Za każdym razem, gdy obóz niepodległościowy wskazuje na rozbieżność interesów polskich i niemieckich, opozycja zrywa się z miejsc nazywając to „szczuciem”. Wiadomo - swoich protektorów i sprzymierzeńców bronić trzeba, wiele z postpolitycznych dogmatów tam nadal obowiązuje, a i ćwierćinteligencji III RP trzeba jakiegoś jednego prostego hasła, które by dyskwalifikowało niezrozumiałe dla nich argumenty. Tymczasem „problem niemiecki” nie jest żadnym pisowskim argumentem - jest realnym zagadnieniem europejskich elit. Państwo zbyt silne, by po partnersku traktować inne podmioty, zwłaszcza z Europy Wschodniej, ale zbyt słabe, by wszystkich sąsiadów zdominować, miota się od równościowej retoryki i gestów współpracy do aspiracji hegemona i narzucania asymetrycznych rozwiązań na kontynencie.
Już sama wielkość zasobów i położenie Niemiec determinują ten problem, a do tego należałoby jeszcze uwzględnić kod kulturowy i mocarstwowe tradycje polityczne oraz np. ciągłość kompleksu rosyjskiego, które negatywne dla nas tendencje tylko w Berlinie wzmacniają.
Thatcher i Mitterand ostrzegają
Gdy w 1989 roku w polityce międzynarodowej stanęła sprawa zjednoczenia Niemiec taką właśnie diagnozę wysnuli najsilniejsi liderzy Zachodu. Margaretka Thatcher wspominała po latach:
Wyjęłam z torebki mapę, na której były przedstawione różne kształty Niemiec z przeszłości, co w sumie nie napawało nadzieją na przyszłość. (…) [Mitterand, prezydent Francji] powiedział, że w przeszłości w chwilach wielkiego zagrożenia Francja zawsze ustanawiała szczególne stosunki z Wielką Brytanią i że czuje, iż taki czas znowu nadszedł. (…) Odniosłam wrażenie, że chociaż nie ustaliliśmy środków, obydwoje przynajmniej mieliśmy wolę powstrzymania niemieckiego molocha.
Jak przypomina Tony Judt w swojej pracy „Powojnie” prezydent Francji swoją wizytą w NRD w grudniu 1989 roku podtrzymywał ideę niepodległości i odrębności NRD (!), byle nie doszło do powstania silnego niemieckiego gracza.
Niemcy ustalają z Kremlem
Ale przy okazji zjednoczenia okazało się, że niemiecki moloch wykazuje jeszcze jeden niebezpieczny mechanizm. Sam Helmut Kohl przyznawał później we wspomnieniach, że o swojej polityce, celach i aspiracjach niemieckich rozmawiał najpierw z Michaiłem Gorbaczowem w Moskwie, a dopiero później konsultowano się z zachodnimi partnerami. Zupełnie nie rozeznała tego administracja prezydenta USA George’a Busha seniora, popierając ideę zjednoczenia właściwie bezwarunkowo. Kohl tymczasem zastosował taką politykę walutową wobec NRD, że właściwie „wyeksportował koszt zjednoczenia swojego kraju i europejscy partnerzy Niemiec zostali zmuszeni do wspólnego dźwigania tego ciężaru”. (T. Judt) Do 2003 roku koszt połączenia wyniósł ok 1,2 biliona euro.
Taki obrót sprawy, w którym zjednoczenie Niemiec przyniesie aspiracje do ponownej hegemonii w Europie przewidywał po II wojnie światowej sam Adenauer, który przestrzegał swoje środowisko przed perspektywą ustanowienia stolicy w Berlinie w obawie przed odrodzeniem „pruskiego ducha”.
Niemcy zbyt silne
Kurt Kiesenger, kanclerz RFN w latach 1966-1969, także widział problem niemieckiej siły po przyszłym zjednoczeniu:
Niemcy, zjednoczone Niemcy osiągnęłyby rozmiar krytyczny stając się krajem za dużym, by nie mieć wpływu na równowagę sił, i za małym, aby utrzymać w równowadze siły je otaczające.
Konkluzją było pragnienie poluzowania relacji z Zachodem na rzecz zbliżenia do ZSRS. Podobnie uważał prezydent RFN z przełomu lat 80-tych i 90-tych, Richard von Weizsacker. Nic dziwnego, że możemy dziś czuć sympatię do przekonania francuskiego literata Francois Mauriaca, który ironizował z nutą powagi:
Bardzo kochamy panią Germanię, tym bardziej więc cieszy nas, że jest ich aż dwie.
Niemcy stały się główny eksporterem Europy Zachodniej już w latach 50-tych, gdy były jeszcze podzielone i zniszczone, ale wspólne porozumienia Wielkiej Brytanii i Francji gwarantowały tworzenie doraźnej przeciwwagi.
Gdy dziś Niemcy są zjednoczone, Wielka Brytania wypchnięta z Unii Europejskiej, a waluta euro służy do ułatwiania eksportu Niemcom przy słabszych gospodarkach innych krajów strefy, cały kontynent jest na prostej drodze do hegemonii Berlina. Osobną kwestią jest długa tradycji więzi jakie łączyły niemiecką SPD z Kremlem (już od czasów Willy’ego Brandta, po którym „ciepłe” rozmowy Scholza z Putinem już naprawdę nie dziwią) czy bardzo efektywnego włączenia się NRDowskich elit w funkcjonowanie zjednoczonego państwa.
Debata z kneblem
Zatem nawet bez uwzględniania polityki historycznej, specyfiki niemieckiej czy rosyjsko-niemieckich umizgów, liderzy Europy obawiali się konsekwencji zbyt silnego Berlina. Po trzech dekadach od zjednoczenia naprawdę trudno tego nie widzieć, ale dyskusja na temat kształtu relacji w UE jest kompletnie sparaliżowana przez postpolitykę, spolegliwe elity i autocenzurę. W Polsce tym bardziej taka debata jest niemożliwa, skoro prawie wszystkie partie histerycznie reagują na najdrobniejszą wzmiankę o „problemie niemieckim” i nazywają ją szczuciem. A jak kończą wspólnoty, które udają, że zagrożenia nie widzą?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/639846-problem-niemiecki-zagraza-nie-tylko-polsce-ale-i-europie