Anita Anand, minister obrony Kanady - państwa, które wspiera Ukrainę, zarówno politycznie, jak i wojskowo, poinformowała, że Ottawa dostarczy Kijowowi 8 tys. sztuk amunicji artyleryjskiej kalibru 155 mm i 12 rakiet obrony przeciwlotniczej. Nie ma co wybrzydzać, ale kiedy dziennie zużywa się 10 tys. pocisków artyleryjskich, a rosyjskie ataki powietrzne oznaczają konieczność jednoczesnej walki nawet ze 100 aparatami latającymi, tego rodzaju wsparcie trudno uznać za wystarczające.
Problemy z produkcją telewizji
Problemem w przypadku Kanady nie jest brak chęci, aby wspierać Ukrainę, ale niedostatek realnego potencjału, w tym przemysłowego niezbędnego, aby być w stanie skokowo zwiększyć skalę pomocy. Jest to zresztą, jak zauważają dziennikarze The Wall Street Journal, szerszy problem, dotykający całego Paktu Północnoatlantyckiego. I tak np. Lockheed Martin i Raytheon, koncerny produkujący wyrzutnie przeciwpancerne Javelin, już podjęły decyzję o podwojeniu produkcji, ale nie uda się tego zrobić przed rokiem 2026, a Niemcy, którzy przekazali Ukrainie swoje samobieżne haubice (w oszałamiającej liczbie 14 sztuk), będą czekali 3 lata na dostarczenie 10 nowych, które mają wypełnić powstałą lukę, już zamówionych u producenta. Jens Stoltenberg alarmował niedawno, że siły zbrojne Ukrainy zużywają obecnie więcej amunicji niźli Zachód, czyli wszyscy producenci państw NATO, są w stanie produkować. Nawet jeśli założyć wzrost wysiłku całego sektora produkcyjnego w Sojuszu Północnoatlantyckim, bo Doug Bush, odpowiadający w Pentagonie za zamówienia mówił niedawno o tym, że NATO przeprowadziło inwentaryzację linii produkcyjnych we wszystkich fabrykach znajdujących się w państwach Sojuszu, to czas realizacji zamówień na amunicję wydłużył się z 12 do 36 miesięcy. Joe Biden, a za nim inni przywódcy Zachodu, deklarują, że będą wspierać Ukrainę „tak długo, jak będzie to potrzebne”, tylko w praktyce nie wygląda to dobrze, bo sojusznicy Kijowa mają coraz mniejsze możliwości w tym zakresie. A to oznacza, że przedłużająca się wojna, a z taką mamy teraz do czynienia, może okazać się ponad siły i możliwości Zachodu.
Pytania o politykę Bidena
Coraz częściej w związku z tym w mediach zaczynają ukazywać się artykuły, w których padają fundamentalne pytania o skalę strat Ukrainy, o to, jaka jest perspektywa ofensywy jej sił, na którą wszyscy czekają, w jaki sposób wojna może zostać rozstrzygnięta i czy przedłużający się konflikt jest na rękę państwom atlantyckim, czy może raczej działa na korzyść Rosji. Nieuniknione w związku z tym są pytania, które otwarcie na łamach Wall Street Journal postawił John Bolton, były prezydencki doradca ds. bezpieczeństwa za czasów administracji Trumpa, uchodzący za przedstawiciela skrzydła jastrzębi w amerykańskim establishmencie strategicznym. Zastanawia się, czy Joe Biden nie popełnił strategicznego błędu kształtując politykę Ameryki wobec Rosji, zarówno przed, jak i w trakcie agresji. Popełnione błędy doprowadziły do sytuacji obecnej – pata w wojnie, której Rosja nie może wygrać, a Zachód nie jest w stanie rozstrzygnąć po swojej myśli. Warto prześledzić tok rozumowania Boltona z kilku powodów. Reprezentuje on twardy realizm, poglądy, w których argumenty związane z potencjałem siłowym odgrywają rolę pierwszoplanową, a ponadto zwraca uwagę na szerszy globalny kontekst, starając się odczytać i zbudować hierarchię amerykańskich interesów. Jest też przedstawicielem tradycyjnego skrzydła Partii Republikańskiej, dziś trochę staroświeckiego, tracącego znaczenie, bowiem dwaj kandydaci mający największe poparcie w elektoracie prawicowym (Trump i DeSantis) nie są entuzjastami kontynuowania bezwarunkowego wsparcia dla Kijowa, które nadal ma sporo do powiedzenia w sprawach amerykańskiej strategii państwowej. Tezy, które stawia Bolton, są interesujące. Otóż, jego zdaniem, „Pakt Północnoatlantycki został zastraszony przez Moskwę groźbami eskalacji konfliktu, jeśli Ukraina nie będzie trzymana na krótkiej smyczy”. Chodzi o presję wywieraną przez Rosję na Zachód i w efekcie na Kijów, co zresztą w kilku przypadkach było wręcz warunkiem dostaw niektórych rodzajów broni (HIMARS), aby nie przenosić działań na teren Rosji. Bidenowi nie udało się powstrzymać Rosji, bo na Kremlu zapadła decyzja o ataku wymierzonym w Ukrainę i wojna się rozpoczęła, za to, jak argumentuje Bolton, „Putin po mistrzowsku powstrzymał NATO przed odpowiedzią na tyle zdecydowaną, by szybko i zwycięsko zakończyć konflikt. Czas rozwiązania tego problemu jest coraz krótszy”. Skuteczność polityki Rosji obnaża też słabość amerykańskiej koncepcji zwycięstwa i szerzej, celów wojny. Jeśli bowiem, jak argumentuje Biden, Waszyngton chce podtrzymać integralność terytorialną Ukrainy i jej suwerenność, to wojnę z Rosją trzeba wygrać, a nie tylko nie dać Ukrainie jej przegrać. A jeśli mówimy o zwycięstwie w trwającym konflikcie, to gdzie jego plan? Gdzie dostawy pomocy o odpowiedniej skali, aby ten plan urzeczywistnić? Gdzie dyskusja o skali i charakterze własnego zaangażowania? Nie ma. „Zamiast tego – dowodzi Bolton - mamy niejednoznaczne cele i strach przed rosyjską eskalacją, co doprowadziło do dzisiejszego impasu w wojnie”. Cała strategia obecnej administracji, w opinii byłego doradcy ds. bezpieczeństwa, charakteryzuje się niezdecydowaniem i chwiejnością. Najpierw Biały Dom wykluczył bezpośrednie zaangażowanie Stanów Zjednoczonych w wojnę w razie rosyjskiego ataku, potem w maju 2022 roku, zarówno szef Pentagonu, jak i doradca Bidena ds. bezpieczeństwa narodowego, zaczęli wzywać Putina - przypomina Bolton, aby ten rozpoczął rozmowy w sprawie zawieszenia broni, co w gruncie rzeczy nie było niczym innym, jak komunikatem o własnej słabości i niezdecydowaniu. Potem zaczęły się dyskusje na temat celowości dostaw dla Ukrainy nowych systemów broni – polskich MiG-ów -29, rakiet ATACSM, czołgów Abrams, czy myśliwców F-16. Trwały one kilka miesięcy, w niektórych przypadkach nadal są nierozstrzygnięte, co nie jest niczym innym, w opinii Boltona, jak potwierdzeniem kunktatorstwa, braku strategii zwycięstwa i planu, jak taki efekt osiągnąć. Jak pisze, „wiele sporów NATO o broń jest następstwem nalegań Waszyngtonu, aby Kijów nie atakował celów w Rosji, ani nawet na Krymie, pomimo uznania Krymu przez Stany Zjednoczone za suwerenne terytorium Ukrainy. Kierując się tym dziwacznym rozumowaniem, NATO naciska na Ukrainę, aby nie uderzała w cele znajdujące się w Rosji i oszczędzała kluczowe aktywa, takie jak Nord Stream, podczas gdy Kreml może uderzyć w dowolne miejsce na Ukrainie. Obserwatorzy, przypominając sobie katastrofalne wycofanie się Ameryki z Afganistanu, mogliby dojść do wniosku, że Waszyngton albo nie wie, co myśli, albo chce uniknąć zbyt mocnego militarnego naciskania na Moskwę. Rosyjskie odstraszanie działa. Tylko, że tego rodzaju podejście jest w gruncie rzeczy, jak zauważa Bolton, działaniem na rzecz przedłużającego się konfliktu na Ukrainie, a taki scenariusz pociąga też za sobą poważne zagrożenia z którymi trzeba się liczyć. Oczywistymi są braki w amunicji i sprzęcie, którego potrzebuje Kijów. „Chociaż lepiej, żebyśmy doświadczali tych problemów teraz – zauważa Bolton - zanim sama Ameryka znajdzie się pod ostrzałem, to nie można nie zauważyć, iż braki w amerykańskich zapasach wspierają Izolacjonistów, którzy w pierwszej kolejności nie chcą pomagać Ukrainie”. To oznacza, iż poparcie dla wysiłku zbrojnego Kijowa w Ameryce nie jest niewzruszone, może podlegać destrukcji i osłabieniu wraz z upływem czasu, a w konsekwencji przedłużająca się wojna może nie być na rękę Stanom Zjednoczonym. W konsekwencji interesy bezpieczeństwa Ameryki mogą zostać zagrożone, bo Waszyngton uwikła się w długotrwały konflikt, choć bez wojskowego zaangażowania, którego nie będzie w stanie wygrać. Nie uda się zrealizować planu zwycięstwa, argumentuje Bolton, jeśli rosyjska polityka odstraszania działa. A zatem to, co należy zrobić w pierwszym rzędzie, sprowadza się do opracowania skutecznej strategii odstraszania Rosji, przede wszystkim w kwestiach ewentualnego użycia potencjału jądrowego. Jeśli Zachód przejmie kontrolę eskalacyjną, to wówczas - zwiększając skokowo wsparcie wojskowe dla Kijowa - będzie mógł doprowadzić do zwycięstwa w wojnie.
Fundament strategii Zachodu
O strategii zwycięstwa w wojnie z Rosją piszą też na łamach The Foreign Affairs Sam Green, profesor brytyjskiego King’s College i Alina Palyakova, kierująca think tankiem strategicznym CEPA. Ich zdaniem „Rosja chce długiej wojny”, a to oznacza, że fundamentem strategii Zachodu winno być dążenie do szybkiego, zwycięskiego zakończenia konfliktu. Nie da się tego osiągnąć bez rewizji dotychczasowej strategii, która - zdaniem Autorów - okazała się nieskuteczna. Jak piszą, deklaracje Bidena podchwycone przez innych liderów Zachodu, że wsparcie „będzie kontynuowane tak długo, jak będzie potrzebne”, odsłania również to, iż „sojusznicy spodziewają się, że wojna będzie się ciągnąć latami, a Ukraina poniesie jej ciężar. I mają rację: nawet jeśli Stany Zjednoczone i ich sojusznicy wysłali na Ukrainę sprzęt wojskowy wart miliardy dolarów, wydaje się, że pozostaje jedna rzecz, której nie mogą zapewnić: jasnego, spójnego zaangażowania w szybkie zwycięstwo Ukrainy. O ile Stany Zjednoczone nie chcą uwikłać się w kolejną wieczną wojnę na warunkach, które bardzo odpowiadają prezydentowi Rosji Władimirowi Putinowi, nadszedł czas, aby to się zmieniło”. W opinii Greena i Polyakovej polityka stopniowania pomocy wojskowej dla Ukrainy po to, aby uniknąć scenariuszy eskalacyjnych, którymi grozi Kreml, w istocie jest równoznaczna z dopuszczeniem do materializacji innego, znacznie groźniejszego dla Zachodu wariantu rozwoju wydarzeń – przedłużającej się wojny, czyli scenariusza korzystnego dla Putina. Co prawda, dziś oczywiste jest to, że Rosja nie osiągnie swych pierwotnych celów wojennych, nie ma obecnie już mowy ani o zmianie rządu w Kijowie, ani tym bardziej o odwróceniu geostrategicznego zwrotu Ukrainy w stronę Zachodu, tym nie mniej, na poziomie retorycznym, Moskwa już redefiniowała cele wojny. W gruncie rzeczy mamy do czynienia z odwróconą narracją i podkreślanie przez Moskali, iż prowadzą oni wojnę ze zjednoczonym Zachodem ma na celu zawężenie pola manewru politycznego państw koalicji wspierających Ukrainę. Istota całej rosyjskiej operacji narracyjnej sprowadza się do tego, że każdy inny rezultat konfliktu niż przywrócenie pełnej suwerenności i zwierzchności Ukrainy nad obszarami dziś okupowanymi przez Moskali może być przedstawiony przez Kreml w kategoriach własnego zwycięstwa i porażki Zachodu. „Gdyby pozwolono Rosji zachować jakiekolwiek zdobycze terytorialne na Ukrainie - argumentują Autorzy artykułu – czy to poprzez traktat pokojowy, zawieszenie broni, czy impas na froncie – siła odstraszania Stanów Zjednoczonych i Paktu Północnoatlantyckiego zostałyby złamane. Żaden niedoszły agresor nie musiałby już brać pod uwagę reakcji Zachodu przed najazdem lub nawet w fazie grożenia nim sąsiadowi. Amerykańskie odstraszanie nuklearne pozostanie, ale dotyczyć będzie tylko tych krajów, z którymi Stany Zjednoczone mają formalny sojusz. Nawet w tym wypadku rewizjonistyczne mocarstwa, takie jak Chiny, Iran i Rosja, wkrótce zaczną szukać dziur w nuklearnym parasolu NATO”. W gruncie rzeczy, dowodzą, Zachód już musi się liczyć z faktem kurczenia się jego pola manewru. Przede wszystkim z tego powodu, iż w wymiarze globalnym każdy inny rezultat wojny niźli zwycięstwo Kijowa i odzyskanie przez Ukrainę całkowitej kontroli nad terenami okupowanymi zostanie odebrane w kategoriach porażki Zachodu. Ukraińskie elity mają możliwość pogodzenia się z utratą na rzecz Rosji części swego terytorium, a jeśli podejmą taką decyzję, to wówczas państwa Sojuszu Północnoatlantyckiego winny to nie tylko zaakceptować, ale również powinny zrobić wszystko, aby objąć Ukrainę nowym stabilnym systemem bezpieczeństwa. Ale ten mechanizm nie działa w drugą stronę, tzn. jeśli Zachód wymusi na Kijowie tego rodzaju decyzję, to w wymiarze geostrategicznym fakt wywierania presji tego rodzaju zostanie przez państwa rewizjonistyczne odczytane w kategoriach potwierdzenia słabości, co w konsekwencji spowoduje słabnięcie systemu bezpieczeństwa i kolejne próby testowania, również przez inicjowanie kolejnych konfliktów zbrojnych, determinacji i jedności NATO. Jeśli zatem mówimy o perspektywach utrzymania porządku geostrategicznego korzystnego dla państw Zachodu, to inny wynik wojny, niż tylko wygrana Ukrainy, jest scenariuszem niekorzystnym. Przede wszystkim dlatego, że oznacza „premię” dla agresora, państwa dążącego do rewizji ładu bezpieczeństwa, a to będzie stanowiło czytelny bodziec zarówno dla tych, którzy dążą do rewizji ładu globalnego, jak i dla mniejszych państw, które również będą rewidować swą politykę ustępując żądaniom większych graczy. W efekcie, zanim nie nastanie nowa równowaga, będziemy mieli do czynienia z epoką zaostrzonej rywalizacji w wymiarze globalnym, również należy liczyć się z większą liczbą konfliktów, a „na końcu drogi” i tak ukształtuje się system mniej korzystny dla Zachodu niż ten, z którym mamy do czynienia dzisiaj.
Zachód powinien wykorzystać problemy Rosji
Dotychczasowy porządek „był daleki od ideału, ale jeśli Rosji pozwoli się podważyć ten porządek, doprowadzając do korzystnego dla niej wyniku wojny na Ukrainie, to, co nastąpi później – era permanentnych wojen granicznych, konfliktów regionalnych, wyścigu zbrojeń, kryzysów uchodźczych i zerwanie więzi handlowych – będzie o wiele, wiele gorsze niż wszystko, z czym mieliśmy do czynienia od czasów II wojny światowej”. W opinii Greena i Polyakovej Zachód musi zatem w sposób przekonujący wygrać wojną z Rosją, ale aby być w stanie osiągnąć tego rodzaju rezultat, „musi zerwać ze strategią powstrzymywania i nieeskalowania”. Na początku wojny, kiedy nie było jeszcze wiadomo, jak może postępować Moskwa, strategia skalowania pomocy, aby uniknąć rosyjskiej eskalacji, była słuszną. Jednak teraz jesteśmy bogatsi o doświadczenia i można wyciągnąć fundamentalne w tym zakresie wnioski. To Putin podjął decyzję o eskalacji, a takim krokiem było masowe rozpoczęcie atakowania jesienią ubiegłego roku celów cywilnych na Ukrainie i miast położonych poza linią frontu, nie w odpowiedzi na dostawy sprzętu z Zachodu, bo tego rodzaju decyzje wówczas jeszcze nie zapadły, ale dlatego, że jego generałowie zmienili swoje podejście i rozpoczęli wojnę przypominającą konflikt w Czeczenii i w Syrii. Oznacza, to, że nie ma związku przyczynowo – skutkowego między rosyjską eskalacją a dostawami broni na Ukrainę. „Jednak po roku wojny – argumentują - dwie prawdy są jasne: po pierwsze, dostarczanie coraz potężniejszej broni nie doprowadziło do rosyjskiej eskalacji; a po drugie, względna powściągliwość Zachodu nie przeszkodziła Putinowi w bombardowaniu ukraińskich celów cywilnych”. Co więcej, znaczący wzrost dostaw zachodniego sprzętu wojskowego na Ukrainę, a z tego rodzaju zjawiskiem mieliśmy do czynienia w ostatnich kilku miesiącach, również nie doprowadziło do eskalacji wojny ze strony Rosji. Tym bardziej, że Moskwa musi się liczyć z coraz większymi ograniczeniami, a skłonność rosyjskich elit, aby odwołać się do broni masowego rażenia, nie rośnie. To zaś oznacza ograniczenie rosyjskich możliwości eskalacyjnych i Zachód winien tę sytuację wykorzystać. Dotychczasowa strategia wobec Rosji, proponują Green i Polyakova, musi zostać zastąpiona nowym podejściem. Utrzymując linię polegającą na niedopuszczeniu do rosyjskiej eskalacji nuklearnej należy zacząć szybko dostarczać Ukrainie duże ilości broni konwencjonalnej, wszystkich typów, czyli również taką, która umożliwia rażenie celów w Rosji. Ta zmiana wpłynie na rachunek strategiczny Rosji – perspektywa zwycięstwa oddali się, bo kontynuowanie wojny będzie oznaczało jedynie zwiększenie dostaw z Zachodu na Ukrainę i skokowy wzrost strat rosyjskich sił zbrojnych. I dopiero wówczas będziemy mogli mówić o silnym impulsie na rzecz rozpoczęcia przez Putina rozmów pokojowych. Czas ma w tym wypadku kluczowe znaczenie. Hamowanie dostaw dla Ukrainy nie doprowadzi do przełomu operacyjnego i strategicznego na froncie, za to wyczerpywało będzie ograniczone zasoby zachodnich arsenałów, które trudno będzie szybko uzupełnić. Jeśli jednak skokowo zwiększy się skalę i charakter dostaw, to Ukraina będzie w stanie osiągnąć przewagę, co może zmienić losy wojny.
Opisywane dyskusje, oprócz potwierdzenia oczywistej prawdy, że strategia wobec trwającej wojny nie może być niezmienną - wręcz przeciwnie, wraz z jej przebiegiem musi ewoluować - są też świadectwem narastającego w Stanach Zjednoczonych przekonania, że przedłużający się konflikt nie leży w interesie Zachodu. Niektórzy, tacy jak Bolton czy Green i Polyakova, są zdania, że Ukraina winna wojnę szybko wygrać i dlatego musi dostać znacznie więcej sprzętu, inni, wychodząc z tej samej oceny sytuacji, podkreślają konieczność negocjacji i potrzebę poszukiwania kompromisu, a nawet akceptacji nowej sytuacji, czyli pozostawienie Rosji części terytorialnych zdobyczy. Niezależnie od tego, które podejście ostatecznie przeważy, wydaje się, że bez zmiany dotychczasowej strategii Stanów Zjednoczonych wobec wojny, która limituje wsparcie dla Ukrainy, zwycięstwo, tak jak jest definiowane w Kijowie, sytuuje się poza zasięgiem Zachodu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/638625-krytyka-strategii-bidena-wobec-wojny-na-ukrainie