Kilka dni temu byłem niedaleko, gdy pocisk, chyba z moździerza, uderzył w dom w przyfrontowej wiosce w Donbasie. Gospodyni akurat była u sąsiadów, ranny był tylko pies. Rosjanie to zbrodniarze? Oczywiście. Ale jest jeszcze coś.
Nikt nie mówi wprost
Co robią ludzie w przyfrontowych wioskach w Donbasie? Pewnie widzicie czasem łzawe historie ludzi, którzy są ewakuowani pod ostrzałem? Jak stracili swój dobytek, a czasem bliskich? Jak płaczą i narzekają na cały świat? Ale moment, moment. Co robią cywile np. w takim Bachmucie, gdzie OD MAJA (11 miesięcy!!!) trwają ostrzały? Od ponad ROKU można za darmo wyjechać, dostać zasiłek uchodźcy, bezpłatne wyżywienie, dach nad głową a przede wszystkim - BEZPIECZEŃSTWO. Nie tylko dla siebie - także, a raczej - przede wszystkim - dla dzieci. A jednak oni wolą zostać w bombardowanych miasteczkach, nawet gdy po ostrzale ich dzieci bawią się na ulicy, z której dopiero co sprzątnięto trupy. Trudno przyznać wprost o co tu chodzi. Rzecz w tym, że donbascy ludzie z przyfrontowych miejscowości to separatyści i „żduny” (od rosyjskiego ждать, żdać, czekać). Ci cywile to przeważnie prorosyjska patologia. Rozmawiam z nimi od kwietnia 2022 r. Czego to się nie nasłuchałem. O wspaniałości ZSRS, o „Żydzie” Zełenskim, o intrygach Polski i USA przeciw Putinowi.
Trudne zagadnienie pomagania
Po co o tym pisać? Ano wielu Polaków jeździ tam pomagać, naraża swoje życie, wywozi pod ostrzałem ludzi, którzy może przestraszyli się wybuchu nad domem ale generalnie życzą Rosji zwycięstwa a czasem nawet współpracują z armią wysyłając przez Telegram lokalizację wojsk Chętnie przyjmą pieniądze, jedzenie, leki, generator, ubrania, elektronikę, ale potem między sobą swoich dobroczyńców uraczą taką wiązanką, że można pozazdrościć kreatywności. Dotyczy PRZYFRONTOWYCH miejsc. Oto część Donbasu po 9 latach od wybuchu wojny. Przez ten czas większość normalnych ludzi wyjechała. Zostały żduny, separy i wyjątki. Ukraińcy bronią Donbasu nie dla tej postsowieckiej ludności, ale dlatego, by Rosja nie poszła dalej. Jeśli piszę na bodaj 100 (!) stronach swojej książki: „Wojna. Reportaż z Ukrainy”. To trudna sprawa, ale warto, byśmy nie mieli tak czarno-białego ofiar tej wojny. Dotyczy ludzi, którzy zostali w przyfrontowych miejscowościach w Donbasie. Wkrótce nagrania rozmów z nimi w telewizji wPolsce.pl
Dyskusja nad polską pomocą
Powyższa opowieść w samym serwisie społecznościowym Twitter wzbudziła ponadprzeciętne zainteresowanie, uzyskując blisko 200 tysięcy wyświetleń i wywołując nietuzinkową dyskusję na ten temat. Karolina Baca-Pogorzelska i Tomasz Jędruchów, polscy dziennikarze na Ukrainie, zaznaczyli, że ten wątek trzeba nagłośnić, a jak znam ich szerszą aktywność na tej wojnie to zakładam, że wiem skąd ta potrzeba dyskusji na temat „żdunów”.
Dyskusja na Twitterze widoczna jest tutaj:
Po prostu część polskiej pomocy niesionej do Donbasu jest prowadzona z dużą dozą nieroztropności, wieziona jest w niebezpieczne miejsca do ludzi, którzy czekają na zwycięstwo Rosji, a jest to robione kosztem Polaków i z poświęceniem jeżdżących tam wolontariuszy. W dyskusji nad tematem żdunów pojawiły się jednak zapewnienia, że przecież cywile z okolic Bachmutu czy Awdijiwki proszą o pomoc żywnościową, a nie chcą wyjeżdżać, bo po prostu nie mają dokąd i obawiają się o swoją tułaczkę w nieznane miejsca. Stanowcze używanie określenia „żdun” zostało przez niektórych skrytykowane jako kategoryzowanie i krzywdzenie tamtejszej ludności, jednak moralne uniesienie nie zastąpi odpowiedzi na kilka zasaniczych pytań.
Czy wolontariuszom wystarcza zwykła deklaracja mieszkańców, że po prostu się boją wyjechać i nie mają dokąd? Przecież w warunkach wojennych nikt wprost nie powie, że „tak, jestem zdrajcą, czekam aż agresor wyrzuci stąd ukraińskich żołnierzy”!
Pojawia się tutaj podobne zagadnienie co z imigrantami na polsko-białoruskiej granicy - że skoro Ahmed mówi, że jest lekarzem, który uciekł przed bombami w Afganistanie, to na pewno tak jest.
Dlaczego tak nieproporcjonalnie dużo pomocy dociera pod Bachmut, gdy front liczy sobie 1500 kilometrów, a zapotrzebowanie na wsparcie dla wojska i dla cywili jest także ogromne. Jednak Chersoń, Orichiw czy Kupiańsk nie brzmią już tak celebrycko, prawda?
Czy pomaganie „żdunom” jest pomocą Ukrainie czy Rosji?
Bilans
Nie ulega wątpliwości, że Polacy ze swoją fantazją i zaangażowaniem stanowią najbardziej wyrazisty i zaangażowany element międzynarodowej społeczności na Ukrainie. O odwadze i skuteczności wolontariuszy z naszego kraju pisałem wielokrotnie i warto, by w przyszłości nam nikt nie odebrał zasług, opowiadając o antysemic… pardon, aktyukraińskich Polakach, którzy nie wykazali się miłosierdziem wobec potrzebujących. Nie ma może nic dziwnego w tym, że w świecie social mediów dla wielu osób motywacją jest publikacja zdjęcia na tle gruzów zniszczonego rok temu budynku w Kramatorsku. Jeśli to służy potrzebującym albo broniącemu się przed rosyjską inwazją krajowi - czemu nie?
Ale jednak czasem te dobre intencje pomagają nie tym, co trzeba. Ten detal naprawdę robi różnicę.
ZOBACZ TAKŻE HISTORIĘ POLEGŁEGO UKRAIŃSKIEGO ŻOŁNIERZA, KTÓRY CHCIAŁ BYĆ POCHOWANY POD POLSKĄ FLAGĄ:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/642557-zduny-i-separy-czyli-pytanie-o-pomoc-polakow-dla-donbasu