Kilka dni temu dziennik „The Washington Post” opublikował artykuł, który jest ważny co najmniej z kilku powodów.
Po pierwsze, jest on świadectwem narastającego na Zachodzie przekonania, ale także wyraźnie formułowanych obaw, że decyzja o uporczywej obronie Bachmutu, miasta atakowanego obecnie, jak mówi generał Syrski, z trzech stron, z wojskowego punktu widzenia ma coraz mniejszy sens. To, że pisze o tym akurat „The Washington Post”, dziennik, który w liberalnym medialnym mainstreamie (odmiennie niż np. „The New York Times”) zawsze opowiadał się za zwycięstwem Ukrainy, też jest symptomatyczne, choćby z tego powodu, iż wystąpienie to można odczytać jako wyraz narastających obaw czy Ukraina jest w stanie zwycięstwo osiągnąć, tym bardziej, że dziennikarze piszą o dużych stratach broniących się, co ich zdaniem może wręcz uniemożliwić przeprowadzenie ofensywy ukraińskiej, na którą wszyscy z niecierpliwością czekają. Ta właśnie kwestia staje się powoli zagadnieniem politycznym, a nawet strategicznym. Na Zachodzie zaczyna się bowiem kształtować pogląd, że z wojskowego punktu widzenia dalsza obrona Bachmutu jest już niecelowa i jak niedawno napisał niemiecki Bild ponoć generał Załużny jest przeciwnikiem jej kontynuowania, chce bowiem chronić życie i zdrowie swoich żołnierzy, a „czynniki polityczne”, przede wszystkim Zełenski i jego otoczenie, podjęły decyzję motywowaną politycznie o walce do końca i obronie oblężonego miasta „za wszelką cenę”. Dlatego też, jak się spekuluje na Ukrainie, frontmanem, osobą która wizytując pierwszą linię i podtrzymuje ducha walki jest generał Syrski, dowodzący ukraińskimi siłami lądowymi i tym odcinkiem frontu, oficer i dowódca uchodzący za bliższego niż Załużny, Zełenskiemu. Wchodzimy w tym momencie w domenę polityki ukraińskiej, a nie to jest moim celem. Warto nieco uwagi poświęcić artykułowi amerykańskiego dziennika, bo jest on jednym z pierwszych wystąpień pisanych w odmiennym niż do tej pory tonie, krytyczny wobec ukraińskich sił zbrojnych, ich taktyki, decyzji operacyjnych i zdolności do pokonania Moskali. Dotychczas były one wychwalane pod niebiosa, traktowane za wzór, uznawane przez większość ekspertów i dziennikarzy za najmocniejsze w Europie. Teraz ton tych komentarzy zaczyna się zmieniać, co oddaje, moim zdaniem, zarówno to, iż Zachód zaczyna w innych kategoriach traktować wojnę, zwłaszcza licząc się z perspektywą przekształcenia się jej w długi, ciągnący się przez lata konflikt, jak i może być konsekwencją wyraźnie rysujących się oznak zmęczenia, wyczerpania, po ukraińskiej stronie, bo wówczas błędy stają się bardziej widoczne. Dziennikarze „The Washington Post” napisali, że „jakość ukraińskiego wojska podlega degradacji”, szacunki europejskich i amerykańskich „czynników oficjalnych mówią o 120 tys. zabitych i rannych” żołnierzach i oficerach, co jest ogromną liczbą, bo trzeba pamiętać, że demograficzny potencjał Ukrainy jest co najmniej trzykrotnie mniejszy od rosyjskiego. Mamy w związku z tym do czynienia, argumentują, z pogarszającą się „jakością” ukraińskiego wojska, bo na front trafiają słabo przeszkoleni rezerwiści, a na dodatek, co nie jest żadną tajemnicą, broniący się mają zbyt mało amunicji i sprzętu. Na poparcie swych tez Autorzy artykułu powołali się na wypowiedzi dowódcy batalionu z 46. Brygady Powietrzno-Desantowej o przydomku „Kupol”. Powiedział on im, że „w warunkach bojowych największą wartością jest doświadczenie”, co oznacza, iż „żołnierz który spędził 6 miesięcy na froncie i taki, który dopiero trafił na linię walk to dwaj różni, jak niebo i ziemia, żołnierze”. „Kupol” powiedział też dziennikarzom, że w jego batalionie już właściwie nie ma żołnierzy i oficerów, z którymi zaczynał on wojnę, wszyscy bowiem albo zginęli (100), albo zostali ranni (400), teraz dostaje on nowych ludzi, którzy są bardzo słabo wyszkolenia, co oznacza, że są też niewiele warci w warunkach polowych i taka sytuacja wpłynie negatywnie na szanse zapowiadanej ofensywy.
Skandal na Ukrainie
Te wypowiedzi spowodowały, iż na Ukrainie wybuchł skandal, którego znaczenie i rozmiary trudno dziś ocenić. Dowództwu nie spodobało się to, co mówił „Kupol” (Anatilija Kozieł). Rzecznik prasowy wojsk powietrzno-desantowych powiedział, że nie miał on zgody bezpośrednich przełożonych na udzielenie wywiadu, co jest złamaniem standardów NATO wdrażanych w ukraińskiej armii, niezadowoleni mieli też być generałowie Mirgorodski, dowodzący ukraińskimi wojskami powietrzno-desantowymi i Jewhen Moisiuk, zastępca dowódcy sił zbrojnych. Efektem tego niezadowolenia była decyzja o zdjęciu „Kupola” z funkcji dowódcy batalionu liniowego i zesłanie go na pozycję z-cy dowódcy komendanta jednego z ośrodków szkoleniowych. Jak można domniemywać, logika tego rodzaju ruchu, który oznacza zdjęcie z funkcji zasłużonego oficera liniowego i wysłanie go na tyły, była następująca – jeśli „Kupol” mówi o słabym wyszkoleniu rezerwistów trafiających na front, to niech teraz pokaże co potrafi i sam ich szkoli. Tylko, że to dopiero początek historii, bo w obliczu tego rodzaju posunięć „Kupol” napisał raport o zwolnienie ze służby, a w jego obronie wystąpili inni oficerowie frontowi. Jeden z nich, Władimir Szewczenko napisał: „W praktyce jesteśmy świadkami usuwania ze stanowiska jednego z najlepszych dowódców batalionów tej dziewięcioletniej wojny. W praktyce starają się zamknąć gębę wojsku, aby nie daj Boże nie zniszczyć idealnego obrazu świata przedstawianego przez władze zwykłym ludziom. Wywiad jest prawdziwy i jak najbardziej na temat. Naprawdę ostrożny i przemyślany. Ponieważ rzeczywistość jest znacznie gorsza”. W opinii Szewczenki bezpośrednim efektem rozgrywki, której ofiarą padł „Kupol”, będzie „demotywacja wojska” i odejście ze służby najbardziej doświadczonych oficerów liniowych. W sieciach społecznościowych „Kupola” broni wielu żołnierzy i oficerów, w szorstkich wojskowych słowach wypowiadając się o polityce dowództwa i ośrodka prezydenckiego, podkreślając, iż rzeczywisty obraz sytuacji na froncie zasadniczo odbiega od tego, jaki kreślony jest w wypowiedziach najwyższych dowódców i optymistycznych komunikatach prasowych.
Szanse Kijowa na zwycięstwo
To ważne informacje, pozwalają nieco bardzie realistycznie oceniać szanse na ukraińskie zwycięstwo, zwłaszcza określić cenę, jaką być może za jego osiągnięcie trzeba będzie zapłacić, ale również są one istotne z innego powodu. Jak pisze na łamach „The Economist” Franz-Stefan Gady, analityk European Council on Foreign Relations, w czasie wojny w walczących siłach zbrojnych, ukraińskich z tego grona nie wyłączając, zawsze ścierają się dwie tendencje. Ujawnia się zdolność do modyfikacji sposobu walki, pomysłowość, nowatorstwo i zdolność do przezwyciężenia starych nawyków, ale też silnie zaznaczają się skłonności, aby odwoływać się do starych i sprawdzonych metod. Od tego, która z tych tendencji zwycięży, może zależeć efekt starcia, tym bardziej, jeśli walczą armia o asymetrycznych potencjałach, z których jedna braki ilościowe musi nadrabiać nowatorstwem i pomysłowością. To, co pisze Gaddy, trzeba bardzo poważnie brać pod uwagę nie tylko dlatego, że mamy do czynienia z jednym z najlepszych europejskich ekspertów wojskowych, przy czym zwolennikiem, niemal od zawsze, zwiększenia pomocy wojskowej dla Ukrainy (jest on jednym z autorów sformułowanej jeszcze jesienią ubiegłego roku koncepcji europejskiej koalicji Leopard, której stworzenie postulował, aby dostarczyć te czołgi Kijowowi). Zwraca on uwagę na oczywisty, a zapoznawany fakt. Otóż w czasie wojny armie się uczą i od tego jak ukształtuje się ta „krzywa nauki” zależeć może końcowy rezultat. Z jakimi trendami mieliśmy i mamy do czynienia w przypadku ukraińskich sił zbrojnych? Jak zauważa Gaddy, od początku wojny mamy do czynienia w gruncie rzeczy ze starciem dwóch kultur jak walczyć i w związku z tym jak powinna zorganizowana być armia. Taki jest dość oczywisty, choć wydaje się, iż jeszcze nie w Polsce kierunek myślenia. Najpierw zastanówmy się w jakiej wojnie będziemy walczyć, gdzie przeciwnik ma przewagę, jak przeorganizować nasze siły zbrojne, a w efekcie wydawajmy pieniądze na nowy sprzęt i rozwijajmy najbardziej newralgiczne zdolności. „Niektórzy oficerowie – argumentuje Gaddy - przyjęli zachodnią filozofię „mission command”, która zapewnia dowódcom na linii starcia, niezależnie od stopnia wojskowego, swobodę wykonywania misji zgodnie z ich najlepszą oceną. Podejście to kładzie nacisk na oddolną inicjatywę w celu wykorzystania możliwości na polu bitwy. Jednak duża liczba ukraińskich oficerów, w tym zdecydowanie zbyt wielu na najwyższych szczeblach, ogranicza taką inicjatywę na rzecz sztywnych rozkazów operacyjnych, często wydawanych przez kwatery główne daleko od linii frontu”. W tym pierwszym podejściu liczy się świadomość sytuacyjna, to aby więcej i lepiej widzieć, także modelować ewentualne ruchy przeciwnika, a uderzenia maja bardziej punktowy, adresowany, i wielodomenowy charakter. Kładzie się nacisk na rozpoznanie, łączność, zdolność do wykorzystania możliwie wielu sensorów i oceny skutków uderzenia. Modelowo ponosi się mniejsze straty (walka w rozproszeniu i z dużą mobilnością), potrzebuje mniej amunicji (ostrzał precyzyjny, korygowany w czasie rzeczywistym), liczy się pomysłowość, „wojskowy spryt i fantazja”. To drugie podejście przypomina bardziej wojnę przemysłową, działania są raczej sekwencyjne (np. najpierw ostrzał artyleryjski, a potem dopiero atak sił lądowych), a nie wielodomenowe. Aby tak walczyć potrzeba więcej wszystkiego – żołnierzy, amunicji, sprzętu, paliwa etc. W tym drugim modelu większość decyzji delegowana jest na wyższe szczeble dowodzenia, skala operacji jest większa, dowódcy liniowi wręcz nie powinni cechować się zbyt dużą pomysłowością. To oczywiście podejście modelowe, w praktyce zawsze mamy do czynienia z mieszanką tych dwóch formuł, ale od tego które podejście przeważy wiele zależy. Do tej pory, argumentuje Gaddy, na Zachodzie dominował pogląd, że w ukraińskich siłach zbrojnych przeważa pierwsze (mission command) podejście. Zdecydowało o tym zarówno doświadczenie pierwszej fazy wojny, która cechowała się dużą pomysłowością ukraińskich oficerów liniowych. „Ta narracja o znaczeniu technologii i innowacjach stanowi podstawę szerszej historii – zauważa Gaddy - którą mieszkańcy Zachodu opowiadają sobie - o rzekomej transformacji ukraińskiej armii ze sztywnej, hierarchicznej siły odziedziczonej po Związku Radzieckim w elastyczną i skuteczną armię w stylu NATO. Ukraina kultywuje tę narrację operacjami informacyjnymi, takimi jak starannie zmontowane filmy na potrzeby mediów społecznościowych, które pokazują improwizowane platformy, takie jak kwadrokoptery przenoszące granaty i niszczące rosyjskie czołgi”. W jego opinii, realny obraz sytuacji, zwłaszcza w rok po rozpoczęciu wojny, jest jednak zupełnie inny. O ile na początku działań armia Ukrainy rzeczywiście tak w sporej części walczyła, to teraz należałoby raczej mówić o „ześlizgiwaniu” się w stronę starego modelu, bardziej przypominającego realia sowieckiego sposobu prowadzenia wojny niźli NATO-wską formułę „mission command”. Ma to fundamentalne znaczenie, zarówno jeśli chodzi o perspektywę zwycięstwa, jak i znacznie ważniejszą kwestię, czyli zdolność do integracji z systemem walki dominującym w Sojuszu Północnoatlantyckim. Gaddy sygnalizuje nam, że w ukraińskich siłach zbrojnych zaczynają obecnie do głosu dochodzić stare nawyki, które oddalają zwycięstwo, iluzorycznymi też czyniąc nadzieje na szybkie dostosowanie się do standardów NATO. Problem nie polega na tym, że może zostać zablokowana innowacyjność walczących na linii frontu. Chodzi o niezdolność zbudowania nowego systemu na poziomie sztabów i dowództwa. Jak zauważył Gaddy „poszczególne jednostki wykorzystują szereg różnych aplikacji do prowadzenia swoich operacji. Utrudnia to koordynację między jednostkami i wzmacnia stary sowiecki zwyczaj oddzielnego przepływu odrębnych rozkazów do różnych jednostek”. Nowy, sprawniejszy i bardziej technologicznie zaawansowany sprzęt nie służy zmianie modelu walki, ale usprawnieniu starego systemu, a to zasadnicza różnica. To zaś oznacza, iż nie prowadzi się skoordynowanych operacji wielodomenowych, ale równolegle dowodzi oddziałami na szczeblu taktycznym, w efekcie nie budując synergii, nie osiągając przewagi i nie będąc w stanie doprowadzić do zwycięstw o charakterze strategicznym. To, że Rosjanie, walczący całkowicie „w sowieckim stylu” też nie są w stanie tego zrobić jest wątpliwą pociechą, bo to oni mają przewagę liczby i zasobów. W konkluzji swego artykułu Gaddy formułuje myśl, która jest pouczająca również dla naszego, reformującego się i rozbudowującego wojska. Otóż jak argumentuje „trwająca wojna kulturowa sprawia, że przekształcenie armii Ukrainy w siłę bojową XXI wieku jest żmudną walką. Zachód mógłby pomóc, intensyfikując wysiłki szkoleniowe, nawet dla najwyższych rangą ukraińskich dowódców. Ale żeby to coś zmieniło, ukraińskie siły zbrojne będą musiały najpierw odrzucić sowieckie dziedzictwo kulturowe, przekazać władzę oficerom niższych rang i dać młodszym oficerom pozwolenie na wykorzystanie ich inicjatywy bez ryzyka ponoszenia kary. Technologia powinna być wykorzystywana do wzmacniania jednostek, a nie do mikrozarządzania nimi, a udane eksperymenty, takie jak te z dronami, muszą być skalowane w całych siłach zbrojnych. Taka transformacja mogłaby pomóc w zmniejszeniu liczby ofiar na Ukrainie w tej trwającej wojnie na wyniszczenie”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/638789-rewolucja-kulturowa-w-ukrainskich-silach-zbrojnych