We wtorek prezydent USA Joe Biden ogłosił, że będzie ubiegał się o reelekcję. Jego kampania rozpoczęła się od wyborczego spotu opublikowanego we wczesnych godzinach porannych, którego głównym tematem był, jak mogło być inaczej, Donald Trump.
Były prezydent, przekonywał Biden Amerykanów, chce zniszczyć demokrację, sprawiedliwość społeczną i odebrać im ich prawa, m.in. do aborcji. Pojawiły się także flagi tęczowe, kobiety w chustach islamskich oraz działacze Afroamerykańscy. Prezydent mówił o nienawiści szerzonej „przez radykałów z obozu MAGA” (Make America Great Again) Trumpa. Po obejrzeniu tego pierwszego kampanijnego spotu Bidena, nasuwają się dwa wnioski: demokratom zależy, by Trump dalej przewodził republikanom i by to on był rywalem Bidena w 2024 r. Były prezydent ma ogromny negatywny elektorat, a jego liczne wady charakterologiczne oraz ciążące na nim zarzuty prokuratorskie, czynią go idealnym chłopcem do bicia dla lewicy. Ten pierwszy wniosek prowadzi do drugiego: w 2024 r. Amerykanie będą mieli powtórkę z wyborów w 2020. Walkę liberalnego dobra z radyklanym, konserwatywnym (i narcystycznym) złem. Starcie Trump vs Biden 2.0 ma przy tym szansę być jeszcze bardziej zajadłym.
Partia Republikańska oczywiście wolałaby pozbyć się Trumpa, ale to nie ma znaczenia: entuzjazm, jaki wzbudza wśród wyborczej bazy, powoduje, że ma duże szanse zwyciężyć w prawyborach, mimo długiej listy partyjnych rywali, z gubernatorem Florydy Ronem DeSantisem na czele. DeSantis byłby rozsądniejszym wyborem z punktu widzenia kierownictwa GOP, zmęczonego nawoływaniem Trumpa do zemsty za rzekomo skradzione wybory w 2020 r. i chaosem, który wokół siebie wytwarza. Tyle, że DeSantis nie ma charyzmy byłego prezydenta, poza tym trudno prowadzić mu kampanię w jego cieniu. Chociaż nie ogłosił jeszcze publicznie, że kandyduje, zrobił już wszystko co zazwyczaj robi kandydat: opublikował nudne wspomnienia, zaczął podróżować po kraju i zbierać pieniądze. Odwiedził także szereg sojuszników USA: Japonię, Izrael, Wielką Brytanię. Niestety zaliczył także kilka poważnych wpadek: rosyjską agresję na Ukrainę nazwał „sporem terytorialnym” oraz dał się wciągnąć w słowną potyczkę ze swoim głównym rywalem, co nie wyszło mu na dobre. Trump nazwał gubernatora Florydy m.in. „Rino”, co oznacza republikanin tylko z nazwy (republican only by name), globalistą oraz „klopsikiem”(ze względu na jego włoskie pochodzenie), a także „malutki D” oraz „budyniowe palce” (rzekomo gubernator Florydy jadł budyń palcami). Uwagi na temat Ukrainy spowodowały, że część darczyńców się od niego odwróciła. W skrócie: DeSantis zmaga się z tą samą dynamiką, z którą borykali się poprzedni partyjni rywale Trumpa: jeśli go będzie naśladował, by zyskać poparcie partyjnej bazy zostanie uznany za tanią imitację; jeśli go zaatakuje zostanie uznany za zdrajcę.
Dlatego DeSantis był zmuszony potępić działania prokuratora okręgowego Manhattanu Alvina Bragga, który ściga Trumpa za to, że źle zaksięgował pieniądze, które zapłacił byłej gwieździe porno Stormy Daniels za milczenie. Jest to zresztą zapewne nie ostatnie śledztwo, które czeka byłego prezydenta. Przez ten medialny szum, który ożywił dotąd dość słaba kampanie Trumpa, gubernator Florydy nie jest w stanie się przebić. Jedyne co mu pozostało to przypominanie wyborcom, że Trump przewodniczył swojej partii podczas trzech wyjątkowo słabych cykli wyborczych: w 2018 r. Partia Republikańska straciła kontrolę nad Izbą Reprezentantów, Trump przegrał wybory prezydenckie w 2020 r., a rok 2022 zakończył się nieudaną próbą odzyskania Senatu przez GOP. Sondaże są nieubłagane: 58 proc. wyborców republikanów zadeklarowało w badaniu Morning Consult, że głosowałoby na Trumpa, a tylko 21 proc. na DeSantisa. Jedyni inni potencjalni kandydaci GOP, którzy mają poparcie godne odnotowania, to była gubernator Karoliny Południowej Nikki Haley, konserwatywny przedsiębiorca Vivek Ramaswamy oraz Liz Cheney – wszyscy oni oscylują w granicach 3 proc. W hipotetycznym pojedynku z Bidenem Trump traci do niego 1 punkt procentowy, podczas gdy DeSantis ma 4 punkty straty, wynika z sondażu. Na dodatek gubernator Florydy, mimo iż odnosił i odnosi ogromne sukcesy w walce z „ideologią woke”, jest mało charyzmatyczny. Nawet jego otoczenie przyznaje, że nie lubi on publicznych występów ani bezpośredniego kontaktu z wyborcami.
Oczywiście jest wciąż za wcześnie, by przekreślać DeSantisa, do prawyborów zostało osiem miesięcy. Niemniej jednak obóz Trumpa skompletował już obszerne akta na jego temat i były prezydent będzie go zapewne atakował bezlitośnie. Jeśli DeSantis nie znajdzie skutecznej odpowiedzi na te ataki, oraz sposobu jak zdystansować się od byłego prezydenta, nie tracąc jednocześnie poparcia jego zwolenników, Amerykanów za rok może czekać powtórka wyborczej telenoweli z 2020 r. Tylko w gorszym wydaniu. Jest to coś czego większość z nich nie chce. Jak wynika z sondażu NBC News 60 procent Amerykanów uważa, że Trump nie powinien próbować odzyskać Białego Domu – w tym mniej więcej jedna trzecia Republikanów. Jednocześnie 70 procent Amerykanów uważa, że Biden nie powinien ubiegać się o drugą kadencję – w tym 51 procent Demokratów.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/644320-bitwa-o-dusze-ameryki-czyli-trump-vs-biden-20