia mogą się w przyszłości powtarzać, a to oznacza, że kwestia bezpieczeństwa na Bałtyku stanie się w nieodległej przyszłości, w mojej opinii, priorytetem. Mają tego świadomość Finowie, którzy w niedawnych wyborach wybrali do swojego parlamentu rekordową liczbę emerytowanych wojskowych wyższych rang. Jarmo Lindberg, który został po raz pierwszy deputowanym, a do roku 2019 dowodził fińskimi siłami zbrojnymi powiedział dziennikowi Financial Times:
To nowa Finlandia. W parlamencie byli już wcześniej oficerowie, ale ich liczba jest większa niż wcześniej. Podczas mojej kampanii ludzie mówili mi, że w parlamencie potrzebna jest wiedza na temat bezpieczeństwa i obrony.
Inni nowo wybrani posłowie, w przeszłości wojskowi, mówią o tym, iż rosyjska agresja spowodowała, że „maski opadły”, realizowana przez lata przez Helsinki polityka odchodzi w przeszłość i teraz kraj musi poważnie liczyć się z wojną. Ta zmiana jest o tyle ważna, że niewykluczone, iż to co w przeszłości nie było realne, teraz jest poważnie brane pod uwagę. Po pierwsze Finowie bardzo intensywnie pracują nad swoją formuła obecności w NATO i szukają odpowiedzi na pytanie co powinno ulec zmianie. Podnoszona jest konieczność przeniesienia NATO-wskiego dowództwa z Norfolk, ale również z holenderskiego Brunssum bliżej wschodniej flanki. Kolejna sprawą jest problem ewentualnej militaryzacji Archipelagu Allandzkiego, strategicznie istotnych wysp we wschodniej części Morza Bałtyckiego, które mają status okręgu autonomicznego i zamieszkałe są przez ludność pochodzenia szwedzkiego. Po raz pierwszy wyspy te, wówczas należące do Imperium Rosyjskiego zostały zdemilitaryzowane w wyniku niekorzystnych dla Rosji porozumień Traktatu Paryskiego kończącego Wojnę Krymską. Ostatnie międzynarodowe porozumienie w kwestii ich statusu zostało zawarte w Paryżu w roku 1947. Rosjanie, o czym w styczniu pisały Izwiestia są bardzo zaniepokojeni perspektywą ewentualnej militaryzacji archipelagu. Powód jest oczywisty. Takie kroki znacząco zmieniałyby sytuację we wschodniej części Bałtyku a znajdujące się na wyspach siły byłyby w stanie zamknąć wejście zarówno do Zatoki Botnickiej, jak i znacznie ważniejszej, z wojskowego punktu widzenia, Zatoki Fińskiej. Jeszcze jesienią 2022 roku, w związku z faktem złożenia przez Helsinki wniosku o przyjęcie do NATO, rosyjski ambasador zwrócił się z oficjalnym zapytaniem do ówczesnego rządu, czy Finlandia nie ma zamiarów militaryzacji Wysp Allandzkich. Uzyskał wówczas odpowiedź negatywną, ale w fińskim parlamencie znajduje się petycja której autorzy domagają się podjęcia tego rodzaju decyzji. Elina Valtonen, wiceprzewodnicząca Koalicji Narodowej, która wygrała wybory i o której się mówi, że w przyszłym rządzie może objąć tekę ministra spraw zagranicznych powiedziała Financial Times, iż „Finlandia jest w NATO dopiero dwa tygodnie i nie uważa ona aby kwestia ta (militaryzacja archipelagu – MB) była palącą”. Ta bardzo dyplomatyczna wypowiedź jest czytelnym sygnałem, iż rząd w Helsinkach nie odrzuca takiej perspektywy, ale oczekuje na stanowisko sojuszników z NATO. Może to kwestia, którą powinna podjąć nasza dyplomacja?
Anna Wieslander i Eric Adamson z Atlantic Council piszą o jeszcze jednej wyspie znajdującej się na Morzu Bałtyckim, o militaryzacji której zdecydowano kilka lat temu, co ich zdaniem może doprowadzić do sytuacji przekształcenia jej w „game changera” w kwestii bezpieczeństwa na Bałtyku. Chodzi oczywiście o szwedzką Gotlandię, u wybrzeży której właśnie odbywają się ćwiczenia państw NATO i sił zbrojnych Szwecji o kryptonimie Aurora 2023. Biorą w nich udział żołnierze z 11 państw (w sile 26 tys.) a Sztokholm w czasie manewrów odwiedził po raz pierwszy od dwudziestu lat szef Pentagonu Lloyd Austin. W tym ostatnim przypadku mamy do czynienia z wyraźnym sygnałem o charakterze politycznym, mającym potwierdzić zaangażowanie i poparcie Stanów Zjednoczonych w kwestię członkostwa Szwecji w Pakcie Północnoatlantyckim.
Zaprzepaszczona szansa
Na marginesie warto zapytać jakie były powody bezczynności naszej dyplomacji w kwestii rozwiązania problemów związanych z turecką i węgierską blokadą członkostwa Sztokholmu. Nie rozstrzygając meritum sprawy, bo wbrew narracji naszych mediów nie jest ona czarno – biała i dopiero teraz władze Szwecji zaczynają mówić o penalizacji członkostwa w organizacjach uznawanych zarówno przez Unię jak i inne państwa Zachodu za terrorystyczne, to jednak wydaje się, że zmarnowaliśmy okazję. Mamy dobre relacje z Ankarą i z Budapesztem, wydawało się zatem czymś oczywistym zaproponowanie „misji dobrych usług” celem rozwiązania problemu. Nie zrobiliśmy tego, a szkoda.
Wróćmy jednak do kwestii strategicznych, bo warto pamiętać, o czym piszą analitycy Atlantic Council, że „Gotlandia ilustruje kluczową rolę Szwecji jako dawcy bezpieczeństwa w regionie. Dla Sojuszu kontrola nad Gotlandią może mieć decydujący wpływ na obronę Estonii, Łotwy, Litwy, Finlandii i Polski”. Tak jest w istocie, bowiem szlaki żeglugowe na Bałtyku tak są rozlokowane, że ten kto kontroluje wyspę jest w stanie decydować o komunikacji z zachodu na wschód, a to oznacza znaczący wpływ na transport towarów morzem, zarówno do Polski jak i przede wszystkim do państw bałtyckich. Jak przypominają eksperci Atlantic Council, szereg gier wojennych, przeprowadzanych przez państwa zachodnie po roku 2014 potwierdzało kluczową rolę Gotlandii dla kontroli żeglugi na Bałtyku. Ma to tym większe znaczenie jeśli weźmie się pod uwagę zdolności Rosjan do budowania tzw. baniek antydostępowych. Jeśli bowiem Moskale zdobyliby wyspę i przerzucili tam swoje systemu rakietowe i przeciwlotnicze, to siły NATO znalazłyby się w niedogodnym położeniu. Jakimi siłami Szwedzi bronią tej kluczowej wyspy, która została remilitaryzowana w 2018 roku? Otóż jak piszą Wieslander i Adamson na stałe na wyspie znajduje się obecnie ok. 400 żołnierzy z batalionu zmechanizowanego i batalionu amfibii Gwardii Narodowej. W 2021 roku reaktywowany został system obrony powietrznej. W czasie ostatnich manewrów obronę wyspy ćwiczyły jednostki z Wielkiej Brytanii i z Polski, a w trakcie ćwiczeń Anakonda nasze siły testowały szwedzką obronę przeciwlotniczą. Wydaje się, że w najbliższym czasie na porządku dnia stanie kwestia wzmocnienia kontyngentu wojskowego na Gotlandii. Może to dobry moment aby Warszawa zgłosiła własny udział w ewentualnym NATO-wskim kontyngencie?
Mamy zatem do czynienia, co trzeba uznać za dobry kierunek działania, z bliską współpracą wojskową, państw NATO i Szwecji. Wydaje się, że w przyszłości zarówno Warszawa jak i inne stolice regionu staną wobec problemu nie tylko zwiększenie interoperacyjności swoich sił zbrojnych, ale w gruncie rzeczy budowania wspólnego systemu obrony, w tym integracji lotnictwa i obrony powietrznej. Towarzyszyć temu winna pogłębiona współpraca polityczna. Jest ona istotna co najmniej z trzech powodów.
Po pierwsze państwa Nordyckie generalnie oceniają sytuację w zakresie bezpieczeństwa podobnie jak Europa Środkowa i są zwolennikami wzmocnienia więzi atlantyckich. Po drugie rozwój współpracy z nimi zwiększa znaczenie powiązań północ – południe, co powoduje, również w wymiarze ekonomicznym, powstanie bardziej zrównoważonego a przez to korzystniejszego dla Polski, układu. Po trzecie wreszcie powstanie silnego bloku państw regionu, zbudowanego na fundamencie wspólnej polityki bezpieczeństwa, może pozwolić na rozwiązanie naszych problemów z Unią Europejską i uzyskanie bardziej partnerskich relacji. To wszystko powoduje, że nasze relacje z Państwami Skandynawskimi i Bałtami winny stać się w najbliższej przyszłości priorytetowym kierunkiem dla wysiłków naszej polityki zagranicznej.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/644701-sojusz-polsko-skandynawski-na-rzecz-bezpieczenstwa