Niektóre zachodnie głosy, które dyskredytują wytrwałość Ukrainy w obronie swojego kraju albo powierzchownie patrzą na specyfikę państw Europy Wschodniej, mogą realnie dopomóc Rosji w tej wojnie. Jeśli bowiem ktoś przekonująco sformułuje tezę, że Kijów przegrywa tę wojnę, to łatwo może się to zamienić w samospełniającą się przepowiednię - pociągnie to bowiem za sobą decyzję o zmniejszeniu pomocy (skoro Ukraina „przegrała” to nie ma sensu się dla niej wysilać) i ekspertyza stanie się nie opinią, a kreowaniem rzeczywistości. W warunkach wojny informacyjnej jest to skrajnie niebezpieczne, stąd też warto uważnie przyglądać się nagłym osądom, w których autorzy ogłaszają jakąś dramatyczną sytuację na Ukrainie czy nagłą konieczność zakończenia wojny kosztem terytorium napadniętego. Tak było w przypadku wypowiedzi Henry’ego Kissingera lub Thomasa Pickeringa, których poglądy jakoś dziwnie zbiegały się z rosyjskimi postulatami wobec Ukrainy i Europy, ale w mijającym miesiącu także inny tekst przykuł uwagę zainteresowanych tą wojną.
Opis sytuacji czy kreowanie sytuacji?
13 marca w prestiżowym dzienniku „The Washington Post” ukazał się tekst trojga dziennikarzy: Isabelle Khurshudyan, Paul Sonne i Karen DeYoung. Artykuł głosił tezę, że wśród żołnierzy ukraińskich zapanował defetyzm, a nieprzygotowanie wojskowych oraz brak w amunicji uniemożliwią przeprowadzenie udanej kontrofensywy. W wyniku tej publikacji został odwołany jeden z dowódców batalionu, który wypowiadał się dla dziennikarzy pod swoim nazwiskiem, zaś ukraińscy urzędnicy z ministerstwem obrony na czele prostowali i doprecyzowali informacje publikowane w gazecie. Tekst jednak stał się szeroko cytowany na świecie, także wśród polskich ekspertów.
Co głosił tekst? Ukraina jest już zmęczona wojną, kończą jej się zasoby ludzkie do obrony kraju, źle przeszkoleni żołnierze są bezmyślnie rzucani na front i giną, brakuje amunicji, a przecież kontroofensywa - jak zapewniał autorów anonimowy urzędnik - będzie oznaczać większe straty Ukraińców, ale straty właściwie niemożliwe do poniesienia.
W tekście zastanawiające są jednak trzy aspekty.
Trzy niefrasobliwości amerykańskiej gazety
Po pierwsze: najważniejsze, przełomowe twierdzenia oparte są o specyficzny dobór rozmówców. O całokształcie frontu liczącego 1 500 kilometrów ma zaświadczać dowódca jednego batalionu oraz trzech anonimowych urzędników: amerykański, niemiecki i ukraiński. Jest oczywiste, że spośród dziesiątków tysięcy żołnierzy zaangażowanych na pierwszej linii frontu można dobrać najróżniejsze przypadki - można znaleźć pijanego oficera, który w wódce utopił stres po odparciu rosyjskiego szturmu, można znaleźć majora ormiańskiego pochodzenia, który ze swoim oddziałem zniszczył już kilkanaście pozycji rosyjskich, można też porozmawiać z calym sztrafbatalionem spod Bachmutu, który opowie o tchórzostwie dowódców. Relacja z każdego ze spotkań byłaby doskonałym reportażem, ale nie dałaby wglądu w sytuację na froncie, byłaby dowodem jedynie anegdotycznym. Dla autorów prestiżowej gazety jednak pojedyncza opinia z frontu okazała się wystarczająca.
Po drugie w zakresie faktów autorzy „The Washington Post” wykazują się dziwnymi nieścisłościami. Dziennikarze twierdzą, że Ukraina straciła doświadczonych żołnierzy, których umiejętności dawały im przewagę nad Rosją, tymczasem Rosjanie także tracą najlepsze jednostki i to do tego stopnia, że od pół roku na nowych Rosjan przybywających na front mówi się nie „mobilizowani” ale „mogilizowani”. Autorzy zdają się o tym wiedzieć, skoro cytują szacunki brytyjskiego ministra obrony Bena Wallace’a o totalnym wyczerpaniu armii Putina - ale w tezach, a przede wszystkim w tytule, wybrzmiewa co innego.
Dziennikarze twierdzą też, że Rosja może sobie pozwolić na większe straty, bo „ma trzykrotnie większą populację, z której może czerpać poborowych” i że najeźdźca ma większą armię. To spore uproszczenia - obecnie na Ukrainie pod bronią jest milion mężczyzn (choć większość na tyłach) i żonglowanie liczbami nie wystarcza, by oddać złożoną sytuację frontową. W tekście czytamy też na temat opinii „anonimowego urzędnika” ukraińskiego, który obawia się, że skoro ofensywa oznacza nawet trzykrotnie wyższe straty, to jego kraj nie jest w stanie takowej przeprowadzić. Ale tekst pisany jest w pierwszej połowie marca, a więc po trzech udanych ukraińskich ofensywach, w których minimalne straty przyniosły Ukraińcom spore zdobycze: we wrześniu Rosjanie w popłochu uciekali z obwodu charkowskiegoo, w październiku opuścili Chersoń, a Ukraińcom z drugiej strony frontu udało się dość łatwo przekroczyć Doniec i odbić np. Lyman.
W żadnej z tych operacji straty atakujacych Ukraińców nie były tak wysokie jak przewiduje „anonimowy urzędnik” pół roku po udanych przełamaniach rosyjskiego frontu.
Po trzecie - na samej Ukrainie trudno zauważyć defetyzm, o jakim pisze Khurshudyan, Sone i DeYoung. Owszem, zmęczenie żołnierzy na froncie i pewien letarg społeczny na tyłach są widoczne, pesymizm można spotkać w zakresie szacowania strat czy kosztów tej wojny, ale nie co do ostatecznego wyniku wojny.
The Washington Post przedstawia jednego, słownie: jednego, oficera ukraińskiego i na podstawie jego opinii rysuje obraz sceptycyzmu ukraińskiej armii co do obrony kraju. Przekładanie doświadczenia jednego mężczyzny na milion uzbrojonych żołnierzy i formułowanie wniosków to jednak spore nadużucie.
Odpowiedzialność
Bez wątpienia pracownicy tak prestiżowych i wielkich tytułów czują, że mogą sobie pozwolić na więcej. Isabelle Khurshudyan była wcześniej korespondentką The Washington Post w Moskwie i na samą Ukrainę przybyła w drugim miesiącu wojny do dyspozycji w ich kontaktach pozostają wpływowi politycy i eksperci, z reporterką współpracuje też fotograf byłego prezydenta RP Bronisława Komorowskiego - Wojciech Grzędziński. Trudno nie przypomnieć spostrzeżenia dra Marka Kozubela, który mówi o pewnej słabości tych komentatorów, którzy w swojej pracy przebywali wcześniej na placówkach w Moskwie lub w Mińsku i często przesiąkneli częścią pogladów ruskiego świata na np. Ukrainę.
A jednak silna sugestia zawarta w tak poczytnym tytule wywołała przewidywalny oddźwięk. W Polsce tekst trojga Amerykanów został szeroko skomentowany przez takie portale jak wp.pl, interia.pl,czy „Rzeczpospolita”. Doniosłe tytuły omówień brzmniały o „Ukrywaniu przez Ukrainę strat” czy „wyczerpaniu Ukrainy”, co było usensacyjnieniem dość prostych i oczywistych mechanizmów.
Od finansowej i sprzętowej pomocy Zachodu zależy tak wiele, że każda opinia może stać się samospełniającym się proroctwem. Dlatego warto przyglądać się podejrzanym opiniom, w którym korespondenci wojenni publikują tezy w których zapewniają, że „Ukraina przegrywa tę wojnę”, „nie ma szans”, „jest skrajnie wyczerpana”. W czyim interesie oni działają? Bo na pewno nie w imię rzetelnego dziennikarstwa.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/640667-strzezmy-sie-prorokow-opowiadajacych-ze-ukraina-przegrala