Jeden z białoruskich kanałów na platformie Telegram informuje, że w trakcie ostatniego pobytu Łukaszenki w Moskwie Putinowi „udało się złamać” białoruskiego dyktatora i tym razem ten miał się zgodzić na zaangażowanie w wojnę po stronie rosyjskiej.
Chodzi oczywiście o wzięcie w niej udziału sił zbrojnych a nie, jak do tej pory, udzielanie pomocy w tym umożliwienie wykorzystania infrastruktury wojskowej (lotniska, poligony, koszary, magazyny, szpitale etc.). Autorzy postu na kanale Białoruski Wywiad powołują się na pogłoski „krążące w korytarzach Rady Bezpieczeństwa” o tym, że po przylocie z Moskwy Łukaszenka w rozmowie „w cztery oczy” z Wolfowiczem, czyli sekretarzem tego ciała miał wydać polecenie „rozpoczęcia przygotowań” do wzięcia udziału białoruskiej armii w specjalnej operacji wojennej. Od pierwszego dnia rosyjskiej agresji podobne pogłoski pojawiały się już wielokrotnie, jednak teraz mamy do czynienia z nową sytuacją. Nawet jeśli i teraz te „rewelacje” okażą się przesadzone, co jest prawdopodobne, to tym nie mniej warto tę nową sytuacje opisać.
Wiadomo, że rozmowy, prowadzone w ramach Rady Państwa Związkowego, na które do rosyjskiej stolicy poleciał Łukaszenka były długie. Z informacji które ujawnił Dmitrij Pieskow wynikało, że Łukaszenka długo w nocy o czymś rozmawiał z Putinem. Jak ujawniły służby prasowe Kremla rozmowy 5 kwietnia zaczęły się o 20.30 a zakończyły kwadrans po drugiej w nocy. Ze słów samego Łukaszenki wynika też, że rozmawiano o „gwarancjach bezpieczeństwa” dla Białorusi. Jak relacjonują rosyjskie media Sergiej Szojgu, który przybył do Mińska pięć dni po spotkaniu Rady Państwa Związkowego, miał rozmawiać zarówno o nowej doktrynie obronnej, która jest już ponoć na ukończeniu i przewiduje, według słów białoruskiego dyktatora, że „w razie agresji Rosja będzie bronić Białorusi jak własnego terytorium”, jak też o rozbudowie wspólnego zgrupowania wojskowego. Już wcześniej, pisałem o tym zresztą, eksperci zauważyli, że rosyjsko – białoruskie porozumienie w tej kwestii, podpisane w grudniu ubiegłego roku nie przewiduje „limitu” wielkości tych sił, a to może oznaczać, że z dzisiejszych ok. 10 tys. rosyjskich żołnierzy zrobi się niedługo znacznie większe zgrupowanie. Jego celem może być, nie należy tego wykluczać, powtórzenie ataku na Ukrainę z północy i wówczas siły białoruskie wraz z tym zgrupowaniem wzięłyby udział w walkach, lub, w wariancie mniej ambitnym jedynie szachowały by i wiązały siły ukraińskie. Już wcześniej przedstawiciele Kijowa deklarowali, że jeśli Białoruś zaangażuje się w wojnę albo Rosjanie uderzą od północy, to oni są na taki wariant przygotowani i odpowiedzą, również wchodząc wojskowo na obszar sąsiedniego państwa.
Być może to co się dzieje ma związek z wypowiedzią Wiktora Orbana, która nie została u nas zauważona, ale w Rosji ją odnotowano. Otóż węgierski premier miał powiedzieć, że w czasie niedawnych rozmów państw Unii Europejskiej rozważano decyzję i państwa Wspólnoty są bliskie jej podjęciu, aby wysłać na Ukrainę wojskowy „kontyngent pokojowy”. Przy czym Orban nawiązał do toczonych na początku wojny dyskusjach na temat celowości wysyłania broni śmiercionośnej. Jego zdaniem mamy do czynienia ze stałym przesuwaniem granicy zaangażowania państw europejskich we wspieranie Ukrainy, i tak jak przekroczono granicę w sprawie „śmiercionośnej broni” bo teraz dostarcza się czołgi, transportery opancerzone i duże ilości amunicji, tak Europa bliska jest przejściu kolejnej rubieży. Trzeba pamiętać, że Budapeszt utrzymuje z Mińskiem ożywione relacje dyplomatyczne, z pewnością nie można w tym wypadku mówić o jakiejkolwiek izolacji dyktatury. Do białoruskiej stolicy w marcu przyjechał minister spraw zagranicznych Węgier. Jak sam powiedział wówczas jego przyjazd był związany z potrzebą utrzymywania „kanałów komunikacji” a te są niezbędne jeśli chce się doprowadzić do końca wojny i pokoju, którego, zdaniem węgierskiego polityka Europa potrzebuje już teraz. Chodziło, jak się przypuszcza nie tylko o sprawy kwestie związane z wojną, ale również w grze były interesy, bo Péter Szijjártó spotkał się również w białoruskiej stolicy z tamtejszym ministrem gospodarki Aleksandrem Czerwiakowem. Nota bene warto pamiętać, że przed czterema dniami do Budapesztu przyjechał Siergiej Aleinik i będąc tam apelował o „niezwłoczne zawieszenie broni” na Ukrainie oraz rozpoczęcie rozmów pokojowych. Ale nie wyłącznie, bo równocześnie mówił, że „niektóre państwa” chcą wciągnąć Białoruś do wojny i kwestie związane z bezpieczeństwem są obecnie najbardziej palącymi, tak jak nigdy nie miało to miejsca od początku białoruskiej niepodległości. Ta retoryka jest w sposób celowy niejednoznaczna. Możemy mieć zarówno do czynienia z budową uzasadnień dlaczego Mińsk zaangażuje się w wojnę po stronie rosyjskiej (rozbudowa sił przez państwa wschodniej flanki NATO), jak i komunikatem, iż Białoruś tego nie chce, ale jest w wojnę wciągana przez Moskwę.
Z pewnością z tego rodzaju linią interpretacyjną mamy do czynienia w ostatnim raporcie na temat sytuacji wojennej, przygotowanym przez ekspertów Mińskiego Dialogu, półoficjalnego białoruskiego think tanku, uznawanego za jedno z narzędzi wykorzystywanych przez tamtejszy MSZ. W ostatnim, opublikowanym na początku kwietnia raporcie tej organizacji znajdujemy opis aktualnej polityki wojskowej Mińska. Do tej pory, Białoruś, utrzymywała siły wojskowe na granicach z państwami NATO – Polską i Litwą oraz Łotwą w sile po jednej brygadzie zmechanizowanej na każdym z tych kierunków. Ale teraz pojawia się problem umocnienia granicy z Ukrainą. Powód jest oczywisty, zdaniem analityków, którzy przygotowywali dokument, w Mińsku obawiają się zarówno wzrostu liczebności sił zbrojnych Polski, Bałtów jak i ewolucji polityki Kijowa. Do wojny uznawano, że nie ma potrzeby utrzymywać sił na granicy z Ukrainą, relacje były bowiem przyjazne, teraz to się zasadniczo zmieniło. Bardzo ostrożne szacunki wskazują, że po to aby umocnić liczącą sobie ponad tysiąc kilometrów granicę (dokładnie 1084 km) Mińsk potrzebowałby co najmniej 4 brygady zmechanizowane. Tylko, że nie ma na to ani pieniędzy, ani też potencjał demograficzny kraju nie pozwala na tak znacząca rozbudowę stałej armii. Co prawda przystąpiono do budowy rakietowego pułku przeciwlotniczego w Łunińcu w obwodzie brzeskim, w odległości 50 km od granicy z Ukrainą. W materiale tym wyraźnie sformułowana jest teza, iż Mińsk czuje się zaniepokojony rozwojem sytuacji regionalnej, a w związku z faktem, że ma ograniczone zasoby, skłania to reżim do pogłębiania integracji wojskowej z Rosją, ale także o czym Yauheni Preiherman, jeden ze współautorów tego opracowania pisze w innej publikacji, zwrócenia się o rozciągnięcie przez Rosję parasola jądrowego nad Białorusią. Wśród białoruskich komentatorów można też spotkać się z poglądem, że „gwarancje bezpieczeństwa” o uzyskaniu których niedawno publicznie wspominał Łukaszenka dotyczą zarówno kwestii wojskowych jak i politycznych, co w tym wypadku miałoby oznaczać utrzymanie reżimu. Wracając jednak do kwestii narracji na temat ostatnich posunięć to komunikat, którego adresatem jest w tym wypadku Zachód, jest czytelny – jeśli wojna na Ukrainie będzie trwała, jeśli wzmacniana będzie wschodnia flanka NATO, to w rezultacie nastąpi przyspieszenie ruchu Mińska w stronę Rosji. Z pewnością wśród białoruskich polityków, zwłaszcza przedstawicieli resortów siłowych, są zwolennicy tego rodzaju kierunku. Wiktar Chrenin, białoruski minister obrony deklarował niedawno rozpoczęcie prac związanych z dyslokacją na Białoruś rosyjskiej strategicznej, a nie taktycznej, broni jądrowej, co mogłoby być kolejnym krokiem eskalacyjnym, jednocześnie dawać dalej idące gwarancje bezpieczeństwa ze strony Rosji.
Zasadniczym pytaniem, które należałoby w związku z tym sformułować jest kwestia polityki wobec tzw. „kwestii Białorusi”. Mamy ku temu dobrą okazję, bo pracujący w Chatham House Ryhor Astapenia poświęcił temu zagadnieniu specjalny raport. Astapenia jest socjologiem, kierujący programem badania opinii publicznej na Białorusi (przeprowadzono już XIV takich telefonicznych sondaży, głównie w miastach) zna dobrze stan nastrojów białoruskiego społeczeństwa, ale ma też ciekawe uwagi na temat polityki Zachodu. Warto zwrócić uwagę na główne propozycje, które on formułuje. Nie ma, jego zdaniem, jednolitej polityki Zachodu wobec Białorusi, wobec Łukaszenki i jego reżimu. Podejmowane działania są niespójne, często błędnie adresowane a w związku z tym nieskuteczne. Sama Białoruś nie jest też wysoko umiejscowiona w zestawie „spraw do załatwienia”. To trzeba zmienić, bo w przeciwnym razie Łukaszenka i jego ludzie, będą uprawiać politykę lawirowania, omijania ograniczeń i szukania wyłomów. Są w tym mistrzami i dziś Mińsk ma niezłe relacje, również handlowe, z takimi państwami jak Węgry, Izrael, Mołdawia czy Szwajcaria, nie licząc oczywiście Rosji, Chin i innych dyktatur w rodzaju Iranu. A zatem potrzebny jest plan działania. Po drugie, zdaniem Astapenii, Zachód winien dążyć do „poluzowania” represji. Liberalizacja, nawet jeśli oznacza rozmowy z reżimem i uznanie jego nie prawnej, ale faktycznej władzy, może okazać się niezbędna. Jak argumentuje „przez swoje sankcje, które stanowiły dużą część polityki Zachodu wobec reżimu Łukaszenki (i które były wspierane przez białoruski ruch prodemokratyczny), państwa zachodnie nie mogły sprostać trudnemu zadaniu ukarania reżimu bez wyrządzania dodatkowych szkód narodowi białoruskiemu”. Te ograniczenia z kolei które mogłyby osłabić reżim nie zostały wprowadzone, bo byłyby bolesne dla państw je inicjujących. Co gorsze, w efekcie dotychczasowych sankcji Zachód „stawał się mniej istotnym” czynnikiem w oczach społeczeństwa białoruskiego, a reżim trzyma się nadal mocno. Co gorsze do tego dodać należy drastyczne ograniczenie kontaktów z przedstawicielami białoruskiej administracji. Astapenia jest przekonany, iż tego rodzaju izolacja zarówno konsoliduje obóz władzy jak i pozbawia Zachód jednego z istotnych źródeł wiedzy co dzieje się na Białorusi. Kreśląc pozytywną wizję polityki wobec Mińska, już po tym jak uda się wypracować wspólną strategię Zachodu co nie będzie łatwe, białoruski socjolog proponuje aby w pierwszym rzędzie doprowadzić do „poprawy sytuacji wewnętrznej na Białorusi”. Skala represji aplikowanych przez reżim uniemożliwia Zachodowi działanie i budowanie społeczeństwa obywatelskiego, a to oznacza, że warto, w opinii Astapenii, pracować na rzecz kolejnej „odwilży”. Proponuje on politykę „kija i marchewki”, czyli pokazanie zarówno zdolności do zwiększenie presji sankcyjnej jak i ruchu w drugą stronę, jeśli Łukaszenka wykona oczekiwane działania. Przytacza on aprobatywnie opinię jednego z przedstawicieli białoruskiej emigracji, który w toku warsztatów prowadzonych przez Chatham House „zasugerował (…), że, Zachód powinien stworzyć i dostarczyć reżimowi Łukaszenki poufną „mapę drogową” wyszczególniającą ustępstwa, jakie reżim może poczynić oraz reakcję Zachodu i jego partnerów na ich realizację. Innymi słowy, potrzebny jest jasny mechanizm rozwiązywania konfliktów.” Tego rodzaju polityka nie byłaby możliwa bez zaakceptowania faktu, że Łukaszenka sprawuje władzę na Białorusi, bo bez tego nie będzie możliwe, a to również proponuje Atapenia „utworzenie bezpośredniego kanału komunikacji” z dyktatorem. Jak trzeźwo zauważa „Niestety, w najbliższej przyszłości jedyną drogą do złagodzenia represji na Białorusi i powstrzymania inkorporacji Białorusi do Rosji są negocjacje z osobą odpowiedzialną zarówno za obydwa te zjawiska”. Te kontakty, rozpoczęcie dialogu z Łukaszenką i jego otoczeniem winny być wykorzystane przez Zachód aby wysłać jasny sygnał, a nawet całą ich serię, do przedstawicieli średniego szczebla białoruskiej administracji i klasy politycznej, że Zachód ma i dla nich propozycję akomodacji i funkcjonowania w nowych realiach geostrategicznych, już po tym jak uda się zablokować dryf w stronę Rosji. Poprawę relacji między Mińskiem a Europą należy, jak proponuje Astapenia, wykorzystać na wspieranie ruchów obywatelskich, zmianę wizerunku Zachodu w oczach społeczeństwa białoruskiego i przygotowanie do geostrategicznego zwrotu.
Nawet jeśli nie zgadzamy się z propozycjami białoruskiego socjologa, choć moim zdaniem są one warte rozpatrzenia, to na jedno warto zwrócić uwagę. Otóż zostały one zbudowane w oparciu o dwie przesłanki. Po pierwsze wpływy Zachodu na Białorusi w wymiarze społecznym słabną, jest to zarówno efekt zastraszenia jak i przyzwyczajenia się narodu do nowych warunków. Oznacza to, że w wymiarze społecznym czas nie pracuje na rzecz opcji prodemokratycznej i prozachodniej, reżim umacnia się, również jeśli chodzi o skalę wsparcia społeczeństwa. Po drugie Zachód nie ma obecnie narzędzi uprawiania polityki wobec Białorusi i nie jest w stanie zablokować najgorszego scenariusza jakim jest połknięcie kraju przez Rosję Putina. To oznacza, że proponowane przezeń środki, Astapenia ma tego pełną świadomość i pisze o tym wprost, nie są komfortowe i nie są też idealne, ale wydają się być jedynymi dostępnymi. Alternatywą jest albo bezczynność i dryf Białorusi w stronę Rosji, albo, o czym białoruski socjolog nie pisze, ale jest to oczywiste, wojna. Ten ostatni scenariusz jest niezwykle ryzykowny, zarówno dla Białorusi jak i państw ościennych.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/642841-o-perspektywie-wojny-na-i-z-udzialem-bialorusi