Prezydent Zełenski zaprosił Xi Jinpinga do złożenia wizyty na Ukrainie. Jak powiedział w wywiadzie, którego udzielił korespondentom AP w pociągu jadąc do Zaporoża, miasta na południowym wschodzie Ukrainy, „jestem gotów przyjąć go tutaj”, mając na myśli chińskiego prezydenta.
Rozmowa Zełenskiego z Xi Jinpingiem
Już od kilku dni w amerykańskich mediach trwają spekulacje na temat toczących się negocjacji w sprawie rozmowy telefonicznej Xi Jinpinga z Zełenskim, która miałaby być początkiem akcji mediacyjnej Pekinu. Już przed tygodniem CNN informowało powołując się na anonimowego rozmówcę z otoczenia Zełenskiego, o trwających konsultacjach mających doprowadzić do rozmowy obydwu polityków. Zełenski rozmawiając z Associated Press przedstawił swoją ocenę niedawnej wizyty chińskiego przywódcy w Moskwie mówiąc, iż z rosyjskiej perspektywy nie była ona udana, czego dowodem ma być to, że Chiny nie zdecydowały się wspierać rosyjskiej machiny wojennej na co miał liczyć Putin.
Nie ulega wątpliwości, niezależnie od tego czy zgadzamy się z oceną prezydenta Ukrainy, że Kijów rozpoczął akcję dyplomatyczną. Świadczy też o tym wywiad ministra Kułeby, którego udzielił on dziennikowi Financial Times. To ciekawa rozmowa, której trzeba poświęcić nieco uwagi, rzuca bowiem nieco światła na strategię polityczną Ukrainy w tej fazie wojny. Ukraiński minister spraw zagranicznych powiedział dziennikarzom, że „Chiny wciąż testują grunt i nie podjęły jeszcze ostatecznej decyzji w kwestii wsparcia Rosji”. Jego zdaniem Pekin może zdecydować o zaangażowaniu się zarówno w działania mediacyjne po to, aby zakończyć wojnę, ale może też zdecydować o wsparciu Rosji. To oczywiście w części wyjaśnia dlaczego Kijów rozpoczął intensywne działania próbując wpłynąć na stanowisko Chin. Ale Kułeba mówi i inne ciekawe rzeczy. Otóż jego zdaniem „Jeśli podstawową zasadą chińskiej polityki zagranicznej jest poszanowanie integralności terytorialnej, to nie widzimy żadnego racjonalnego wyjaśnienia ani argumentu, dlaczego dostarczanie broni Rosji miałoby być uzasadnione”. Dodał też, i to wydaje się w tej rozmowie najciekawsze, że jego zdaniem „Chiny nie pozwolą Rosji upaść, ale potrzebują Rosji osłabionej do tego stopnia, aby ta zmuszona była do koncesji” na rzecz Pekinu i do sprzedawania Chinom swoich surowców na korzystnych warunkach. W zdaniu tym zawarto próbę zbudowania wspólnej płaszczyzny, interesu strategicznego, między Ukrainą i Zachodem a Chinami. I jedni i drudzy, zdaniem ukraińskiego ministra, mogą skorzystać na osłabieniu Rosji. Ale Kułeba powiedział też ciekawe rzeczy adresując swe przesłanie do Zachodu.
Niebezpieczne oczekiwania
Otóż pytany o perspektywy zapowiadanej i zapewne zbliżającej się ofensywy sił zbrojnych Ukrainy oświadczył, iż „musimy się wystrzegać optyki decydującej bitwy”. Jego zdaniem, myślenie które pojawiło się na Zachodzie, w świetle którego oczekiwana ofensywa ma być wstępem do negocjacji, na ukraińskich warunkach, kończących wojnę, jest potencjalnie niebezpieczna. Przede wszystkim dlatego, że trudno się spodziewać aby ofensywa doprowadziła do kaskadowego załamania się obrony rosyjskiej, a to oznacza, że Ukraina nie wyzwoli wszystkich swoich terenów okupowanych przez Moskali po 2014 roku. A zatem myślenie w kategoriach decydującej bitwy i rozpoczęciu w jej następstwie negocjacji jest w gruncie rzeczy przygotowywaniem jakiejś formuły Mińska III. Kijów nie chce się na to zgodzić, bo nie rezygnuje ze swych politycznych celów i nadal zamierza odzyskać kontrolę nad całym swym terytorium. Zaraz potem ukraiński minister powiedział, iż jego zdaniem powściągliwość Zachodu w dostarczaniu broni dalekiego zasięgu, w obawie przed rosyjską eskalacją, jest „raczej wymówką niż powodem” i w związku z tym Ukraina winna otrzymać niezbędną pomoc. Co ciekawe Zełenski w wywiadzie odniósł się też do kwestii dostaw broni z Zachodu mówiąc, że „Stany Zjednoczone wiedzą, że jeśli przestaną nam pomagać do nie wygramy” i zaraz potem opisał strategię Ukrainy. Powiedział, że wojna to „suma małych wygranych” i dlatego Kijów nie mógł „odpuścić Bachmutu”, mimo, iż było oczywiste, że miasto nie ma strategicznego znaczenia. Ale zdaniem prezydenta Ukraina oddanie tej pozycji po siedmiomiesięcznej bitwie oznaczałoby, że „Putin poczuł krew” i w konsekwencji presja ze strony rosyjskiej wzrosłaby wielokrotnie. To z kolei oznaczać mogłoby tylko jedno. „Nasze społeczeństwo – oświadczył Zełenski – byłoby coraz bardziej zmęczone” i pojawiłaby się presja na władze, aby wojnę zakończyć, nie na warunkach korzystnych dla Ukrainy.
Chiny „akuszerem pokoju”?
Ten dwugłos jest wyraźnym komunikatem strategicznym Kijowa, przede wszystkim formułowanym pod adresem Stanów Zjednoczonych. Otóż jeśli pomoc wojskowa Ameryki nie zwiększy się, a w miejsce nowych dostaw pojawi się presja wywierana na Kijów aby ten usiadł do stołu rokowań, to może okazać się, że władze Ukrainy ulegną tego rodzaju naciskom, ale wówczas może się też okazać, że mediacje zaczną prowadzić Chiny i to one staną się „akuszerem pokoju”. Tego rodzaju scenariusz jest tym bardziej realny, że przecież, jak powszechnie wiadomo, to Pekin a nie Waszyngton ma narzędzia presji na Moskwę.
Mamy zatem do czynienia z ciekawą rozgrywką polityczno – dyplomatyczną, normalnym, nawet w świecie bliskich sojuszników jakimi są obecnie Ukraina i Stany Zjednoczone, przetargiem którego celem jest poprawa własnej pozycji negocjacyjnej. Ołeksij Daniłow, sekretarz ukraińskiej Rady Bezpieczeństwa i Obrony napisał, że ukraińskie siły zbrojne mają na wyposażeniu „tysiące” bojowych dronów, które tworzą, jak powiedział, „Rój im. Matiasa Rusta” (niemiecki pilot, który jeszcze za czasów ZSRR, w 1987 roku, wylądował awionetką na Placu Czerwonym ośmieszając w ten sposób rosyjską obronę powietrzną) i które mają zasięg nawet do 3 tys. km. Deklaracje te niosą ze sobą czytelne przesłanie – Ukraina będzie kontynuowała wojnę, jest, albo niedługo będzie, w stanie atakować cele znajdujące się w głębi Federacji Rosyjskiej, a w związku z tym polityka skalowania dostaw broni, po to aby uniknąć ewentualnej eskalacji, jest w gruncie rzeczy nieskuteczną, bo Kijów i tak może zacząć uderzenia, nie tylko na Krym ale również na Moskwę. W innym miejscu Daniłow powiedział, że jego zdaniem ostatnie słowa Putina na temat planów rozmieszczenia broni nuklearnej na Białorusi nie są niczym innym jak „zaproszeniem Waszyngtonu do rozmów” na temat zakończenia wojny, ale na warunkach rosyjskich i nie należy ulegać presji tego rodzaju.
Dzisiejsza decyzja administracji Joe Bidena, o której informują media o zaprzestaniu przekazywania not informacyjnych na temat własnych sił jądrowych, których wymiana była jednym z elementów traktatu New START świadczy o usztywnieniu stanowiska Waszyngtonu. Do tej pory bowiem, po tym jak Putin poinformował o jednostronnym wyjściu Rosji z tej umowy, Ameryka w geście dobrej woli przekazywała swe informacje mimo, iż nie otrzymywała podobnych z Rosji. To oczywiście nie musi oznaczać rewizji polityki Bidena w kwestiach nuklearnych, ale jak się wydaje jest ruchem w dobrą stronę. Dla naszych rozważań ważne jest co innego, a mianowicie perspektywa strategiczna Stanów Zjednoczonych, o której pisałem już wcześniej. Tak jak Chiny, zdaniem większości komentatorów nie mogą dopuścić do tego, aby Rosja przegrała wojnę na Ukrainie z kretesem, bo to może uruchomić niekontrolowane zmiany w Federacji Rosyjskiej, które wcale nie musza być korzystne z punktu widzenia interesów Pekinu, tak Waszyngton raczej nie jest zainteresowany porozumieniem pokojowym, którego nie będzie akuszerem. Sytuacja byłaby jeszcze gorsza, gdyby to Xi Jinpingowi udało się doprowadzić do zakończenia wojny.
Pokojowa inicjatywa Chin
Mamy bowiem obecnie do czynienia z rozwijającą się, trójdzielną, inicjatywą pokojową Chin, o charakterze globalnym. Pierwszym aktem było doprowadzenie do zgody między Arabią Saudyjską i Iranem i wznowienie w następstwie stosunków dyplomatycznych między obydwoma krajami. Mamy do czynienia z pogodzeniem Sunnitów z Szyitami, z czym nie mogli poradzić sobie Amerykanie przez dziesięciolecia. Jeśli to porozumienie okaże się trwałe, to należałoby się spodziewać wygaszania wojny w Jemenie. Drugim aktem może być ewentualna misja mediacyjno – pokojowa na Ukrainie, a trzecim, jeszcze ciekawszym zagraniem, doprowadzenie do normalizacji między Chinami a Tajwanem i uniknięcie scenariusza otwartego konfliktu. Z wizytą do Chin udał się właśnie Ma Ying-jeou, były prezydent Tajwanu i lider nacjonalistycznej partii Kuomintang, co stało się sensacją polityczną i wywołało falę spekulacji na temat polityki Tajpej po zaplanowanych na styczeń przyszłego roku wyborach prezydenckich. Ma uchodzi za polityka opowiadającego się za zbliżeniem z Chinami i szukaniem możliwości normalizacji relacji. Jego podróż ma charakter prywatny, formalnie wyjazd organizowała założona przez Ma Ying-jeou fundacja finansująca edukację zdolnej młodzieży, z tego też względu towarzyszy mu grupa 30 stypendystów, ale okoliczności w których wizyta ma miejsce nadają jej oczywisty kontekst polityczny. Lider opozycji krytykuje bowiem politykę urzędującej prezydent Tsai Ing-wen, która jego zdaniem doprowadziła nie tylko do zaostrzenia relacji z Chinami kontynentalnymi co postawiło Tajwan na progu wojny, ale również przyczyniła się do utraty międzynarodowych sojuszników. Temu ostatniemu argumentowi trudno zaprzeczyć, zwłaszcza po tym jak rząd Hondurasu podjął w ostatnich dniach decyzję o formalnym uznaniu Chin, co spowodowało zerwanie dyplomatycznych relacji z Tajwanem. Po objęciu władzy na wyspie przez Tsai Ing-wen i jej Partię Demokratyczno – Postępową to już 9 kraj który zdecydował się zerwać relacje dyplomatyczne z Tajpej i uznać formalnie Chiny rządzone przez komunistów.
Ma Ying-jeou, polityk, który jako pierwszy oficjalny przedstawiciel Tajwanu spotkał się z Xi Jinpingiem w Singapurze w 2015 roku opowiada się za odbudową relacji z Pekinem i za uniknięciem w efekcie ryzyka wojny, które w jego opinii znacznie wzrosło w ostatnim czasie. Jego wizyta budzi tym większe emocje, że ma miejsce równolegle z podróżą urzędującej prezydent kraju do Stanów Zjednoczonych i państw Ameryki Środkowej utrzymujących z Tajwanem oficjalne relacje. 12 dniowa podróż Ma Ying-jeou jest wizytą prywatną, nie odwiedzi on Pekinu, aby uniknąć oskarżeń o kontakty z przedstawicielami władz komunistycznych, ale na lotnisku w Szanghaju, gdzie wylądował jego samolot widziano z-cę szefa Biura ds. Tajwanu, co może oznaczać, że jakieś półoficjalne rozmowy mają jednak miejsce. Sprawa jest zatem w toku, należy ją pilnie obserwować, ale stawka jest niezwykle wysoka.
Jeśliby Pekinowi udało się normalizować stosunki z Tajwanem, a nie można nawet wykluczyć rozpoczęcia prac nad scenariuszem pokojowej reintegracji, to wówczas Chiny stałyby się w wymiarze globalnym „eksporterem pokoju” a Stany Zjednoczone można byłoby przedstawiać jako państwo zainteresowane wybuchem wojny. W świetle „dokonań” amerykańskiej polityki w ostatnich 20 latach tego rodzaju argumentację trudno byłoby obalić, tym bardziej jeśli Chinom udałoby się normalizować sytuację na Ukrainie i wokół Tajwanu. Do tego jest jeszcze daleko, ale ostatnia ofensywa dyplomatyczna Pekinu pokazuje, że Xi Jinping nie jest skazany na scenariusz wojenny. Przyszłość Ukrainy, tym bardziej kształt terytorialny kraju, nie jest w tej układance czynnikiem najważniejszym, i dlatego w Kijowie pokojowy, 12 punktowy, plan Chin przyjęto raczej kwaśno, bo uznano, że zakłada on (ta było w istocie) uznanie terytorialnego status quo czyli zgodę na rosyjską aneksję. Wydaje się zatem, że Ukraina nie zgodzi się na propozycję chińską, ale grać nią będzie, po to aby wywrzeć presję na sojuszników ociągających się z dostawami broni. Jeśli bowiem jest jakiś geostrategiczny koszmar dla Stanów Zjednoczonych, to należałoby uznać za takowy scenariusz zakładający osiągnięcie pokoju na Ukrainie w wyniku popartej przez Europę i Ukrainę akcji pokojowej Pekinu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/640487-kijow-probuje-grac-karta-chinska