Manfred Weber, lider frakcji Europejskiej Partii Ludowej w Parlamencie Europejskim mówi w wywiadzie dla ukraińskiego dziennika, że opowiada się za zwiększeniem pomocy wojskowej dla Kijowa i jej kontynuowaniem nie zważając na jądrowe pogróżki Putina. Deklaruje też, że w toczącej się aktualnie w Europie dyskusji na ten temat jego rodzina polityczna, czyli EPL, opowiadała się będzie za tego rodzaju podejściem. To ważna deklaracja niemieckiego polityka nie tylko dlatego, że jest świadectwem zachodzącym w Chadecji zmian zarówno na temat wojny na Ukrainie jak i przyszłego ładu powojennego. Z naszej perspektywy jest istotna również i innego, nie mniej ważkiego powodu. Chodzi mianowicie o kwestie związane z nuklearnym odstraszaniem Rosji, bo słowa Webera należy odczytywać również w tym kontekście.
Rosja wychodzi z traktatu New START
Jego deklaracje są istotne także dlatego, że Władimir Putin pod koniec swego niedawnego przemówienia skierowanego do Rady Federacji poinformował o wyjściu Rosji z traktatu New START, co zostało w Polsce niezauważone, a z pewnością niedocenione. Niedługo potem rosyjski prezydent podpisał też stosowny dekret w praktyce rozmontowując do końca cały system kontroli nad zbrojeniami nuklearnymi. W mocy pozostała nadal konwencja o nieproliferacji broni jądrowej, ale jej los też jest niepewny w związku z pojawiającymi się doniesieniami o przekazywaniu przez Moskwę Iranowi zaawansowanych technologii nuklearnych. Mamy zatem nową sytuację strategiczną, związaną z systemem odstraszania nuklearnego, a to oznacza, że państwa frontowe, również a może przede wszystkim Polska, winny tej kwestii poświęcić nieco więcej uwagi.
Zacznijmy od opisu sytuacji czym zajęli się William Alberque oraz Timothy Wright, analitycy think tanku strategicznego CSIS. W ich raporcie zawarta jest teza, iż krok na który zdecydował się Putin jest „działaniem eskalacyjnym” i choć nie należy zakładać rozpoczęcia przez Rosję ilościowego wyścigu zbrojeń, bo Moskwa deklaruje, że nie zdecyduje się na tego rodzaju posunięcie, a ma też w tym zakresie ograniczone możliwości, to tym niemniej polityka odstraszania nuklearnego NATO będzie musiała ulec przewartościowaniu. Na czym polega problem? Otóż Rosjanie wypowiedzieli tę część umowy, która zakładała wymianę informacji, notyfikacji, możliwość przeprowadzania inspekcji w instalacjach nuklearnych drugiej strony. Była to do tej pory bardzo ożywiona działalność związana z praktyczną stroną polityki rozbrojenia, bo jak zauważają Autorzy od 2011 roku, do 1 lutego roku bieżącego, strony traktatu przeprowadziły 328 inspekcji, 19 spotkań dwustronnej Komisji Konsultacyjnej, 42 razy dokonały wymiany danych i wysłały 25 tys. notyfikacji związanych z posiadanym jądrowym potencjałem strategicznym. Celem tych działań miało być nie tylko kontrolowanie czy strony traktatu wywiązują się z przyjętych ograniczeń ilościowych (nie więcej niż 1550 głowic i 800 dyslokowanych i nie dyslokowanych środków przenoszenia) ale również, a może przede wszystkim, zgoda aby potencjalny przeciwnik wiedział jakim potencjałem strategicznym dysponujemy, gdzie się on znajduje i na jakich środkach przenoszenia. Ma to z kolei fundamentalne znaczenia w razie działań o charakterze eskalacyjnym, czyli na wypadek ewentualnego uderzenia jądrowego.
Zakres odpowiedzi na tego rodzaju działanie przeciwnika zależy od tego, czy atakuje on jeden czy więcej celów na naszym terytorium i czy robi to przy użyciu swego potencjału strategicznego, czy znacznie słabszego taktycznego. Jeżeli nie wiemy czy w naszym kierunku leci rakieta z głowicami jądrowymi o charakterze strategicznym (wielkiej mocy) czy taktycznym (małej mocy) to reagujemy biorąc pod uwagę tę pierwsza możliwość, nasza odpowiedź może być przeskalowana, skąd blisko do nuklearnego armagedonu. Rosjanie, w toku wojny na Ukrainie, na co William Alberque zwrócił uwagę w innym swoim raporcie na masową skalę używają np. rakiet Kindżał, które są systemami podwójnego przeznaczenia, czyli mogącymi przenosić zarówno głowice konwencjonalne jak i jądrowe. Niewątpliwie świadczy to o ich kurczącym się potencjale w tym zakresie, ale z punktu widzenia polityki odstraszania nuklearnego, mamy do czynienia z dodatkową komplikacją, bo w przyszłości będziemy jeszcze mniej pewni czy np. obserwowana rakieta Kindżał lecąca w kierunku naszych instalacji uzbrojona jest w głowicę konwencjonalną czy nuklearną, a czasu na reakcję będziemy mieć co najwyżej kilka minut. Używam formy pluralis mając na myśli blok państw Zachodu a nie potencjał Polski, bo ten, z oczywistych względów w tym obszarze jest niewielki. Rosjanie dodatkowo zaciemniają, zapewne celowo, ten obraz dyslokując baterie Iskanderów na Białoruś. Oznacza to, że w przyszłości państwa Zachodu będą miały więcej problemów z oceną zagrożenia ze strony Rosji, a to z kolei oznacza, że polityka odstraszania nuklearnego NATO na wschodniej flance będzie musiała ulec zmianie. I tu zaczynają się problemy, o których za chwilę.
Strategia odstraszania nuklearnego
Wojna na Ukrainie, co zauważa Lydia Wachs, autorka jednego z rozdziałów opublikowanego właśnie przez NATO Defence College raportu na temat strategii odstraszania nuklearnego w XXI wieku, zwiększy a nie zmniejszy znaczenie potencjału jądrowego w rosyjskiej doktrynie i polityce obronnej. Przede wszystkim z tego powodu, że mamy do czynienia ze zmniejszeniem się rosyjskiego potencjału konwencjonalnego, który podlega destrukcji przez ukraińskie siły zbrojne. Jego odbudowa, zważywszy na ograniczone możliwości sektora przemysłowego nie będzie kwestią prostą i zajmie z pewnością wiele lat, a to oznacza, że w tzw. okresie przejściowym Rosjanie więcej zaufania będą pokładać w swym potencjale nuklearnym. Już to zresztą robią, bo niedawno minister Szojgu poinformował, że rosyjska triada nuklearna jest w 100 proc. zmodernizowana (trzeba pamiętać, że Amerykanie są dopiero na początku tej drogi) a Władimir Putin niedawno zapowiedział budowę kolejnych okrętów podwodnych klasy Boriej, co oznacza, że Moskwa ma zamiar rozbudowywać swe zdolności. Warto też pamiętać, że obecnie Rosjanie, zdaniem niektórych ekspertów mają 16 różnych (od artyleryjskich, po rakietowe i bomby grawitacyjne) systemów podwójnego przeznaczenia, czemu Amerykanie mogą w Europie przeciwstawić jedynie bomby grawitacyjne typu B-61, których mają na naszym kontynencie zależnie od szacunków 100, może 150 sztuk. Jest tylko jeden z nimi problem. Możliwości użycia bombowców zdolnych do przenoszenia tych ładunków (tzw. Dual Capable Aircraft) zależą od zdolności do zniszczenia rosyjskiej obrony przeciwlotniczej i możliwości penetracji przestrzeni powietrznej. Innymi słowy rola odstraszania nuklearnego w najbliższych latach, przede wszystkim w Europie, będzie rosła, a NATO i Stany Zjednoczone mają ograniczone zdolności, jeśli chodzi o przeciwstawienie się rosyjskim działaniom, będą też miały znacznie mniej informacji na temat ich potencjału i zdolności. To zaś, ze strategicznego punktu widzenia, rodzi potencjalnie groźną sytuację, zwiększa bowiem znaczenie starych dylematów w tym zakresie.
Odpowiadać czy nie
Otwarcie pisze o tym, również w NATO Defence College Michael Cohen, który w związku z obecną sytuacją formułuje w tytule swego wystąpienia tezę, że „NATO i Stany Zjednoczone są na nuklearnym skrzyżowaniu”. Na czym ono polega? Po pierwsze zauważa on, że nie można w 100 proc. wykluczyć rosyjskiego ataku nuklearnego skierowanego przeciw Ukrainie. A to z kolei oznacza, że na porządku dnia musi, na razie na poziomie rozważań strategicznych, w państwach Sojuszu Atlantyckiego stanąć kwestia odpowiedzi jeśli taki atak nastąpi. Formułowanie wspólnej strategii w tej kwestii jest utrudnione tą okolicznością, że może mieć ona charakter eskalacyjny, co z kolei oznacza, że wielce prawdopodobnym staje się wówczas wciągnięcie NATO do bezpośredniego konfliktu w Rosją. A zatem kwestia odpowiadać czy nie, może się okazać zasadniczym pytaniem z którym zmierzą się wszyscy członkowie Sojuszu. Nie jest to kwestia wyłącznie teoretyczna, bo już obecnie niektórzy rosyjscy eksperci, i to wcale nie marginalni, tacy jak Sergiej Karaganow, są zdania, że Moskwa chcąc wygrać wojnę na Ukrainie będzie zmuszona posunąć się do eskalacji jądrowej. A zatem ewentualny atak rosyjski (albo skokowe zwiększenie prawdopodobieństwa ataku) oznacza postawienie NATO w sytuacji dylematu strategicznego. Jak bowiem zauważa Cohen najlepszą opcją byłaby odpowiedź na tym samym poziomie (in - kind).
Taka polityka sygnalizowałaby wspólną determinację i zbiorową odpowiedzialność, ale wymagałaby również silnego porozumienia i koordynacji wewnątrz Sojuszu. Z punktu widzenia odstraszania może to być optymalna strategia odstraszania rosyjskiego użycia broni jądrowej
— pisze.
Dylematy NATO
Problemem może się jednak okazać to, że 30 a wkrótce 32 państwa NATO nie będą w stanie sformułować wspólnego poglądu jak odpowiedzieć na ewentualny rosyjski atak. Nota bene działanie na rzecz pogłębienia podziałów w Sojuszu Północnoatlantyckim, które mogą ujawnić się w obliczu takiej właśnie kwestii, może być jednym rosyjskim motywów przeprowadzenia taktycznego ataku jądrowego. Z tego zaś wynika, że nie podejmując refleksji strategicznej związanej z tym problemem paradoksalnie wzmacniamy motywacje tego rodzaju po stronie Kremla. Ale jeśli nie będziemy w stanie, w ramach NATO (choćby na poziomie Komitetu Planowania Nuklearnego NATO) poradzić sobie z odpowiedzią na to pytanie, to mamy druga opcję. Jak zauważa Cohen zawsze można „pozwolić Stanom Zjednoczonym na samodzielne radzenie sobie z rosyjskimi zagrożeniami nuklearnymi. (…) Takie podejście pozostawia większość ryzyka Stanom Zjednoczonym i lepiej godzi się z zobowiązaniami NATO dotyczącymi rozbrojenia jądrowego oraz nierozprzestrzeniania broni jądrowej”. Pozwala też oczywiście uniknąć wystawiania jedności NATO na szwank. Tylko, że ta druga opcja rodzi nie mniejsze ryzyka strategiczne, tym razem dla państw europejskich, z Polską na czele. Jakie mamy bowiem gwarancje, że działając w realiach ograniczonej świadomości sytuacyjnej (brak inspekcji, brak wymiany informacji, wielość mobilnych rosyjskich środków przenoszenia) Amerykanie w ogóle będą skłonni podjąć ryzyko i udzielić adekwatnej odpowiedzi na rosyjski atak wiedząc, że może to uruchomić wymianę ciosów o charakterze strategicznym? Rozważania na ten temat są nota bene stale obecne w południowokoreańskiej refleksji strategicznej. Elity w Seulu otwarcie pytają Waszyngton czy mogą mieć pewność, że ewentualny atak jądrowy reżimu Kimów spotka się z taką sama odpowiedzią sojusznika amerykańskiego, tym bardziej jeśli wiadomo, że Pjongjang dysponuje środkami przenoszenia zdolnymi osiągnąć kontynent amerykański. Koreańczycy z południa, postawieni wobec kwestii czy Amerykanie „poświęcą” np. Los Angeles broniąc Seulu optują (takie są wyniki badań opinii publicznej) za uzyskaniem własnego potencjału jądrowego. Europa, zwłaszcza państwa nie dysponujące własnymi zdolnościami w tym zakresie, staje wobec podobnego dylematu. Oznacza to, że można i należy oczekiwać, iż Waszyngton rozwieje w najbliższym czasie i te dylematy. Jak zauważa Cohen „najlepszym – i być może jedynym – sposobem na powstrzymanie rosyjskich gróźb i potencjalnego użycia broni jądrowej jest wykazanie przez przeciwników Rosji chęci stworzenia własnego zbiorowego zagrożenia, które wiąże się z pokazaniem podobnej gotowości do eskalacji nuklearnej. Dźwignia przymusu, która leży u podstaw gróźb „eskalacji w celu deeskalacji”, wynika z wiarygodnej gotowości do podejmowania ryzyka, które może doprowadzić do eskalacji nuklearnej, zmuszając w ten sposób przeciwnika, któremu brakuje determinacji, do wycofania się. Wystosowanie gróźb świadczących o chęci zaakceptowania i być może zwiększenia tego ryzyka mogłoby zasygnalizować Rosji, że jej strategia nie działa”. Może to być jednak trudne w związku z odmiennymi ocenami sytuacji w stolicach europejskich. W tym kontekście słowa Manfreda Webera, przywoływane przeze mnie na początku tego artykułu nasza dyplomacja winna potraktować poważnie i być może zaproponować wspólne działanie w pożądanym kierunku. Tego rodzaju akcja mogłaby choćby zweryfikować to czy mamy do czynienia z rzeczywistą zmiana stanowiska czy tylko z figura narracyjną. Ale to tylko pierwszy krok. Jakie powinny być następne?
Wymienia on dyslokację, choćby w trybie rotacyjnym, przez Amerykanów do państw Europy Środkowej, a należałoby domagać się aby to była również Polska, samolotów podwójnego przeznaczenia, zdolnych do przenoszenia ładunków jądrowych. Tego rodzaju krok zwiększa przekonanie sojuszników Waszyngtonu na wschodnie flance NATO, że w razie ewentualnego uderzenia Rosjan odpowiedź będzie miała taki sam charakter (czyli ataku jądrowego), a to w oczywisty sposób zwiększa potencjał odstraszania. Po drugie tego rodzaju krok jest odpowiedzią na rosyjską politykę ambiwalencji strategicznej związaną z dyslokowaniem systemów o podwójnym zastosowaniu. Tego rodzaju posunięcie Amerykanów mogłoby zostać wyraźnie wzmocnione przez przyłączenie się (począwszy od retoryki po konkretne działania) do tej polityki Brytyjczyków, co też proponuje Cohen i co jest kolejną, jak się wydaje, wskazówką w jakim kierunku winna aktywizować się nasza dyplomacja. Kolejnym krokiem mogłyby być „Wspólne loty tych samolotów (zdolnych do przenoszenia ładunków jądrowych – MB), niekoniecznie uzbrojonych w broń nuklearną, w pobliżu ukraińskiego teatru działań, ale nie nad terytorium Rosji, co byłyby mocnym sygnałem, że Stany Zjednoczone i ich nieatomowi sojusznicy poważnie podchodzą do wspólnego przeciwdziałania rosyjskim groźbom nuklearnym”.
Michael Cohen ma świadomość, że wybór proponowanych posunięć może oznaczać w praktyce konieczność zerwania przez wiele rządów państw NATO z przywiązaniem do zasady nieproliferacji broni jądrowej, co może być politycznie bardzo trudne. Dylemat ten będzie musiał zostać w najbliższym czasie rozwiązany, bo jak zauważa:
Jeśli NATO ma wzmocnić swoje znaczenie w obliczu obecnych i przyszłych rosyjskich zagrożeń nuklearnych na Ukrainie i w innych miejscach, członkowie Sojuszu mogą być zmuszeni do uzgodnienia jakiejś formy zobowiązań NATO w zakresie ‚rozszerzonego odstraszania’ dla Ukrainy i potencjalnie innych państw niebędących członkami. Broń nuklearna będzie nadal odgrywać dużą rolę w obliczu rosyjskich wyzwań w toczącej się wojnie na Ukrainie i poza nią.
A to oznacza, że Sojusz Północnoatlantycki będzie musiał w najbliższym czasie nie tylko zmienić swoje podejście wobec polityki odstraszania nuklearnego dla państw przyjętych do Aliansu po 1997 roku, co oznacza najprawdopodobniej konieczność wyjścia z umowy Rosja – NATO, albo przynajmniej, jako pierwszy krok, co proponował niedawno Aleksander Vershbow z Atlantic Council, zawieszenia jej obowiązywania, ale również przemyśleć i znaleźć adekwatne narzędzia dla Ukrainy i innych państw regionu. Oznacza to też powrót kwestii kształtu polityki odstraszania nuklearnego, a dla nas w Warszawie rozstrzygnięcie fundamentalnego dylematu, czy chcemy orędować za niezbędnymi zmianami w ramach Sojuszu Północnoatlantyckiego (wymagałoby to choćby wycofania veta Berlina w kwestii rozszerzenia programu nuclear sharing) czy stawiamy na formaty mniejsze i bardziej poręczne, np. współpracę z Amerykanami i Brytyjczykami, po to aby uzupełnić istniejąca architekturę bezpieczeństwa.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/637191-polska-ameryka-nato-i-dylematy-nuklearne