Mała wieś w obwodzie charkowskim w dżdżysty chłodny poranek. Ktoś z mieszkańców „zgłosił orka”. Miejscowość wyzwolono 7 miesięcy temu, a wciąż odnajduje się nowe ciała rosyjskich najeźdźców. Władze surowo zabraniają ich dotykać, przesuwać, sprawdzać. „Myśmy chcieli ich pochować, nawet na swoim cmentarzu, ale pouczyli, że nie wolno” - tłumaczy pracownica miejscowej poczty. „Miny” - dopowiada. Wraz z Vladyslawem, fotooperatorem z Żytomierza, znamy to z innych miejsc - w obwodzie chersońskim w niby to porzuconych kamizelkach odpornych, pod ciałami własnych rodaków, klasycznie w zabawkach dla dzieci Rosjanie pozostawiali miny-pułapki, na które ludność cywilna często daje się nabrać. Bywa jeszcze sprytniej - jedna mina jest ukryta pod drugą. Gdy saper znajdzie pierwszą to myśli, że już jest bezpieczny, traci czujność - i ginie.
Problem z „trupem we wsi” nie polega na tym, że znaleziono ciało. Jeszcze latem stacjonowała tu piechota agresorów, a gdy dalej pękł im front wszyscy uciekali aż - dosłownie - niektórzy gubili nawet buty. Co kilkanaście dni znajduje się więc nowe ciało, zwłaszcza wszędobylskie dzieciaki ciągle odkrywają coś nowego i trudno je od tego powstrzymać. Problem tkwi w tym, że na wszystkich wyzwolonych terytoriach tych ciał jest tak dużo, że Ukraińcy nie nadążają z ich odnajdywaniem i przewożeniem do kostnic. W opisywanej wsi wszyscy wiedzą, że w studzience są jeszcze dwa ciała, ale na razie dwójka żołnierzy, którzy zajmują się zabieraniem trupów ma listę innych poległych Rosjan do zabrania i tych dwóch musi poczekać. Miejscowi zakryli wlot do studzienki gruzami z ostrzelanego budynku i leżący na dnie najeźdźcy muszą poczekać na swoją kolej.
Żenia, tutaj są dziennikarze, pytają o tego orka, jak tam dojechać?
— kobieta dzwoni do męża, który wyjaśnia którędy dotrzeć na skraj lasu, gdzie leżą rozkładające się zwłoki.
Wania bez głowy
Jesteśmy tam po niecałym kwadransie. „Wania” - tak roboczo nazywamy poległego - nie ma głowy. Nogi i ręce ma rozłożone we wszystkie strony, powyginane, niedaleko od niego są jamy po pociskach, bodajże z moździerza. Chłopak porzucił kamizelkę kuloodporną kilkadziesiąt metrów dalej, pewnie myślał, że dzięki temu szybciej ucieknie. Jak widać - nie udało się.
Gdy na miejscu pojawia się dwóch żołnierzy ukraińskich, wydają się być aroganccy, trudno się z nimi współpracuje, uzyskuje konkretne odpowiedzi. Nie chce się z nimi rozmawiać. Po upewnieniu się, że nie ma wokół ciała ładunków wybuchowych, mężczyźni pakują zwłoki do jednego czarnego worka, później do następnego, zaś całość do bagażnika samochodu. Jedziemy za nimi, bo obiecali nam, że pokażą wojskową kostnicę.
Wymiany ciał
Ta troska o poległych wrogów spowodowana jest nie tylko względami humanitarnymi (mieszkańcy chcieli przecież ich nawet pochować), nie tylko względami sanitarnymi ale także i wymierną korzyścią dla narodu ukraińskiego. Od ponad roku trwa bowiem proceder wymiany poległych rosyjskich na ukraińskich. Strony umawiają się dosłownie ile sztuk za ile sztuk się wymienią. Problem tkwi jednak w tym, że rosyjskiej armii nie zależy na poległych, o czym korespondenci wojenni piszą od początku tej pełnoskalowej inwazji - dlatego też strona ukraińska zorganizowała specjalną stronę internetową, dokonuje też ekshumacji i identyfikacji (na podstawie znalezionych dokumentów, oznaczeń na mundurze itp.) z nadzieją, że może rodziny rosyjskich poległych jednak się zgłoszą po ciało. Na specjalnym kanale w serwisie społecznościowym telegram Rosjanie mogą wysyłać zapytania o nazwiska swoich bliskich, uzyskują odpowiedzi, mogą później naciskać lokalne władze, by odzyskać ciało. I to się niekiedy zdarza.
Długi sznur hangarów
Dojeżdżamy do opuszczonej dzielnicy Charkowa. Wokoło pusto, mokro, ponury ochroniarz podnosi szlaban, za który zajeżdżamy samochodem pomiędzy sznur hangarów. Dwaj ukraińscy żołnierze kiwają na nas, że dalej mamy iść za nimi. Bez słów wręczają nam rękawiczki jednorazowe i maseczki. Jeden z nich patrzy na nas z drwiącym uśmiechem. Wtedy drugi z łoskotem otwiera hangar i w naszą stronę bucha swąd rozkładających się zwłok. Fetor swoją intensywnościa przypomina nieco wnętrze sklepu zoologicznego z całą tą karmą dla rozmaitych zwierząt, tyle że tutaj „karma dla zwierząt” była niegdyś ludźmi, później stała się orkami. Kolejne worki z ciałami - niekiedy po kilka ciał w worku - leżą w pomieszczeniach. Dokładnie oznaczone, ponumerowane, skatalogowane na specjalnych listach urzędników, przygotowujących ciała do wymiany. W stęchliźnie unoszącej się w powietrzu, założywszy rękawiczki i maseczkę na nos, wchodzimy do hangaru i przyglądamy się kolejnym etykietom na workach. Krótka rozmowa z ukraińskimi żołnierzami, którzy zajmują się zwożeniem zwłok przeradza się w makabryczną opowieść o ranach, trupach, rozkładaniu się ciał. Przestajemy się dziwić ich szorstkości w kontaktach. Ale to nie my powinniśmy zapoznawać się z tą historią - to orkowie, raszyści, mieszkańcy Federacji Rosyjskiej powinni poczuć ten fetor rozkładających się zwłok ludzi, którzy przyszli zająć cudzą ziemię i zabijać innych.
ZOBACZ TAKŻE:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/641136-w-kostnicy-pelnej-orkow-chcemy-ich-wymienic-na-naszych