Cała prezydentura Emmanuela Macrona przebiega pod znakiem protestów. W czasie pierwszej kadencji były to demonstracje i zamieszki wywołane nałożeniem dodatkowych podatków na paliwa. Protesty ruchu „żółtych kamizelek” i regularne weekendowe starcia z policją z mniejszą, lub większą intensywnością, objęły na blisko 2 lata cały kraj. Zginęło w nich 10 osób, a blisko 3 tysiące zostało rannych. Protesty miały zakończyć się po tym jak prezydent Macron zaczął objeżdżać całą Francję i na spotkaniach z obywatelami wyjaśniać powody podniesienia podatków i składać różne obietnice. W rzeczywistości kres rozruchom i demonstracjom położyła pandemia.
Po 3 latach wszystko we Francji wraca do normy, a więc znów w całym kraju trwają protesty i starcia z policją. Tym razem powodem jest przeforsowanie przez Macrona, nawet bez zgody parlamentu - Zgromadzenia Narodowego, podniesienia weku emerytalnego. Jedna sprawa to kwestie emerytalne, a druga to arogancki, antydemokratyczny sposób sprawowania władzy przez rząd i prezydenta.
Macron znów stara się studzić nastroje społeczne, więc rozpoczął kolejny tour de France. Tym razem jednak protesty są znacznie powszechniejsze i nie mają tylko formy demonstracji i zamieszek, choć tłumy wdzierają się do budynków publicznych i demolują je, jak choćby siedzibę francuskiej giełdy. Demonstracjom towarzyszom strajki, akcje związkowców w całej Francji, które prowadzą do paraliżu kraju. I tak okazuje się, że tam gdzie pojawia się prezydent, związkowcy odcinają dostawy prądu. Jego Pompatyczność Emmanuel I nie może więc czarować słowem, bo mikrofony i głośniki nie działają, transmisje telewizyjne i radiowe są zakłócane. Jak informuje TF1Info służba Macrona ciągnie więc za nim na ciężarówce generator prądu na ropę. Tak było m.in w Vendome. Nagranie wideo z miejsca spotkania z poddanymi pokazuje przewoźną elektrownię i grube biegnące od niej kable do budynku gdzie posłuchania ludowi udzielał władca Francji.
Rondeliada
Gdzie się jednak Macron nie pojawi tam towarzyszą mu demonstranci, którzy zakłócają jego spotkania waląc łyżkami w garnki i rondle. Te formę protestu francuskie media określiły już mianem „casserolade” od słowa casserol - rondel (to też nazwa potrawy - rodzaju zapiekanki). Jego Niskość przyjeżdża więc ze swoją elektrownią, a tu kto żyw wychodzi i wali łychami w garnki, rondle, patelnie, tłucze pokrywkami jak talerzami w orkiestrze. To w jakiś sposób powrót do tradycji wywodzących się jeszcze ze Średniowiecza protestów chariwari, akcji publicznego zawstydzania. Niemal 200 lat temu walenie w gary stało się symbolem rewolucji lipcowej, kiedy to republikanie wymusili abdykację króla Karola X.
Teraz kuchenne utensylia znów stały się jednym z symboli protestów, zwłaszcza po tym jak policja zaczęła je kwalifikować jako „przenośne urządzenia dźwiękowe” i konfiskować. Po wizycie władcy w Ganges w Oksytanii na południu Francji mieszkańcy miasteczka nie mieli w czym ugotować sobie obiadów. Nie szkodzi, bo tamtejszych poddanych potraktowano gazem łzawiącym, więc i tak im się na jakiś czas jeść odechciało.
A teraz wyobraźmy sobie następującą scenę. Oto do prezydenta Chin Xi Jinpinga podchodzi jeden z jego ministrów i opowiada, że ten co to niedawno był z wizytą, taki przywódca Francji to teraz po kraju swym jeździ generator, a może nawet kuchnię polową za sobą ciągnie, a gdzie się nie pojawi tam lud z garnkami i patelniami wychodzi i tłucze w nie. - Zaiste wielkie to mocarstwo ta Francja, a Macron wielkim przywódcą jest - odpowiada chiński przywódca.
To fantazjowanie, ale groteskowość scen z Francji jest realna i dobrze symbolizuje jej stan. Protesty w takiej czy innej formie są permanentne, podobnie jak nędza władzy i tamtejszych elit. Francja staje się krajem nierozwiązywalnych problemów społecznych i politycznych. Dziś wszystko może być zarzewiem zamieszek, a nawet wielkich, krwawych starć. Wszystko może okazać się iskrą zapalną do niekontrolowanych zajść. Nie ma znaczenia czy taka, czy inna będzie reforma emerytalna, czy Macron przekona do kolejnych zmian, bądź wymusi je. Nie znikną gigantyczne problemy związane z niekontrolowaną imigracją. Imigranckie getta wokół miast i w nich nie zmienią się w spokojne dzielnice. Saint Denis gdzie jest katedra z grobami królów Francji ze swą licząca kilkaset tysięcy populacją muzułmanów nie zmieni się na powrót w miasto francuskie.
Nie zmniejszy się rosnąca w zastraszającym tempie przestępczość. Nie zniknie powiększające się wciąż rozwarstwienie ekonomiczne. PKB Francji, niższe niż w 2008 roku, nie zwiększy się nagle tak, że dzisiejsi 30-latkowie będą mieli perspektywę życia na podobnym poziomie jak ich rodzice. Nie, będą biedniejsi, będą żyli gorzej. Gigantyczny dług przekraczający 110% wartości PKB nagle się nie skurczy. Francuskie elektrownie atomowe nie przestaną być w opłakanym stanie.
Elity francuskie, i media, ale też europejskie wciąż pocieszają się, żyją w złudzeniu że protesty we Francji to rodzaj ludowej zabawy, ot taka tradycja.
Francuzi już tak mają, że na Sylwestra, albo z powodu meczu palą sobie tysiąc samochodów, a od czasu do czasu demolują całe kwartały miast. Tymczasem Francja się sypie, rozpada targana konfliktami wewnętrznymi. Oświeceni Europejczycy mogą sobie uważać, że nic się wielkiego nie stanie, bo przecież Francja, to nie jakiś tam Liban z szyitami, sunnitami, druzami, chrześcijanami i kim tam jeszcze nie wiadomo jakiego pochodzenia. Pyszni, aroganccy rasiści.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/644421-francja-groteskowa-prezydent-na-rope-kontra-garnki-i-rondle